Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje polecane

Zorganizowana akcja polityczna

Jan Kobylański musiał okrutnie zadrzeć z tymi, którzy z dnia na dzień przefarbowali się z komunistycznych czynowników na demokratów. On ich zaczął odbrązawiać, tylko poprzez mówienie o nich prawdy.

Z adwokatem Andrzejem Lew-Mirskim, pełnomocnikiem Jana Kobylańskiego, prezesa Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej w procesie przeciwko dziennikarzom zniesławiającym jego dobre imię, rozmawia Katarzyna Cegielska
W marcu, jak zapowiada sędzia prowadzący, ma zostać wydany wyrok w procesie wytoczonym przez Jana Kobylańskiego 17 dziennikarzom zniesławiającym jego dobre imię. Jak Pan Mecenas postrzega toczący się od ponad 5 lat proces?


- Nie traktuję go jako oskarżenia konkretnych osób. Jest to pewne zjawisko, które nie jest obojętne niektórym jego patronom spod znaku "Gazety Wyborczej" czy też innych środków "masowego rażenia" i które należy zdecydowanie zwalczać. To, że znajdzie się jeden czy drugi "dociekliwy dziennikarz", nieposiadający żadnych hamulców przed zrobieniem największego draństwa, jest bez znaczenia, bo tacy ludzie byli zawsze i z pewnością będą. Istotne jest to, że należy z całą mocą przeciwstawiać się takim zorganizowanym akcjom politycznym. A jest ona bardzo groźna, bowiem pewne środowisko, bardzo konkretne i łatwe do identyfikacji, postanowiło ze znanych tylko sobie powodów zrobić z wielce zasłużonego dla Polski i polskiej diaspory człowieka - prezesa Jana Kobylańskiego - zwierzynę łowną, licząc na całkowitą bezkarność.

Dlaczego?

- To wydaje się środowiskowy atak. Jan Kobylański musiał okrutnie zadrzeć z tymi, którzy z dnia na dzień przefarbowali się z komunistycznych czynowników na demokratów. On ich zaczął odbrązawiać, tylko poprzez mówienie o nich prawdy. Mówił wprost: "Ty byłeś ubekiem". A przecież większość ludzi wyjeżdżających np. na placówki dyplomatyczne w tzw. minionej epoce to byli właśnie tacy ludzie, którzy nie pojechaliby tam inaczej. Gdybyśmy nie przeciwstawili się tym wszystkim pomówieniom, to mogłyby one wyrzucić Jana Kobylańskiego absolutnie poza nawias społeczeństwa - "kapo, morderca, malwersant, szmalcownik, zabił brata, podszył się pod jego tożsamość, to nie on, to w ogóle ktoś inny" - takie opowieści marginalizują osobę, jej dorobek, osiągnięcia, dyskwalifikują jako potencjalnego przywódcę czy też partnera do poważnego dyskursu.

Na czym polega specyfika tego procesu?

- Patrzę na to w sposób, który z pewnością różni się od oceny przeciętnego obserwatora. Mam przede wszystkim świadomość, jak olbrzymią pracę wykonali sąd i strony, aby to nietuzinkowe przecież postępowanie zostało należycie przygotowane i sprawnie przeprowadzone. Przebrnięcie przez tak obszerny materiał nie jest sprawą prostą. Sam akt oskarżenia nie miał chyba do tej pory żadnego odpowiednika w polskim sądownictwie. W tym wszystkim sąd doskonale się porusza i - co być może zabrzmi paradoksalnie - szybko prowadzi sprawę. Oczywiście odnoszę się tu do czasu, w którym została otwarta pierwsza rozprawa, a nie do terminu złożenia aktu oskarżenia w sądzie. Niewiele osób zdaje sobie sprawę ze specyfiki takiego postępowania, gdzie odmiennie aniżeli w "normalnym" procesie karnym to na oskarżonych ciąży bezwzględny obowiązek przekonania sądu, że wszystko to, co napisali i powiedzieli o Janie Kobylańskim, jest prawdą. Ale i to jeszcze nie wystarczy. Bowiem nie powinna to być prywatna dintojra dokonywana na człowieku w celu stworzenia mu dyskomfortu psychicznego, lecz społecznie uzasadnione działanie w celu ochrony owego interesu.

A sformułowania, że "Kobylański podszył się pod tożsamość własnego brata, zarabiał na szmalcownictwie, współpracował z dyktatorami południowoamerykańskimi" bądź też inne tego typu pomówienia świadomie rozpowszechniane, by zniesławić osobę Jana Kobylańskiego? Czy tylko skazańcy mogą czuć się komfortowo?

- Wydaje się, że oskarżeni czynili całe zło z pełnym przekonaniem o swojej bezkarności i ze złudnym - jak się okazało - przeświadczeniem, że zamieszkały na końcu świata Jan Kobylański nie będzie miał w sobie tyle siły i determinacji, aby przeciwstawić się tym wszystkim głosicielom zasad cywilizacji miłości, tolerancji i dobrego smaku. Tymczasem materiał dowodowy zaprezentowany przez oskarżonych i ich obrońców nie potwierdził do tej pory - moim zdaniem - publicznie głoszonych przez nich osądów. A ja - co zabrzmi być może nieskromnie - byłem od początku przekonany, że potwierdzić nie może, sprowadza się bowiem do takiej metody dowodzenia, gdzie we wszystkie te domniemane przewiny oskarżyciela posiłkowego mielibyśmy uwierzyć na słowo, a brak rzeczywistych dowodów zastąpić opowieściami, iż "jedna pani słyszała, że gdzieś w Urugwaju albo może gdzie indziej mieszka pewien pan, o którym mówili, że był antysemitą albo że w obozie koncentracyjnym zachowywał się nieprzyzwoicie"...
Jest obecnie rzeczą wysoce niepopularną powoływanie się na jakieś zasady czy też powinności dziennikarskie, które z definicji powinny chronić przeciętnego obywatela przed pisaniem o nim w stylu, jakiego doświadczył bezpośrednio mój klient. Ale zdaję sobie sprawę z faktu, że w środowisku, gdzie brak zasad jest najcenniejszą i najpowszechniej stosowaną zasadą, z pewnością wymagam nazbyt wiele. Nadal będę jednak uważał, że aby wypowiadać o kimś obrazoburcze sądy, trzeba mieć na nie konkretne, niepodważalne dowody bądź też opierać je na dokumencie korzystającym z domniemania prawdy. Inaczej będziemy działali na prawach buszu, gdzie dominuje osobnik wykazujący się  największą brutalnością bądź siłą, a nie stosowali cywilizowane, znane już od dawna w niektórych państwach zasady.

Panie Mecenasie, jak ocenia Pan świadków, ich tłumaczenia, ich zeznania?


- Nie jestem od oceny zeznań świadków, a już z pewnością nie na tym etapie postępowania i przed dokonaniem tej czynności przez sąd. Mam oczywiście na ten temat swój pogląd, ale wolałbym, żeby za komentarz posłużył opis przebiegu przesłuchania pewnej pani, radcy ambasady z czasów ambasadorowania tam przez jednego z oskarżonych. Wykonywała ona na sali sądowej heroiczne zabiegi, aby pogodzić bezboleśnie ogień z wodą, co jak powszechnie wiadomo, nie jest sztuką łatwą. I tym razem też się ona nie powiodła. A świadek odwołująca się do dokumentów znajdujących się jakoby w archiwach MSZ - a mających uwiarygodniać stawiane przez oskarżonego zarzuty - przysporzyła dodatkowego bólu głowy swojemu byłemu pryncypałowi, bowiem owe dokumenty nigdy się oczywiście nie odnalazły i tym samym oszczercza teza nie znalazła żadnego potwierdzenia w materiale źródłowym. Niech więc teraz sama pani redaktor oceni stopień wiarygodności zeznań świadków obrony.

Czy warto zatem wytaczać procesy o zniesławienie, szczególnie w sytuacji, kiedy oskarżeni to głównie dziennikarze, którzy mogą zasłaniać się tajemnicą źródła rzekomych informacji? Ponadto za nimi stoją wielkie koncerny medialne, które raz opublikowane oszczerstwo multiplikują w kolejnych mediach i tak się kłamstwo szerzy, a na dodatek tego typu procesy przeciągają się ponad miarę.

- Trudno, niech się przeciągają, sąd nie może być przecież limitowany pośpiechem i nie w długości samego postępowania leży główny problem. Czas jest zresztą czynnikiem, który rzutuje równie negatywnie na sytuację oskarżyciela, jak i oskarżonych. Trzeba bowiem zdawać sobie sprawę z faktu, że dla tzw. normalnego, przeciętnego człowieka samo otrzymanie wezwania do sądu - i to jeszcze w charakterze oskarżonego - jest niezwykle niekomfortowym i stresującym przeżyciem. A co musi odczuwać osobnik, który do tej pory sam ferował wyroki i w ogóle nie liczył się realnie z możliwością poniesienia jakichkolwiek prawnych konsekwencji. Tymczasem zmuszony jest teraz zasiąść na sali sądowej, z piętnem oskarżonego, a "wredna ciemnogrodzka prasa" używa sobie na nietykalnych dotąd "luminarzach" polskiego życia dziennikarskiego, mając jeszcze ku temu słuszny tytuł. Inaczej siedzi się na ławie oskarżonych np. za politykę, a inaczej w takiej sprawie.

Jeśli oskarżeni przychodzą...

- Raz przychodzą, a raz nie. Ale słyszy się: "Oskarżony Michnik, Lizut, Gugała, Schnepf, Passent" i inni. To jest dla nich nie tylko olbrzymi dyskomfort, ale także swoisty środek resocjalizacyjny oraz poważny sygnał ostrzegawczy przed podobnym nieetycznym i moralnie nagannym postępowaniem. No i może poza wszystkim uświadomienie sobie po raz pierwszy bardzo bolesnej prawdy, że czasy bezkarności minęły bezpowrotnie i należy może zacząć ważyć słowa. Jest jeszcze jedna istotna kwestia. Nigdy jeszcze w krótkiej historii naszej raczkującej demokracji nie zasiadło na ławie oskarżonych tylu "najwybitniejszych" przedstawicieli dziennikarskiego fachu, którzy w tak bezpardonowy i niewybredny sposób, nie posiadając ku temu żadnych dowodów, złamali reguły rzetelnego wykonywania zawodu. Nie przywoła mi pani drugiego takiego procesu. To daje jakąś moralną satysfakcję i patrząc tylko z tego punktu widzenia, można powiedzieć, że jednak warto.

Jak Pan Mecenas myśli, jaki będzie werdykt sędziów?

- Nie będę zgadywał, ale mam taką nadzieję, że oskarżeni zostaną uznani za winnych i skazani. Żeby w takim procesie należycie wyważyć racje, właściwie zastosować wszystkie obowiązujące w nim reguły, trzeba mieć należytą perspektywę i doświadczenie zawodowe. Procesy o zniesławienie czy też ochronę dóbr osobowych są dość trudne, bo jak wcześniej powiedziałem, inaczej rozkładają się w nich akcenty, a ciężar dowodu spoczywa na stronie przeciwnej. Wydaje mi się jednak, że uczyniliśmy wystarczająco dużo, aby Jan Kobylański uzyskał należną mu satysfakcję, a oskarżeni ponieśli zasłużoną karę. 

Dziękuję za rozmowę.


za: NDz Środa, 23 lutego 2011, Nr 44 (3975) (kn)

Copyright © 2017. All Rights Reserved.