Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje polecane

Prof. Jerzy Żyżyński - Polska - ojczyzna marnowanych szans

Błędnie realizowana prywatyzacja doprowadziła do wielu wrogich przejęć i gigantycznych strat w przemyśle. Zamiast wykorzystać socjalistyczny przemysł jako bazę do stworzenia nowoczesnego kapitalizmu, bezmyślnie wyprzedano i roztrwoniono znaczną część tego majątku Pomimo że w Polsce bezrobocie od lat kształtuje się na poziomie ponad 10 proc., a do końca marca br. może osiągnąć nawet 14 proc., dla rządu sprawą priorytetową jest osiąganie biurokratycznych wskaźników deficytu, długu i inflacji, jakiej życzy sobie Komisja Europejska

Dwaj wybitni amerykańscy ekonomiści George A. Akerlof i Robert J. Shiller w wydanej niedawno książce "Zwierzęce instynkty", poświęconej skutkom obecnego amerykańskiego i światowego kryzysu gospodarczego, napisali, że w latach 90. Kanada popadła w głęboki i długotrwały kryzys z powodu błędnej, bo nadmiernie restrykcyjnej, polityki pieniężnej ówczesnego prezesa kanadyjskiego banku centralnego, który uważał, że jego najważniejszą rolą jest utrzymywanie stabilności cen. Podobnym eksperymentom poddawana była również Polska po 1989 r., ale u nas okrzyknięto to sukcesem wyprowadzającym Polskę z kryzysu wywołanego gospodarką centralnie sterowaną.

W 1987 r., gdy John Crow zaczynał pracę na stanowisku szefa kanadyjskiego banku centralnego, inflacja wynosiła 4,88 proc., a do 1993 r. została zduszona do 1,88 proc., zaś bezrobocie poszybowało, jak piszą amerykańscy autorzy, do poziomu niespotykanego od czasów Wielkiego Kryzysu - ponad 11 procent. W wyniku tej błędnej - co mocno podkreślają amerykańscy autorzy - polityki Kanada popadła w dramatyczny kryzys. Jak określił to jeden z ekonomistów kanadyjskich, nastąpiła "Wielka Zapaść Kanadyjska", porównywana do Wielkiego Kryzysu lat 30. XX wieku.
Dla profesjonalnych ekonomistów i polityków bezrobocie jest najważniejszym miernikiem jakości polityki gospodarczej i kompetencji rządzących. Znamienne jest, że cytowani wybitni amerykańscy ekonomiści (którzy suchej nitki nie zostawiają na tzw. nowej ekonomii, czyli liberalizmie) podkreślają, iż w okresie minionych 25 lat USA prowadziły dość rozsądną politykę, zachowującą racjonalną równowagę między dwoma powiązanymi z sobą celami: stabilnością cen i pełnym zatrudnieniem, bezrobocie w USA było zatem stosunkowo niskie. Podkreślają jednak, że mocno obawiają się ideologów, którzy mogą wpłynąć na przyszłe decyzje Rady Rezerwy Federalnej (odpowiednik naszej Rady Polityki Pieniężnej) i skłonić ją, by za najważniejszy swój cel uznała stabilność cen i zerową inflację, bagatelizując wysokie koszty związane z osiągnięciem tego celu. Jak mówią, wystarczałaby zaledwie garstka zwolenników tej teorii, by doprowadzić do "Wielkiej Zapaści Amerykańskiej".

Skutki bezdusznej ekonomii


Gdy czyta się o kanadyjskim krachu gospodarczym, który polegał na osiągnięciu 11-procentowego bezrobocia, to łezka wzruszenia może się niejednemu w Polsce zakręcić, do śmiechu zaś mogą doprowadzić rozpowszechniane opinie o rzekomych sukcesach gospodarczych i wspaniałych efektach transformacji, która wprowadziła nas do gospodarki rynkowej.
Tymczasem w Polsce bezrobocie od lat kształtuje się na poziomie ponad 10 proc. i wygląda na to, że zjawisko to traktowane jest przez rząd jako normalne i mało istotne. Sprawą priorytetową bowiem jest osiąganie biurokratycznych wskaźników deficytu, długu i inflacji, jakiej życzy sobie Komisja Europejska. Znamienne jest, że bezrobocie poniżej tego "magicznego" progu 10 proc. spadło tylko w 2008 r. - co prawda rządziła wówczas PO - ale to w gruncie rzeczy można uznać za sukces rządu PiS. Za jego kadencji bezrobocie spadło z poziomu niemal 18 proc. w ostatnim roku rządów SLD do 11,2 proc. w 2007 r., a potem za kadencji Platformy sukcesywnie rosło do ponad 13 proc. obecnie.
Według założeń ustawy budżetowej na koniec roku bezrobocie ma spaść do 9,9 proc., ale te założenia wydają się zbyt optymistyczne, raczej nic nie zapowiada, że uda się taki efekt osiągnąć. Raczej można się spodziewać, że do końca marca bezrobocie może przekroczyć 14 procent.
Najwyższe bezrobocie przypadło na okres rządów SLD w latach 2002--2003 i wynosiło aż 20 proc., co jest ewenementem w skali światowej, oznaką bardzo głębokiego kryzysu. Choć spadło to na "barki" tej partii, to niewątpliwie było rezultatem wpływów ministra finansów w rządzie Buzka, a potem prezesa NBP, prof. Leszka Balcerowicza, którego bardzo niedojrzały profesjonalizm widoczny był już na etapie opracowywania koncepcji transformacji. Kierując się przekonaniem, że najważniejszy jest stabilny pieniądz, zdławił gospodarkę restrykcyjną polityką, nastawioną na duszenie inflacji za wszelką cenę, bez oglądania się na skutki, przed czym właśnie ostrzegają George A. Akerlof i Robert J. Shiller. Niestety, nie rozumiał, że cel ten trzeba osiągać metodami, które jednocześnie pobudzają gospodarkę i prowadzą do powstawania miejsc pracy (w odróżnieniu od niego rozumiał to na przykład prof. Grzegorz Kołodko).

"Wielka Zapaść Polska"


W kategoriach ocen, jakie prezentują cytowani amerykańscy ekonomiści, można z ubolewaniem stwierdzić, że Polska od dwudziestu lat jest w głębokim kryzysie gospodarczym. Mamy swoją "Wielką Zapaść Polską". Transformacja gospodarki jest właściwie sumą zmarnowanych szans na stworzenie warunków, które czyniłyby z nas partnera rozwiniętych państw Unii Europejskiej, a na osiągnięcie takiego sukcesu dwadzieścia lat powinno wystarczyć. Niestety, lata te okazały się w znacznej mierze latami straconymi.
Powinniśmy zadać sobie pytanie: "Jakie są tego przyczyny i jakie będą dalsze skutki?". Być może najważniejszą przyczyną jest swoista atmosfera beztroski i doktrynerstwa - dodajmy, doktrynerstwa stworzonego przez mieszankę arogancji i ignorancji w patrzeniu na problemy gospodarcze. Ponadto można wymienić cztery najważniejsze przyczyny.


W pierwszych latach transformacji doprowadziła z jednej strony do zmarnowania kapitału oszczędności, jakie mieliśmy, jako obywatele, zgromadzone w latach wcześniejszych (w czasach socjalizmu oszczędności te tworzyły tzw. nawis inflacyjny, ale mogły posłużyć jako baza do prywatyzacji), z drugiej, do wielu bankructw, gdyż wysokie stopy procentowe spowodowały nadmierne obciążenie przedsiębiorstw, które wcześniej zaciągnęły kredyty na sfinansowanie inwestycji - często na stworzenie nowoczesnego wyposażenia - i wiele z tego zostało zmarnowane.
Niestety, niezrozumienie tego, że przy tak wysokim bezrobociu polityka pieniężna nie może być zbyt restrykcyjna, że bank centralny musi stwarzać warunki dla dostępności kredytu dla przedsiębiorstw, by mogły inwestować i tworzyć miejsca pracy - jest wciąż jednym z podstawowych naszych problemów. Z tego, co do nas, obywateli, dociera, desygnowana przez Platformę Obywatelską większość w aktualnej Radzie Polityki Pieniężnej ma poważne problemy ze zrozumieniem, jaką politykę powinno się uprawiać w warunkach tak napiętego rynku pracy i niewykorzystanego potencjału ludzkiego.

Po drugie, błędnie realizowana prywatyzacja

Doprowadziła do wielu wrogich przejęć i gigantycznych strat w przemyśle. Zamiast wykorzystać socjalistyczny przemysł jako bazę do stworzenia nowoczesnego kapitalizmu, bezmyślnie wyprzedano i roztrwoniono znaczną część tego majątku. Znamiennym przykładem jest fabryka materiałów ściernych i narzędzi, którą za marne pieniądze sprzedano kapitaliście zachodniemu, który dokonał klasycznego wrogiego przejęcia i zamienił całkiem nowoczesną fabrykę w magazyn swoich wyrobów, hale produkcyjne zaorał i posiał trawę, a zatrudnienie zredukował z 2 tys. osób do około 300 i bynajmniej nie tworzy nowych miejsc pracy. Takich przykładów są tysiące - i to jest jeden z powodów wzrostu, a potem utrwalenia wysokiego poziomu bezrobocia. Co ciekawe, człowiek odpowiedzialny za zmarnowanie znacznej części naszego narodowego majątku w prywatyzacjach źle przeprowadzonych, bo mających charakter takich właśnie wrogich przejęć, został jakby nagrodzony bardzo dobrze płatnym stanowiskiem w Brukseli.

Po trzecie, utrata znacznej części dochodu narodowego

Jest to szczególnie dotkliwa dla naszej przyszłości, a wynikająca bezpośrednio z powyższej - przyczyna wysokiego bezrobocia. W wyniku błędnie realizowanej prywatyzacji Polska traci część swojego dochodu narodowego na rzecz zagranicy w formie wypływających z Polski dochodów - tzn. dywidend, zysków, gigantycznych apanaży dla personelu zagranicznego przejętych polskich przedsiębiorstw, opłat za zarządzanie OFE itd.
Część wypracowanego w Polsce dochodu narodowego wypływa w formie tzw. cen transferowych. Przedstawiając sprawę anegdotycznie, chodzi o to, że np. w cenie marynarki produkowanej w Polsce przez zagraniczną firmę najważniejszą pozycją są sprowadzane z jej kraju macierzystego guziki. W ten sposób polski dochód narodowy wypływa w formie części kosztów i oczywiście podwyższa deficyt handlu zagranicznego. Innym przykładem są wewnętrzne usługi realizowane przez centrale firm na rzecz zlokalizowanych w Polsce tzw. firm-córek. Jeśli dziwi nas np., dlaczego co jakiś czas supermarkety robią reorganizacje i z naszego, tzn. klientów, punktu widzenia bezsensownie przestawiają układ produktów na półkach, to z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy przyjąć, że jest to usługa reorganizacyjna realizowana przez "wybitnych ekspertów" z centrali, oczywiście suto opłaconych, po to, by firma wykazała brak zysków i nie zapłaciła w Polsce podatku.
Takie wypływy środków z Polski osiągają gigantyczne sumy, częściowo odzwierciedlone w bilansie płatniczym kraju, jak już kilkakrotnie pisałem, w ostatnich latach ujemne saldo dochodów w bilansie płatniczym to ponad 50 mld zł rocznie, a saldo błędów i opuszczeń, prawdopodobnie odzwierciedlające częściowo przepływy między polskimi filiami firm zagranicznych a ich centralami - to drugie ponad 50 mld zł rocznie - w sumie od 2004 r. to prawie 500 mld zł wypływu z Polski.
Nie przypominam sobie, by znany "wybitny uczony", który w sytuacji wysokiego bezrobocia zaleca, by wydłużać wiek emerytalny i martwi się, że becikowe zagraża naszemu długowi publicznemu, zainteresował się wspomnianymi kwotami. I nie przypominam sobie, by rząd lub wybitni eksperci rozdzierający szaty nad naszym długiem publicznym i domagający się "pilnych reform finansów publicznych" zajęli się problemem wypływu z Polski tak dużych nieopodatkowanych pieniędzy.

Po czwarte, niskie dochody Polaków

To jest kolejna przyczyna wysokiego bezrobocia, a także naszych marnych perspektyw na przyszłość. Zwracałem już uwagę na to, że udział kosztów związanych z zatrudnieniem w dochodzie narodowym jest w Polsce bardzo niski, jeden z najniższych w świecie. Te koszty to nasze płace brutto, czyli z podatkami, składkami, odpisami, zawierają więc także płacowe koszty sektora budżetowego, ale nie obejmują tego, co przejmowane jest w formie udziału w zyskach lub stanowi inne, niepłacowe koszty. Obecnie stanowi to dla Polski trochę ponad 37 procent. Udział ten nieco wzrósł z poziomu 35,5 proc. w 2006 r., ale i tak jest jednym z najniższych w świecie - najwyższy jest w Szwajcarii, ponad 61 proc., i w USA ponad 56 proc., w krajach europejskich norma wynosi ok. 45-50 procent. Oznacza to, że Polakom w formie płac oddaje się niewielką część wypracowanych przez nich dochodów - resztę pochłaniają inne wysokie koszty - nie są to podatki. Wbrew kłamliwym twierdzeniom różnych pseudoekspertów, ale koszty finansowe, eksperckie, różnych środków zagranicznych oraz wynagrodzeń wypłacanych w formach niepłacowych (głównie tzw. samozatrudnienia - jesteśmy pod tym względem światowym fenomenem).

Brak oszczędności i widmo biedy


Trzeba pamiętać, że gospodarka rozwija się wtedy, gdy ludzie zarabiają i wydają swoje pieniądze. Każdy koszt płacowy na rzecz pracownika krajowego staje się jego dochodem i następnie wydatkiem, a zatem stanowi czyjś przychód - sklepikarza, restauratora, fryzjera, krawca itd. Pieniądz krąży i motywuje do pracy, daje dochody i zyski, część jest przejmowana przez państwo i jego instytucje, gdy płacone są podatki i inne opłaty - ale pieniądze te, jako wynagrodzenia pracowników sektora publicznego, ostatecznie wracają do gospodarki w formie wydatków. Nie wracają natomiast albo wracają tylko częściowo jedynie te pieniądze, które wydawane są na zakup dóbr importowanych (dlatego np. rządy różnych krajów kładą nacisk na to, by samochody służbowe sektora publicznego i inne wyposażenie były tylko produkcji krajowej) albo gdy są oszczędzane w instytucjach, które udzielają kredytów podmiotom zagranicznym.
Gospodarka rozwija się, gdy tworzone są miejsca pracy, a tak się dzieje, gdy oszczędzamy i nasze oszczędności są poprzez instytucje finansowe "uaktywniane" na kredyty udzielane przedsiębiorstwom inwestującym w kraju. Jednak po to, byśmy mogli oszczędzać, musimy najpierw móc zarobić. Niskie wskaźniki kosztów związanych z zatrudnieniem powodują, że Polacy są ogólnie tak biedni, iż - jak wynika z badań przeprowadzonych przez CBOS w 2010 roku - 67 proc. nie posiada żadnych oszczędności, a jakiekolwiek odłożone środki ma niewiele ponad 1/3 gospodarstw domowych. Jest to sytuacja dramatyczna, bo dowodzi też, że nadwyżki posiada tylko wąska grupa społeczna, zaś znaczną część Polaków wpędzono w biedę. Towarzyszy temu obrona skandalicznie źle skonstruowanego systemu emerytalnego, który gwarantuje, że po przejściu na emeryturę Polacy otrzymają tylko połowę tego, co zarabiali, pracując. Cynicznie szykuje nam się armię emerytów-nędzarzy, wmawiając im, że w OFE mają "prawdziwe pieniądze". Tymczasem ich pieniądze są przecież "topione" w iluzjach baniek spekulacyjnych - prawdziwe zaś pieniądze to tylko te, które zarobili maklerzy obracający naszymi oszczędnościami emerytalnymi, szefowie tych spółek, doradzający im "eksperci", firmy reklamowe reklamujące OFE i redaktorzy audycji wmawiających przyszłym emerytom, że za swe emerytury będą opalali się pod palmami.
Oczywiście jak w każdej gospodarce jakieś oszczędności poza tymi przymusowymi gromadzonymi przez system emerytalny są tworzone, ale zaniżając płace pracownikom, przejmują je zagraniczni właściciele przedsiębiorstw i różne instytucje, które transferują je za granicę. Co dziwne, osobnicy przedstawiający się jako eksperci pracodawców domagają się, by nawet te nasze skromne oszczędności emerytalne były inwestowane na giełdach zachodnich. Czy można oczekiwać tworzenia miejsc pracy i spadku bezrobocia przy tak lekceważącym stosunku elit do własnej gospodarki?
Nie, w tej atmosferze beztroski i doktrynerstwa wynikającego ze zwyczajnego nieuctwa albo niezrozumienia podstaw ekonomii trudno oczekiwać wielkiego postępu w walce z największą plagą społeczną, jaką jest bezrobocie. Najtrudniejsza jest sytuacja młodzieży, która chce się uczyć i podejmując często wielki wysiłek finansowy, zdobywa wykształcenie, a potem otrzymuje oferty źle płatnej pracy, bez większych perspektyw na przyszłość. Dostając nawet pracę w ulokowanych w Polsce firmach zagranicznych, odkrywa istnienie tzw. szklanych ścian i sufitów - tak metaforycznie określa się zjawisko niewidzialnych barier awansu pionowego (sufity) i zaszufladkowania bez możliwości ruchu w obrębie firmy (ściany).
Rodzi się pytanie: "Jakie są perspektywy na przyszłość?". Nadzieję może budzić jedynie polityka rządu świadomego wymienionych problemów, kierującego się wolą wprowadzenia zmian, posiadającego umiejętność podejmowania odważnych decyzji w walce o interesy własnego kraju, wbrew potężnym siłom nacisku zdeterminowanym w walce o wielkie pieniądze. Jak to wygląda obecnie? - każdy musi sobie na to odpowiedzieć sam.

Autor jest ekonomistą, profesorem na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego, członkiem Narodowej Rady Rozwoju powołanej przez śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

za: NDz Wtorek, 1 marca 2011, Nr 49 (3980) (kn)

Copyright © 2017. All Rights Reserved.