Publikacje polecane

Chrześcijanie są prześladowani codziennie

Rocznie w wyniku prześladowań umiera 170 tys. chrześcijan. Media o tym milczą

Z Massimo Introvignem, włoskim socjologiem religii, delegatem OBWE ds. walki z rasizmem, ksenofobią, dyskryminacją i nietolerancją względem chrześcijan i wyznawców innych religii, rozmawia Agnieszka Żurek

Jak wygląda obecna sytuacja chrześcijan w Libii w kontekście toczącej się tam rewolucji?

- Uczestniczyłem niedawno w zebraniu w Rzymie z przedstawicielami naszego rządu, którzy rozmawiali o sytuacji chrześcijan w Libii z miejscowym biskupem, ks. Giovannim Martinellim. Ksiądz biskup Martinelli zapewnił nas, że choć chrześcijanie w Libii z całą pewnością cierpią - jest to w końcu kraj ogarnięty rewolucją, na ulicach dochodzi do zabójstw, jest niebezpiecznie, to na szczęście w chwili obecnej nie można mówić o aktach przemocy wymierzonych konkretnie w mniejszość chrześcijańską. Nie wydaje się, żeby zamieszki miały za cel wywołanie prześladowań wobec chrześcijan. Oczywiście trzeba pamiętać, że informacje, które do nas docierają, są bardzo ograniczone. Nawet rządy krajów europejskich nie mają precyzyjnych danych. Brakuje przede wszystkim wiadomości o tym, jak wygląda rozmieszczenie oddziałów rebeliantów. Niektóre z tych miejsc są znane, bo wymienia je sam rząd Kadafiego. Al-Dżazira wylicza nazwiska przywódców poszczególnych oddziałów, ale nie możemy ocenić, które z nich faktycznie odzwierciedlają rzeczywistość. Nie wiemy też, jaką wartość mają przekazywane nam wiadomości. Myślę, że nikt tego nie wie. Różni eksperci na całym świecie próbują nakreślić mapę geopolityczną opozycji libijskiej, ale chyba jeszcze nikomu się to nie udało. Trudno zatem oczywiście przewidzieć, kto stanie na czele tej opozycji. Niektóre z wymienianych nazwisk należą do wojskowych, niektóre do cywilów. Otwarte pozostaje pytanie, czy nie będziemy mieć do czynienia z sytuacją: "wszystko zmienia się po to, aby wszystko zostało takie samo" - jak mówią słowa włoskiej powieści o mafii. Możliwe, że władzę przejmą przedstawiciele fundamentalistycznego ramienia islamu. Mogą także zwyciężyć technokraci, którzy zajmują się głównie tym, aby skorzystać na tym ekonomicznie. Od tego, kto wygra tę wojnę z Kadafim, zależy także los chrześcijan w Libii.

Czy rewolucja w Libii ma przyczyny bardziej ekonomiczne, czy też religijne?

- Myślę, że rewolty w krajach północnej Afryki rodzą się pod wpływem czynników ekonomicznych. Dyktatury w muzułmańskich krajach arabskich nigdy nie cieszyły się oczywiście poparciem społecznym. Dopóki jednak gwarantowały obywatelom możliwość godnego życia, nikt się raczej nie buntował. Kiedy natomiast kraje te zostały dotknięte przez rezultaty światowego kryzysu ekonomicznego, reżimy totalitarne - już od pewnego czasu nieposiadające legitymacji społecznej - zaczęły dodatkowo być postrzegane jako te, które nie są w stanie poradzić sobie z kryzysem ekonomicznym. W niektórych krajach arabskich doprowadziło to do dramatycznych konsekwencji. Rewolucje w krajach arabskich mają charakter spontaniczny. Określenie ich w ten sposób niewiele nam jednak mówi, ponieważ zawsze tam, gdzie wybuchają spontaniczne rewolucje, nigdy nie są one autonomiczne. Zawsze potrzebują przywódców.

Jakie scenariusze są zatem możliwe?

- We wszystkich krajach, w których wybuchły obecnie rewolucje, można postawić cztery hipotezy co do dalszego rozwoju wypadków. Pierwszą możliwością jest objęcie władzy przez dygnitarzy starych reżimów, którzy będą jedynie usiłować zmienić swój wizerunek bądź zastąpić stare twarze przywódców - nowymi, bez wprowadzenia jednak istotnych zmian. Drugą kategorię kandydatów do sprawowania rządów stanowią technokraci, którzy mają być może kontakty z Bankiem Światowym lub też z którąś z agend ONZ - jako przykład można tu podać Mohameda El Baradei w Egipcie. Trzecią możliwością - najbardziej niebezpieczną - byłoby objęcie władzy przez fundamentalistów islamskich, którzy - szczególnie w Egipcie - mają potężne wpływy. Czwarta hipoteza zakłada wytworzenie nowej klasy rządzącej, która miałaby poparcie społeczne. Oczywiście ta klasa polityczna musiałaby odwoływać się także do religii - jest to konieczne do tego, by posiadać poparcie społeczne - ale jednocześnie być klasą otwartą na dialog z innymi religiami i z zachodnimi politykami. Podczas gdy najgorszym rozwiązaniem byłoby objęcie władzy przez fundamentalistów islamskich, najlepszym rozwiązaniem byłoby wytworzenie nowych elit - możliwe, że z udziałem większych grup młodych ludzi. Powinni być to ludzie mocno zakorzenieni w islamie i jako tacy posiadać legitymację społeczeństwa potrzebną do sprawowania rządów, ale jednocześnie być otwarci na dialog z Zachodem.

Kraje ogarnięte rewolucją są w stanie wykształcić ten rodzaj elit?

- Niestety, najprawdopodobniej nie będzie to możliwe we wszystkich krajach północnej Afryki. Nie wiemy na przykład, jak wygląda sytuacja w Libii, bo nie mamy kontaktu z siłami opozycyjnymi rodzącymi się tam na miejscu. Można przypuszczać, że z kolei w Egipcie władzę przejmie Bractwo Muzułmańskie. Aby do tego nie doszło, musiałyby wyłonić się siły zdolne przejąć władzę, ale zarazem nieprezentujące tak silnie swojego oblicza ekstremistycznego. Jeśli nawet we wszystkich krajach ogarniętych rewolucją dojdzie do rozpisania wyborów, z pewnością partie muzułmańskie nie zostaną wyłączone z walki politycznej. Dzisiaj często partie stricte fundamentalistyczne usiłują zaprezentować swoje "pogodne oblicze" i przekonać ludzi do tego, że jeśli nawet w przeszłości zdarzały się w ich historii zachowania noszące charakter ekstremizmu, to dziś jest to już poza nimi i nie zamierzają dłużej posługiwać się przemocą dla osiągnięcia swoich celów. Mimo takich deklaracji działania tych partii są trudne do przewidzenia i Zachód nie powinien spodziewać się po nich niczego dobrego.

W bardzo trudnej sytuacji są wciąż chrześcijanie w Egipcie, znów dochodzi tam do masowych zabójstw Koptów.

- Pokazuje to, że optymistyczne opinie o tym, iż razem z obaleniem dyktatur powiew wolności przyniesie większą swobodę także chrześcijanom, są nieuprawnione. W rzeczywistości nietolerancja wobec chrześcijan, jaką demonstrują niektóre środowiska muzułmanów, często nie ma nic wspólnego ani z dyktaturą, ani z demokracją. Paradoksalnie w niektórych kontekstach system demokratyczny może być dla chrześcijan bardziej niebezpieczny niż dyktatura. Reżim sprawował kontrolę nad zachowaniami społecznymi, teraz natomiast sytuacja jest chaotyczna. Z tego chaosu korzystają ekstremiści, którzy już wcześniej przejawiali wrogość wobec chrześcijan. Fundamentaliści w mniejszym stopniu obawiają się obecnie policji. Jest to dla chrześcijan w Egipcie bardzo niebezpieczny moment. Oczywiście można przypuszczać, że w dłuższej perspektywie - kilku czy nawet kilkunastoletniej - przemiana reżimów totalitarnych w systemy demokratyczne stworzy bardziej przyjazny klimat także dla chrześcijan, ale dzisiejsza ich sytuacja wygląda naprawdę groźnie.

Fundamentalizm islamski zbiera też krwawe żniwo w Pakistanie. Kilka dni temu zginął minister Shabbaz Bhatti, przeciwnik ustawy o bluźnierstwie. Czym w istocie jest ten akt prawny?

- W wielu częściach świata islamskiego istnieją prawa zabraniające przejścia na inną religię pod groźbą bardzo ciężkich kar, łącznie z karą śmierci. Na szczęście narodził się międzynarodowy ruch, który w wielu krajach - nie wszystkich, nie dotyczy to na przykład Arabii Saudyjskiej - doprowadził do zniesienia tego prawa. Pozostało jednak prawo dotyczące bluźnierstwa. Ojciec Święty Benedykt XVI powiedział w sposób bardzo jasny i odważny, wymieniając nawet wprost nazwę kraju - Pakistan, w swoim orędziu do korpusu dyplomatycznego z 10 stycznia 2011 r., że tam, gdzie zostały zniesione prawa dotyczące apostazji, prawa dotyczące bluźnierstwa przejęły ich rolę i są używane do realizowania tych samych celów. Jeśli muzułmanin zmienia religię i nawraca się - często na chrześcijaństwo, tak jak w przypadku Asii Bibi - wszystko, co dotyczy jego nowej egzystencji jako chrześcijanina, jest interpretowane jako bluźnierstwo. Ojciec Święty w bardzo wyraźny sposób poprosił władze Pakistanu o uchylenie prawa o bluźnierstwie. Powiedział wprost, że jest ono używane do tego, żeby prześladować nawróconych na chrześcijaństwo. Stanowisko Ojca Świętego w tej sprawie mówi, że zniesienie praw dotyczących apostazji nie zmienia nic, jeśli nie zniesie się także praw dotyczących bluźnierstwa.

Czy apel Ojca Świętego ma poparcie w samym Pakistanie?

- Istnieje w Pakistanie ruch osób dobrej woli - chrześcijan, ale także muzułmanów wyraźnie popierających stanowisko Papieża. Z drugiej jednak strony jest tam niestety silnie obecny także ruch fundamentalistów islamskich, którego członkowie na samą wzmiankę o próbach zniesienia prawa o bluźnierstwie reagują w bardzo agresywny sposób. Ostatnio mieliśmy tego dowód w postaci zabójstwa ministra i różnych groźbach wyrażanych nie tylko pod adresem chrześcijan, ale także wobec polityków muzułmańskich, którzy deklarują wolę działań na rzecz zniesienia prawa o bluźnierstwie. Myślę, że międzynarodowa opinia publiczna, która umie się zmobilizować - tak jak w przypadku Asii Bibi - nie powinna żądać jedynie łaski dla niej samej, ale także zniesienia prawa o bluźnierstwie, które jest niesprawiedliwe i bardzo niebezpieczne.

Zniesienie tego prawa jest możliwe?

- Nie jest to niemożliwe. Wspólnota międzynarodowa musi jednak odnaleźć wspólny język. O to apeluje Papież. Zajęcie wspólnego stanowiska odnośnie do prześladowanych chrześcijan - choćby w obrębie Unii Europejskiej - jest trudne, nawet jeżeli chodzi jedynie o zaakceptowanie określonych dokumentów. Zdobycie pod tymi dokumentami podpisów wszystkich państw członkowskich Unii Europejskiej jest rzeczą bardzo trudną. Im więcej krajów, tym trudniej znaleźć porozumienie. Potrzeba natomiast, by opinia publiczna wywierała presję na swoich rządzących, aby oni z kolei zrozumieli, że prawo o bluźnierstwie w prosty sposób prowadzi do prawnego usankcjonowania aktów dyskryminacji chrześcijan i jako takie powinno być zabronione.

Można odnieść wrażenie, że opinia publiczna potępia to prawo w teorii, natomiast w praktyce nic się nie zmienia.

- Tak, zgadzam się z panią. Tylko kilka krajów jest na tym polu bardziej aktywnych. Cztery państwa europejskie - Włochy, Francja, Węgry i Polska - podjęły inicjatywę zintensyfikowania działań w obronie prześladowanych chrześcijan. Niektóre kraje wykazują większą wrażliwość niż inne. Obserwuję niestety smutne zjawisko. Wydarzyła się tragedia, ktoś ginie, wszyscy się wtedy mobilizują i składają deklaracje, a później mija kilka dni, inne wiadomości zajmują uwagę dziennikarzy i prześladowanymi chrześcijanami nie zajmuje się już nikt. Zbyt często wszystko kończy się na emocjach. Powinniśmy sobie natomiast zdać sprawę z tego, że chrześcijanie nie są prześladowani od czasu do czasu. Są prześladowani codziennie.

Politykom brakuje w tej dziedzinie świadomości czy woli podjęcia działań?

- Myślę, że niektóre kraje przejawiają większą niż inne wrażliwość - mam tu na myśli wspomnianą już przeze mnie czwórkę - Włochy, Francję, Węgry i Polskę. Wola polityczna jest siłą budowaną przez czynniki społeczne. Jej kształtowanie zależy od nas wszystkich. Politycy są zależni od głosów swoich wyborców. W miarę zatem wzrastania świadomości społecznej wyborców wzrasta presja, jaką wywierają na polityków. Właśnie do nas należy praca nad zwiększaniem świadomości społecznej. Możemy ją wykonać poprzez pisanie artykułów, tworzenie dokumentów telewizyjnych, organizowanie kongresów czy udział w manifestacjach. Jest to bardzo potrzebna praca. Woli politycznej nieraz brakuje, ale w miarę wzrastania świadomości wyborców dotyczącej prześladowań chrześcijan politycy europejscy będą musieli coraz bardziej liczyć się z ich opinią w tej sprawie.

Czy chrześcijanie w Pakistanie są zjednoczeni?

- Prześladowania jednoczą. W Pakistanie żyją zarówno katolicy, jak i protestanci. Współpraca w warunkach prześladowań jest trudna, ale w tych krajach istnieje to, co Jan Paweł II - jeszcze jako Karol Wojtyła - nazywał "ekumenizmem krwi". Ekumenizm wypływa tutaj ze wspólnoty bycia prześladowanymi. Jest to bardzo silna więź.

Jakie zadania stoją zatem przed nami?

- Powinniśmy nagłaśniać wśród opinii publicznej zjawiska prześladowania chrześcijan i ich skalę. Z kolei opinia publiczna powinna wywierać w tej sprawie presję na polityków. Rocznie w wyniku prześladowań umiera 170 tys. chrześcijan i niestety dzieje się to nie tylko wtedy, kiedy piszą o tym gazety. Kiedy ten temat znika z łamów, chrześcijanie umierają nadal. Poważna polityka rządów Europy nie powinna być sterowana przez agencje prasowe, ale przez świadomość, że prześladowania chrześcijan są zjawiskiem ciągłym.

Dziękuję za rozmowę.

za: NDz Piątek, 11 marca 2011, Nr 58 (3989) (kn)