Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje polecane

Publikacje "Wprost" szkodziły

Z mec. Bartoszem Kownackim, pełnomocnikiem rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, rozmawia Paulina Jarosińska

Czy pytanie dziennikarskie, jakie skierował do prokuratury "Nasz Dziennik" w sprawie publikacji "Smoleńsk. Zapis śmierci", można rozpatrywać w kategoriach zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa bądź - jak życzy sobie Wiktor Świetlik, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy - formy nacisku na prokuraturę?
- Mamy do czynienia z jakimś nieporozumieniem. "Nasz Dziennik" nie ma możliwości wpływania na decyzje prokuratury. Nie można stawiać dziennikarzom zarzutu, że ich publikacje są formą nacisku i tym samym podstawą do wszczęcia śledztwa, gdyż wypełniają oni jedynie swoje obowiązki. A to od suwerennej decyzji prokuratury zależy, czy podejmie jakieś działania. Co więcej, artykuły prasowe częstokroć ujawniają nieprawidłowości, które pozwalają na ściganie sprawców przestępstw. W tym konkretnym przypadku to przecież sami autorzy publikacji napisali, że liczą się z odpowiedzialnością karną. "Nasz Dziennik" nie zrobił nic ponad poinformowanie o tym, jaka odpowiedzialność grozi za takie działania. Wydaje się oczywiste, że każdy dziennikarz powinien liczyć się z tym, jakie konsekwencje pociąga za sobą ujawnianie akt ze śledztwa objętych tajemnicą państwową, i nigdy nie powinien czuć, że stoi ponad prawem. Czytałem publikacje "Naszego Dziennika" i były one tekstami czysto informacyjnymi. List otwarty dyrektora Centrum Monitoringu Wolności Prasy określiłbym wręcz jako formę ograniczania wolności słowa, a konkretnie możliwości swobodnego wypowiadania się dziennikarzy jednego tytułu.

To znaczy?

- Jeśli mówimy o jakiejkolwiek presji, to została ona wywarta na redakcji "Naszego Dziennika" właśnie w tym liście. "Nasz Dziennik" nie publikuje własnych żądań, po prostu w sposób rzetelny wykazuje szereg wątpliwości prawnych wokół śledztwa smoleńskiego. To, co zrobili dziennikarze "Wprost", można określić jako co najmniej dwuznaczne, o czym świadczy już fakt, że zostało wszczęte postępowanie karne. Jest nieprawdopodobne, aby "Nasz Dziennik" dysponował takimi wpływami, które pozwalają wymusić na prokuraturze wszczęcie śledztwa mimo braku podstaw do tego. Widać prokuratorzy badający sprawę ocenili, że zachodzą przesłanki do jej zbadania.

W liście zarzuca się również redakcji "Naszego Dziennika", że wykazuje daleko posuniętą niesolidarność zawodową..
.
- Jest to niedorzeczny zarzut. Przypomnijmy sobie chociażby sprawę zatrzymania reporterów "Naszego Dziennika" w Moskwie. Zignorowano zwołaną wówczas konferencję prasową, w mediach ta sprawa została przemilczana. Sama informacja o zatrzymaniu dziennikarzy "Naszego Dziennika" bardzo słabo przebiła się do mediów. Poza tym interesy korporacji dziennikarzy nie mogą ustępować dobru społecznemu, a tym bardziej dobru osobistemu konkretnych osób, które zostało naruszone przez nieroztropne działanie dziennikarskie. Upublicznienie informacji, że reporterzy tygodnika "Wprost" dostali kilkadziesiąt tomów fotokopii z akt śledztwa, po pierwsze, naruszyło interes śledztwa, po drugie - interes pokrzywdzonych. Przypomnę, że skutkiem owych publikacji było zablokowanie nam dostępu do tych akt. O książce "Smoleńsk. Zapis śmierci" nie chcę się wypowiadać, ponieważ jej nie czytałem. Natomiast publikacje w tygodniku "Wprost" zawierały nieuzasadnione, aczkolwiek uderzające bardzo poważnie w dobra osobiste niektórych rodzin tezy. Szczególnie bliskich gen. Andrzeja Błasika. Takie sytuacje nie powinny w ogóle mieć miejsca. Nie można też powoływać się w tego typu przypadkach na solidarność zawodową. "Nasz Dziennik" trudno posądzać o złamanie właśnie tej zasady. Redakcja poinformowała po prostu o tym, jakie konsekwencje grożą za takie postępowanie. Spójrzmy na tę sprawę z innej strony. Jeżeli dziennikarz popełni błąd, czy to znaczy, że inni dziennikarze mają o tym nie informować? Stajemy tutaj wobec tego, czym w istocie jest wolność słowa, czyli jedna z podstawowych zasad demokracji. Bo, według dyrektora Centrum, dziennikarz nie ma prawa informować, jeśli taki błąd dostrzeże? Powtarzam: to nie są donosy i dziwię się, że taki zarzut w ogóle postawiono. W ogóle pierwszy raz słyszę o sytuacji, w której jeden dziennikarz naciska innego, aby zaprzestał określonych publikacji w imię solidarności zawodowej. To bardzo niebezpieczny precedens, który zmierza do ograniczania wolności słowa w imię korporacyjnych interesów. Moim zdaniem, to może być niebezpieczne dla całego systemu demokratycznego.

Całej sprawy nie analizujemy w próżni faktograficznej. Publikacje dziennikarzy "Wprost" mogły zaniepokoić, zwłaszcza że nie pozostały bez skutków dla postępowania
.

- Publikacje redaktorów Krzymowskiego i Dzierżanowskiego skutkowały bardzo negatywnymi konsekwencjami w śledztwie, jak choćby faktem zablokowania nam możliwości dostępu do fotokopii akt sprawy. Poprzez ujawnienie informacji ze śledztwa mogły też pośrednio ostrzegać przyszłych oskarżonych w tej sprawie. Gdyby sprawa przedstawiała się następująco: dziennikarze wpadli na trop wykazujący niewłaściwe funkcjonowanie prokuratury i celem ich publikacji było właśnie wykazanie tych nieprawidłowości, sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Natomiast, w mojej ocenie, informacje o uzyskaniu dostępu do fotokopii akt śledztwa nie służyły interesowi publicznemu, miały jedynie pokazać sprawność i spryt dziennikarzy, którzy je zdobyli. I niestety, do tego bardzo przyziemnego celu - sensacji - wykorzystano zdobyte materiały. W efekcie została skompilowana nierzetelna, w pewnym zakresie manipulatorska publikacja, godząca w dobre imię bliskich ofiar katastrofy smoleńskiej.

Czy z powodu takich publikacji osoby pokrzywdzone mogą domagać się odszkodowania?


- Na chwilę obecną nie wiemy, czy organ państwowy - w tym wypadku prokuratura - był odpowiedzialny za przeciek. Jeżeli tak by było i zostanie to udowodnione, to wówczas dochodzenie zadośćuczynienia od prokuratury jest możliwe. W tym momencie nie mamy na to dowodów. Istnieje podejrzenie, że przeciek mógł mieć inne źródło - na przykład przez osobę niebędącą pracownikiem prokuratury, a mającą dostęp do akt. Krótko mówiąc, dochodzenie zadośćuczynienia zależy od wyniku śledztwa w tej sprawie. Niezależnie od tego należy podejmować kroki mające na celu przywrócenie nam - pełnomocnikom występującym w imieniu poszkodowanych rodzin - uprawnienia do wykonywania fotokopii akt. Złożyłem w tej sprawie ponowny wniosek kilka tygodni temu. Czekam na jego rozpatrzenie.

Dziękuję za rozmowę.

za: NDz

Copyright © 2017. All Rights Reserved.