Publikacje polecane

Marek Czachorowski - Polityczna niefrasobliwość

Zanim polscy rodzice i polscy duszpasterze wyrażą pretensje do tzw. złych rodziców i jakichś innych tajemniczych sił, jakoby psujących naszą podobno samą w sobie wspaniałą młodzież, warto się najpierw zastanowić, czy to nie my sami poprzez swoją niefrasobliwość polityczną jesteśmy odpowiedzialni za poważne problemy młodzieży. Któż inny niż najpierw ziemia lubelska wykarmiła niedawnego lidera PO, który dzisiaj pali marihuanę - ewentualnie symuluje takie palenie, co ma jednak ten sam efekt polityczny - z naszą młodzieżą na ulicach Warszawy, podczas tzw. marszu wyzwolenia konopi? Niektórzy jednak jeszcze nie wiedzą, kto jest odpowiedzialny za kłopoty naszej młodzieży ze środkami odurzającymi. W Grecji epoki klasycznej takich problemów młodzież nie miała, chociaż konopie rosły w zasięgu ręki. Grecy mieli jednak wybitnych polityków, którym nie wpadłoby do głowy, aby młodzieży podawać psychiczne protezy, czyniące z istoty rozumnej duchowego inwalidę. Słynnemu eksposłowi z ziemi lubelskiej należy oczywiście tylko wybaczyć - zgodnie z regułą, aby grzeszników nie sądzić, ale tę sprawę zostawić samemu Bogu, jak się codziennie modlimy w "Ojcze nasz". Czy jednak nam samym można wybaczyć, skoro nie uznajemy swojej winy, a zatem nie pragniemy przebaczenia?

W czym jeszcze zawiniliśmy? Oto podczas wspomnianego marszu policja zatrzymała dwudziestu kilku ludzi zaopatrzonych w "zioło", ale nie zatrzymano politycznego ekslidera ziemi lubelskiej, chociaż za pośrednictwem mikrofonu, wzmacniacza i głośników oznajmił wszystkim zgromadzonym, że akurat pali tzw. skręta. Musieli słyszeć to wyznanie także policjanci, bo chyba nie drzemali po jakichś nargilach? A może po prostu woleli zapakować do radiowozów tylko młodzież pozbawioną wpływowych rodziców? Wygląda zatem na to, że policja nie zamierza wyskakiwać niczym filip z konopi naszej politycznej realności i dlatego omija szerokim łukiem nadzianego eksposła, jak to zobaczyli na własne oczy uczestnicy rozrywkowej imprezy, nazwanej z tego powodu marszem o "wyzwolenie" jakichś chwastów. Dla jednych są zatem tylko prawne zakazy i policyjna pała, a dla innych - już wpływowych finansowo - tylko pierwsze miejsca w sejmowych ławach?

Nic zatem dziwnego, że także na Wiejskiej prawdziwa Sodoma i Gomora, skoro parę dni temu większość sejmowa odrzuciła poprawkę Senatu do ustawy dotyczącej rodzin zastępczych. W poprawce tej wykluczono homoseksualistów z grona mogących się ubiegać o pełnienie funkcji "rodzica zastępczego". Eksperci prawni twierdzili jednak, że przyjmując tę poprawkę, złamalibyśmy jakoby najświętsze unijne prawa. A i nasza Konstytucja zostałaby niecnie podeptana - rwali szaty z bólu nad zagrożeniem Rzeczypospolitej posłowie z PO i SLD. Cóż tam dobro dzieci przy tych prawnych świętościach? Zadomowił się zatem w telewizyjnych umysłach pogląd - także niektórych polskich katolików - że sprawa homoseksualizmu to nie sprowadzenie siebie na poniżej ludzki poziom moralny, ale kwestia biologiczna, psychiczna i zakłócenie relacji z rodzicami, jak się na co dzień ściemnia sprawę niezwykle jasną dla stuprocentowo pogańskich Greków epoki klasycznej. Homoseksualizm był dla nich problemem moralnym, a nie jakimś innym. Według greckiej mitologii klątwa bogów ciążyła na królu Lajosie za wynalazek występku homoseksualnego. Elementem tej klątwy był zakaz rodzicielstwa dla ojca Edypa. Pewnie otrzymał taką karę, ponieważ to właśnie homoseksualizm w sposób ekstremalny wyraża brak szacunku dla rodzicielskiego sensu ludzkiego ciała. Jakże zatem nielogiczna, pełna niezrozumienia dziedziny rodzicielstwa, jest ustawa przypisująca homoseksualistom uprawnienia do bycia "rodzicem zastępczym". Czy można być dobrym rodzicem bez co najmniej elementarnego uszanowania rodzicielskiego sensu ludzkiego ciała?
Na Wiejskiej część posłów nie zna odpowiedzi na to proste, a nawet retoryczne pytanie. Czy to nie my wysłaliśmy ich do parlamentu?

za:  Nasz Dziennik 14 VI 2011 (xwk)