Publikacje polecane

Bankructwo utopii

Prof. Jerzy Żyżyński - "Ratowanie" Grecji może w praktyce oznaczać poprawianie bilansów jej wierzycieli, czyli francuskich i niemieckich banków. Kryzys w Grecji to kompromitacja, ale nie tyle - albo raczej nie tylko - gospodarki Hellady, ale przede wszystkim pewnej idei i jej promotorów. Nie chodzi o samą ideę Unii Europejskiej - bo jest niewątpliwie piękna: zjednoczyć kraje kontynentu i stworzyć potęgę gospodarczą oraz wspólnotę ludzi i narodów. Piękną ideą jest też unia walutowa. To pomysł o potencjalnie olbrzymich perspektywach. Zbankrutowała idea realizacji tego planu ponad prawami ekonomii.

Z dominacją polityki nad ekonomią mieliśmy do czynienia przez całe dziesięciolecia systemu komunistycznego, a mimo to niektórych ludzi niczego to nie nauczyło. Europejscy politycy - jak sami przyznali - postanowili z euro uczynić narzędzie przede wszystkim polityczne, które miało "scementować Unię Europejską na wieki". A tymczasem ekonomiści przestrzegali, że gdy chce się mieć autonomiczne, krajowe polityki fiskalne, czyli własne systemy podatkowe i własne budżety państwa, to integrować walutowo można tylko kraje bardzo do siebie podobne. W przeciwnym przypadku w sytuacji kryzysu mogą między nimi powstać napięcia powodujące w słabszych krajach dalekosiężne negatywne skutki. Kryzysu nikt nie przewidywał, zatem naprędce dokonano integracji walutowej, włączając do unii walutowej Grecję i inne słabsze kraje. Gdyby miały własne waluty, to dostosowanie nastąpiłoby tak jak w Polsce - przez osłabienie kursu walutowego - wtedy wewnętrzne relacje płac i kosztów w większości dóbr i wynagrodzeń się nie zmieniają, a zmiana kursu poprawia bilanse z zagranicą. Gdy nie ma własnej waluty, to dostosowanie może nastąpić tylko poprzez radykalne obniżenie płac, co uderza przede wszystkim w najbiedniejszych i klasę średnią - i nie ma co się Grekom dziwić, że protestują.
Mówi się, że Grecy żyli ponad stan, że "sami są sobie winni". Po części jest to prawda, ponieważ dla uzasadnienia przyłączenia do strefy euro nieco "poprawiono" statystyki przez specjalne zabiegi finansowe, ukrywając brak spełnienia wymaganych kryteriów integracyjnych (zwanych kryteriami z Maastricht). Ale jest to tylko po części prawda. Komisja Europejska doskonale o wszystkim wiedziała, ale zależało jej na włączeniu Grecji do strefy euro po prostu dla wygody najsilniejszych krajów. Liczono, że będąc w strefie euro, Grecja stopniowo "wyrówna braki".

Ratowanie Grecji czy niemieckich banków?

Szydło wyszło z worka przez to, że wybuchł nieoczekiwany przez nikogo kryzys. Gdy spadły dochody z turystyki, a Grecja stała się dla turystów europejskich zbyt drogim krajem, zabrakło tego mechanizmu dostosowawczego, jakim była własna waluta - jej potanienie przywróciłoby Grecji turystyczną atrakcyjność. W efekcie niedobory środków trzeba było kompensować rosnącym zadłużeniem.
W tych krytykach pomija się istotną przyczynę kryzysu, jaką jest wpędzanie krajów w zależność od zagranicznych pożyczkodawców. Deficyt budżetowy i będący jego konsekwencją dług publiczny są naturalnym i niezbędnym elementem realnej ekonomii - w sytuacji kryzysu deficyt łagodzi jego skutki, wprowadzając do gospodarki dodatkowe środki i przez to ją pobudzając. Będący tego skutkiem dług nie stanowi wielkiego problemu, jeśli papiery skarbowe są częścią majątku krajowych podmiotów - nie jest to wielki problem, gdyż spłata tego długu krajowym wierzycielom oznacza powrót pieniądza do krajowej gospodarki. Gdy jednak wierzycielami są pożyczkodawcy zagraniczni, spłata długu oznacza realną stratę dla krajowej gospodarki i tylko pogłębia kryzys.
W efekcie nie wiemy, czy ratowanie Grecji jest ratowaniem Grecji czy faktycznie poprawianiem bilansów jej wierzycieli, czyli francuskich i niemieckich banków. W tej sytuacji wszelkie recepty to zalecenia moralnie wątpliwe, sytuacji w samej Grecji bowiem nie poprawią, mogą nawet pogłębić jej kryzys gospodarczy, a skoro faktycznie chodzi o jej wierzycieli, to powinno się jasno powiedzieć, że to o to chodzi, a nie mamić szerokiej publiczności fałszywymi uzasadnieniami.
Zalecenia i wymogi stawiane Grecji nie są żadnym rozwiązaniem problemu. Powtarza się stare, skompromitowane zalecenia prywatyzacji i cięć wydatkowych, które mogą tylko pogłębić kryzys państwa. Cięcia wydatków sprowadzające się do obniżenia i tak niskich emerytur i płac nie są rozwiązaniem, doprowadzą bowiem do osłabienia popytu wewnętrznego greckiej gospodarki, pogłębiając jej kryzys. Deficyt trzeba redukować sposobem najbardziej logicznym: poprawiając ściągalność podatków od najbogatszych i od firm zagranicznych - a w tym trzeba autentycznej współpracy międzynarodowej.
Natomiast prywatyzacja podstawowych infrastrukturalnych dziedzin oznaczałaby przejęcie ich przez kapitał zagraniczny, w wyniku czego z jednej strony nastąpi zwiększenie i tak wysokich kosztów utrzymania, z drugiej - transfery zysków z Grecji, co będzie realną utratą części jej dochodu narodowego (podobnie jak w przypadku Polski, która traci około 3,5 proc. PKB rocznie w wyniku transferu dochodów), a to będzie oznaczało tylko pogłębienie kryzysu - i to w długim okresie.
Grecja musi oczywiście naprawić swe finanse, ponieważ dała się - podobnie jak Polska - ponieść pewnym neoliberalnym iluzjom forsowanym przez grupy interesów, a wprowadzonym przez niekompetentnych polityków. Przede wszystkim trzeba przywrócić ściągalność podatków od podmiotów zagranicznych, którym nadano nieuzasadnione przywileje (dotyczy to też bogatszej części własnych obywateli). Deficyt redukować należy zatem nie poprzez cięcia wydatków uderzające w zwykłych ludzi, bo to będzie pogłębiało kryzys, lecz przez zwiększanie dochodów budżetowych. Potrzebny jest także wzrost ogólnej wydajności pracy i wsparcie służących rozwojowi dziedzin przemysłu, co jest jednak kwestią bardziej długofalowych działań.

O prawo do autonomii


Rodzi się jednak naturalne pytanie: czy za przedwczesne wciągnięcie Grecji do strefy euro ma płacić społeczeństwo tego pięknego kraju, czy powinni płacić niekompetentni promotorzy fałszywych idei? Skoro kryzys Grecji jest kryzysem fałszywych idei, to rozwiązań trzeba szukać w zmianach idei. Ekonomiści mówią, że skoro powiedziało się A - forsując integrację walutową, to trzeba powiedzieć B - realizując integrację fiskalną. Europa potrzebuje zatem prawdziwej wspólnej polityki fiskalnej, wyrażonej we wspólnym budżecie z prawdziwego zdarzenia (bo ten obecnie tworzony to tylko namiastka budżetu) i wspólnej polityce podatkowej - czyli utworzenia czegoś na miarę budżetu federalnego, który kompensowałby naturalne regionalne różnice, takie jak między turystyczną Grecją i regionami o najsilniejszym przemyśle. W zjednoczonej Europie nie da się uciec od tego, że najbogatsi będą musieli oddać większą część swych dochodów na rzecz dobra wspólnego, co w praktyce będzie oznaczało transfery do biedniejszych regionów dla skompensowania rosnących napięć.
Nasuwa się jednak pytanie, czy w tej strukturze organizacyjnej Unii jest to w ogóle możliwe. Kryzys grecki jest kryzysem Unii o szerszych, nie tylko ekonomicznych, konsekwencjach. Czy w ironicznych, niemal kabaretowych jej określeniach, że jest to lustrzane odbicie nieistniejącego już Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, czyli Związek Kapitalistycznych Republik Radzieckich, nie ma czegoś na rzeczy? Te coraz częściej dające się słyszeć lekceważące albo wręcz negatywne opinie o Unii, wypowiadane przez zwykłych ludzi, mogą szczególnie irytować euroentuzjastów i być zaskoczeniem dla unijnych polityków, ale są faktem, z którego trzeba wyciągać wnioski.
Upadek Związku Radzieckiego jest przecież wyjątkowo silnym dowodem na to, że nic z tego, co człowiek stworzy na siłę, przemocą polityczną, wbrew naturalnym tendencjom i woli ludzi, nie trwa wiecznie, zatem żadne "cementowanie" Unii wspólną walutą nie zapewni jej wieczności. Wspólnota narodów może się utrzymać tylko wtedy, jeśli znaleziona zostanie formuła autentycznego przywództwa respektującego prawa poszczególnych członków wspólnoty do zachowania swej względnej autonomii i obrony majątków narodowych przed drapieżnością grup interesu stojących ponad i poza narodami.

Autor jest ekonomistą, profesorem na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego, członkiem Narodowej Rady Rozwoju powołanej przez śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego.


za: NDz Wtorek, 28 czerwca 2011, Nr 148 (4079) (kn)