Publikacje polecane

Największa armia podziemna.

14 lutego 1942 r. Związek Walki Zbrojnej przemianowano na Armię Krajową. Jakie znaczenie ma ta data w historii polskiego podziemia zbrojnego?

Z prof. Witoldem Kieżunem, wybitnym prakseologiem, żołnierzem Armii Krajowej, uczestnikiem Powstania Warszawskiego, więźniem łagrów sowieckich, rozmawia Agnieszka Żurek
- Armia Krajowa powstała w wyniku zrealizowania koncepcji połączenia Związku Walki Zbrojnej - największej organizacji podziemnej, i szeregu innych grup funkcjonujących w konspiracji. Powołanie do życia AK miało na celu stworzenie polskiej armii podziemnej, która byłaby bezpośrednio podporządkowana dowództwu sił zbrojnych w Londynie. Miało to kolosalne znaczenie, ponieważ dzięki temu z dobrowolnego ruchu inicjatyw oddolnych stworzono podziemną jednostkę wojskową stanowiącą część polskiej armii. Akcja scaleniowa była ogromnie ważna, ponieważ wcześniej siły podziemne były rozbite i za słabe, aby móc podjąć działania na szerszą skalę. Skuteczne działanie umożliwiło połączenie różnych organizacji wojskowych. Było to wielkie osiągnięcie i dlatego też data 14 lutego ma takie ogromne znaczenie. Ten akt był tak ważny także dlatego, że doszło do połączenia organizacji zarówno lewicowych, jak i prawicowych. W skład Armii Krajowej weszła Socjalistyczna Organizacja Bojowa PPS, Narodowa Organizacja Wojskowa, Bataliony Chłopskie i oczywiście Związek Walki Zbrojnej. Wszystkie zostały połączone pod jednym dowództwem. Był to olbrzymi wyczyn.
Na czym polegała wyjątkowość Armii Krajowej?
- Armia Krajowa była zorganizowana bardzo sprawnie. Opierała się na dobrze przemyślanej wewnętrznej strukturze. W AK funkcjonował cały system szkolenia - począwszy od szkół podchorążych po stworzone później szkoły niższych i wyższych dowódców. W AK istniała dyscyplina wojskowa. Szkolenie było bardzo rzetelne. Muszę powiedzieć, że wiedza, którą zdobywaliśmy w szkole podchorążych czy też w szkole niższych dowódców, była poważną wiedzą wojskową. Moi koledzy, którzy dostali się do niewoli, a następnie do Armii Andersa, wchodzili w jej szeregi po przejściu jedynie uzupełniającego szkolenia. Nasza wiedza wyniesiona ze szkół była poważną wiedzą wojskową. Obowiązywała nas daleko idąca dyscyplina, działaliśmy w obrębie bardzo dobrze przemyślanych struktur. Było to możliwe dzięki odpowiedniemu kształceniu nas, to znaczy młodego pokolenia.
Jak scharakteryzowałby Pan Profesor ówczesne młode pokolenie?
- Byliśmy zupełnie inni od tych młodych ludzi, którzy myślą jedynie o dobrej zabawie i o tym, żeby żyć możliwie jak najweselej. My pozostawaliśmy w strefie promieniowania jakiejś idei, ale co także jest ważne, działaliśmy w bardzo sprawnie i w surowo zorganizowanej strukturze. Przejawiało się to chociażby w punktualności - kiedy organizowaliśmy spotkania, trzeba było stawić się na czas, co do minuty. Jeśli powierzano nam jakieś zadanie, wykonywaliśmy je dokładnie. Kiedy meldowaliśmy: "Meldunek wykonany!", oznaczało to, że wywiązaliśmy się z zadania w 100 procentach. Stworzenie zdyscyplinowanego społeczeństwa miało ogromne znaczenie. Armia Krajowa liczyła około 400 000 osób. To olbrzymia potęga. I gdyby o działaniach aliantów decydował Churchill, a nie Roosevelt, który współpracował ze Stalinem, przemaszerowaliby oni przez Grecję i w ciągu dwóch miesięcy znaleźliby się na polskiej granicy. Dzięki pomocy Armii Krajowej w krótkim czasie zdobyliby całą Polskę.
Tymczasem zostaliśmy - jak powiedział bł. Jan Paweł II - "opuszczeni przez sprzymierzone potęgi".
- Tragedia Powstania polegała na tym, że alianci spóźnili się z zaakcentowaniem tego, że my, Armia Krajowa, jesteśmy ich armią sojuszniczą. Zrobili to dopiero pod koniec września. Tymczasem powinni byli to uczynić tuż po wybuchu Powstania, 2 czy 3 sierpnia. Wtedy przeżyliby ci wszyscy moi koledzy, którzy dostali się do niewoli i od razu zostali rozstrzelani. Przeżyliby także ci, których rozstrzelano w szpitalach na warszawskiej Starówce. To przecież byli żołnierze alianckiej armii. Kiedy po Powstaniu trafiliśmy wszyscy do niewoli, zostaliśmy właśnie tak potraktowani. Gdyby Amerykanie i Anglicy ogłosili, że Armia Krajowa jest polską armią aliancką walczącą na terenie Warszawy i gdyby zrobili to nie 28 września, ale 2 sierpnia, uratowałoby to życie wielu żołnierzom AK.

Czy właściwie oceniamy dziś ogromny wysiłek organizacyjno-militarny powstańców?
- Powstanie Warszawskie, o czym się zupełnie zapomina, jest największym w historii świata wyczynem powstańczym. Nie było drugiego takiego ruchu powstańczego, który utrzymałby się tak długo przy tak szalonej dysproporcji sił. Z jednej strony stała dywizja "Hermann Goering", bardzo dobrze uzbrojona, jedna z najlepszych dywizji niemieckich, z drugiej strony byliśmy my, minimalnie uzbrojeni, częściowo tylko, i to przy użyciu zdobycznej broni. Tymczasem utrzymaliśmy się przez 63 dni. Trzeba to zauważyć, niezależnie od tego, czy samą decyzję o wybuchu Powstania ocenia się pozytywnie, czy negatywnie. Moim zdaniem, cała dyskusja na ten temat jest zresztą nonsensowna. Powstanie było koniecznością. Gdyby nie wybuchło, tak czy inaczej zostalibyśmy zniszczeni przez Niemców. Przez 63 dni potrafiliśmy się bronić i nie możemy o tym zapominać. Gdyby coś podobnego udało się Francuzom, Niemcom czy Amerykanom, cały świat podziwiałby, że w całej historii nigdy nie zdarzyło się coś takiego, co tak wspaniale obrazowałoby siłę, dyscyplinę i stopień zorganizowania słabo uzbrojonej armii. Armia Krajowa odpowiadała kanonom prawdziwej armii dyscypliną i głęboką wiedzą wojskową. W tej chwili się już o tym nie pamięta.
Niektórzy niszczą wręcz tę pamięć.
- Dzisiaj próbuje się zlikwidować obchody rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Jeżeli 1 sierpnia przyjeżdża do Polski Madonna, w tym samym czasie, kiedy na Powązkach Wojskowych będą odbywać się uroczystości upamiętniające powstańców, wielu młodych ludzi - którzy mogliby w nich uczestniczyć - uda się zamiast tego na koncert. To jest celowo zorganizowana akcja obliczona na to, żeby zapomnieć o nas i o Powstaniu.
Jakie uczucia towarzyszą Panu Profesorowi w związku z podjęciem przez władze Warszawy takiej decyzji?
- Ja już stoję nad grobem i powoli przestaję się tym wszystkim martwić tak dogłębnie, ale jeśli spojrzy się na to, co się w Polsce dzieje, wszystko to razem jest bardzo smutne. Nie przypuszczałem, że na starość dożyję takich czasów, kiedy polski minister spraw zagranicznych pojedzie do Berlina i zaproponuje tam, żeby Polska miała w Europie takie kompetencje, jak stan w Stanach Zjednoczonych. Cztery lata mieszkałem w USA i wiem dobrze, że stany są to tylko województwa, nic więcej. Jeśli polski minister spraw zagranicznych chce z Polski zrobić duże województwo polskie i jeśli przechodzi to cicho, bez wielkich demonstracji i oburzenia, jest to bardzo smutne. W mojej najnowszej książce "Patologia transformacji" udowadniam zresztą, że Polska nie jest demokracją, ale "partiokracją", oligarchią.
Nie wszyscy chcą się na to zgodzić. W jaki sposób dzisiaj możemy wcielać w życie etos Armii Krajowej?
- 14 lutego jest bardzo ważną datą. Symbolizuje ona to, czego nam dzisiaj brakuje, to znaczy chęć zjednoczenia się wtedy, kiedy chodzi o interes ogólnonarodowy. Jesteśmy w tej chwili zupełnie rozbici, mało tego - wrogo do siebie nastawieni. Data 14 lutego przypomina o tym, że w sytuacjach bardzo poważnego zagrożenia stać nas na to, żeby zrozumieć, iż istnieje coś, co ma większą wartość niż interesy poszczególnych grup o takim czy innym zabarwieniu politycznym. Tym czymś jest wspólne dobro naszego kraju, całej naszej Ojczyzny. Cieszę się, że "Nasz Dziennik" pamięta o rocznicy powstania Armii Krajowej, warto na ten temat mówić i warto tę datę przypominać.
Dziękuję za rozmowę.
za:http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120214&typ=ak&id=nn02.txt (kn)