Publikacje polecane

Ateizm niszczy nasze państwo

Premier Węgier Viktor Orbán postawił tezę, że kryzys ekonomiczny Zachodu ma swoje korzenie w kryzysie wartości. Podziela Pan Profesor tę opinię?

- Naród holenderski ma serdecznie dość Unii Europejskiej. Gdyby teraz odbyło się referendum w tej sprawie, Holandia na pewno nie weszłaby do Unii. Nie dość, że w wyniku wprowadzenia euro przeciętny mieszkaniec naszego kraju zbiedniał o połowę, to jeszcze Unia Europejska męczy wszystkich obywateli wtrącaniem się w każdą dziedzinę ich życia i odgórnym ustalaniem ram, w jakich wolno im się poruszać. Holendrzy traktują to jako zamach na ich wolność. Jednocześnie jednak niewiele osób dostrzega niebezpieczeństwo istnienia innego wymiaru opresji fundowanej nam przez Unię Europejską, z jakim mamy do czynienia w sferze ideologii.

Co jest jej najbardziej jaskrawym przejawem?

- Kraje europejskie, a szczególnie państwa Europy Zachodniej, tracą swoją narodową tożsamość. Dzieje się to w szybkim tempie. Proces ten zachodzi nie dlatego, że ludzie sami tego chcą, jest on narzucany z góry. Utrata tożsamości narodowej idzie w parze z poważnym ograniczeniem demokracji. Obywatele mogą wprawdzie głosować, ale proces głosowania coraz bardziej nabiera cech podobnych do sposobu, w jaki głosują Rosjanie. Możemy wybierać, a jakże. Tyle że pomiędzy A i A.

Między A zielonym i A czerwonym?

- Otóż to. Nie możemy decydować o tym, co jest rzeczywiście ważne dla naszego codziennego życia. Głosowanie przypomina raczej coś w stylu lokalnych wyborów, w których mamy bardzo małe pole manewru. Możemy decydować o rzeczach w stylu wyboru rodzaju oświetlenia ulicy czy sposobu segregowania odpadów, ale o czymś poważniejszym już nie. Decyzje na temat naprawdę ważnych spraw - tego, jak żyjemy, czego rzeczywiście chcemy, jak wyglądają nasze plany na przyszłość, wszystkie decyzje dotyczące naszych finansów i naszego prywatnego życia - zapadają gdzie indziej. Straciliśmy coś ważnego. Funkcjonująca dzisiaj fasadowa demokracja ma za zadanie podtrzymywać ludzi w złudzeniu, że mogą oni o czymś decydować - po to, żeby byli spokojni i siedzieli cicho. Jeśli spojrzymy 40 lat wstecz, zobaczymy, że ówczesna demokracja była o wiele mniej papierowa. Kilkadziesiąt lat temu demokratycznie decydowaliśmy, na co będą przeznaczane nasze pieniądze. Kiedy tracimy demokrację, jej alternatywą staje się tyrania. Dzisiaj jesteśmy tego świadkami. W wielu aspektach jest to "miękka tyrania", ale uważam, że ta "miękkość" stopniowo zanika. Jeśli ten proces nie zostanie zatrzymany, trudno przewidzieć, jaki będzie następny krok rządzących. Władza narzuca społeczeństwom zupełnie nową ideologię niż ta, którą znaliśmy wcześniej i która wynika z naszych tradycji, zwyczajów i oczywiście z naszej religii. My, Holendrzy, mieliśmy kiedyś zupełnie inne zasady i kierowaliśmy się zupełnie inną filozofią. Po cichu, stopniowo, mózgi naszego narodu zostały jednak wyprane - głównie przez media i wadliwą edukację.

Jakimi cechami charakteryzują się środki społecznego przekazu w Holandii?

- Media mogą wydawać się wolne, ale to tylko złudzenie. Są całkowicie kontrolowane przez aparat państwowy. To kolejna cecha totalitaryzmu. Media są poddane ideologii politycznej poprawności. Każde posunięcie władzy jest wzmacniane przez wszystkie media elektroniczne i większość gazet. Oficjalna ideologia mówi, że mamy być "Europejczykami" i myśleć "globalnie", broń Boże, nie w kategoriach narodowych. Mamy definiować się jako "obywatele Europy" bądź "obywatele świata". Ma to wielkie znaczenie dla naszego życia, ponieważ nasze tradycje, nasz sposób widzenia świata czy sposób pojmowania roli rodziny są zupełnie inne od tej nowej, narzucanej nam ideologii.

Co określa tę ideologię?

- Jest to humanizm ateistyczny i materialistyczny. Jeśli chodzi o jej wymiar polityczny - w tej nowej ideologii mieści się zarówno lewe skrzydło, to znaczy socjaliści i zieloni, jak i opowiadający się za wolnym rynkiem liberałowie. Sposób widzenia społeczeństwa i najważniejszych dla niego spraw przez liberałów i przez lewicę zasadniczo się nie różni. Wspierają się wzajemnie, identyfikują z tą samą ideologią. W latach 50. mieliśmy w Holandii Katolicką Partię Ludową. Głosowało na nią ok. 35 proc. Holendrów - mimo że jesteśmy krajem raczej protestanckim, a nie katolickim. Jeśli porównamy ten odsetek z liczbą tych, którzy dzisiaj głosowaliby na partię katolicką - gdyby oczywiście takowa powstała - głosowałoby na nią może 2 proc. Holendrów.

Skąd taka zmiana w tak szybkim tempie?

- Nie stało się to z dnia na dzień, ten proces zajął kilka dekad. Jan Paweł II zapytał w latach 80. kilkoro holenderskich studentów: "Jak to się stało, że do lat 50. Holandia była krajem wysyłającym najwięcej misjonarzy, a teraz jest krajem, w którym wiara jest prawie nieobecna?".

Jak odpowiedziałby Pan Profesor na to pytanie
?

- W moim przekonaniu, jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest fakt, że księża przestali wierzyć w to, czego nauczają. Zaczęli relatywizować wiele spraw. Księża i biskupi mają ogromny wpływ na społeczeństwo. Tak jak wcześniej wierni szli za nimi, słuchając ich nauczania zgodnego z doktryną katolicką, tak samo później zaczęli oni naśladować ich relatywizm i myślenie w rodzaju: "Działaj zgodnie z tym, co ci serce dyktuje". Kolejną sprawą stało się upowszechnienie w Holandii tabletek antykoncepcyjnych w latach 60. Zmieniło to całkowicie sposób patrzenia na życie rodzinne, ale wpłynęło także na całą filozofię życia chrześcijan. Nadal uczestniczyli oni w niedzielnej Mszy św., ale przestali przystępować do sakramentu pokuty. W konsekwencji stopniowo przestali wierzyć w realną obecność Chrystusa w Eucharystii. Jest w tym pewna logika.

Początkiem kryzysu stał się zatem relatywizm.

- Przez nasz kraj przeszła rewolucja kulturowa. Kiedy Unia Europejska powstawała, miała cele inne niż obecnie. Z chwilą przybrania swojego obecnego kształtu przyjęła jednak ideologię humanizmu ateistycznego i materialistycznego, którą coraz silniej narzuca wszystkim swoim mieszkańcom. Rzeczywistość nie znosi pustki. Próżnia ideologiczna stworzyła przestrzeń dla pojawienia się nowych ideologii. Kościoły opustoszały. Ludzie stali się chrześcijanami jedynie z nazwy. Z czasem zaczęła zanikać także nazwa. Stało się to możliwe, ponieważ osłabła wiara. Wprawdzie i dzisiaj zdarzają się jeszcze ludzie, którzy utrzymują, że "na swój sposób" wierzą w Boga, ale nie jest to wiara oparta na solidnych fundamentach i nie odgrywa ona zasadniczej roli w ich życiu. Nowa ideologia jest czymś na kształt pseudoreligii opartej na mitach.

Jakich na przykład?

- Takich jak mit równości - nie w odniesieniu do równości dusz, ale płci, a nawet - orientacji seksualnych. Jest to czysty neomarksizm - chociaż niewiele osób otwarcie to przyzna. Kolejnym mitem jest dzisiejsza wiara we wszechmoc nauki. Wszystkie manifesty humanistyczne publikowane na przykład w Stanach Zjednoczonych, tworzone przez ludzi świata polityki, nauki czy sektora przemysłowego, mają w istocie bardzo jasne przesłanie: "nauka zbawi nas i świat, który nas otacza". Pomijają one istnienie duszy. W myśl tej ideologii człowiek miałby być ostatnim ogniwem procesu ewolucji. Jest to bardzo niebezpieczne. Cała ta ideologia wkładana jest do głów dzieciom w szkołach. Rodzice nie mogą temu zapobiec, muszą posyłać swoje dzieci do szkoły, w której są one karmione takimi właśnie bajkami. Może to zdeterminować ich późniejsze życie - dzieci zamykają się w ten sposób na transcendencję.

Ze szkół usunięto religię.

- W holenderskich szkołach nie ma żadnej nauki religii. Muszę dodać, że w kościołach także jej nie ma. Mamy w Holandii dwie generacje ludzi, którzy zostali wychowani w duchu właściwie ateistycznym. Obecnie uczący w szkołach należą właśnie do pokolenia, którego formacja przypadła na lata 60.

Co dzieje się, jeśli ktoś podejmuje jednak próby uczenia dzieci religii?


- Jeśli zrobi to nauczyciel w szkole, natychmiast pojawiają się protesty - najpierw kolegów tego nauczyciela, później rodziców dzieci, władz miejskich czy samorządów. Nauczyciela mogą spotkać różnego rodzaju nieprzyjemności - upomnienia, bojkot ze strony kolegów... W efekcie niewielu z nich ma odwagę publicznie mówić o Chrystusie.

A jak wygląda nauczanie religii przy kościele?

- Jego jakość jest bardzo kiepska. Nie chodzi o to, że księża są źli, rzecz raczej w tym, że nauczanie to nie odpowiada na potrzeby współczesności. Podobnie rzecz ma się z kazaniami. Homilie są na ogół bardzo ogólne - możemy usłyszeć na przykład, że trzeba dobrze traktować swoich sąsiadów czy inne rady w tym stylu, ale nie są to rzeczy odbiegające od tego, co możemy usłyszeć gdziekolwiek indziej. Większość ludzi, którzy nadal uczęszczają do kościoła, nie ma praktycznie żadnej wiedzy religijnej. W najlepszym razie pamiętają oni jeszcze coś ze szkoły, ale jeśli mają poniżej 45 lat, wykazują daleko posuniętą ignorancję, gdy chodzi o podstawowe prawdy wiary chrześcijańskiej. Jeśli kazania, jakie słyszą oni w kościele, stanowią jedynie niewielką refleksję na temat Ewangelii z danego dnia, nie jest to efektywny sposób komunikacji z człowiekiem dzisiejszych czasów. Szczególnie dotyczy to młodych ludzi, którzy są przecież nafaszerowani ideologią otrzymywaną w szkołach. Jeśli ich otwartość na rzeczywistość pozamaterialną zostanie stłumiona, w dalszej kolejności zaniknie także ich wrażliwość na prawdy moralne. Kiedy przestaną oni wierzyć w istnienie duszy, przestaną także zdawać sobie sprawę z tego, że przyjdzie im kiedyś zdać rachunek ze swojego życia.

Holenderscy chrześcijanie nie wierzą w życie wieczne?


- Członkowie naszego społeczeństwa zupełnie nie wierzą w istnienie piekła. Wierzą ewentualnie w jakiś rodzaj nieba, do którego trafią wszyscy po śmierci. Większość chrześcijan wyznaje jakiś system moralny, nie są to może źli ludzie, ale absolutnie nie można powiedzieć, żeby żyli oni w zgodzie z chrześcijańską moralnością.

Jak wielu z nich uczestniczy w niedzielnej Mszy Świętej?


- Bardzo niewielu. Powiedziałbym, że ok. 2 proc. społeczeństwa, może trochę więcej. W przeważającej mierze są to ludzie starsi. Zdarzają się parafie, w których pracują dobrzy księża, wierni chrześcijańskiemu nauczaniu. Jest to jednak kropla w oceanie.

Młodzi ludzie szukają chrześcijańskiej ortodoksji?


- Młodzi ludzie zasadniczo nie przejawiają większego zainteresowania życiem duchowym. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest to, że nie są oni konfrontowani z prawdziwym życiem. Nie żyją w świecie realnym, interesuje ich bardziej określona atmosfera niż rzeczywistość. Na ogół szukają po prostu rozrywki. Jest to oczywiście bardzo powierzchowne.

A jeśli jednak zdecydują się szukać czegoś głębszego?

- Ci młodzi ludzie, którzy w poszukiwaniu głębszych wartości udadzą się do kościoła i usłyszą kazanie na takim poziomie ogólności, który nie będzie specjalnie budził ich sumień, nie wyjdą stamtąd szczególnie poruszeni. Jedynym rozwiązaniem takiej sytuacji byłoby zatem jasne i czytelne w przekazie nauczanie podstawowych zasad katolicyzmu, takich jak: "Istnieje Bóg w Trzech Osobach", "Chrystus jest Bogiem", "Kościół katolicki został założony przez Niego". Oczywiście, pierwszą reakcją większości ludzi byłyby głosy niedowierzania bądź szyderstwa w rodzaju: "To nonsens", "To jest mentalność średniowieczna" i tak dalej. Moim zdaniem, takie reakcje trzeba przyjąć spokojnie i dalej mówić swoje. Następnym etapem u niektórych osób będzie zastanowienie się nad tym i - czasami - nabranie pewnych wątpliwości, zadawanie pytań. Wielu biskupów i księży zdaje się jednak nie zdawać sobie z tego sprawy.

Dali się uwieść politycznej poprawności?


- Wielu z nich - niestety tak. Tymczasem my, Holendrzy, nie lubimy zawiłości. Rzeczy trzeba nazywać po imieniu. Jeśli usłyszymy jasny komunikat, będziemy mogli odpowiedzieć: "Tak, to prawda" bądź "Nie, to nonsens". Będziemy mieli szansę się zastanowić. Nie chodzi o to, żeby na pierwszym miejscu dbać o to, aby w kościołach panowała miła atmosfera i żeby wszyscy się uśmiechali. To nie działa. Ludzi trzeba skonfrontować z rzeczywistością ich własnego życia. Kiedy trzeba, uświadomić im na przykład, że w swoim życiu kierują się głównie popędami. Powiedzieć im, że istnieje Bóg i że to On jest doskonały, a nie my. Przypomnieć, że jesteśmy grzesznikami, a nie fajnymi, miłymi ludźmi - jak często o sobie myślimy. Chrześcijaństwo mówi co innego - nie jesteśmy tak zupełnie "dobrzy" i potrzebujemy zbawienia. Jest w nas oczywiście dobro, ale jest także egoizm.

Jest Pan autorem opracowania "Spragnione dusze" - książki o duszach czyśćcowych. Czy otworzyła ona komuś oczy na istnienie rzeczywistości Kościoła pokutującego?

- Ta książka trafiła w Holandii jedynie do wąskiego kręgu czytelników. Została opublikowana w niewielkim, katolickim wydawnictwie. Prasa nie poświęciła jej zbyt wiele miejsca. Nie mogę powiedzieć, żeby wywołała ona trzęsienie ziemi, zupełnie tak nie było. Z różnych stron docierały do mnie jednak głosy o jej pozytywnym odbiorze. Zdarzało się, iż ludzie przyznawali, że istnieje w tym wszystkim jakaś logika, bywało, że otwierały im się oczy na rzeczywistość, o której wcześniej nie mieli pojęcia. Słyszałem także, że ci, którzy byli katolikami w przeszłości, przyznawali, że zaczęli się modlić za dusze w czyśćcu cierpiące. "Moja matka zmarła w zeszłym roku, a ja nigdy do tej pory nie odmówiłem za nią najmniejszej modlitwy", zwierzali się. Można zatem powiedzieć, że książka rzeczywiście wywarła pozytywny wpływ na niektórych ludzi, ale nie łudźmy się, że ateistyczne społeczeństwo, jakie stanowią Holendrzy, można nawrócić w kilka dni.

A jak to zrobić w dłuższej perspektywie?

- Gdybyśmy mieli katolickie media, mogłoby to bardzo pomóc. Ogromnie ważna jest także edukacja. W holenderskich szkołach prezentuje się fałszywą wizję historii. Przedstawiana jest ona w taki sposób, jak gdyby cywilizacja pojawiła się dopiero w wyniku rewolucji francuskiej, a to, co działo się wcześniej, było jedynie mrokiem i zacofaniem. Tymczasem jest to zupełny fałsz, przecież cała nauka rozwinęła się na średniowiecznych katolickich uniwersytetach. Mamy zresztą do czynienia nie tylko z fałszowaniem historii, ale także filozofii i psychologii. Współczesna psychologia jest pełna neopogańskich mitów.

Na przykład?


- Mity na temat człowieka biorą swój początek w zanegowaniu istnienia niematerialnej duszy. Kolejnym krokiem staje się zanegowanie także rzeczywistości sumienia. Wielu dzisiejszych psychologów mówi na przykład, że poczucie winy jest czymś, czego się uczymy, a zatem możemy się tego również oduczyć na drodze zmiany norm obowiązujących w danym społeczeństwie. Jest to oczywiście błędne rozumowanie, ponieważ istnienie sumienia jest niezależne od wyznawanej religii czy od miejsca i czasu, w których przyszło nam żyć. Osobnym problemem jest to, że współczesna psychologia usiłuje negować istnienie w człowieku pragnień dotyczących sfery religijnej. Tymczasem są one naturalne. Także pragnienie moralnej czystości jest u ludzi czymś naturalnym. Kolejnym zagadnieniem jest wreszcie rozpowszechnienie w psychologii zupełnie błędnej koncepcji człowieka, to znaczy freudyzmu i jego teorii o istnieniu w każdym ludzkim umyśle stłumionych popędów. Freud był bardzo inteligentnym szarlatanem. Bardzo wielu psychiatrów i psychologów, którzy w młodości byli osobami wierzącymi, straciło wiarę pod wpływem przyswajania jego teorii. Ma to ogromne znaczenie, ponieważ psychologia i psychiatria odgrywają ogromną rolę w dzisiejszym społeczeństwie.

Jakie są tego skutki?


- Pozbawienie ludzi wrażliwości. Normalne uczucia i odruchy są represjonowane. Jeśli dzieci w szkole, chociażby w czasie zajęć poświęconych edukacji seksualnej, uczy się pozbywania naturalnych odruchów wstydu czy chęci zachowania prywatności, uczą się one "nieodczuwania". Jeśli dziewczęta dokonują pierwszej aborcji w wieku 16 lat, a kolejnej - w wieku 18 lat (a wcale nie są to rzadkie przypadki), nie mają one później większych obiekcji wobec stosowania eutanazji. Widzimy to wyraźnie w naszym kraju - nawet osoby uważające się za katolików nie mają specjalnych oporów wobec przyspieszania śmierci starszych osób. Bardzo rozpowszechnione jest obecnie użycie pewnego leku uspokajającego, którego zażycie w kombinacji z określoną dawką morfiny pozwala przewidzieć mniej więcej moment śmierci. Człowiek nie umiera natychmiast, ma czas na pożegnanie się z rodziną. Ten sposób zadawania śmierci jest określany jako "przyjazny pacjentowi i rodzinie" i jest bardzo popularny w Holandii. Tutaj znów dotykamy problemu edukacji. Jeśli dzieci uczą się, że embrion nie jest człowiekiem, łatwiej im później uzasadnić sobie decyzję o eutanazji - na wczesnym etapie zostały pozbawione awersji do zabijania. Ideolodzy głoszący tego rodzaju filozofię wiedzą o tym dobrze.

Jak powstrzymać ten proces?


- Mówić o tym jasno, bez niedomówień. Wiele osób czuje, że procesy społeczne zmierzają w złym kierunku, niewielu jednak ma świadomość, dlaczego tak się dzieje i na czym dokładnie polega problem. Jeśli poświęcimy czas na wyjaśnienie tego ludziom, wielu z nich zrozumie, o czym mówimy. Nie należy bać się nazywania rzeczy po imieniu. Nie trzeba "łagodzić przekazu" poprzez osłabianie jego wymowy. Niebezpieczne procesy społeczne zaszły za daleko i nie pora na łagodną perswazję, kiedy trzeba bić na alarm. Zasadniczą rolę odgrywają tutaj zatem media. Przy pomocy mediów katolickich możemy dotrzeć do wielu ludzi dobrej woli.

Katolicy nie powinni obawiać się jasnego wyrażania swoich poglądów. Misjonarze także nazywali rzeczy po imieniu. Głosząc Chrystusa, nie obawiali się mówić: "To, w co wierzycie, jest złe" czy też "Nie wolno oddawać czci demonom". Dzisiejszy język określiłby takie zachowania jako "agresywne". Tymczasem święty Bonifacy czasami brał ze sobą na misje siekierę i ścinał "święte dęby". Pokazywał ludziom: "Widzicie? Nic się nie stało". I stawiał w tym miejscu kaplicę. Dzisiaj także musimy ścinać "święte dęby". Musimy przeciwstawić się kłamstwom serwowanym dzieciom w szkołach i młodzieży na uniwersytetach, nazywać je w sposób klarowny i jasno przedstawiać alternatywę. Do tego potrzebne są katolickie media i katoliccy nauczyciele. Ważna jest także rodzina.

Czy istnieją w Holandii wspólnoty dające nadzieję na duchowe odrodzenie kraju?

- Nie jestem zwolennikiem tkwienia w złudzeniach, wolę opierać się na rzeczywistości. Nie możemy być naiwni i łudzić się, że wszystko zmieni się z dnia na dzień. Istnieją oczywiście niewielkie, a jednak mające znaczenie grupy ludzi rzeczywiście żyjących według katolickiego systemu wartości. Żyją oni zupełnie inaczej, niż każe im państwo, szkoła bądź otoczenie. Te środowiska zapewne zachowają wiarę i przekażą ją następnym pokoleniom. Nadziei na duchowe przebudzenie nie upatruję jednak w Europejczykach, ale raczej w mieszkańcach innych kontynentów - takich jak na przykład Afryka. Pewną nadzieję stanowi być może także Rosja. Nie mam tu oczywiście na myśli zwierzchnictwa politycznego - nie jest dla mnie jasne, co właściwie zmieniło się w tym obszarze od czasów komunistycznych - ale fakt, że hierarchowie Kościoła prawosławnego wypowiadają się na ogół w sposób zdecydowany na przykład w kwestiach dotyczących obrony życia. Może to wywrzeć wpływ także na hierarchów zachodnich. Myślę, że pewną nadzieję stanowią również Chiny. Chińczycy cierpią niewyobrażalnie, są przecież więźniami własnego aparatu państwowego. Na podstawie licznych relacji osób odwiedzających ten kraj można jednak stwierdzić, że Chińczycy byliby bardzo zainteresowani chrześcijaństwem, gdyby tylko mieli okazję o nim usłyszeć. Francuski filozof Jacques Maritain usłyszał od znajomego księdza (było to jeszcze w czasach przed nadejściem komunizmu), że kiedy otworzyli oni w Chinach katolickie gimnazjum, szybko się zapełniło, tak ogromną cieszyło się popularnością. Chińczycy przyjmowali także chrzest - nie pojedynczo, ale masowo, całymi tysiącami. Ten ksiądz powiedział: gdybyśmy mieli stu księży więcej, nawróciłaby się połowa Chin. Katolicyzm koresponduje z poczuciem religijności Chińczyków, z ich rozumieniem dobra i zła.

Na koniec zapytam o Polskę - wiem, że miał Pan Profesor okazję odwiedzić Jasną Górę.

- Polska pobożność maryjna jest czymś ogromnie ważnym, podstawowym. Polska ma bardzo długą tradycję bronienia chrześcijaństwa w Europie - broniła go przed inwazją muzułmanów w bitwie pod Wiedniem, broniła go także przed zagrożeniem ze Wschodu. Nie umiem sobie wyobrazić, że nie miałaby tej tradycji w jakiś sposób nie kontynuować. Cieszę się, że Polska istnieje. Wracamy do punktu, od którego rozpoczęliśmy naszą rozmowę - tożsamość narodowa to sprawa fundamentalna. Polskie poczucie tożsamości narodowej jest silne, trwa nawet u osób mieszkających poza granicami kraju.

Znam wielu Polaków mieszkających w Holandii i muszę powiedzieć, że są oni ludźmi skromnymi i dobrymi pracownikami. Nie są chyba tak aroganccy jak my. Mam ogromną nadzieję, że Polska zachowa swoją wiarę. Będzie to możliwe, jeśli utrzyma katolickie media, katolickie szkoły i jeżeli polscy księża pozostaną wierni nauce Kościoła. Te trzy sprawy są w mojej opinii kluczowe. Na koniec chciałbym podzielić się pewną myślą: poruszyliśmy w naszej rozmowie wiele trudnych tematów, ale nie wolno nam przy tym zapomnieć, że zwycięstwo chrześcijaństwa jest pewne. Nie wiemy, kiedy ono nastąpi, ale jest nam zagwarantowane. Tak jak powiedziała Maryja w Fatimie: "Na koniec Moje Niepokalane Serce zatriumfuje". A my pamiętajmy, że walczymy po właściwej stronie.

Dziękuję za rozmowę.



za: http://www.naszdziennik.pl (kn)