Publikacje polecane

Marian Grabowski - Kultura podglądaczy

Są łzy, którymi człowiek chce płakać w samotności; cierpienie, które nie chce publicznego widoku, ale odosobnienia; wyznanie tylko dla wybranych uszu przeznaczone. Nagość i wiele jej spraw osłania się przed wzrokiem innych. Ludzka seksualna miłość odgradza się od spojrzenia postronnego... Człowiek wielorako i wielokrotnie schodzi z widoku, zniża głos do szeptu, wybiera ustronność. W tych zachowaniach objawia siebie jako istotę, która ma wnętrze, przestrzeń własnej intymności. Ma prawo być tam sama lub tylko z tym, kogo wybrała na towarzysza.

Ale oto zjawia się podglądacz. Jego ciekawość skupia się na tym, co osłonięte. Wdziera się w obszar intymności. Podsłuchuje, podgląda, szpera, wydaje sekrety... Zdrowy moralnie odruch gardzi podglądaczem. Może raczej należałoby napisać: gardził. Wątpliwe, czy ludzie potrafią współcześnie uchwycić zło podglądactwa, gdy wokół miliony podglądaczy. Sami nawet nie zauważyli, że zepchnięto ich do tej haniebnej roli. Stada podglądaczy, zaczajone, skrywają się w cieniu. Widoczny najczęściej jest ich delegat. Dziennikarz, reporter przynosi temu tłumowi swój łup – wiedzę, która nie powinna stać się informacją, informację, która nie życzyła sobie odbiorcy, a już z pewnością nie tych wielu martwych oczu z zapaloną w nich iskrą złej ciekawości. Hity informacyjne: czyjeś listy miłosne, które miały tylko jednego, ściśle określonego adresata, sekrety cudzego życia w zaufaniu powierzone, detale nieudanego współżycia małżeńskiego, wyznania penitenta z konfesjonału znajdują miliony czytelników, widzów, słuchaczy.

Telewizja i prasa po wielokroć stają się „dziurką od klucza”, przez którą podgląda się drugiego człowieka. Przeciętnego widza, w którym nie wykształciło się pragnienie tego typu podglądactwa, przyzwyczaja się do tego, by zasilał tę armię podglądaczy. Pokazuje się mu cierpienie, które w normalnym toku życia rzadko szuka ekspresji przed drugim, nagość, zwykle się przecież osłaniającą, orgazmy, które nie były odpowiedzią na pieszczotę... Machina podglądania wciąga coraz to nowe ofiary w swoje tryby. To rzeczywiście ofiary, bo bardzo często są idealnie nieświadome roli, którą im przeznaczono, którą – nie wiedząc o tym – grają. Ta mimowolność i nieświadomość u jednych, a jakieś chore zainteresowanie i wola podglądania u innych wprawiają w konfuzję. Na czym polega moralna negatywność takiego zachowania? Czym szkodzi ono człowiekowi?

Istnieją wypadki, w których człowiek, wbrew swojej woli, niechcący znajdzie się w sytuacji, gdzie widzi to, co nie dla jego oczu przeznaczone, słyszy coś, czego słyszeć nie powinien. Układ zdarzeń wtrącił go w rolę podglądającego. Nie chciał tego, stało się to mimo jego woli. Reaguje zażenowaniem, próbuje zachować się dyskretnie, bywa, że się wstydzi. Spontanicznie wyczuwa, że znalazł się w zastrzeżonych rewirach i chciałby się z nich wydostać. Jest też wstyd bycia przyłapanym na podglądaniu. Cudze spojrzenie staje się lustrem, w którym odbija się mizeria czynu. Ono osądza. Boi się go zarówno mimowolny świadek, jak i świadomy podglądacz. Podgląda się zasadniczo w samotności lub wśród podobnych sobie.

Przeciwieństwem mimowolności staje się świadome zainteresowanie, które od początku orientuje się na sferę tego, co drugi przysłania. Ona zaciekawia, fascynuje. W obrębie ludzkiej seksualności człowiek, podglądając, podnieca się. To podniecenie sprawia mu satysfakcję, jego on poszukuje. Podobnie dzieje się w przypadku całej gamy sensacji żerującej na gwałceniu prawa do prywatności. Miejsce seksualnego podniecenia zajmuje tu podniecenie innego rodzaju. Chodzi też o emocje, które wznieca wydobycie z ukrycia, odsłonięcie tego, co inny chronił. Przeżywać uczucie towarzyszące ujawnieniu sekretu, wdarciu się w sferę intymności, doznać dreszczu poruszenia wobec odkrytego cierpienia... Uczucia wykoślawiają się. Zamiast wskazywać na to, co je budzi, ześrodkowują się na sobie. Same siebie konsumują. Seksualny impuls nie kieruje się na drugą osobę, ale sam na siebie, poruszenie cierpieniem nie budzi współczucia, ale żyje samo sobą, jest celem samym w sobie. Osoba podglądacza w samym akcie podglądania działa „poniżej” swojego powołania. Właściwie nie działa, ale wysyca się swoją emocjonalnością, dąży do ponawiania takich stanów, w których nie żyje w pełni, lecz wegetuje. Popada w nałóg swoistego onanizmu.

Pomiędzy tymi dwiema skrajnościami rozgrywa się podglądanie drugiego: pomiędzy mimowolnym znalezieniem się w obrębie tego, co u drugiego intymne, a tą świadomie wykształconą ciekawością poszukującą przyjemności z zaglądania w to, co inny człowiek osłania. Czym ryzykuje się uczestnicząc w tej kulturze podglądaczy? Moralna naganność nie wchodzi w rachubę, bo przecież nie dzieje się to świadomie. Czy to skrępowanie, gdy się je jeszcze czuje, przeżywane wtedy, gdy telewizja karmi nagością, obrazami coraz detaliczniej ukazującymi seksualne zbliżenia, ostrzega przed czymś czy jest puste treściowo? O czym chce po swojemu opowiedzieć to uczucie, gdy się jeszcze w ogóle zjawi, oznajmiające głęboką niestosowność oglądania przedstawień ludzkiego cierpienia w chwilach relaksu, z kapciami na nogach, z ciastkiem w ustach?

By spróbować odpowiedzieć na takie pytania, trzeba postawić inne. Jak rozpoznaję wyjątkowość osoby, jak dociera do mnie wartościowość jej człowieczeństwa? To, co człowiek osłania przed innymi: swoją słabość, najgłębsze dobro i zło, nagość, miłosny krzyk, jęk cierpienia, łzy rozpaczy... lub co wyznaje, ale wybierając bardzo starannie powiernika, to wszystko jest jego najmocniejszym objawieniem, najważniejszym słowem jego bytu, nim samym. Poprzez te „słowa” wypowiada siebie. Cóż się stanie, jeśli one się zdewaluują i stracą swoją siłę wyrazu? Każdy ma takie swoje słowa. Ich bezmyślne użycie, roztrwonienie mści się okrutnie.

Ktoś uczynił ciebie swoim powiernikiem. Opowiada o swoim nieszczęściu i płacze. Ile widziałeś takich łez w tych dziesiątkach seriali, ile takich zbolałych twarzy? Oto jeszcze jedna. Czy w tych załzawionych oczach bliźniego dojrzysz go jeszcze, czy te łzy poruszą twoje serce? Chłopak patrzy na dziewczynę, którą kocha. On widział już wiele nagich kobiet. Może porównywać, może się podniecić, ale czy poprzez tę nagość swojej ukochanej zobaczy ją samą?

Kiedy już zobaczyłeś te obrazy dziesiątków orgazmów w tylu filmach, to jakże trudno będzie w takiej chwili wypatrzeć osobę; przysłoni ją ta wiedza mimowolnego podglądacza. Subtelne to sprawy. Poprzez podglądanie mowa ciała traci siłę wyrazu. Ciało nie wzrusza, ale podnieca tylko, nie objawia osoby, ale ledwie człowieka. Jest tylko znakiem kobiety, ale nie tej kobiety wybranej. Wiedza o miłości staje się wiedzą o seksualności.

Ile to sensacyjnych informacji przełknęliśmy! Spektakularne katastrofy, tysiące umierających z głodu, zabici w niewyobrażalnych torturach... Informacje te tak zostały spreparowane, żeby grać tylko na uczuciach. Czy i tu nie płaci się ceny za podglądactwo? Czy można bezkarnie nurzać się w takich informacjach i nie zobojętnieć? Informacja z prasy, radia, telewizji nie domaga się działania. Ją się tylko chwyta i reaguje emocją, a gdy podana w nadmiarze, to w odruchu samoobrony tępieje się na nią. I oto nagle dosięga nas informacja o cierpieniu, śmierci kogoś ze znajomych. Porusza, rzecz jasna, ale jak? Wytrenowanym tylko w oglądaniu nie przychodzi do głowy, że trzeba pomóc, a nie tylko wiedzieć i przeżywać. A czy powierzchowność tego współczucia nie ma gdzieś w tym podglądactwie swojej przyczyny?

Podglądanie niszczy w człowieku coś nad wyraz subtelnego, coś zwiewnego, ale zasadniczego dla niego jako osoby. Tworzy rzesze ludzi duchowo zubożonych, którzy całkowicie nieświadomie poddają się mechanizmowi wyniszczającemu ich wrażliwość na drugiego. Wyrazistość zła moralnego – nieczystej ciekawości podglądacza, który bynajmniej nie pada ofiarą naszej kultury, ale korzystając z jej „dobrodziejstw”, świadomie rozbudowuje w sobie złą skłonność – zaciera się. W obrębie moralności dzieje się tak zawsze wtedy, gdy zło nabiera masowego charakteru, gdy niknie świadomość uczestnictwa w nim.


O nieczystej ciekawości

Czy jest możliwe, aby błysk ciekawości w ludzkim oku mógł być nieczysty? Ciekawość może być przelotna lub uporczywa, głęboka lub powierzchowna, ale żeby czysta albo nieczysta? Na co w ogóle ma wskazywać ta metaforyka nieczystości? Dla wielu współczesnych symbolika „czyste -nieczyste” utraciła przejrzystość i stała się zupełnie niezrozumiała. Trzeba te metafory rozjaśnić, przywrócić je pamięci, ponownie odkryć ich walor dla poznania moralnej sylwetki człowieka.

Słowo „nieczystość” opisuje negatywną jakość moralną – swoisty rodzaj uczestnictwa w moralnym złu. Stoi za tym żywe doświadczenie zła, które taki sposób opisu uzasadnia. Istnieją przeróżne doznania zła. Jest zło, które jako pokusa kusi, jako nienawiść wciąga, jako zgorszenie znieprawia... Jest też doświadczenie zła, w którym człowiek postrzega zło moralne jako coś, co plami, co go kala. Czyni go ono nieczystym właśnie. Jedno z najmocniejszych doznań własnej winy tak właśnie przychodzi. Wina, która plami, bruka człowieka. Trafność takiej metaforyki w opisie doświadczenia winy doceni ten, kto to przeżył.

Istnieje jeszcze inne, a interesujące w tym kontekście doznanie zła, którego opis spontanicznie podejmuje ten typ symboliki. Czytam gazetę – czuję się pobrudzony. Przeżywam niemal fizyczne doznanie zetknięcia się z nieczystym. Bardzo szczególny wybór tematyki, styl narracji, przyjęta perspektywa opisu, charakter ocen wyzwalają taką reakcję. To przeżycie pojawia się rzadko. Jest ekskluzywne, ale w swej wyjątkowości mówi coś ważnego o świecie dobra i zła moralnego. Trzeba je zrozumieć. O co tu idzie, taki jest jego sens? Autor artykułu tak postrzega świat – to w nim mi pokazuje, czym czuję się pobrudzony. Bywa, że budzi się tu nawet uczucie obrzydzenia i wstrętu. To, co odpycha, nie jest prostą odmiennością, jakimś przejawem obcości, ale wyraźnie oznajmia siebie jako coś negatywnego moralnie – kalającego. Jak do tego ma się ciekawość?

Przyjrzyjmy się ciekawości, która budzi odrazę. Stykam się z kimś, kogo ciekawi to, co obsceniczne. Zainteresowanie obscenicznym: rozbudzanie w sobie takich zainteresowań, pogłębianie ich, czerpanie z nich przyjemności odpycha i podlega negatywnej kwalifikacji. Impuls ciekawości w tym rejonie jest nie na miejscu. Wymaga się tu poznawczej ascezy. Wiedza o obscenicznym należy do tego typu wiedzy, którą można zdobyć, ale lepiej z niej zrezygnować. Każdy gromadzi w swoim życiu jakiś jej strzęp, ale nie traktuje jej jako wartej poszukiwania i rejestrowania. Świadome ukierunkowanie na jej poznawanie i zbieranie uzyskuje negatywną ocenę. Ten przykład zadaje kłam tezie, że zawsze jest lepiej wiedzieć, jeśli tylko wiedza jest dostępna, niż nie wiedzieć. Istnieje wiedza niewarta tego, by wyciągnąć po nią rękę, chociaż leży ona w zasięgu możliwości człowieka. Co więcej, istnieje niepisany imperatyw: ciekawość poznawcza nie powinna kierować się w jej stronę poza niezbędne życiowo minimum. Pogwałceniu przez kogoś tego imperatywu towarzyszy reakcja postronnego obserwatora rozciągająca się od zdegustowania aż po uczucie wstrętu, od uznania takiego zachowania za niewłaściwe, chorobliwe po zakwalifikowanie go jako zboczone czy naganne moralnie.

Czy dociera się tu już do nieczystej ciekawości? Raczej odnajduje się przykład ciekawości tego, co budzi odrazę, a co zwykły odruch marginalizuje i nie umieszcza w centrum zainteresowania.
Zła ciekawość ludzkiego świata – ciekawość zasługująca na epitet „nieczystej” – kształtuje się na przedłużeniu iluś bardzo różnych ludzkich zachowań i postaw. Oto ledwie parę z nich:

– Człowiek nie jest w stanie przyswoić sobie całej dostępnej mu informacji. Musi wybierać i wybiera. W jego wyborze odnaleźć można niepokojącą jednostronność. Skupia swoją uwagę na tym rodzaju ludzkiej aktywności, która jest moralnie nijaka, płaska. Ciekawość rzeczywistości unika moralnej oceny. Podejście do życiowych nowości charakteryzuje bezwład i ociężałość aksjologicznego wejrzenia. Powszedniość i pospolitość życia „odcedzona” z wartościowań etycznych staje się żywiołem, w którym ciekawość się nurza i wyżywa.

– Podejrzliwość poszukująca niskiego lub moralnie wątpliwego motywu. Wiadomo, że w ludzkich intencjach motywy szlachetne splatają się z pospolitymi i małostkowymi. Są ludzie, którzy potrafią dostrzec tylko podłość, małostkowość. Tylko ten wątek uznają za wpływowy i znaczący w ludzkiej decyzji, tylko jego wypatrują – tylko on zaciekawia. W zamiarze, intencji, w zarodku ludzkiego czynu ciekawi tylko ta ciemna strona. Tylko jej się szuka. Podobnie dzieje się z oceną ludzkiej działalności.

– Ciekawi to, co mroczne. Przyciągają mocne epifanie zła. Wieści o nich budzą żywe zainteresowanie. Potrafią nawet fascynować. Tę ciekawość syci skandalizująca prasa i literatura opisująca detale gwałtów, napaści, aktów przemocy – szereg wymyślnych morderstw i okaleczeń, wynurzenia zboczeńców, ponure wspomnienia osób współżyjących z partnerami o wynaturzonym popędzie seksualnym... Ciemna strona świata interesuje – przyciąga ludzką ciekawość i ją rozpala. Człowiek chce być zaskakiwany przez coraz to nowe opowieści o coraz wymyślniejszym złu. Coraz to od nowa chce przeżywać emocje, których dostarczają mu tego typu informacje.

Osoba świadomie wybierającą taką tematykę swoich zainteresowań sama ustala i ogniskuje swoją perspektywę poznawczą, by właśnie temu się przyglądać. Czerpie z tego satysfakcję, złą przyjemność. We współczesnym świecie znajdzie wielu sobie podobnych, którzy inspirowani tym samym impulsem, gromadzą tego rodzaju wiedzę. U jednych wywołają taką swoją postawą wobec świata uczucie odrazy; zetknięcie z nimi, z ich informacyjną ofertą, z ich sposobem odczuwania i wartościowania będzie właśnie zetknięciem z nieczystym. Innym zaspokoją ich nieczystą ciekawość. Znajdą się i tacy, których złą ciekawością zarażą.

Chcieć oglądać świat od strony szaletu, ciekawić się tym, co płynie rynsztokiem i gromadzić o tym szczegółową wiedzę... Oczekiwać drugiego człowieka jako tego, który śmierdzi, przyglądać się ładnej dziewczynie i myśleć, że ma brudne majtki... Dosadność tych porównań, ma uprzytomnić skrzywienie widzenia świata w jego aksjologicznym i moralnym wymiarze, skrzywienie, jakie wytwarza i jakim podlega taka ciekawość. Może nawet te porównania są za słabe. Nieszczęściem tej ciekawości – człowieka nią ogarniętego – jest idąca za nią trop w trop utrata wrażliwości na negatywność takich postaw i zachowań. Ludzie postępujący za tym impulsem ciekawości przestają czuć, że gromadzona tak wiedza szkodzi im jako istotom moralnym, bo znieczula na zło, znieprawia.

Naganność tej ciekawości – jej nieczystość odsłania się w pełni, gdy spytać o cel, któremu służy. Ciekawy tą ciekawością nie przygląda się złu, by mu się sprzeciwić, wystąpić przeciw niemu, by je usunąć. Po co mu ta bezużyteczna wiedza, wiedza bez możliwości pozytywnego zastosowania – czysta wiedza o nieczystym? Ta ciekawość nie idzie całkiem w nieznane. Wie czego szuka i czego oczekuje. Zaspokojeniu tej ciekawości towarzyszy charakterystyczna emocja. Wielu sprawia satysfakcję. Są nią uwiedzeni i zahipnotyzowani. Potrzebują jak narkotyku tego poruszenia, ekscytacji złem, poruszenia, które pasie się samo sobą. Nie ma w nim współczucia dla ofiary, ale cicha, okrutna, zła uciecha na widowisku, na którym płynie krew, cierpi drugi człowiek... Próbować odebrać im tą niegodną rozrywkę to ich rozgniewać. Gniewa ich brak tego, co nieczyste. Ciekawość nieczystego pojawia się jako ekspresja własnej nieczystości moralnej. Opisywana ciekawość ujawnia nieczystość osoby, z której wypływa, a która szuka w świecie tego, co niskie, podłe, wynaturzone. Ustawia swoją optykę w takim właśnie wyborze tematyki. W wolności wybiera informacje tylko o tym, co moralnie płaskie, złe. Wygląda tego, co jej pokrewne, bliskie. Czyni to i świadomie, i spontanicznie zarazem. W takiej osobie ujawnia się jakiś rodzaj zła, który stał się jej częścią. To zło szuka właściwego dla siebie środowiska, gdzie mogłoby żyć i rozwijać się. Wszystko to kazałoby pilnie włączyć w nauczanie moralne Kościoła wątek znany Ojcom, a potem zaniedbany (być może nie było większej potrzeby zatrzymywać się nad nim) – wątek grzesznej ciekawości.

Nie na miejscu byłoby zakończenie tego wyrywka analizy nieczystej ciekawości morałem. Lepsza wydaje się zachęta do postawienia sobie pytania, jak wygląda moja ciekawość? Co czytam, co oglądam, czy aby nie stępiałem moralnie na tyle, że nie czuję już tego, co stoi za poczynionymi tu spostrzeżeniami?


O bezwstydzie ducha

Istnieje intymna sfera osoby, która nie znosi natężonego, zimnego spojrzenia – spojrzenia wszystko widzącego i obmacującego, a nawet spojrzenia, którym patrzy kochający. (...) Ludzka godność cierpi z powodu niepowołanego spojrzenia. (...) Ethos dbałości o zachowanie dystansu między ludźmi można nazwać ethosem wytworności i dostojeństwa (Nicolai Hartmann).

Wielu nie stara się umknąć przed wścibstwem nieczystej ciekawości, przed rzeszą podglądaczy. I owszem, wystawia się na spojrzenie miliona oczu. Nie cofa się przed odsłonięciem tego, co intymne, co z natury rzeczy nie przeznaczone dla obcego spojrzenia. Przykładem codzienny widok aktorek bez skrępowania demonstrujących swoją nagość. Różnym sposobom publicznego prezentowania gołych pośladków towarzyszy u człowieka inna, bardziej wyrafinowana forma bezwstydu. Istnieje bowiem nie tylko bezwstyd ciała, ale i bezwstyd ducha. Osoba może obnażać nie tylko swoje ciało, ale i swoje duchowe wnętrze, niewidzialne więzi łączące ją z drugimi osobami. Jeszcze dobrze nie ostygło ciało zmarłego, a już wydano pamiętniki jego bliskich, w których roi się od intymnych detali wystawiających na publiczny widok jego osobę, otoczenie. Związek miłości, bliskości z drugą osobą jest czymś, czemu także przysługuje prawo do przysłonięcia. A ilu staje przed kamerami, by bez skrupułów publicznie relacjonować szczegóły swego nieudanego pożycia małżeńskiego, obnażać intymność swoją, partnera, więź, która ich łączyła. Współczesna literatura stoi twórczością takich, którzy mnożą opisy swego wnętrza, opowiadają swoje przeżycia seksualne, odkrywają tajemnice serca i sypialni, relacjonują swe wzloty i upadki. Czynią to bez żadnych zahamowań.

Człowiek wystawia duchową stronę swojej natury na pokaz. Niepojęty jest ten korowód pamiętników, wyznań, wspomnień, publicznych spowiedzi, dzienników intymnych... Czego chcą ich autorzy – poklasku, zainteresowania, znaczenia? Pokazać to, co nie powinno być pokazywane, zaszokować, zbulwersować, wzbudzić sensację. Tymczasem tak bezwstyd obnażonego ciała, jak i wybebeszonego ducha zamiast podniecenia, sensacji budzi u widza czy słuchacza uczucie zażenowania, odrazy, wstrętu. Człowiekowi trudno jest znieść bezwstyd drugiego. Budzi niesmak, odpycha sama taka postawa i to, co odsłonięto. Ileż z tych wyznań, z tej prezentacji nieczystości wnętrza jest po prostu odrażających! Ta wątpliwa szczerość, swobodne artykułowanie wolnych skojarzeń, pragnień, ciemnych skłonności budzi niechęć, mdłości. Ta „szczerość” potrafi się posunąć do ekshibicjonizmu moralnego. Człowiek może znajdować przyjemność w wywnętrzaniu się przed przygodnym nawet słuchaczem, podobnie w nurzaniu się w własnej wewnętrznej nieczystości. Może poszukiwać okazji, by to powtarzać i mieć z tego złą satysfakcję. Cichą uciechę czerpaną z konsternacji i zażenowania, które budzi, przykryje dobrze brzmiącym, chodliwym sloganem o autentyzmie szczerości, łamaniu tabu... Babranie się w tym, co mroczne, upokarzanie siebie na publicznym widoku, festiwal własnej pychy i próżności zostaje zaopatrzony w ideologię.

To wystawianie na pokaz jest najczęściej wystawianiem na sprzedaż. W tej kulturze wcale nieźle można zarobić na własnej intymności, nagości, braku dyskrecji. Wystarczy być bezwstydnym, cierpieć na upośledzenie poczucia własnej godności, chorobliwie pożądać uwagi skupionej na sobie, by w takim interesie prosperować. Z punktu widzenia aksjologii diagnoza wydaje się prosta. Ma się tu do czynienia z fałszywą preferencją w świecie wartości połączoną z atrofią wrażliwości na wartości wyższe, związane z osobą. Wartość pieniądza, nisko leżąca w hierarchii wartości – wartość tego, co użyteczne – zostaje przedłożona przed wartość osoby, wysoko usytuowaną w porządku wartości. Wybór taki jest ułatwiony przez „uszkodzenie”, niedorozwój aksjologiczny osoby wyrażający się brakiem wstydu, nieumiejętnością docenienia i uszanowania własnej intymności. Człowiek przestaje rozumieć, że zachowanie dystansu między nim i drugim nie jest formą obyczaju, ale warunkiem wzajemnego szacunku i poczucia godności. Myśl tę aforystycznie ujmuje powiedzenie Goethego, że nikt nie jest bohaterem w oczach swojego kamerdynera.

Znaczeniu i usytuowaniu dystansu w świecie osób warto przyjrzeć się bliżej. Dystans między osobami jest nieusuwalnym elementem wzajemnych relacji. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że człowiek w swojej wolności dysponuje nieograniczoną zdolnością zmieniania tej odległości – dowolnej nią manipulacji. Przecież odsłania swoje wnętrze przed drugimi, powierza innym swe tajemnice, dopuszcza do bliskości. To odsłonięcie nie ma jednak charakteru całkowitej dowolności. Wstyd ciała zostaje „zaabsorbowany” przez miłość seksualną, jak powie Wojtyła. Zwierzenie się z tajemnicy poprzedza zaufanie. To przyjaźń, miłość, zaufanie znosi dystans pomiędzy ludźmi. Jeśli tylko są roztropne, to i one nie naruszą pewnej granicy. Coś z tej odległości zachowają. N. Hartmann1 pisze, że osoba wyzbyta całkowicie poczucia dystansu nie może być przyjacielem. Staje się w przyjaźni poprzez swój bezwstyd nieznośna. Prawdziwie miłujące spojrzenie jest osłaniające. Nie obnaża, nie obdziera z intymności, lecz przeciwnie, osłania. Miłujący nie waży się na każde spojrzenie, którym mógłby sięgnąć osoby, do którego jest nawet w pewnym stopniu uprawniony. A przecież w żadnej innej relacji między osobami nie ma większej bliskości niż pomiędzy tymi, którzy się kochają. Pewien rodzaj przysłonięcia w miłości, nawet w codziennej powszedniości, jest twórczy.

Osoba zagraża bardziej samej sobie niż innym, gdy samodzielnie i nieroztropnie niszczy ten rodzaj dystansu. Nie tylko ryzykuje odsunięciem się innych od siebie, wywołanym uczuciem zobojętnienia, odrazy, wstrętu. O realności tego zagrożenia mogliby wiele powiedzieć niektórzy pisarze, małżonkowie. Czym ono jest dla pisarza, dobrze charakteryzuje A. Kijowski: Dziś jeden po drugim zjawiają się przed nami chmurni młodzieńcy, melancholijne dziewczyny – jakiś Kerouac, Sylwia Plath, jakiś Hłasko, jakiś Stachura – aby złożyć wyznanie i zniknąć. Bo dla wielu z nich wyznanie rywalizujące z wyznaniami innych, w szczerości i rozpaczy, pozostało utworem jedynym. Wyznanie złożone u progu twórczości i życia jest aktem samozniszczenia. Wielu młodych ludzi zaczynających życie twórcze od „obnażenia serca” przypłaciło to życiem. Autobiografia bywa wstępem do samobójstwa. Anioł śmierci rozpostarł skrzydła nad poezją i prozą, w których rozpanoszyło się obnażone JA2 . Nie ma w tych słowach przesady. Osoba bowiem niszczy samą siebie, dokonując takiego aktu duchowego ekshibicjonizmu. Odsłonięcie swego wnętrza jest jakimś jego rozproszeniem.

Wie o tym człowiek opowiadający po wielokroć wydarzenia swego życia, które go poruszyły, wstrząsnęły. Każde powtórzenie odbiera im coś z ich doniosłości, autentyzmu, wyjątkowości. O sile wyjaławiającej tu ludzkiego ducha wiedzą charyzmatyczni kaznodzieje, przewodnicy duchowi wspólnot religijnych. By dokonać odnowienia swego wnętrza, szukają odosobnienia, medytacji, modlitwy. Człowiek, ważąc się na ryzyko odkrycia siebie w imię wzbudzenia u drugiego żarliwości wiary, podejmuje niebezpieczeństwo świadectwa, wyznania, by ukazać to, co dla niego ostatecznie cenne i warte, by zbudzić fascynację dla najwyższych wartości. Tymczasem we współczesnej literaturze wielu gra wysoką stawką swojej intymności, najgłębszej tożsamości, wartościami wysokimi, konstytutywnymi dla osoby i równocześnie niebywale kruchymi na targowisku literackiej próżności – pozy, oryginalności za każdą cenę, poszukiwania sukcesu. Bawi się niebezpiecznie tym, co ich samych stanowi.

Podglądactwo odduchawia człowieka, niszczy i tak słabą w nim zdolność rozpoznawania osoby w drugim człowieku. Bezwstyd ekshibicjonistów nie pozwala im na wytworzenie koniecznej przestrzeni intymności, by odkryli, że nie są tylko ciałem, zachowaniami, odruchami, ale też (a nawet przede wszystkim) duchem. Tak samo sprawy się mają z samymi podglądaczami – oni widzą „wszystko”, a nie widzą już nic. Nie widzą człowieka w człowieku. Małżeństwo – życie na zbliżeniu. Można w nim popaść w kompletny bezwstyd ciała i ducha. Osoby mogą wyzbyć się naturalnego przysłonięcia. Stają się dla siebie niby przeźroczyste – znane, nudne, powszednieją sobie. Tracą dla siebie swą atrakcyjność, nie cieszą, nie inspirują. Obecność drugiej osoby jest tajemnicza. Tu gdzieś ta tajemniczość ginie. Drugi zjawia się niby doskonale znany. Jest to, rzecz jasna, złudzenie. W drugim ciągle są miejsca nieznane, ale zamknięte, do których nie ma się wstępu.

To natomiast, co tu zostało utracone, to sfera przejściowa, gdzie był on równocześnie znany i nieznany, sfera, gdzie partner czuł się zaproszony i zatrzymywany. Dzięki istnieniu tej pośredniej sfery pomiędzy tym, co znane i definitywnie skryte osoba manifestuje się jako uchwytna i nieuchwytna, odsłonięta i przysłonięta zarazem. Dzięki tej sferze partner nigdy nie jest do końca posiadany, nie powstanie relacja własności. W ten sposób współmałżonek pozostaje partnerem, a nie jednym z szeregu dóbr czy osiągnięć, które się zdobyło w toku życia. Dzięki temu obszarowi utrzymuje się też wzajemna świadomość tajemniczości i atrakcyjności, przyciągania osób przez ich jedyność i odmienność, polaryzację na kobiecość i męskość, swoista nieobliczalność. To przyciąganie, ta atrakcyjność zostają przez wymazanie tej sfery dystansu zniszczone. Bezmyślne nadużywanie intymności, zatrata wyjątkowego charakteru wzajemnych zachowań, obnażenie jako reguła współbycia dewastuje to, co współstanowi o powodzeniu związku osób.

Za:  Homo Dei - Kwartalnik Warszawskiej Prowincji Redemptorystów [w] http://www.obecni.net.pl