Publikacje polecane

Piotr Szubarczyk IPN - Niezaleczona rana dzieci wojny

"Przyjazne porozumienie" okupantów -Niemiec i Związku Sowieckiego -oraz jego konsekwencje, wielokrotnie już opisane w literaturze historycznej, stało się głównym tematem jednej z najważniejszych wystaw w historii Instytutu Pamięci Narodowej - "Zagłada polskich elit. Akcja AB - Katyń" (2006). Pokazano tu w sposób bardzo sugestywny genezę prześladowań fizycznych i moralnych całych grup społecznych w Polsce: elit intelektualnych, działaczy społecznych zapamiętanych jako obrońcy Kresów - zarówno Wschodnich, jak i Zachodnich, osadników na terenach należących przed rokiem 1918 do Rzeszy i osadników wojskowych na Kresach Wschodnich, kleru katolickiego, jeńców wojennych i ogółu obywateli RP - poprzez fizyczne unicestwienie lub poprzez upokarzające i poniżające odebranie im podstawowych praw: do własnego języka, tożsamości narodowej, wykształcenia, religii, wolności słowa. We wszystkich tych cierpieniach i upokorzeniach uczestniczą w dwójnasób dzieci i młodzież..

 

"Przyjazne porozumienie" okupantów
Niemiecka polityka narodowościowa na okupowanym terytorium Rzeczypospolitej Polskiej nie wynikała z okoliczności wojennych, lecz została zaplanowana na wiele lat przed wybuchem wojny. Opierała się na kontestowaniu ładu politycznego zbudowanego w Europie po I wojnie światowej, ładu opartego na traktacie wersalskim. Ów ład wynikał z aspiracji niepodległościowych narodów, które na europejskiej osi północ-południe, na styku niemieckich i rosyjskich obszarów wpływów politycznych odbudowały lub zbudowały po raz pierwszy swą państwowość: Finów, Estończyków, Łotyszów, Litwinów, Czechów, Słowaków, Węgrów, południowych Słowian, nade wszystko najludniejszego spośród tych narodów - Polaków. Te obszary stały się przedmiotem zbrodniczego, potajemnego kontraktu między Niemcami a Sowietami, tak samo jak Niemcy niezadowolonymi z konsekwencji porządku wersalskiego i z powstania niepodległych państw. W tym kontrakcie, tajnym protokole do paktu o nieagresji z sierpnia 1939 r., nazwanym później paktem Ribbentrop - Mołotow, dokonano nie tylko IV rozbioru Polski, ale także rozbioru terytoriów państwowych Finlandii, Estonii, Łotwy, Litwy, przyszłość pozostałych krajów pozostawiając "przyjaznemu porozumieniu". "Problem" czeski i słowacki Niemcy rozstrzygnęli już wcześniej. Także "przyjazne porozumienie" miało w przyszłości rozstrzygać, "czy w obopólnym interesie będzie pożądane utrzymanie niezależnego państwa polskiego i jakie będą granice tego państwa". Stanowisko sowieckie nie pozostawiało złudzeń. Państwo polskie w jakiejkolwiek postaci jest niepotrzebne. Okupowane Kresy Wschodnie nazwano "zachodnią Ukrainą" i "zachodnią Białorusią". Ich okupacja była przedstawiana jako "oswobodzenie", wyzwolenie od "jaśniepanów polskich". Niemcy skłaniali się ku "Restpolen", czyli "resztówce Polski" zrealizowanej w postaci tzw. Generalnej Guberni. Jednocześnie niemiecka polityka wobec Polaków opierała się od samego początku na przywróceniu stanu poprzedniego, natychmiastowym wcieleniu do Deutsches Reich terenów należących przed rokiem 1920 do zaboru niemieckiego, przeznaczonych teraz do całkowitej germanizacji. To wcielenie nastąpiło już w październiku 1939 roku. Konsekwencją były dotkliwe wysiedlenia, a raczej wypędzenia ludzi osiadłych na tych ziemiach po roku 1920 do tzw. Generalnej Guberni - bez zapewnienia im możliwości godziwej egzystencji. Według prof. Czesława Łuczaka, z ziem wcielonych do Rzeszy wypędzono z domów 923 tysiące obywateli polskich, dając im pół godziny na spakowanie tobołka o wadze 25 kilogramów. Klucze kazano pozostawić w drzwiach. Trzeba na to spojrzeć jeszcze z innej perspektywy: odebrano dom rodzinny setkom tysięcy dzieci polskich, skazując je na poniewierkę. Wypędzenia z Pomorza, Wielkopolski i Śląska rozpoczęły się w październiku 1939 roku. Enkawudowskie deportacje w głąb Związku Sowieckiego, rozpoczęte na masową skalę w lutym 1940 r. i kontynuowane w roku następnym, były w gruncie rzeczy odpowiednikiem niemieckich wypędzeń. W jednym i drugim przypadku chodziło o pozbawienie tysięcy ludzi ich stanu posiadania oraz o pozbawienie tych obszarów historycznie polskiego rysu. Zbrodnia wypędzeń, rabunek mienia i pozbawienie domu, objęła jednak nie tylko ziemie wcielone do Rzeszy. Także na terenach "Restpolen" wypędzono ponad 800 tysięcy ludzi! Najbardziej dramatyczne przykłady to Warszawa po powstaniu 1944 r., a wcześniej Zamojszczyzna. Przy łącznej liczbie 1 mln 700 tys. ograbionych i wypędzonych można szacować, że na terenie tylko okupacji niemieckiej rodzinny dom utraciło na czas wojny ponad milion polskich dzieci. O liczbie deportowanych przez Związek Sowiecki trudno jest mówić bez emocji. W ostatnich latach, na podstawie dokumentów sowieckich (zapewne tak samo "wiarygodnych" jak statystyka tego państwa opartego na kłamstwie i propagandzie), zredukowano "naukowo" liczbę deportowanych do 300-400 tysięcy, sugerując, że generał Anders wyprowadził do Iranu połowę deportowanych obywateli RP, co samo w sobie jest absurdalne. Samotną walkę o syberyjskie krzyże, także tysięcy dzieci polskich, które tam zatracono, podjął Stanisław Rymaszewski, dziecko Sybiru, w książce "W obronie zaginionych krzyży". To jednak kwestia do osobnego omówienia. Dodajmy tylko, że do dziś, 64 lata od zakończenia wojny, Polacy nie wiedzą, ilu obywateli Rzeczypospolitej Polskiej straciło na tej wojnie życie. Rozbieżności sięgają 2 mln ludzi!

Te uwagi wstępne są niezbędne, by zrozumieć kontekst polityczny eksterminacji obywateli Rzeczypospolitej Polskiej - dokonywanej od początku okupacji zarówno przez Niemcy, jak i Związek Sowiecki. "Przyjazne porozumienie" okupantów i jego konsekwencje, wielokrotnie już opisane w literaturze historycznej, stało się głównym tematem jednej z najważniejszych wystaw w historii Instytutu Pamięci Narodowej - "Zagłada polskich elit. Akcja AB - Katyń" (2006). Pokazano tu w sposób bardzo sugestywny genezę prześladowań fizycznych i moralnych całych grup społecznych w Polsce: elit intelektualnych, działaczy społecznych zapamiętanych jako obrońcy Kresów - zarówno Wschodnich, jak i Zachodnich, osadników na terenach należących przed rokiem 1918 do Rzeszy i osadników wojskowych na Kresach Wschodnich, kleru katolickiego, jeńców wojennych i ogółu obywateli RP - poprzez fizyczne unicestwienie lub poprzez upokarzające i poniżające odebranie im podstawowych praw: do własnego języka, tożsamości narodowej, wykształcenia, religii, wolności słowa. We wszystkich tych cierpieniach i upokorzeniach uczestniczą w dwójnasób dzieci i młodzież.

Działania wojenne
Pierwsza fala cierpień związana jest z działaniami wojennymi we wrześniu i październiku 1939 roku. Masowe naloty lotnicze o charakterze terrorystycznym, zbrodniczym na obiekty cywilne, wojna totalna na niespotykaną przedtem skalę. Symbolem tych działań stało się miasteczko Wieluń, w którym w ciągu jednego tylko dnia, pierwszego dnia wojny, zabito ponad 2 tysiące mężczyzn, kobiet i dzieci, a 70 proc. zabudowy obrócono w gruzy.
Straty polskie z rąk niemiec kich, podczas kampanii 1939 r., wynosiły według Biura Odszkodowań Wojennych ponad 200 tysięcy zabitych i rannych. Mimo braku regularnych działań wojennych przeciwko armii sowieckiej, z rąk żołnierzy tej armii zginęło kilkanaście tysięcy Polaków, w większości rozstrzelanych już po wzięciu do niewoli. Ponad 600 tysięcy oficerów i żołnierzy dostało się do niewoli niemieckiej i sowieckiej. Tylko na podstawie rozkazu Stalina z 5 marca 1940 r. ponad 22 tysiące z nich zamordowano, a rodziny brutalnie wywieziono w kwietniu 1940 r. do głodującego Kazachstanu, skąd wielu nigdy już nie wróciło do kraju.
Już sam początek wojny sprawił, że tysiące polskich dzieci zostało sierotami. Sprawił, że dzieci te doznały traumatycznych przeżyć, które im będą towarzyszyć przez całe lata.
Aleksandra Polewczyńska, gimnazjalistka z Wielkopolski, wraca 13 września 1939 r., po wcześniejszej ucieczce przed Niemcami, do domu. Na leśnej drodze dwóch cywilnych Niemców zabija jej ojca. Na oczach matki i córki. "W jednej chwili przestałam być dziewczynką gimnazjalną w granatowym berecie na głowie (...). Umazana po łokcie we krwi jechałam na rowerze jak widmo". Osierocona rodzina została niedługo potem wypędzona z rodzinnego domu i z Wielkopolski. Tragedia Oli i jej rodziny lepiej oddaje istotę okupacji niż niejedna synteza historyczna. Bezsensowna śmierć, bezprawie, na które nikomu nie można się poskarżyć, łzy, rozpacz i upokorzenie, przedwczesne dorastanie dziecka, zderzenie wzniosłych myśli i młodzieńczego idealizmu z brutalnością bezwzględnego agresora, utrata domu rodzinnego. Wszystko, co znała i kochała, w jednej chwili zostało bezpowrotnie utracone. "Kilka razy w roku odwiedzam grób ojca, także matki" - pisze dziś dr Polewczyńska-Herchold z Poznania. "Trasa prowadzi przez pamiętny las. Jadąc, mocno zaciskam ręce na kierownicy samochodu".
Edward Gruchalski z Łaska zachował w pamięci widok na wpół oszalałego z przerażenia i rozpaczy chłopca, któremu niemiecka bomba lotnicza zabiła ojca.
Róża Kieszkiewicz z Warszawy miała 6 lat, gdy zaczęła się wojna. "To ja: sześcioletnie dziecko, zerwane ze snu, dygoczące z zimna nocy i przebudzone hukiem wybuchających bomb. Blask oświetlanego reflektorami nieba pozostał w moich oczach do dziś. Do dziś także pamiętam rannego polskiego żołnierza konającego w korytarzu naszego domu. Dobrze pamiętam też Polaków powieszonych na wprost sądów oraz egzekucję na ulicy Górczewskiej róg Płockiej, przy murze fabryki firanek. Mężczyzn wyciągniętych z półciężarówek, z zakneblowanymi ustami, których tu na placu rozstrzelano".

Obóz koncentracyjny
Dzieci polskie, tak jak dorośli, trafiały do obozów koncentracyjnych. Niektóre z tych obozów miały mylącą nazwę "przesiedleńczych", choć faktycznie obowiązywał w nich regulamin Konzentrationslager. 11-letnia Róża po upadku Powstania Warszawskiego została wywieziona z matką i rodzeństwem do KL Stutthof. "Rano kazano nam wysiadać z bydlęcych wagonów i pędzono zadrzewioną drogą w kierunku kolejki wąskotorowej. Rozpoczął się załadunek do małych towarowych wagoników wymazanych wapnem (...). Przed nami za drutami kolczastymi pod wysokim napięciem rozciągał się olbrzymi teren gęsto zabudowany barakami. Strzegli go żandarmi na wieżyczkach z karabinami maszynowymi, celujący prosto w ludzi. Byłyśmy przed bramą obozu koncentracyjnego (...). Późnym wieczorem umieszczono nas w jednym z baraków. Zmęczone długą podróżą i upalnym dniem, wyczerpane nerwowo, zasnęłyśmy bez jedzenia i picia na ziemi posypanej wiórami i trocinami. O świcie obudziłyśmy się, a po naszych ubraniach i tobołkach chodziły wszy, w trocinach, na których spałyśmy przytulone jedna do drugiej, było ich pełno (...). W dniu moich imienin i urodzin, 30 sierpnia, dostałam od mamy w prezencie jej śniadanie - kromkę chleba z margaryną. Były to najsmutniejsze imieniny w moim dziecięcym życiu".

Zapomniana odyseja
Taki jest tytuł znakomitego filmu dokumentalnego Jagny Wright (†2007) - Polki z Londynu. Choć nie brakuje już w filmotekach i bibliotekach pozycji ukazujących cierpienia dzieci polskich na "nieludzkiej ziemi", to film ten wywarł wstrząsające wrażenie na wielu widzach. Miałem okazję pokazania go ponad 50 grupom młodzieżowym odwiedzającym wystawę IPN "Ocaleni z nieludzkiej ziemi" (2005). W żadnej z grup, a było to ponad 2500 osób ze szkół głównie trójmiejskich, nie trafił się nikt, kto okazałby znużenie, znudzenie, obojętność. 54 minuty absolutnej ciszy. Może także dlatego, że film opowiada przede wszystkim o losach ówczesnych dzieci - poprzez ich współczesne relacje. 13-letnia Janka Jurkiewicz zapamiętała dzień 10 lutego 1940 r.: "Pociągi zaczęły ruszać i jeden wielki śpiew zaczął się wydobywać z tych wagonów: 'Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród'. Wszyscy płakali i wszyscy śpiewali". A potem był już tylko głód, choroby, upokorzenie, śmierć bliskich. 10-letnia Janka Kwiatkowska przeżyła w drodze śmierć swojej ukochanej babci: "[Sowieci] wyrzucili ją do rowu. Pociąg ruszył dalej. Ludzie umierali z głodu. Trochę ryb, trochę wody, wszystkiego za mało". Jechali tak od 10 lutego do 8 marca. Wysadzono ich pod Irkuckiem.
Stefan Waydenfeld jako 14-latek pracował w kopalni złota razem ze swą ciężarną matką. "Pracowaliśmy w wodzie, także kobiety i dzieci. Przed wyjściem wciskali nam szklankę wódki". Na bramie obozu, w którym przebywał, widniał napis "Czierez trud k oswobożdieniju" (Przez pracę ku wolności), czyli "Arbeit macht frei" (Praca czyni wolnym - napis na bramie obozu zagłady w Oświęcimiu).
"Moja mama umarła, miała 32 lata" - wspominała 9-letnia wówczas dziewczynka. "Zostałyśmy same z siostrą w ziemiance. Przymierałyśmy z głodu, woda lała się na głowę. Czasami przez 3-4 dni nic nie jadłyśmy. Nauczyłam się łapać szczury stepowe z nor. Czekałam przy wyjściu z nory z kamieniem. Cudowne dzieciństwo zostało zastąpione makabrą. Czułyśmy się jak dwa szczeniaki, które chcą utopić. Wiem, że mi dziś nie uwierzycie".
Aniela Nowak miała 10 lat: "Przez 3 lata nie widzieliśmy żadnego lekarza. Kilkunastoletni brat umarł. Mama poszła do kostnicy. Był nagi. Jego łzy zamarzły na ciele".
Sowieccy nadzorcy mówili często deportowanym: "Zdzies żyć budietie. Priwyknietie. A kak nie priwyknietie, tak padochnietie" (Tu żyć będziecie. Przywykniecie. A jak nie przywykniecie, to pozdychacie). Te "złote myśli" wyrażano jeszcze w inny sposób. Grażyna Jonkajtys-Luba zapamiętała przywitanie przez dyrektora kołchozu w Poputni (Kazachstan), Grigorija Łucenkę: "Po to was tu przywieźli, żebyście zdechli". Wiedział, o czym mówi...
Danka Waydenfeld, wtedy 13-latka, powie po latach: "Trzeba było wierzyć, że jest Bóg. Bóg, który ocali. Kto stracił wiarę, umierał w ciągu kilku dni. Takie były moje obserwacje".
Dla Janki Jurkiewicz traumatycznym, niewyobrażalnym przeżyciem, przerastającym 13-letnią dziewczynkę, był zimowy dzień w szczerym polu, gdy pociąg wiozący ją, jej matkę i 2 braciszków zatrzymał się w zaspach. Miał tam pozostać do rana, a dzieci od kilku dni nic nie jadły. Matka dostrzegła światełka wsi w oddali. Brnąc po pas w śniegu, ruszyła w kierunku tych świateł. Pociąg ruszył... Jak umarła matka, o której wszelki słuch zaginął? Z rozpaczy? Z utraty woli życia? Nikt na te pytania nie odpowie. Dziewczynka została jedyną opiekunką 8-letniego Jurka i 2,5-letniego Zbyszka. Umierali na jej oczach. Sowieci dali jej łopatę i pokazali, gdzie może zakopać ciała. Jak się żyje z takimi doświadczeniami? Nie śmiałem pytać.
Masowe deportacje obywateli Rzeczypospolitej Polskiej w głąb Związku Sowieckiego, nieszczęścia, upokorzenia i duchowe cierpienia, miały swój dalszy ciąg po wojnie. Generał Anders uratował tylko część naszych zesłańców; o ewakuacji 20 tys. dzieci z ZSRS w 1942 r. i wieloletniej poniewierce po całym świecie można przeczytać m.in. w pracy "Polskie dzieci na tułaczych szlakach 1939-1950" (red. J. Wróbel, J. Żelazko, Warszawa 2008). Większość Polaków pozostała w Związku Sowieckim, umierając tam lub dożywając roku 1946, kiedy najczęściej wracali. Nie mogli jednak głośno mówić o tym, co ich spotkało na "nieludzkiej ziemi" - jak nazwał Związek Sowiecki czasu wojny Józef Czapski, wybitny polski malarz i pisarz, autor książki "Na nieludzkiej ziemi" (1949). Po wojnie w PRL nieludzka sowiecka ziemia ukazywana była jako raj dla Polaków uciekających przed agresją niemiecką, a generał Anders, który wyprowadził z tego "raju" tysiące dziecięcych cieni i uratował im życie, jawił się w komunistycznej propagandzie jako reakcyjny awanturnik, który nie chciał się bić z wrogiem u boku sowieckiej armii wyzwolicielki i który nie jest nawet godzien obywatelstwa polskiego. Tysiące naszych rodaków, którzy w roku 1942 nie zdążyli na statek z Krasnowodzka do zbawczego portu Pahlevi i którzy dalej cierpieli w Sowietach, po wojnie nie mogło wykrzyczeć swojego bólu.
Mówi się o Żydach uratowanych z niemieckiej zagłady, że po wojnie przeżywali traumę. Trauma to w języku psychologów rana fizyczna lub duchowa, która może być wynikiem "gwałtownego wzruszenia powodującego trwałą zmianę w psychice". Żydzi mogli swą traumę leczyć, mogli ją publicznie wykrzyczeć wobec całego świata. Czy Janka Jurkiewiczówna przeżywała po wojnie traumę? Czy 6-letni Henio Grabski - który biegł za ojcem zbierającym szczątki żony, mamy Henia, zmarłej i pochowanej dzień wcześniej w sybirskim lesie, rozwleczone w nocy przez wilki - przeżywał po wojnie traumę? Po wojnie w dowodzie osobistym Janiny Jurkiewicz napisano, że się urodziła "w Związku Radzieckim, w Ukraińskiej SRR", a nie w ukochanym, rodzinnym Złoczowie. Czy to leczyło jej traumę? Więc cierpieli - i Janka z Tarnopolskiego, i Heniek z powiatu zaleszczyckiego, i tysiące innych, którym Bóg pozwolił przeżyć sowieckie piekło, ale mówić o nim nie mogli. Co pozostało? "Nocne rodaków rozmowy" i "pieśń gminna" - ta sama, o której pisał Mickiewicz. Słowo, wypowiadane czasami potajemnie, które "stoi na straży narodowego pamiątek kościoła".
Wydana w roku 2004 w Szczecinie znakomita praca - rozprawa naukowa Ewy Jackowskiej "Psychiczne następstwa deportacji w głąb ZSRR w czasie drugiej wojny światowej" rzadko jest cytowana, tak jakby problem traumy w Polsce nie istniał lub odnosił się tylko do zagłady Żydów. Doktor Jackowska cytuje studentów, uczestników obozu naukowego poświęconego sybirskiej traumie. Jedna ze studentek powiedziała: "Dzięki spotkaniom z byłymi zesłańcami bardzo dużo się nauczyłam. Otworzyło mi to oczy na moje szczęście. Na to, że można się cieszyć z tego, że ma się co jeść, że w budynku grzeją kaloryfery, że mam buty na zimę. Mogę teraz codziennie dziękować Bogu za te dary. Ten obóz nauczył mnie pokory wobec losu i przekonania, że człowiek naprawdę jest wielki. Potrzebne są mu tylko ręce, wiara w Boga i kilku dobrych ludzi na drodze życia". No cóż, nie po raz pierwszy powtarzamy za Cyceronem: Historia magistra vitae est - Historia jest nauczycielką życia. A dokładniej: testis temporum, lux veritatis, vita memoriae, magistra vitae, nuntia vetustatis - jest świadkiem czasów, światłem prawdy, życiem pamięci, nauczycielką życia, strażniczką tradycji. A mówią niektórzy, że polityka historyczna i edukacja historyczna są nam już niepotrzebne...

Dzieci Zamojszczyzny
To w języku polskim jednoznaczne określenie wywołujące pamięć niemieckiego "okręgu osiedleńczego" w powiatach hrubieszowskim, tomaszowskim i zamojskim. Od 28 listopada 1942 r. do marca 1943 r. masowo wysiedlano stąd Polaków - 297 wsi, około 110 tysięcy mieszkańców, wśród nich około 30 tysięcy dzieci! Duża część tych ludzi trafiła do pracy przymusowej w Niemczech, także do obozów koncentracyjnych, znaczną część dzieci wywieziono do Niemiec, by je zgermanizować. Wiele z tych dzieci Polska bezpowrotnie straciła.
"O obozie w Zamościu pisze się jako o obozie 'przejściowym', przesiedleńczym, dla Polaków rugowanych ze swoich gospodarstw, których też zmuszono do pozostawienia dorobku całego swojego skromnego życia potężnej III Rzeszy. Mówiło się 'przejściowy', jakby przez ten obóz można było przejść bez żadnego uszczerbku i pójść dalej bez żadnych szkód: materialnych, zdrowotnych, moralnych. To nie były też przesiedlenia, bo w zamian nie dawano niczego. Ludzi z obozu w Zamościu wywożono wagonami towarowymi do obozów zagłady, do tzw. wsi rentowych, które nie istniały, na roboty niewolnicze do III Rzeszy. W wagonach na podłodze nie leżała nawet słoma, a zaganiano do nich tyle osób, ile można było upchnąć na stojąco. Na podłodze wagonów pojawiały się odchody transportowanych, chyba że wiele dzieci i staruszków już zamarzło na śmierć, to ich zwłoki leżały złożone pod drzwiami wagonu. Na podróż nie dawano przeważnie niczego do jedzenia i picia. Dzieci na stacjach kolejowych żebrały o kulki śniegu, by ugasić pragnienie. Pokażcie mi zbiorowe groby Niemców na trasie 'wypędzeń'. Ja wam pokażę masowe groby w Siedlcach, Mrozach i innych miejscowościach na tym szlaku" - napisała Janina Zielińska z Warszawy.
Opis pewnego wysiedlenia (z archiwum Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich): "Wieś Białowola. Sołtysowi powiedziano, żeby zawiadomił mieszkańców, że będą wysiedlani, a każdy uciekający zostanie zastrzelony. Tej nocy wielu mieszkańców uciekło do lasu. Pozostali we wsi starcy i matki z dziećmi. Rankiem spędzono wszystkich do szkoły, w czasie spędzania słychać było strzały w całej wsi. Na progach swych domów ginęli oporni. Do szkoły spędzono ponad 100 osób, głównie kobiety z dziećmi. Obok szkoły przy remizie strażackiej ustawiono ciężki karabin maszynowy. Po zakończeniu próśb i błagań Niemiec odliczył z pierwszej ławki pięć osób i każe im wychodzić. Przeszli obok karabinu i już mijali remizę, gdy gruchnęła salwa. Wychodzi druga grupa, widzi leżące trupy, znów seria z karabinu. Wychodzi trzecia piątka, matka i czworo dzieci, najmłodsza dziewczynka ma około pięciu lat, najstarsza czternaście lat, wysoka jak matka, w środku dwóch chłopców... Tym razem dłuższa seria i pojedyncze wystrzały, ginie cała rodzina. Idą piątki ludzi ze szkoły na śmierć. Nikt z żywych nie ma nadziei na przeżycie tej zbrodni. Idą dalsze piątki, a potem jeszcze kilkanaście osób, które zostały w szkole. Niemcy każą biec po trupach swoich bliskich. Mijają okrwawioną ścianę remizy, biegną nadal. Na placu między szkołą a remizą w Białowoli tuż po Świętach Bożego Narodzenia zostało ponad osiemdziesiąt ciał niewinnych starców, kobiet i ich dzieci. Ściana remizy, cała czerwona, długo sączyła krew. Po kilku minutach spod trupów podniosła się ręka, potem ukazała się okrwawiona głowa i wstał chłopiec. Rozejrzał się dokoła i uciekł na strych remizy. Niemcy byli już daleko".

Dzieci Warszawy
Róża Kieszkiewicz miała 11 lat, gdy przeżyła własną śmierć: "Pamiętam dzień 2 sierpnia 1944 r., kiedy z rodzicami, siostrą i mieszkańcami naszego domu na Woli, przy ulicy Zagłoby, stałam pod murem do rozstrzału. Wyciągnięto nas z mieszkań i popędzono pod mur. Oficer niemiecki oraz kilku Łotyszów w krótkich spodenkach i hełmach z zieloną siatką - niewzruszonych płaczem dzieci i kobiet oraz ojców żegnających się przed śmiercią ze swoimi żonami i dziećmi - przygotowywali się do egzekucji, kierując ku nam karabin maszynowy z długą taśmą kul. Inni żołnierze rzucali granaty do okien mieszkań, żeby nikt się w nich nie ukrył i nie uniknął śmierci". Do egzekucji nie doszło po interwencji jakiegoś oficera, ale dziecko będzie żyło przez całe lata z jej obrazem pod powiekami.

Dzieci wojny
"Wojenne dzieciństwo. Losy dzieci polskich pod okupacją hitlerowską". Tak nazywała się wystawa IPN z roku 2002 otwarta w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi w 60. rocznicę powstania obozu dla młodocianych przy ul. Przemysłowej w Łodzi. To był w gruncie rzeczy, podobnie jak w Zamościu, obóz koncentracyjny dla dzieci, potraktowanych jako "element niebezpieczny" dla Niemiec. Nie liczyło się tu ani prawo niemieckie, ani prawo międzynarodowe, ani normy moralne, niepisane prawa człowieka. Najmłodsi obywatele RP byli nie tylko ofiarami wydarzeń wojennych, ale też przedmiotem zaplanowanych działań, pozbawiających ich rodziców, prawa do nauki i zabawy, zmuszających ich do pracy - przedwczesnej i ponad siły.
Odchodzą roczniki Polaków, którzy wojnę przeżywali jako dorośli ludzie. Ostatnimi żywymi świadkami największej i najokrutniejszej z wojen pozostaną dzieci tamtych lat, zrzeszone dziś w takich organizacjach jak Stowarzyszenie Dzieci Wojny, które skupia ludzi pragnących swoją wieloletnią traumę wyciszyć przez wzajemną pomoc. Chcą też służyć pamięci, bez której przeszłość jest niepojęta, abstrakcyjna.
 

za: NDz 27.02.09 (kn)