Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje polecane

Nasz Dziennik: Pokój w Ziemi Świętej - utopia czy wyzwanie?

Z ks. prof. Waldemarem Chrostowskim, biblistą, wykładowcą Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie i Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, rozmawia Mariusz Bober

Mimo iż Izrael zakończył trwającą prawie miesiąc inwazję na Strefę Gazy, nadal utrzymuje blokadę tego terytorium, przeciw czemu protestuje Hamas. Blokada Strefy Gazy była dla Hamasu powodem ataków na terytoria izraelskie. A więc konflikt nie został rozwiązany i sytuacja wróciła do punktu wyjścia?

- Nie można powiedzieć, że sytuacja wróciła do punktu wyjścia, bo doszło do niezwykle krwawego konfliktu, który spowodował ofiary po obydwu stronach oraz ogromne zniszczenia materialne w Gazie. Ofiary są nieproporcjonalnie wyższe po stronie palestyńskiej, bo zginęło około 1300 osób, w tym setki dzieci i kobiet, a kilka tysięcy zostało ciężko rannych; po stronie izraelskiej zginęło kilkanaście osób, w większości żołnierze, zresztą głównie od ostrzału ze strony własnej armii. Rezultatem agresji są też wielkie straty materialne, szacowane na miliardy dolarów, oraz trauma duchowa i psychologiczna, z której ludność Gazy będzie się długo podnosić. W ciągu kilku ostatnich tygodni po obu stronach zwiększył się nagromadzony wcześniej potencjał podejrzliwości, nieufności i wrogości.
Warto powiedzieć kilka słów o najnowszej historii tego regionu. Po utworzeniu państwa Izrael w maju 1948 r. Gaza wraz z otaczającym terytorium była zarządzana przez Egipt. W latach 1956-1957 okupował ją Izrael, przekazując następnie pod Zarząd Sił Zbrojnych ONZ. Od 1967 r. Strefa Gazy była ponownie pod okupacją Izraela. Dopiero w 1993 r. armia izraelska wycofała się i ustanowiono samorząd palestyński, w którym w wolnych wyborach dwa lata temu przejął władzę Hamas. Niemal cały czas trwała jednak blokada Gazy, co stanowi źródło niezadowolenia, a nawet rozpaczy i wyrastającego z niej gniewu jej mieszkańców. Właśnie dlatego Hamas ma wśród nich wielkie poparcie, bo sprzeciwia się skutkom wyniszczającej blokady ekonomicznej i politycznej.
Trzeba zatem postawić kilka fundamentalnych pytań, gdyż konkretne działania polityczne lub militarne są jedynie pochodną podstawowych spraw i problemów. Chodzi o to, by nie mylić ze sobą przyczyn i skutków oraz pretekstów i przyczyn. Sytuacja w Ziemi Świętej stała się tak nabrzmiała, że każdy pretekst może się stać przyczyną wybuchu konfliktu zbrojnego. Zarazem wszystko, co jest skutkiem napiętej sytuacji, może być przedstawiane jako przyczyna kolejnych wydarzeń w samonapędzającej się spirali wrogości i nienawiści. Podczas ataku Izraela na Strefę Gazy stało się widoczne, że konflikt przebiega na dwóch równie ważnych płaszczyznach: z jednej strony działania wojskowe i dramatyczny opór Palestyńczyków, a z drugiej nasilone działania propagandowe z obu stron, w których każda forsuje swój punkt widzenia, przy czym i w tym przedmiocie przewaga należy do Izraela.

To znaczy, że izraelska blokada Strefy Gazy była tylko pretekstem do ataku i jest przejawem głębszego konfliktu?
- Sprawę blokady Strefy Gazy należy rozpatrywać w szerszej perspektywie. Izrael bezpośrednio sąsiaduje z tą enklawą, a ponieważ od Jerozolimy dzieli ją niewiele ponad 150 km, dlatego chce mieć nad nią pełną kontrolę. Z drugiej strony w Strefie Gazy mieszka około 1,5 miliona ludności arabskiej. Jej położenia nie można rozważać w oderwaniu od tego, co dzieje się na terytorium Izraela oraz w Autonomii Palestyńskiej. W państwie żydowskim, w granicach określonych w 1948 r., mieszka ok. 1,3 miliona ludności arabskiej. Można powiedzieć, że ci ludzie w zasadzie pogodzili się z istniejącym stanem rzeczy i zostali "opanowani", chociaż nie mają pełnych praw, jakie przysługują żydowskim obywatelom Izraela. Ich obecność sprawia, iż Izrael jest państwem dwunarodowościowym, dwureligijnym i dwujęzycznym. Ludność arabska, w liczbie szacowanej na blisko 2 miliony, zamieszkuje również na Zachodnim Brzegu Jordanu, którego status w świetle prawa międzynarodowego pozostaje wciąż nieuregulowany. Ogromna większość tych ludzi żywi niechęć, a nawet wrogość wobec władz Izraela i jego wojska. Nie mają oni nawet takich praw, jakie przysługują ich pobratymcom mieszkającym na terytorium Izraela. Sytuacja Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu Jordanu jest bardzo trudna, a na terenie środkowej Palestyny czy w Hebronie - wręcz beznadziejna. Trzecia grupa to arabscy mieszkańcy Strefy Gazy. Enklawa ta - co bardzo ważne - nie wchodzi w skład Izraela. Każdy atak Izraelczyków na nią stanowi więc agresję. Na nic zdadzą się głosy, pochodzące także z Europy, że inwazja na Strefę Gazy była "ofensywą defensywną". Była to po prostu agresja. Mając na uwadze wymienione trzy grupy, tereny historycznej Palestyny zamieszkuje ponad 4,5 miliona ludności arabskiej, nazywanej od pewnego czasu Palestyńczykami.

Czyli jest ich niewiele mniej niż ludności żydowskiej w Izraelu...
- Proporcje w sumie są zbliżone, ludność arabska zaś stanowi ogromną przeciwwagę dla Izraelczyków. Dlatego tak nabrzmiała jest konieczność rozwiązania pokojowego współistnienia tych dwóch narodów. Tymczasem pojawiają się głosy - i to nie tylko po stronie żydowskiej, lecz także wśród tych, którzy podzielają najbardziej skrajny izraelski punkt widzenia - by zupełnie "usunąć" stamtąd Arabów.

W jaki sposób?
- Nie sądzę, by chodziło o postulat fizycznej eksterminacji, bo oznaczałoby to ludobójstwo na ogromną skalę, porównywalną z zagładą wschodnioeuropejskich Żydów dokonaną przez niemieckich narodowych socjalistów. Jednak pojawiają się postulaty, by Arabów mieszkających w Ziemi Świętej przyjęły inne państwa muzułmańskie tego regionu, bo pustynie są tam ogromne... itd. Myślę, że zdrowo myślący i umiarkowani Izraelczycy nie podzielają tych poglądów. Wojna w Gazie raz jeszcze pokazała, że Żydzi i Arabowie, czy tego chcą, czy nie, muszą żyć ze sobą i obok siebie. Pokazała także, że perspektywa wspólnego życia jest bardzo długa, zapewne na zawsze. Dlatego - paradoksalnie - ten konflikt, przy całym swoim tragizmie i nieszczęściach, które spowodował, powinien przynieść opamiętanie i uświadomić, że wojna nie jest żadnym wyjściem. Właściwym i dalekosiężnym wyjściem może być tylko porozumienie i zgodna koegzystencja. Ogromną odpowiedzialność za to, czy tak się stanie, ponosi strona żydowska, bo to Izraelczycy "rozdają karty" w tym rejonie świata i od nich zależy w największym stopniu położenie ludności arabskiej oraz nastroje, jakie wśród niej panują. Jestem przekonany, że Arabowie palestyńscy - i nie tylko oni - zrozumieli, że państwo Izrael nie jest tworem przejściowym ani polityczną efemerydą, lecz rzeczywistością społeczną, ekonomiczną i polityczną, z którą trzeba bardzo się liczyć i która będzie trwała. Można więc mieć nadzieję, że niedawna eskalacja konfliktu sprawi, iż obie strony zdadzą sobie sprawę, że nie ma alternatywy dla dialogu i porozumienia.
Do tego dochodzi jeszcze jeden czynnik. Straty po stronie palestyńskiej są dramatyczne. Jednak psychologicznie i duchowo to Izraelczycy przegrali ten konflikt.

Dlaczego?
- Ponieważ do tej pory cały czas są postrzegani na świecie jako ofiary okrutnego ludobójstwa, którego dopuścili się niemieccy narodowi socjaliści. Pamięć holokaustu, który stał się udziałem Żydów, wywoływała dotąd na świecie wiele współczucia wobec ofiar i ich potomków. Atak na Strefę Gazy i wojna, choć stosunkowo krótka (wcześniej miały miejsce inne krwawe wydarzenia, np. masakra dokonana w latach 80. na ludności palestyńskiej w Libanie), sprawiła, że świat zobaczył sceny, których nie chce oglądać, mianowicie cierpiące oraz zabijane dzieci i kobiety. Na skutek tego w zbiorowej wyobraźni ludzi Żydzi z roli prześladowanych wchodzą w rolę oprawców. To odwrócenie perspektywy ma ogromne konsekwencje. Jestem pewny, że ta sytuacja i skojarzenia są bardzo niewygodne dla samych Żydów. Nie chcą oni być postrzegani jako oprawcy, sprzeciwia się temu bowiem cała długa tradycja judaizmu. Żydzi religijni od wieków wyznają, a jest to fundament ich tożsamości, że Bóg jest zawsze po stronie prześladowanych i cierpiących.

Ale czy porozumienie obu stron jest możliwe, zwłaszcza obecnie? Hamas, który ma największy wpływ na Palestyńczyków, nie chce uznać prawa Izraela do istnienia, a państwo to nie godzi się w ogóle na rozmowy z ludźmi z tego ugrupowania...
- Na tym polega zadanie polityków, a także rola wszystkich ludzi dobrej woli, by przyjąć do wiadomości i uznać z jednej strony rzeczywistość państwa Izrael, a z drugiej obecność prawie 5 milionów ludności palestyńskiej na tych terytoriach, która również ma prawo do samostanowienia. Tu nasuwa się pytanie: czy to ma być pełna niepodległość, analogiczna do tej, jaką posiada państwo Izrael, czy jakaś forma autonomii w jego ramach?

Właśnie o niepodległości mówi rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ, niezrealizowana pod tym względem od ponad półwiecza...
- Wydaje się coraz bardziej wątpliwe, by Izrael zgodził się na niepodległe państwo palestyńskie ze stolicą we wschodniej Jerozolimie, a więc na oddanie Wzgórza Świątynnego i okupowanych przez siebie terenów Zachodniego Brzegu Jordanu. Na początku lat 80. Jerozolima została ogłoszona jedyną i niepodzielną stolicą państwa żydowskiego. Gdy zbliża się jakiś wcześniej ustalony termin przyznania pełnej autonomii Palestyńczykom, niemal automatycznie wybuchają zamieszki i starcia, które to uniemożliwiają. Jednak bardzo wielu Izraelczyków godzi się na przyznanie ludności arabskiej daleko posuniętej autonomii.
Jeśli chodzi o Hamas, nazwa tego ugrupowania jest semicka: zarówno w języku hebrajskim, jak i arabskim oznacza ona "przemoc, gwałt". Hamas jest traktowany jako organizacja terrorystyczna. Ale terror to siła bezsilnych. Jego główną przyczynę stanowi rozpacz, zatracenie poczucia sensu, a także ogromna asymetria sił i możliwości. Izraelczycy w swojej niedawnej historii, szczególnie w kontekście utworzenia własnego państwa, też odwoływali się do terrorystycznych metod i środków, czym się zresztą szczycą. Sposoby działania Hamasu bywają radykalne, często nie do przyjęcia, ale w tym ugrupowaniu są również ludzie, którzy realistycznie oceniają sytuację na Bliskim Wschodzie i mają świadomość, iż nigdy nie zrównają się militarnie z Izraelem (państwo to dysponuje bronią jądrową). Sądzę, że przy zręcznej polityce Izraela, którą państwo to potrafi prowadzić, można byłoby to skrajne ugrupowanie palestyńskie pozyskać dla uspokojenia sytuacji, a nawet do zaprowadzenia pokoju.

Dziś mało kto w to wierzy...
- Jeżeli obie strony zdecydują się, by wkroczyć na tę drogę i uznają, że pokój to nie jest utopia, będzie to bardzo długi proces, ale uważam, że możliwy. Przemawia za tym wielowiekowa historia Żydów, którzy sami byli mniejszością w różnych krajach i dobrze wiedzą, co znaczy taka sytuacja oraz jak się w niej zachować. Chociaż oglądaliśmy sceny niezwykle ponure i bulwersujące, pewną jaskółką zmian na lepsze może być to, że niedawna wojna skończyła się tak samo szybko, jak się zaczęła. Obie strony, a więc także dysponujący wielką siłą militarną i propagandową Izrael, zauważyły, że trzeba przerwać spiralę śmierci. Pozostawianie po sobie wyburzonych domów, spalonych pól, zabitych zwierząt - nie mówiąc o zabijaniu i cierpieniach ludzi - demoralizuje tych, którzy się takich rzeczy dopuszczają i nigdy nie pozostaje w nich bez śladu. Izrael opiera swój byt na tak szczytnych przesłankach, że nie może sobie pozwolić na dalsze psucie swojej reputacji, i to nie tylko w oczach innych ludzi, lecz przede wszystkim we własnych oczach. Naród, który otrzymał od Boga przykazanie "Nie zabijaj!", nie może go bezkarnie gwałcić ani lekceważyć.
Teraz, gdy ustały rozpaczliwe pseudoataki Hamasu na sąsiadujące ze Strefą Gazy terytorium Izraela, a wojsko izraelskie się z niej wycofało, trzeba posunąć się dalej: najpierw rozpocząć proces zabliźniania ran, a następnie tworzenia nowej jakości we wzajemnych relacjach. Tutaj znów decydujący głos ma Izrael. To od niego przede wszystkim zależy, czy będzie można zasiąść do stołu rokowań i czy "szalom" - po hebrajsku, oraz "salam" - po arabsku, to znaczy "pokój", stanie się nie tylko życzeniem, ale faktem. Można powiedzieć, że na progu XXI w. Bliski Wschód stał się laboratorium dialogu albo jego całkowitym zaprzeczeniem.

Ale żadna ze stron nie chce iść w kierunku, jaki Ksiądz Profesor nakreślił. Wszyscy się spodziewają, że pokój może wymusić tylko potężna interwencja z zewnątrz, np. ze strony USA, a ze strony administracji nowego prezydenta Baracka Obamy na razie słychać tylko zapowiedzi...
- Często istnieje duża przepaść między tym, co się mówi, a rzeczywistością. Istnieje również wielka rozbieżność między tym, co głoszą przywódcy, a tym, czego naprawdę chcą zwyczajni ludzie. Ilustruje to okres rządów George'a W. Busha, których spuścizna jest pod każdym względem katastrofalna. Nie może być tak, że o losie Bliskiego Wschodu decyduje ten czy inny prezydent USA albo nawet ten czy inny przywódca izraelski czy palestyński. Jeśli właściwie rozumiemy rolę przywódców, powinna ona odzwierciedlać to, czego ludzie naprawdę pragną. Jestem przekonany, że zdecydowana większość ludności żydowskiej i arabskiej żyjącej w Izraelu oraz jego bliskim sąsiedztwie ma już dość kilkudziesięcioletnich wojen i pragnie żyć w pokoju. W ciągu ostatnich dwudziestu lat przebywałem w Ziemi Świętej ponad 50 razy i na bieżąco obserwowałem codzienną koegzystencję Żydów i Arabów. Jedni mieszkają i pracują z drugimi, jedni się do drugich uśmiechają i są sobie nawzajem życzliwi. Problem w tym, iż z pokojową koegzystencją nie idą w parze polityczne ambicje i rachuby przywódców. Ludzie są napuszczani na siebie w imię celów, które pozostają bardzo mroczne. Myślę jednak, że po obu stronach sytuacja dojrzewa do tego, by ludzie, którzy tam mieszkają, powiedzieli nienawiści i wrogości swoje stanowcze "dość!".
Zaprowadzenie trwałego pokoju w Ziemi Świętej zakłada także skuteczne zrównywanie statusu ekonomicznego i społecznego Żydów i Palestyńczyków. Sytuacja tych pierwszych jest nieporównywalnie lepsza, i to pod każdym względem. Jednym ze sposobów, by pozyskać ludność palestyńską, byłaby np. akceptacja przez Izrael pomocy napływającej od innych Arabów oraz pozwolenie, by Palestyńczycy mogli godnie żyć i przekonać się o pożytkach z bliskiego sąsiedztwa z Izraelczykami i Izraelem. To właśnie Izraelczycy powinni rozstrzygnąć, czy ich arabscy sąsiedzi mogą żyć i rozwijać się w pokoju i współpracy z nimi.

Czyli przyszłość leży w rękach zwyczajnych Izraelczyków i Palestyńczyków?
- W dużej mierze tak, przede wszystkim w rękach Izraelczyków, którzy powinni wymóc na swoich władzach pozytywne nastawienie. Jak po stronie palestyńskiej dochodzą do władzy radykałowie, tak po stronie izraelskiej - również. W efekcie izraelscy "jastrzębie" decydują się na poczynania, które z nastawieniem i przekonaniami zwyczajnych Izraelczyków nie mają nic wspólnego. Skoro w Izraelu istnieje demokracja, to powinna się ona przejawiać w tym, że władze odzwierciedlają poglądy i dążenia, jakie mają obywatele, którzy ich wybrali. Pragnienie pokoju jest tam coraz większe, bo mieszkańcy Ziemi Świętej są coraz bardziej zmęczeni wrogością i wojnami, uważając je za szkodliwe, bezbożne, wzajemnie wyniszczające i niepotrzebne.
Dziękuję za rozmowę.

Nasz Dziennik 2.02.2008r. Dodał kn

Copyright © 2017. All Rights Reserved.