Publikacje polecane

4 czerwca 1989 - zwycięstwo kontrolowane

Jan Maria Jackowski: Pokłosie Magdalenki Według "oficjalnej" propagandy, 4 czerwca 2009 roku obchodzimy "dwudziestą rocznicę obalenia komunizmu". Jest to oczywiście stwierdzenie na wyrost, tak jak na wyrost była efektowna i trafiająca w oczekiwania Polaków wypowiedź Joanny Szczepkowskiej 28 października 1989 roku w "Dzienniku Telewizyjnym", która na oczach milionów Polaków oświadczyła: "Proszę Państwa, 4 czerwca 1989 skończył się w Polsce komunizm". W rzeczywistości 4 czerwca 1989 roku PRL zaczął się instytucjonalnie przekształcać w system realnego postkomunizmu.

Słowa aktorki stały się symbolem odwilży i nadziei po w jednej trzeciej demokratycznych wyborach 4 czerwca 1989 roku. Komunizm jednak wówczas się jeszcze nie skończył, choć oczekiwania były ogromne. I były ogromne możliwości, by szybko ruszyła budowa normalnej, niepodległej Rzeczypospolitej. Lecz spolegliwa wobec PZPR postawa najbardziej opiniotwórczej części ówczesnej "konstruktywnej" opozycji doprowadziła do zmarnowania szansy na dokonanie faktycznego przełomu. Dlatego data 4 czerwca jest kontrowersyjna i niejednoznaczna.

My i oni
Po wyborach 4 czerwca nie uszanowano woli wyborców, którzy odrzucili listę krajową i kuglując prawem, wprowadzono przedstawicieli PRL tylnymi drzwiami do Sejmu. Wybrano Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta, a Czesławowi Kiszczakowi została powierzona misja formowania rządu. W ten sposób najwyżsi funkcjonariusze komunistycznego reżimu, którzy na rękach mieli krew niewinnych Polaków, określani przez Adama Michnika, jak na przykład Kiszczak, mianem "człowieka honoru", stali się znakiem firmowym koncesjonowanej przez peerelowskie służby specjalne "ugody z Magdalenki".
Obecnie po raz pierwszy od dwudziestu lat nadano temu wydarzeniu tak wielki wymiar. W przeszłości też były okrągłe rocznice, ale nigdy nie miały tak uroczystej oprawy. Tegoroczna feta wynika z dwóch powodów. Po pierwsze, próbowano wyborom 4 czerwca nadać rangę międzynarodową i przeciwstawić je uroczystościom dwudziestolecia obalenia muru berlińskiego, co z góry było skazane na niepowodzenie (pisałem o tym obszernie w tekście "Mitologia 4 czerwca 2009", "Nasz Dziennik", 22.05.2009). Po drugie, rządząca Platforma Obywatelska chciała wykorzystać jubileusz dwudziestolecia jako uwieńczenie swojej kampanii do Parlamentu Europejskiego.
Jednak zawłaszczanie i instrumentalizacja przez jedną partię wydarzenia - które choć jest różnie oceniane, lecz dotyczy wszystkich Polaków - przyniosło odwrotny skutek. I tak jak w przeszłości znowu mamy podział na "my" i "oni". "Oni" ze strachu przed stoczniowcami będą świętowali na Wawelu (jeszcze bezpiecznej byłoby w Malborku, bo - jak ironizował Jan Pietrzak - są tam lepsze mury obronne, a poza tym ten zamek wybudowali Krzyżacy, co bardziej pasuje do wspólnej Europy). Za to zwykli ludzie, czyli "my", zgromadzimy się na placu przed gdańskimi trzema krzyżami na uroczystej Mszy św. odprawionej przez polskich biskupów.

Drużyna Wałęsy
Wybory parlamentarne 1989 roku były efektem zakończonych 5 kwietnia obrad Okrągłego Stołu. Szybkość terminu wyborów (do czego parła PZPR, licząc na zadowalający sukces wynikający z nieprzygotowania przeciwnika) doprowadziła do autorytarnego wyłonienia kandydatów na posłów i senatorów (ale czy aż w takim stopniu?). Na obranej na zasadzie kapturowej liście "konstruktywnej opozycji" znaleźli się ludzie reprezentujący część spektrum politycznego w Polsce. Na znak protestu przeciwko arbitralnemu składowi "drużyny Wałęsy" - jednak odmiennie motywowanego - ze startu z list "Solidarności" zrezygnowali przedstawiciele różnych środowisk. Między innymi: prof. Wiesław Chrzanowski, red. Tadeusz Mazowiecki czy mec. Jan Olszewski.
Nie po raz pierwszy nad Wisłą odwrócono kolejność. W przeciwieństwie od roztropnych Węgrów zaczęto od wyborów, zamiast najpierw umożliwić powstanie partii politycznych i dopiero po jakimś czasie aktem elekcji zmierzyć ich rzeczywiste poparcie społeczne i wiarygodnie rozpoznać układ sił. Zwycięstwo "Solidarności" nie było wywołane aż tak wielkim dla niej poparciem, ile brakiem alternatywy, bowiem zamiast możliwości autentycznego wyboru zafundowano społeczeństwu plebiscyt.
Oczywiście parlamentarzyści skupieni w Obywatelskim Klubie Parlamentarnym nie byli jednomyślni. Pod wpływem dynamiki wydarzeń następowała polaryzacja. 68 procent respondentów ankiety przeprowadzonej we wrześniu 1989 roku przez Ośrodek Badań Związkowych Regionu Mazowsze (wśród działaczy "Solidarności") uważało, że sytuacja dojrzała do tego, aby z "Solidarności" wydzieliła się jedna (40 proc.) lub kilka (59 proc.) partii politycznych. Według tej samej ankiety, 58 proc. respondentów nie wierzyło w możliwość przetrwania rządu Tadeusza Mazowieckiego przez okres pełnej kadencji. Prawie 40 proc. dawało mu najwyżej rok (jak wiadomo, gabinet Mazowieckiego przetrwał 15 miesięcy).
Po wyborach zarysowały się dwie generalne opcje. Seweryn Jaworski, działacz Porozumienia na rzecz Demokratycznych Wyborów w NSZZ "Solidarność", na spotkaniu 9 września 1989 roku w Będzinie mówił: "Różnica między nami i ludźmi kierującymi związkiem to różnica ideowa. My wywodzimy się z korzeni chrześcijańskich i niepodległościowych, oni pozostają pod wpływem lewicy laickiej. Kuroń i Geremek kierują zachodzącymi przemianami tak, by przejąć kierownictwo związku. Doszło do porozumienia komunistów i lewicy laickiej, by stworzyć ustrój, który wyeliminuje grupy o rodowodzie chrześcijańskim i niepodległościowym".

Korekta układu
Według Jarosława Kaczyńskiego, jeszcze przed wyborami 4 czerwca istniała - w bardzo wąskim gronie - koncepcja utworzenia rządu "solidarnościowego". Pojawiły się jednak różnice co do partnerów takiego projektu. Lewica laicka zakładała sojusz z "reformatorskim skrzydłem PZPR". Zwolennicy drugiej koncepcji optowali za sojuszem z ZSL i SD. Obie strony sporu chciały pozyskać Lecha Wałęsę, ale ten przez wiele tygodni nie opowiadał się po żadnej stronie. Tymczasem grupa korowska parła do przejęcia Komitetów Obywatelskich i przekształcenia związku "Solidarność" w monopartię, oczywiście pod ich kontrolą, dogadania się z częścią działaczy PZPR i podzielenia się władzą w Polsce.
Gdy stało się jasne, że na wniosek Jaruzelskiego wyznaczonemu przez Sejm kontraktowy 2 sierpnia 1989 roku na premiera Czesławowi Kiszczakowi nie uda się misja sformowania rządu, a lewica laicka prze do sojuszu z PZPR, Lech Wałęsa zareagował błyskawicznie. Zaproponował związkowego premiera i utworzenie rządu na bazie koalicji OKP z ZSL i SD. Pojawiała się kandydatura Tadeusza Mazowieckiego, a negocjatorem montującym koalicję został Jarosław Kaczyński. Działanie ówczesnego przewodniczącego "Solidarności" pokrzyżowało plany grupy korowskiej, która miała wprawdzie innego kandydata na premiera, ale nie mogła za bardzo kontestować Mazowieckiego, który był politykiem bardzo głębokiego kompromisu, do przełknięcia zarówno dla lewicy laickiej, jak i PZPR.
Miodowy miesiąc "pierwszego niekomunistycznego rządu po II wojnie światowej" z Czesławem Kiszczakiem jako wicepremierem i ministrem spraw wewnętrznych przebiegał pod znakiem krystalizowania się układu Okrągłego Stołu. Mazowiecki jawił się jako premier będący zwolennikiem polityki małych kroków, co najwyżej kosmetycznych korekt zastanego układu. Jego przekonanie, że Polacy nie dorośli do demokracji i wolności, oraz "polityka przyczółka" i niezdolność wykorzystania nastrojów społeczeństwa oczekującego przełomu spowodowały szybkie zmarnowanie ogromnego kapitału zaufania społecznego, jakim się cieszył na początku swej misji.

Toast Michnika
Osławiona "gruba kreska" odegrała fatalną rolę, sankcjonując niemoralne nadużycia, afery i zwiększając poczucie bezkarności. Zabezpieczyła interesy ludzi PZPR i bezpieki. Wzmocniła zorganizowaną przestępczość i korupcję w najwyższym kręgu władzy. Zmniejszyła wiarygodność "solidarnościowej" władzy, gdyż PRL nie została rozliczona i odcięta wyraźną cezurą polityczną i moralną od rodzącej się III RP. Z kolei przyjęty w planie Balcerowicza model transformacji nierównomiernie rozkładał koszty przemian. Jedni (na przykład uwłaszczająca się nomenklatura partyjna) w nieuzasadniony sposób korzystali i błyskawicznie się bogacili, inni ponosili ciężar przemian.
W czasach rządu Mazowieckiego doszło również do przegrupowania sił w obozie solidarnościowym, co było konsekwencją rozgrywki, która legła u podstaw tego gabinetu. Nastąpiło zbliżenie dotychczas centrowej "Świty" (grupa Mazowieckiego) do "Familii" (lewica laicka z Geremkiem na czele), a "Dwór" (obóz Wałęsy) pozostał osamotniony. Następował coraz wyraźniejszy rozbrat "salonu mędrców" z symbolem - robotnikiem. Finałem tego przetasowania była konferencja "Etos Solidarności" w grudniu 1989 roku, na której Geremek z Mazowieckim odsunęli Wałęsę od wpływu na życie polityczne. Adam Michnik nawoływał do stworzenia partii "Solidarność" kontrolowanej przez lewicę laicką, która miała dopełnić "historyczny kompromis" i wspólne rządy z pezetpeerowskimi reformatorami.
Zdaniem ówczesnych zwolenników Wałęsy, powstanie takiej monopartii wydłużałoby drogę do demokracji, a sam przewodniczący wówczas powtarzał, że społeczeństwo musi się uaktywnić i wyłonić spluralizowane ugrupowania polityczne. Istotą sporu była koncepcja ustrojowa Polski: czy RP ma być paternalistyczną oligarchią rządzoną przez "oświecone elity" z kręgu "opozycji konstruktywnej" i PZPR (przy czym część "opozycji konstruktywnej" w przeszłości też była członkami "przewodniej siły narodu"), czy nowoczesną demokracją. "Różowa" propaganda lansowała przy tym różne pokrętne teorie w rodzaju: "mniejsze zło", "jeszcze nie czas", "społeczeństwo musi dojrzeć". Obywateli traktowano jak ciemną masę, która do czegoś tam jeszcze nie dorosła i jedynie "nasi" przywódcy najlepiej wiedzą, kiedy będzie można "dać ludowi demokrację".
Dziś doszło do paradoksalnej zmiany miejsc. Tak zwane elity - które wówczas przed dwudziestu laty pilnowały, by komunistom nie stała się krzywda, i wbrew nastrojom społecznym współtworzyły system realnego postkomunizmu - nakłaniają sfrustrowanych Polaków do "wielkiej radości" i głoszą propagandowe tezy o "końcu komunizmu". Nic dziwnego, liczą na krótką pamięć, a poza tym przecież najwięcej zyskały na transformacji. Redaktorzy "Gazety Wyborczej", widząc, że nie uda się wskrzesić entuzjazmu społecznego do świętowania kontrowersyjnej rocznicy, propagują akcję "Toast za wolność". Są do niej zapraszane restauracje, kawiarnie, bary i kluby, w których 4 czerwca goście będą mogli wznieść toast i zaśpiewać "Sto lat" - zapewne "ojcom założycielom" III RP.
Czy jednak 4 czerwca to data, która oznacza obalenie komunizmu? Czy jest to jedynie etap na długiej, krętej i pełnej wybojów drodze wychodzenia Polski z komunizmu od ponad już dwudziestu lat?

za: NDz 4.6.09 (kn)