Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje polecane

Trzy sekundy po Zmartwychwstaniu

Efekt nałożenia na siebie wizerunku Całunu Turyńskiego i Całunu z Manoppello.
Zgadzają się nie tylko proporcje twarzy ale i ślady zranień
Z br. Czesławem Gadaczem, kapucynem, który przez lata był przewodnikiem polskich grup pielgrzymkowych w sanktuarium Świętego Oblicza w Manoppello, rozmawia Jolanta Krasnowska-Dyńka.


Twarz, od której nie można oderwać wzroku. Wrażeń, jakie wywiera, nie sposób opisać - tak mówią wszyscy, którzy mieli szczęście odwiedzić sanktuarium Świętego Oblicza w Manoppello, gdzie przechowywana jest relikwia zwana Chustą z Manoppello. Co jest w niej takiego niezwykłego, że przyciąga rzesze pielgrzymów z całego świata?

Tak, to prawda! Twarz Chrystusa uwielbionego, która objawia i cierpienie, i pokój, śmierć i życie przyciąga wszystkich. Dlaczego i w jaki sposób? To już tajemnica tego oblicza. Myślę, że odpowiedzią, przynajmniej w części, są same nazwy tego wizerunku zawarte w pytaniu: - święte oblicze, relikwia, chusta. Obraz przedstawia Jezusa Chrystusa. Jest Jego relikwią, jest Jego chustą. Utrwalenie wizerunku dokonało się w Jezusowym grobie w momencie Jego zmartwychwstania.

Jaka jest historia wizerunku?

Pewnego dnia, kiedy rozmawiałem z o. Carmine, rektorem sanktuarium, na temat historii Boskiego oblicza, a konkretnie o czasie, gdy znajdowało się ono w Rzymie i było nazywane chustą św. Weroniki, powiedział mi, że któregoś dnia przyjechał do sanktuarium jako pielgrzym jeden z kardynałów. Podczas prezentacji historii chusty hierarcha dyskretnie podpowiedział o. Carmine: „Ojcze, proszę nie zapominać mówić, że to relikwia!”. Ta relikwia, zwana też Weroniką, znajdowała się na Watykanie do 1527 r., a więc do tzw. Sacco di Roma, czyli zdobycia i złupienia Rzymu przez wojska niemiecko-hiszpańskie. Od tego momentu chusta ginie, niespodziewanie odnajdując się w Manoppello. Została przyniesiona przez nikomu nieznaną osobę i złożona na ręce dr. Giacomantonia Leonelliego. Przez prawie 100 lat relikwia była przechowywana w prywatnych domach. Przez dziesięć lat należała do żołnierza Pankracja Petrucciego. W tym czasie uległa znacznemu zniszczeniu. Kiedy Pankracjo trafił do więzienia, jego żona Marizia, by uwolnić męża, sprzedała obraz. Jego właścicielem został aptekarz Donatantonio de Fabritiis, który w 1638 r. ofiarowuje chustę oo. kapucynom. O. Klemens z Castelvecchio usunął zniszczone brzegi płótna, a br. Remigiusz z Rapino umieścił je między dwiema szybami połączonymi ramą z drzewa orzechowego. Znajduje się tam do dzisiaj.

Dlaczego właśnie w Manoppello? Podobno miejscowa legenda głosi, że oblicze Jezusa trafiło tam w XVI w. za sprawą „cudownej interwencji niebios” i zostało przekazane przez ręce pielgrzyma anioła.

O zniknięciu wizerunku z Rzymu nie mówiono zbyt wiele. Tymczasem relikwia zwana Weroniką była jedną z najważniejszych. Przyciągała wielu pielgrzymów z całego świata, bo - jak mówił Dante Alighieri - każdy chciał chociaż raz w życiu zobaczyć prawdziwe oblicze Jezusa. A dlaczego Manoppello? Nie wiadomo. Być może dlatego, że miejscowość ta znajdowała się poza granicami Państwa Watykańskiego i wysyłane przez Stolicę Piotrową listy z prośbą o zwrot zagrabionych relikwii tam nie docierały. Nie wiemy też, kim był ów człowiek, który przyniósł chustę do Manoppello. Stąd mowa o cudownej interwencji niebios, o aniele...

Skąd wiadomo, że oblicze z Manopello jest swoistą „fotografią” Jezusa?

Myśl o fotografii i przyrównanie do niej relikwii jest związana z bardzo ważnym odkryciem, które miało miejsce w 1986 r. Otóż s. Blandina Paschalis Shlömmer, zauroczona ikonami z obliczem Jezusa, wpadła na pomysł nałożenia relikwii z Manoppello na tę z Turynu. Okazało się, że wizerunek z Chusty z Manoppello pokrywa się perfekcyjnie z twarzą, która znajduje się na Całunie Turyńskim. To był szok! Niesamowite! Oblicze na Całunie Turyńskim jest formą negatywu, a oblicze z Manoppello jest fotografią! Zgadzają się nie tylko proporcje obu twarzy, rozstaw oczu, kształt złamanego nosa, ale także takie detale, jak ślady krwawych wybroczyn. Wszystko wzajemnie się uzupełnia. Jak to jest możliwe?

No właśnie. Skąd wiadomo, że twarz Chrystusa nie została po prostu namalowana na chuście? Wielu badaczy twierdzi, że to po prostu zwykła akwarelka...

Namalowana? A w jaki sposób? Po pierwsze technika akwarelowa pojawia się w Europie dopiero w XVII w. Oczywiście wiadomo, że wcześniej była znana artystom bizantyńskim, a jeszcze wcześniej egipskim. Więc nasza chusta z pewnością nie powstała na Starym Kontynencie. Możliwe zatem, że w Bizancjum. Ale kiedy? I jaką techniką wykonano obraz? Okazuje się, że chusta nie jest utkana z lnu, ale z bisioru morskiego, na którym nie da się malować, bo nie wchłania farby. Nikt nigdy nie tworzył na tym materiale! Odpadają też inne techniki, np. tuszowe, znane w Egipcie. Bisior można jedynie przefarbować. Ale jak to zrobić, by powstał tego typu obraz? Czy ktoś kiedyś widział wykonane techniką akwarelową dzieło, które zmienia kolory? Nigdy! Czy widział ktoś akwarelę, poprzez którą można czytać gazetę? O tym, że ta technika odpada, przekonuje nas też sam obraz. W akwareli linie malowane się rozlewają, czego nie da się zauważyć na naszej chuście. Jeśli to zwykła akwarelka, to dlaczego ktoś nie wykona drugiego takiego obrazu, np. kopii?

W takim razie, co o chuście wiemy na pewno? Czy np. przebadano dokładnie materiał, z którego jest zrobiona?

Poprosiłem dyrektora fabryki produkującej materiały, podając mu dokładne parametry tkaniny i włókien, z których zrobiona jest chusta, o to, by wykonał przykładowy kawałek takiego sukna. Powiedział, że to niemożliwe, bo len jako włókno jest za grube, jedwab za cienki. Odpowiedni byłby jedynie bisior morski, ale go nie posiada. Do dzisiaj nie mamy pewności, czy na 100% chustę zrobiono z tego materiału. Wiemy to na 99%. Dlaczego? Od kiedy brat Remigiusz w 1618 r. umieścił chustę w ramce pomiędzy dwoma szybkami, tak jest ona zamknięta do dzisiaj. Nie ośmielamy się ich otworzyć, by dotrzeć do relikwii bezpośrednio i pobrać z niej próbki do badań. Istnieje bowiem ryzyko, że chusta w zetknięciu ze świeżym powietrzem mogłaby się zamienić w proch. Ekspertyzy, które wykonano do tej pory, np. robiąc zdjęcia, opierały się na metodzie nieinwazyjnej. Badano w ten sposób strukturę włókien materiału, jego splot. Również drogą eliminacji wykluczano pewne fakty. Chociażby to, o czym mówiłem wcześniej, że nie może to być len i jedwab. Cztery lata temu naukowcy z Bari po pobraniu powietrza z przestrzeni pomiędzy szybkami stwierdzili obecność strzępków bisioru, co potwierdza, że chusta jest wykonana z tego materiału.

W jednej za audycji powiedział Brat, że obraz ten kryje w sobie wielką tajemnicę...

Jego tajemniczość polega na tym, iż objawia w cudowny sposób oblicze naszego Zbawiciela. Oblicze Jezusa, którego z wielką tęsknotą poszukujemy. Dlaczego w cudowny sposób? Dlatego, że drugiego takiego wizerunku Jezusa nigdzie nie ma. Jest on wykonany tak precyzyjnie, iż wydaje się, że to prawdziwe oczy, usta, rany, zmieniające się kolory. W tym obliczu można zobaczyć cierpienie, śmierć i życie. I jest to tak realne, jak można zaobserwować na twarzy człowieka. Na dodatek rysy, anatomia, obrażenia pokrywają się z tymi z Całunu Turyńskiego. Chusta ta nabrała dla mnie znaczenia, kiedy po pierwszym zaciekawieniu, zacząłem zbierać o niej informacje. Rozmawiałem z naukowcami, np. lekarzami, którzy do nas przyjeżdżali. Zastanawiałem się, jak wyjaśnić, iż oczy należą do człowieka żywego, a na dolnej części twarzy widać przebarwienia pośmiertne? Jak to możliwe, iż jedno oko jest bardziej otwarte, przesunięte w stosunku do drugiego; białka oczu raz czyściutkie, piękne, innym razem pełne łez, zakrwawione. To niesamowite, z jaką precyzją i anatomiczną dokładnością to wszystko utrwalono. Jeśli namalował to człowiek, musiał szczegółowo znać anatomię człowieka i dokładne obrażenia na twarzy Jezusa przed śmiercią, po śmierci i po zmartwychwstaniu.

Dlaczego na chuście Jezus ma otwarte usta? Jeśli to płótno, które położono na twarzy Chrystusa w czasie pogrzebu jako ostatnią warstwę, to czy jednak Chrystus nie powinien mieć zamkniętych ust?


Lekarze, którzy przyglądali się relikwii i podświetlali ją pod odpowiednim kątem, oprócz plam pośmiertnych zauważyli też znamiona budzenia się ze śpiączki, wychodzenia z letargu. Jedną z takich oznak są właśnie usta - otwarte tak, jak u człowieka, który właśnie bierze oddech...

Po czym można to poznać?

Po silnych zaczerwienieniach na policzkach i czole. Jeden z ginekologów tłumaczył, że to samo można zaobserwować u dziecka, które właśnie przyszło na świat i zaczyna oddychać własnymi płucami. Wiele mówią też oczy: są szeroko otwarte, gałki zwrócone ku górze tak, iż białka stają się całkowicie widoczne. Natomiast zwężone źrenice wyglądają jak u człowieka, który, przebywając w ciemności, nagle zostaje oślepiony mocnym światłem. Można powiedzieć, że na Chuście z Manoppello widzimy pierwsze sekundy zmartwychwstania Pana Jezusa - chwilę, kiedy rodzi się do nowego życia. Całun Turyński to obraz ciała zmarłego Chrystusa wytworzony z krwi, potu, olejów używanych przy pochówku i nieznanego promieniowania, za sprawą którego ciało Jezusa jakby wtopiło się w materiał. Natomiast na Chuście z Manoppello wizerunek jest wytworzony tylko przez promieniowanie. Chustę bisiorową można porównać do negatywu. Promieniowanie, które wydobywało się z ciała Jezusa w momencie Jego zmartwychwstania, naświetliło tę kliszę i wytworzyło obraz.

Powiedział Brat, że można go porównać do fotografii zmarłej osoby, którą się bardzo kochało czy kocha...


To tylko uproszczenie podkreślające, że Boskie oblicze z Manoppello jest nam bardzo drogie, bo przedstawia osobę, którą kochamy. Kiedy patrzymy na twarz Zmartwychwstałego, możemy przypominać sobie życie naszego Zbawiciela i ciągle na nowo uświadamiać sobie, że nie ma sytuacji bez wyjścia, bo istnieje zmartwychwstanie. Dla mnie ma jeszcze inny sens - historyczny, o którym opowiem w formie puzzli, jakie każdy musi ułożyć sam. Kiedy dokonywano pochówków króli żydowskich, twarz przykrywano chustą. Tak samo stało się, gdy do grobu złożono ciało Jezusa. Pamiętam pogrzeb Jana Pawła II, którego twarz również przykryto chustą. W oazie Fajum w Egipcie powstaje sztuka mumifikowania zmarłych. Na mumii, w miejscu głowy, wykonywane są portrety nieżyjącej osoby. Te twarze są bardzo piękne, wyglądają jak żywe! W historii chrześcijaństwa, od samych jego początków, mówi się o istnieniu obrazu z obliczem Jezusa. Wizerunek ten miał zostać stworzony bez udziału człowieka, to tzw. acheiropita. Istnieje wiele legend na ten temat. Jedna mówi o Weronice, która otarła twarz Jezusowi w czasie Drogi Krzyżowej, i powstała najprawdopodobniej w średniowieczu, stając się kolejną próbą wytłumaczenia powstania tego cudownego obrazu. Wg innej opowieści, za pomocą której wyjaśniano powstanie odbicia twarzy Jezusa, król Edessy Abgar zachorował na trąd i przez posłańca prosił Jezusa, aby przyjechał do Edessy i uzdrowił go. Pan Jezus nie pojechał, tylko przesłał mu list oraz chustę z wizerunkiem swojej twarzy. Kiedy Abgar zobaczył Boskie oblicze Jezusa odbite na chuście, został całkowicie uwolniony z trądu. Z kolei w tekście pochodzącym z VI w. z Tbilisi czytamy, że Matka Boża po Wniebowstąpieniu swojego Syna przechowywała obraz na płótnie, który powstał w grobie Pana Jezusa. Otrzymała ten wizerunek od samego Boga, aby mogła się modlić, patrząc na oblicze Chrystusa. Jest jeszcze wiele innych, pasujących do historii związanej z obrazem Jezusa puzzli. Jednak najważniejszy to ten, że oblicze z Całunu Turyńskiego idealnie pokrywa się z Chustą z Manoppello.

Przez lata mieszkał Brat w klasztorze w Manoppello, gdzie był przewodnikiem polskich grup pielgrzymkowych. Z pewnością słyszał Brat wiele historii o ludziach, którzy, stanąwszy przed Świętym Obliczem, dostąpili w swoim życiu cudów - zarówno tych małych, jak i całkiem dużych.

Większość pielgrzymów przybywająca do Manoppello to Polacy, z czego jestem dumny. Powiem więcej, szukanie Boskiego oblicza to szczególne zadanie dla Polaków w związku z sytuacją, w jakiej dzisiaj znajduje się Europa. Ten kontynent zawdzięcza Polakom bardzo wiele. Nowym zadaniem naszego narodu jest przywrócić Europie jej wymazane oblicze, jej Chrystusowe oblicze, do czego usilnie zachęcałem odwiedzających Manoppello. I według mnie tak się stanie. Będzie to największy cud, jaki się wydarzy. W międzyczasie mają i będą miały miejsce mniejsze. Nie tak dawno pewna sparaliżowana kobieta modliła się z mężem przed Boskim obliczem. Po powrocie do domu odzyskała pełną władzę w nogach. Opowiadała mi o tym z wielkim wzruszeniem i zaznaczyła: „Kiedy zobaczyłam Jego oblicze, byłam gotowa na wszystko”.

Inny przypadek - Józef, mężczyzna w podeszłym wieku, całe życie ciężko pracował w fabryce i uprawiał ziemię. Nigdy nie miał czasu dla Boga. Kiedy przeszedł na emeryturę, spotkał swego kolegę jeszcze z dzieciństwa, który zamiast do baru zaprosił go na adorację do sanktuarium Boskiego Oblicza. Kościół opuszczał zupełnie inny Józef. Kiedy opowiadał mi o tej przemianie, płakał jak dziecko i powtarzał: „Nie wiedziałem, że Pan Bóg nas tak kocha!”. Trzeba jednak uważać na sentymentalizm związany z relikwiami: „Zobaczyłem prawdziwe oblicze Jezusa, więc niebo mam zapewnione”. Nie. Wielu Jezusa widziało i nie uwierzyło. Koncentrując się na przedmiotach, jakimi są relikwie, można zapomnieć o źródłach wiary: słowie Bożym, tradycji Kościoła i sakramentach. Niemniej relikwie Chrystusa potwierdzają historyczność Jego osoby, którą tak często starano się podważyć. A jeśli jeszcze dodamy, iż to relikwia Chrystusa zmartwychwstałego, to widzimy wówczas, że już nie tylko męczennicy, ale i sam Jezus chce nas przekonać o tym, iż istnieje życie po śmierci.
Dziękuję za rozmowę.

Największy cud, jaki posiadamy

22 września 1968 r., 6.00. Manopello. Jak każdego dnia o tej porze, o. Domenico otwiera drzwi świątyni, a wpadająca smuga wschodzącego słońca oświetla na chwilę zatopione w mroku wnętrze. Zapaliwszy lampy, spostrzega w pierwszej ławce chóru klęczącą postać w brązowym habicie. Po chwili rozpoznaje o. Pio. - Co Ojciec tu robi? - pyta o. Domenico. - Sam sobie już nie ufam - odpowiada padre Pio, dodając: - Módl się za mnie. I do zobaczenia w raju! - Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus - odpowiada oniemiały o. Domenico.
Po tych słowach o. Pio znika równie niespodziewanie, jak się pojawił.

Z pewnością w wydarzeniu tym nie byłoby nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że w tym samym czasie o. Pio leży w swojej celi w San Giovanni Rotondo, złożony śmiertelną chorobą i jeszcze tej nocy, z 22 na 23 września, umiera. Warto też zaznaczyć, że przez ostatnie 50 lat swojego życia o. Pio nie opuszczał San Giovanni Rotondo. W Manopello znalazł się więc tylko dzięki darowi bilokacji, aby przekonać się na własne oczy i pozostawić nam niezbite świadectwo autentyczności Chusty z Manoppello, o której mówił, iż to największy cud, jaki posiadamy.

Ludzka ręka tego nie stworzyła


Materiał o wymiarach 24x17,5 cm jest przechowywany w specjalnej monstrancji i zamknięty między dwiema szybami. Twarz Chrystusa wypełnia cały obraz. Jego spojrzenie pozostaje głębokie, przenikające i emanujące niezwykłym ciepłem. Usta - nieco rozchylone, sprawiają wrażenie, jak gdyby chciał przemówić. Prawy policzek jest zauważalnie nabrzmiały. Na środku czoła widoczny opadający kosmyk włosów. Nad górną wargą Chrystusa dostrzec można delikatny zarost. Niewielka broda okrywa podbródek, a bujne włosy, które swobodnie opadają po obu stronach głowy, nadają Jego twarzy charakterystycznego „nazareńskiego” wyrazu. Centymetr kwadratowy welonu zbudowany jest z 26 poprzeplatanych nici położonych względem siebie w równych odległościach. Święty wizerunek nie został namalowany ręką ludzką. Mimo upływu czasu pozostaje w nienaruszonym stanie.

Echo Katolickie 12/2016

***
Nie został wskrzeszony – zmartwychwstał! – Plinio Correa de Oliveira


Zmartwychwstanie reprezentuje wieczny i ostateczny triumf naszego Pana Jezusa Chrystusa, całkowitą klęskę Jego przeciwników i jest największym argumentem naszej wiary. Św. Paweł powiedział, że gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, próżna byłaby nasza wiara. To na nadprzyrodzonym fakcie Zmartwychwstania opierają się fundamenty naszej wiary. Poświęćmy zatem tak ważnej sprawie nasze dzisiejsze rozważania.

*  *  *

Chrystus, nasz Pan, nie został wskrzeszony: zmartwychwstał. Łazarz został wskrzeszony z martwych. Ktoś inny, czyli Pan Jezus, wezwał go z otchłani śmierci do życia. Naszego Boskiego Odkupiciela nikt nie wskrzeszał: On zmartwychwstał własną mocą. Nie potrzebował, aby ktokolwiek wezwał Go do życia. Wziął je sobie ponownie, gdy tego zechciał.
Wszystko to, co odnosi się do naszego Pana, ma swoje analogiczne zastosowanie w Świętym Kościele Katolickim. Często w historii Kościoła widzimy, że ilekroć zdawał się on być nieodwołalnie zgubiony, a wszystkie symptomy zbliżającej się katastrofy zdawały się podminowywać jego organizm, zawsze następowały wydarzenia, które go podtrzymywały przy życiu wbrew wszelkim oczekiwaniom jego wrogów. Co ciekawe, czasami to nie przyjaciele Świętego Kościoła przychodzą mu z pomocą, tylko właśnie jego wrogowie. Czyż właśnie w tak pełnej niepokoju epoce, jaką dla katolicyzmu były czasy Napoleona, nie miał miejsca przedziwny epizod obrad konklawe, które wybrało Piusa VII pod ochroną wojsk rosyjskich, schizmatyckich przecież i podporządkowanych schizmatyckiemu władcy? W Rosji praktykowanie religii katolickiej było skrępowane wieloma zakazami na tysiąc sposobów. Wojska tego kraju zapewniały tymczasem we Włoszech wolny wybór papieża, właśnie w momencie, gdy wakat na tronie Piotrowym przyniósłby Świętemu Kościołowi, z punktu widzenia ludzkiego, takie szkody, z których być może nigdy nie mógłby się już podnieść.
Takie są cudowne środki, do jakich ucieka się Opatrzność, aby pokazać, że to Ona sprawuje najwyższą władzę nad wszystkimi rzeczami. Jednakże nie myślmy, że Kościół zawdzięcza swoje ocalenie Konstantynowi, Karolowi Wielkiemu, Janowi Austriackiemu czy wojskom rosyjskim. Bowiem nawet wtedy, gdy zdaje się on być zupełnie opuszczony, a nawet wówczas, gdy zdaje się brakować mu tych najbardziej niezbędnych zwycięskich środków ziemskiego porządku, bądźmy pewni, że Święty Kościół nie zginie. Tak jak Pan nasz Jezus Chrystus, podniesie się On własnymi siłami, siłami Boskimi. I im bardziej niewytłumaczalne, z ludzkiego punktu widzenia, pozorne zmartwychwstanie Kościoła – pozorne zaznaczmy, ponieważ śmierć Kościoła nigdy nie będzie rzeczywista, w przeciwieństwie do śmierci naszego Pana – tym chwalebniejsze będzie zwycięstwo.
Zatem w tych ciemnych i pełnych zamętu dniach – ufajmy. Lecz ufajmy nie w potęgę takiego czy innego mocarstwa, tego czy innego człowieka, ten czy inny kierunek ideologiczny, aby dokonać reintegracji wszystkich rzeczy w Królestwie Chrystusa, lecz w Opatrzność Bożą, która zmusi ponownie morze do rozstąpienia się, poruszy góry i zatrzęsie całą ziemią. Stałoby się tak, gdyby było to konieczne do wypełnienia się Boskiej obietnicy: „bramy piekielne go nie przemogą”.


*  *  *

Tego spokojnego przekonania o potędze Kościoła, spokojnego spokojem wynikającym z nadprzyrodzonego ducha, a nie z jakiejś obojętności czy gnuśności, możemy nabrać stojąc u stóp Matki Bożej. Tylko ona zachowała nienaruszoną wiarę, gdy wszystkie okoliczności zdawały się wskazywać na całkowitą klęskę Jej Boskiego Syna. Po zdjęciu z krzyża Ciała Chrystusa, przelaniu przez oprawców nie tylko ostatniej kropli krwi, lecz także i wody, po przekonaniu się o Jego śmierci, nie tylko poprzez świadectwo rzymskich legionistów, lecz także samych wiernych uczniów, którzy przystąpili do przygotowywania pogrzebu, po zamknięciu grobu ogromnym kamieniem, mającym być pieczęcią nie do przebycia, wszystko wydawało się stracone. Lecz Przenajświętsza Maryja Panna wierzyła i ufała. Jej wiara pozostała tak pewna, tak pełna spokoju, tak zwyczajna w tych dniach największego smutku, jak w każdej innej chwili Jej życia. Ona wiedziała, że On zmartwychwstanie. Żadna wątpliwość, nawet najmniejsza, nie zmąciła spokoju Jej ducha. To u Jej stóp zatem powinniśmy błagać aby uzyskać tę stałość wiary. I tym duchem powinno kierować się nasze najwyższe pragnienie rozwoju życia duchowego. Pośredniczka wszystkich łask, wzór wszelkich cnót, Matka Boża dla pozyskania tego nie odmówi nam żadnej łaski, o którą Ją poprosimy.
*  *  *
Wielu komentowało i… uśmiechało się mówiąc o niechęci św. Tomasza do uznania Zmartwychwstania. Być może jest w tych komentarzach nieco przesady. Ale raczej pewne jest, że dzisiaj mamy przed oczami przykłady braku wiary o wiele bardziej uporczywe niż ten, który charakteryzował Apostoła. Rzeczywiście, św. Tomasz powiedział, że musi dotknąć własnymi rękami naszego Pana, aby w Niego uwierzyć. Lecz widząc Go uwierzył, jeszcze zanim Go dotknął. Święty Augustyn widzi w początkowym oporze Apostoła zrządzenie opatrznościowe. Mówi święty Doktor z Hippony, że cały świat zawisł na palcu świętego Tomasza i że cała jego wielka skrupulatność w sprawach wiary służy za gwarancję wszystkim duszom trwożliwym we wszystkich epokach, że Zmartwychwstanie naprawdę było faktem obiektywnym, a nie wytworem rozgorączkowanej wyobraźni. W każdym razie, faktem jest, że św. Tomasz uwierzył w to, co zobaczył. A ilu jest w naszych czasach tych, co widzą i nie wierzą?

Mamy przykład tej uporczywej niewiary w tym, co mówi się na temat cudów mających miejsce w Lourdes, a także o przypadku Teresy Neumann z Ronersreuth czy Fatimie. Wiemy, że chodzi tu o ewidentne cuda. W Lourdes istnieje gabinet zaświadczeń medycznych, w którym rejestruje się wyłącznie nagłe wyleczenia prawdziwych chorób, nie jakichś urojeń, mogących być wyleczonymi za pomocą sugestii. Dowody wymagane jako potwierdzenie autentyczności choroby, to po pierwsze badanie lekarskie pacjenta, przeprowadzone zanim wejdzie on do cudownej wody, po drugie zanim się tam uda, przedstawienie dokumentów lekarskich dotyczących danego przypadku, radiografii, analiz laboratoryjnych, etc.

W całym tym procesie wstępnym mogą wziąć udział dowolni lekarze, będący przejazdem w Lourdes, i mogą oni zażądać przeprowadzenia osobistego badania chorego, wyników prześwietleń i badań laboratoryjnych, które ma przy sobie. Wreszcie po stwierdzeniu przypadku wyleczenia musi on zostać poddany obserwacji w takim samym procesie, jakiemu poddane było badanie choroby. Jest ono uważane rzeczywiście za cudowne, gdy po dłuższym czasie nie nastąpi nawrót choroby. Tutaj mamy do czynienia z faktami. Sugestia? Aby wyeliminować jakąkolwiek wątpliwość w tym względzie, wskazuje się na przypadki uzdrowień, które odnotowano u małych dzieci, jeszcze nieświadomych ze względu na ich młody wiek i niemożność ulegania sugestiom. Jaka jest odpowiedź na to wszystko? Kto znajdzie w sobie tyle szlachetności, aby uczynić jak św. Tomasz, w obliczu pewnej prawdy upaść na kolana i obwieścić ją otwarcie?

Wydaje się, że Pan Jezus zwielokrotnia cuda w miarę, jak wzrasta bezbożność. Przykład Teresy Neumann, Lourdes, Fatimy, co jeszcze? Ilu ludzi wie o tych przypadkach? I kto ma odwagę przystąpić do poważnych, bezstronnych i pewnych badań, zanim zaneguje te cuda?

***

Podziw wzbudza sposób, w jaki Chrystus Pan przeniknął do zamkniętej sali, w której zgromadzeni byli Apostołowie i ukazał się tam ich oczom. Poprzez ten cud nasz Pan udowodnił, że dla Niego nie ma nieprzekraczalnych barier.
Żyjemy w epoce, w której wiele się mówi o „apostolacie przenikania”. Pragnienie pracy apostolskiej przekonało wielu świeckich apostołów o konieczności przenikania do nieodpowiednich, a nawet wręcz szkodliwych środowisk, aby zanieść tam promieniujące światło naszego Pana Jezusa Chrystusa i nawrócić dusze. Tradycja katolicka idzie w przeciwnym kierunku: żaden apostoł, nie licząc absolutnie wyjątkowych, a więc i rzadkich sytuacji, nie ma prawa wchodzić do środowisk, w których jego dusza może ponieść jakiś uszczerbek. Lecz powstaje pytanie: któż więc ma ratować owe dusze, które przebywają w środowiskach, gdzie nigdy nie sięgają wpływy katolickie, gdzie nigdy nie przenika żadne słowo, żaden przykład, żadna iskierka nadprzyrodzonego? Są już potępieni za życia? Czy już teraz przypada im w udziale piekło?

Podobnie jak nie ma murów materialnych mogących stawić opór naszemu Panu, bowiem On przenika je wszystkie nawet ich nie niszcząc, tak również nie ma barier, które powstrzymywałyby działanie łaski. Tam, gdzie walczący apostoł, z powodu obowiązku moralnego, nie może wejść, tam przenika jednak, na tysiąc sposobów, jakie tylko zna Bóg, Jego łaska. Czy to poprzez kazanie usłyszane w radio, czy dobrą książkę, która zupełnie przypadkiem dostaje się w czyjeś ręce, czy zwykły wizerunek święty, który można zobaczyć przechodząc ulicą obok czyjegoś domu. Tym wszystkim i tysiącem innych narzędzi może posłużyć się łaska Boża. I właśnie po to, aby przeniknęła ona do takich środowisk, istnieją: modlitwa, umartwienie, życie duchowe, tysiąc razy bardziej przydatne niż nieostrożne wejście tam apostoła. Złagodzą one gniew Boży. Przechylają szalę na stronę miłosierdzia. Bowiem to one przenikają do środowisk, uważanych przez wielu za odporne na działanie Boga. A hagiografia katolicka daje nam tego niezliczone przykłady.

Czyż nie było przypadku wspaniałego nawrócenia, dokonanego na bezbożnym chłopaku, nagle poruszonym dobrymi uczuciami, gdy ten w czasie karnawału założył na siebie dla żartu habit św. Franciszka? To sam wybryk jego fantazji go nawrócił. Mądrość Boża może nawet wykorzystać czyjeś kpiny dla dokonania nawróceń. Lecz o te nawrócenia należy się starać. Możemy je wywalczyć bez żadnego ryzyka dla naszej duszy, łącząc nasze życie duchowe, nasze modlitwy i ofiary z nieskończonymi zasługami naszego Pana Jezusa Chrystusa. Moim zdaniem natomiast nie ma lepszego ani bardziej skutecznego apostolatu przenikania niż ten, który realizują mniszki zakonów kontemplacyjnych, zamknięte nakazem swojej Reguły Zakonnej w czterech ścianach klasztoru. Benedyktynki, kamedułki, karmelitanki, dominikanki, wizytki, klaryski, sakramentki: oto prawdziwe bohaterki apostolatu przenikania.
– A. M. D. G. –
Plinio Correa de Oliveira

(„O Legionário”, nr 559, 25/4/1943)
- See more at: http://www.bibula.com/?p=86780#sthash.5pLA95Gl.dpuf

Copyright © 2017. All Rights Reserved.