Publikacje polecane

Ewa Polak-Pałkiewicz: „Czy wystarczy wam jeden batalion?”, albo: ”Ile dywizji ma papież?”

Pytanie zadane ministrowi Antoniemu Macierewiczowi podczas szczytu NATO w Warszawie przez rosyjską dziennikarkę: „Czy wystarczy wam jeden batalion, żeby się obronić?” dźwięczy dobrze znajomym echem. Trudno w tym miejscu nie przywołać innego, równie ironicznego pytania: „A ile dywizji ma papież?”, które padło z ust Stalina podczas konferencji w Poczdamie w 1945 r. Była to riposta wobec słów Churchilla, który oznajmił, że Pius XII jest przeciwny przejęciu władzy w Europie Wschodniej przez komunistów. Oddaje ona wiernie intencje, wobec których cały Zachód nie jest dziś obojętny. Trudno też nie przypomnieć, że dla Stalina, oprócz mnogości własnych dywizji, gwarancją umocnienia władzy sowieckiej na terytorium Europy Środkowo-Wschodniej, było pokonanie "pańskiej [szlacheckiej] Polski", jak się wyrażał. To było jego oczko w głowie. Nie chodziło mu tylko o zniszczenie dworów i pałaców. Widział, że bez dokonania zmiany mentalności Polaków, ukształtowanej przez wiarę katolicką, ducha walki i wysoką kulturę - cechy polskiego rycerstwa i szlachty, jego zdobycze – w całej Europie - nie będą trwałe. I dziś historia to potwierdza. Nie pokonał "pańskiej Polski". Ona powraca w całej swojej dumie, intelektualnej odwadze, szlachetności i moralnej sile, w postaciach takich wojowników jak Antoni Macierewicz, Jarosław Kaczyński, Andrzej Duda. I staje się zwolna magnesem dla świata.

Na historyczny fenomen lipcowego szczytu NATO w Warszawie można patrzeć jako na sukces polityków reprezentujących nas wobec świata w gorącym roku 2016 i jako na dowód realizmu i dalekowzroczności polityki Stanów Zjednoczonych. Ale także jako na świadectwo, że w myśleniu ludzi Zachodu, mimo zamętu, jaki niesie polityczna poprawność, czyli neomarksizm kulturowy, nie udało się dokonać istotnego wyłomu. Elity polityczne i wojskowe zachowały niezmąconą jasność oceny rzeczywistości, umiejętność rozróżniania pojęć, docierania do istoty rzeczy - co jest podstawą skutecznej polityki obronnej. Wojna psychologiczno-informacyjna miała na celu dokonanie pomieszania pojęć. Przedstawiciele elit Zachodu nie są jednak w stanie uznać, że państwo nieustannie łamiące normy moralne, państwo, które jest agresorem wobec krajów ościennych i niesie zagrożenie dla całej Europy, jest takim samym krajem jak inne.

Polityczny wysiłek ostatnich dwudziestu lat podjęty przez polskich mężów stanu: prezydenta Lecha Kaczyńskiego, premiera Jana Olszewskiego, premiera Jarosława Kaczyńskiego, a dziś zwłaszcza ministra Obrony Narodowej, Antoniego Macierewicza przyniósł realny skutek. Okupiła go śmierć Lecha Kaczyńskiego i kampania niebywałych oszczerstw wobec trzech pozostałych polityków. Jednak niebezpieczeństwo powszechnego uznania, że Rosja ma prawo narzucać światu swoje reguły oddala się dziś, jakby za sprawą podania szybko działającego leku na nieuleczalną dotąd, ciężką chorobę. Wojskowi NATO potrafią bezbłędnie wskazać prawdziwe źródło zagrożenia. Decyzje, które zapadły podczas warszawskiego szczytu wraz ze sporą gwarancją bezpieczeństwa niosą solidne poczucie moralnego ładu w świecie.

Ale jest i drugie, z pewnością ważniejsze źródło historycznego zwrotu, jakiego dokonali przywódcy państw i wojskowi, ku miejscu na mapie, które nie odznacza się specjalnie imponującymi rozmiarami, ani szczególnymi osiągnięciami gospodarczymi, położenie zaś jego mogłoby wskazywać na to, że obszar ten już dawno powinien zostać wchłonięty przez którąś z dwóch potęg, które je otaczają. A jednak Polska pozostawała zawsze miejscem oporu wobec prób zniszczenia jej dóbr duchowych, które decydują o przetrwaniu państwa i narodu. Została „osobnym” fragmentem czegoś, czego już właściwie na kontynencie nie ma, wraz ze swym bogactwem duchowym i kolorytem, o czym zresztą świadczy jej wygląd - polski krajobraz wyraźnie odmienny, tak od rosyjskiego, jak i niemieckiego. Jest on dla ludzi, którzy przyjeżdżają tu po raz pierwszy odpowiednikiem klimatu społecznego i ładu, który pociąga, a nawet imponuje, mimo braku zewnętrznego bogactwa i luksusu. Budzi ukryte tęsknoty. Budzi pytania: co jest jego podstawą?

Vicoria wiedeńska, Victoria warszawska


Jeśli idzie o ten intrygujący cudzoziemców, nie dający się łatwo zdefiniować ład, to trzeba stwierdzić, że Polska, począwszy od XV i XVI wieku była bardziej europejska niż reszta kontynentu. Polska poszła swoją drogą w czasie reformacji, która została u nas odrzucona, podczas gdy Europę przedzieliła na pół i niezwykle osłabiła, także politycznie i intelektualnie. Istotą reformacji jest zniesienie katolickiej zasady boskiego autorytetu. Miejsce autorytetu Boga zastępuje subiektywny wybór i religijne "odczucia", budzące refleksje typu: "Może tam coś w wieczności jest, a może niczego nie ma..." „(...) a razem z nim [boskim autorytetem] zniesione zostają dogmaty wiary, bowiem jeśli któryś z nich nadal obowiązuje, dzieje się tak nie mocą boskiego autorytetu Kościoła, lecz na mocy subiektywnego odczucia. Uznawanie prawdy objawionej za prawdę nie dlatego, że została objawiona, lecz dlatego, że odpowiada subiektywnemu odczuciu, jest herezją” (Romano Amerio). Pęknięcie było realne i niezwykle głębokie, o czym dziś, w dobie, gdy najwyższa hierarchia Kościoła tak często popada w niczym nie uzasadniony festiwal umizgów wobec protestantyzmu, warto pamiętać.

Jeśli szczyt NATO w Warszawie okazał się tak istotnym wyłomem w myśleniu ukształtowanym przez marksizm kulturowy, to w dużej mierze dlatego, że Antoni Macierewicz stał się autorytetem w dziedzinie myśli politycznej dla przywódców Zachodu. Wcale nie dlatego, że reprezentuje jakąś wyjątkową siłę państwa na granicy wschodniej Europy. Dlatego, że wykazał się odwagą, nonkonformizmem wobec reguł narzucanych przez polityczną poprawność i niezłomnymi zasadami. Zachował się jak prawdziwie katolicki mąż stanu. Jego kompetencje w dziedzinie bezpieczeństwa zostały przez świat polityczny Zachodu po prostu docenione.

Tradycyjna katolicka doktryna podstaw działania instytucji demokratycznych – obejmująca także pojęcie suwerenność narodu - jest absolutnym przeciwieństwem powszechnie obowiązującej dziś koncepcji, według której każda taka instytucja, łącznie z państwem, kieruje się prawem, które aprobuje czy uchwala jego większość. W doktrynie katolickiej jest inaczej: lud, któremu powierzona zostaje władza (pochodząca od Boga) ma się kierować prawem Boskim. Wszyscy reformatorzy w Kościele, tak samo jak ogromna większość współczesnych polityków – wyjątkiem są obecni przywódcy Polski oraz Victor Orbán; a stopniowo doszlusowują do nich przedstawiciele pozostałych państw Europy Środkowo-Wschodniej – „odrzucają zasadę, iż działania polityczne winny być podporządkowane innemu prawu aniżeli to, które jest wypadkową opinii publicznej”, jak to ujmuje prof. Romano Amerio. (Stąd taka presja mediów na władze polityczne). Włoski uczony zwraca uwagę na szereg paradoksów, które tkwią w systemie demokratycznym. Jednym z głównych jest absurdalne oczekiwanie, by „za kryterium oceny słuszności czyjegoś sądu przyjmować coś innego niż wiedzę i kompetencje”. W wyniku powszechnego nadużywania tego kryterium instytucja referendum stosowana coraz częściej przesądza, że ludzie („większość”!) decydują o rzeczach, na których się zupełnie nie znają.  

Niezwykle zacięta walka toczy się dziś o samo pojęcie autorytetu władzy. Widać to bardzo dobrze w Polsce. Władze Prawa i Sprawiedliwości są dla liberałów nie do przyjęcia, bo przywracają ten autorytet. W istocie walka toczy się o uznanie religijnego - czy raczej teologicznego - sensu istnienia państwa. Państwo nie jest bowiem tworem czysto ludzkim, jest instytucją naturalną pochodzenia boskiego. W naszym kraju sens ten wyjątkowo dobrze pojmowany był przez jego obywateli na przestrzeni wszystkich wieków trwania naszej historii.

Stanisław od Jezusa i Maryi


Warszawski szczyt NATO poprzedziła zaledwie o miesiąc kanonizacja św. Stanisława Papczyńskiego (1631-1701), założyciela Zakonu Marianów. Był on wybitnym politykiem Kościoła (choć nie osobistością polityczną). Świetne wykształcenie zdobył pośród niesłychanych przeciwności (był synem zamożnych chłopów z Małopolski). Wyróżniał się czystą, "dziecięcą", niezłomną wiarą, w której szczególne miejsce przypadało kultowi Niepokalanie Poczętej. Miał talent oratorski, kaznodziejski i pisarski. Jego dzieła z duchowości stały się bestsellerami wśród ówczesnych elit – czytywał je m.in. Jan III Sobieski Był wychowawcą magnackich synów, utalentowanym nauczycielem retoryki, doradcą duchowym króla, biskupów, nuncjusza Antonio Pignatellego, późniejszego papieża Innocentego XII. Był człowiekiem przestrzeganych z całą powagą zasad moralnych. Choć wstąpił do pijarów (jego osobistą zasługą była beatyfikacja św. Józefa Kalasantego, założyciela zakonu), po kilku latach zmuszony był sprzeciwić się nieporządkom w polskiej prowincji, łamaniu ślubów ubóstwa, brakowi ewangelicznego radykalizmu. Gdy władze zakonu uniemożliwiły mu widzenie się w sprawie reformy pijarów z papieżem, poprosił o zwolnienie ze ślubów. Pijarzy nie przyjęli tego do wiadomości, zorganizowali porwanie Stanisława Papczyńskiego, traktując go w czasie przewozu do odległego klasztoru i „aresztu” z wyjątkową brutalnością. Ledwo uszedł z życiem. Po trzech miesiącach mógł złożyć kolejne swoje śluby ubóstwa, posłuszeństwa i czystości. Przywdział biały habit, ofiarował się Bogu i Najświętszej Maryi Pannie. Postanowił założyć zakon, którego celem będzie sławienie Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Wspólnota, która dziś jest licznym i zasłużonym dla Kościoła i polskości Zakonem Marianów, jeszcze nie istniała. Został kapelanem na zamku Karskich, potem zamieszkał w pustelni. Był rok 1670.

Silne poczucie misji, wytrwałość w wierze i zdolność do ogarnięcia umysłem sytuacji politycznej Rzeczypospolitej w burzliwym okresie wojen ze Szwedami, Turkami i Rosją pozwoliło mu wyrobić sobie pogląd, że w Polsce najważniejsze jest zwalczanie sił duchowych, które szkodzą duszy króla, Kościołowi, życiu duchowemu Polaków, i zarazem samemu państwu. Czynił to niejednokrotnie osobiście jako egzorcysta. Do Żółkwi, rodowej siedziby Żółkiewskich (z tej rodziny od strony matki wywodził się król Sobieski), przybył ze specjalną misją. Jak pisze jego osiemnastowieczny współbrat: „Czcigodny Ojciec Stanisław, będąc w Żółkwi na Rusi, gdzie zamek szatani mieli byli opanować, tak że nikt do niego przystąpić nie mógł, że w nim słychać było, jakoby wojsk jakich trzaski, hałasy, do którego to Zamku Czcigodny Ojciec z Krzyżem miał wejść, i to wojsko szatańskie wygnać, i Zamek oswobodzić”.

Św. Stanisław wydaje się być patronem wydarzeń, które przywracają Polsce bezpieczeństwo. Wierzący Polacy wiedzą, że nade wszystko chodzi o pokonanie potęgi duchowej, która zawsze posługuje się kłamstwem i która wywołuje spustoszenie w osłabionych ludzkich umysłach.

„Większa Rzeczpospolita”


Był zaprzyjaźniony z hetmanem, potem królem Janem III Sobieskim. Towarzyszył mu podczas wyprawy i walk na Ukrainie. Jego zwyczajem było odwiedzanie pól bitew i modlitwa wśród ciał poległych, za ich dusze. „I tam miał mieć od Dusz zabitych prośbę”, pisze o. K. Wyszyński, „aby ich ratował i sposób do ratunku podał, mówiących mu, iż nas w Czyśćcu większa się Rzeczpospolita znajduje, niżeli tu na ziemi, wielkie i nieznośne męki cierpiących, zaczym, Ojcze zmiłuj się nad nami, znajdź sposób do ratunku nas.(,,,)”. Jan III Sobieski, człowiek wielkiej wiary, słynący także z pobożności maryjnej, był osobiście zasłużony dla powstania zakonu Marianów, którego jednym z zadań miało być niesienie pomocy duszom cierpiącym w czyśćcu.

Miłość nieprzyjaciół była jednym z głównych motywów jego kaznodziejstwa. Ostatnia Miesięcznica smoleńska i słowa, jakie wypowiedział Jarosław Kaczyński 10 lipca tego roku, tuż po szczycie NATO, o konieczności powszechnej modlitwy Polaków o nawrócenie ludzi z KOD-u przypominają płomienne wezwania o. Papczyńskiego podczas szalejących wojennych nawałnic i nieustannych zagrożeń Rzeczypospolitej, by wrogów Rzeczpospolitej traktować jak ludzi, nawet gdy prowadzi się z nimi walkę. Zasadę tę (zamieszczoną w dziele Stanisława Papczyńskiego „Zwiastun królowej sztuk”) Jan Sobieski wciąż stosował podczas swoich sukcesów militarnych. (Książki św. Stanisława odznaczały się elegancją stylu, polotem i dowcipem, i z pewnością przepadły do gustu oczytanemu i wykształconemu monarsze) „Troska o. Papczyńskiego (przed Konarskim!) o dobrą formację moralną obywateli, a zwłaszcza członków klasy rządzącej, uderza w oczy, gdy się czyta jego dzieła (Zwiastuna królowej sztuk, Mistyczną świątynię Bożą, czy Wejrzenie w głąb serca). Przez (…) ukazanie celu i sensu życia, o. Stanisław prowadzi każdego do głębszego rozumienia obowiązków i przyjęcia za nie pełnej odpowiedzialności”.

Zaangażowanie Stanisława Papczyńskiego na rzecz dogmatu o Niepokalanym Poczęciu (na dwieście lat przed jego przyjęciem przez Kościół!) to wyraz jego daru sięgania umysłem do najbardziej subtelnych aspektów prawd wiary. Stworzenie pierwszego w świecie zgromadzenia zakonnego, którego zadaniem było szerzenie prawdy o Niepokalanym Poczęciu, prawdy, która posiada treść, w dobie ekumenizmu często przez ludzi Kościoła zarzucaną, jest dowodem, jak wielką wagę przykładał nasz nowy polski święty do prawidłowego odczytania tajemnicy Wcielenia. Ukazuje ona Wcielenie od strony Boga, czym jest w Jego zamyśle. Pozwala odczytać rodzaj relacji Stwórcy i Odkupiciela oraz stworzenia - człowieka. W tej dziedzinie dzieło św. Stanisława Papczyńskiego wyprzedzało teologię Kościoła o dwa wieki. Kult Niepokalanego Poczęcia i Opatrzności Bożej był czymś, co żywo łączyło obydwu przyjaciół: króla Jana III Sobieskiego i św. Stanisława.

"Pokładając wszystkie nadzieje w Bogu naszym"


"Król wychowany w podobnym duchu przez rodzinę, a teraz umacniany przez swojego teologa i spowiednika, wielokrotnie w czasie wyprawy wiedeńskiej publicznie i prywatnie wyraża taką właśnie, pokorną postawę i przekonanie o miłującym Bogu i Jego Opatrzności. Na każdym kroku prosi Go o opiekę, błogosławieństwo i pomoc, a znowu po tym wysławia Go, lub dziękuje Mu za otrzymane łaski i osiągane sukcesy. W każdym liście do swej małżonki, co chwilę powtarza słowa: „jeśli Bóg pozwoli”, „Bogu niech będą dzięki”, „za łaską Bożą”, „pokładając wszystkie nadzieje w Bogu naszym” itp.”.

„Król (…) daleki był od przypisywania sobie samemu zwycięstw. Po odniesieniu zwycięstwa pod Wiedniem, w pierwszym zdaniu listu do żony pisze 13 września 1683 r.: Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały. Działa wszystkie, obóz wszystek, dostatki nieoszacowane dostały się w ręce nasze. Natomiast wysyłając do Rzymu zdobyty sztandar islamski – parafrazując historyczną wypowiedź Cezara - pisze do papieża: Venimus, vidimus, Deus vincit – Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył. Żywiołowo w tym momencie przeżywała zwycięstwo Europa, uwolniona już od potwornej wizji przyszłości”.

Miesięcznice smoleńskie organizowane od 2010 roku wrażają taką samą wiarę i determinację Polaków w obronie prawdy o tym co wydarzyło się pod Smoleńskiem. Człowiek wierzący nie może jej nie bronić bez popadania w konflikt z sumieniem. Wiedział o tym Stalin. Wiedział, że jego jedyną szansą na duchowe pokonanie Polski jest umiejętne zmieszanie prawdy i kłamstwa. W ten sposób chciał nas podporządkować Rosji. Dla tego celu uruchomił potężny propagandowy przemysł, który miał swoje wyrafinowane odgałęzienia: zielone światło dla dzieł literackich i filmowych takich autorów jak Iwaszkiewicz, Wajda i dziesiątki innych utalentowanych cyników. Kupowano ich latami, kuszono, by przyjeżdżali z emigracji. Mniej chodziło mu o armię pachołków z pałkami do wbijania w głowę kłamstw, bardziej o tych paru utalentowanych, „subtelnych intelektualistów”, jedwabnie uwodzących. Przynajmniej kilku z jego pupilków, których udało mu się kupić popełniło samobójstwo.

Nie jest to oczywiście przypadek, że Stanisław Papczyński kanonizowany został na miesiąc zaledwie przed warszawskim szczytem NATO. Może doczekamy się  kiedyś, w roku rocznicy Chrztu Polski, że ludzie Kościoła dostrzegą tę koincydencję zdarzeń, która ma miejsce już po raz kolejny - wyraźny znak z Nieba, potwierdzenie dogmatu o Świętych Obcowaniu, o wpływie na nasze losy i odpowiedzi na nasze modlitwy naszych przodków, zwłaszcza tych, którzy dostąpili „chwały ołtarzy”. Pierwsze spektakularne wydarzenie to uratowanie z niebezpiecznego wypadku prezydenta Andrzeja Dudy w dniu wspomnienia św. Kazimierza Królewicza, w Polsce i na Litwie czczonego jako patrona sprawujących władzę, dziś dość powszechnie zapomnianego. Drugie to właśnie fakt, że decydujące o naszych losach, jako suwerennego państwa, polityczno-militarne wydarzenie bezpośrednio poprzedzone jest kanonizacją człowieka, który miał niezwykłą jasność w dostrzeganiu politycznych i duchowych zagrożeń dla wiary katolickiej, a w konsekwencji - zagrożeń dla bytu Polski i Europy w dobie przeorywującej duchowo Europę rewolucji Lutra oraz agresji islamu, który osiągał szczyt swojej politycznej i militarnej potęgi. Słynny kaznodzieja, doradca duchowy i spowiednik króla Jana III Sobieskiego oraz nuncjusza apostolskiego miał istotny wpływ na sytuację polityczną całego kontynentu. I oto w dniach tuż po jego kanonizacji, w Warszawie, w której pełnił przez dłuższy czas swoją misję, najsilniejsze mocarstwo świata wraz z innymi państwami sojuszniczymi decyduje się stworzyć podstawową bazę systemu bezpieczeństwa. I to w chwili, gdy Rosja osiąga – wydawałoby się – apogeum możliwości psychologicznego obezwładniania państw Zachodu, zrównywania ofiar terroru z ich sprawcami, wywoływania chaosu społecznego i poczucia zagrożenia w krajach europejskich.

Nie ma czegoś takiego w życiu politycznym, w historii, jak „równowaga sił”. Zawsze elementem sprawczym jest intelektualna i moralna przewaga tego, kto potrafi rozpoznać swoim umysłem prawdę, sens, istotę, naturę zjawiska, i posłużyć się danymi mu od Boga darami. Tego, kto czyni właściwy użytek ze swojego rozumu, potrafi zrozumieć sedno swojego powołania, cel swojej misji, kto pamięta o życiu wiecznym. Te cechy często są cechami wojskowych, żołnierzy z powołania. Ludzie ci mają mniejsze trudności z przyjęciem autorytetu – dowódcy, przewodnika. A więc także Boga. Ludzi o takich zdolnościach ma dziś Polska na szczytach władzy. Jesteśmy uprzywilejowanym w świecie krajem. Tak jak wtedy, gdy decydował o losach Europy król Jan III Sobieski tocząc bitwę z agresywnymi wyznawcami fałszywej wiary, a doradzał mu w sprawach wiecznych dzisiejszy nowy polski święty. Widać dziś wyraźnie, że determinacja polskich przywódców politycznych, którzy swoją drogę ku zwycięstwu rozpoczęli od modlitwy za dusze poległych pod Smoleńskiem i uczczenia ich pamięci, od wspólnego z innymi Polakami Różańca, owocuje nie tylko politycznymi sukcesami, ale wyraźnym cofaniem się zmowy przeciwko prawdzie, pogardy dla niej. Między sferą wiary i kultu a dziedziną działań politycznych jest więcej związków niż można by sądzić. Życie duchowe jest bowiem nieoddzielne od życia materialnego i społecznego, dokąd jesteśmy na ziemi.