Publikacje polecane

Opowieść o zdobyciu Gęsiówki

Wkrótce po wybuchu Powstania Warszawskiego, 5 sierpnia 1944 roku, żołnierze batalionu "Zośka" Armii Krajowej zdobyli "Gęsiówkę", warowny obóz koncentracyjny-więzienie dla Żydów, przy ul. Gęsiej na Woli, na terenie zburzonego w 1943 roku getta warszawskiego. Z uwolnionych więźniów (348 Żydów – obywateli kilku państw) utworzył się samoistnie całkowicie ochotniczy oddział żydowski, który w zasadzie wszedł w skład batalionu "Zośka".


Zdobycie "Gęsiówki" opisywane było już wcześniej, np w [l], [2], [3]. Największą wartością zamieszczonych poniżej relacji ze zdobycia "Gęsiówki" i utworzenia oddziału Żydowskiego jest to, że pochodzą one od bezpośrednich uczestników tych wydarzeń i podają wzajemnie konfrontujące i uzupełniające się wersje. Dla ścisłości, teksty relacji opatrzone zostały przypisami i bibliografią.

Relacje te stanowią przyczynek nie tylko do historii Powstania Warszawskiego, do losów Żydów w czasie Powstania, do historii Żydów w polskim podziemiu i do wielowątkowej historii stosunków polsko-żydowskich w okresie II wojny światowej, ale także do gorzkich często powojennych dyskusji o tychże, które ciągną się po dzień dzisiejszy.

5 czerwca 1989 roku w Warszawie, podczas towarzyskiego spotkania grupy żyjących żołnierzy batalionu "Zośka" Armii Krajowej, w większości z plutonu pancernego batalionu, kilku z nich snuło wspomnienia z Powstania Warszawskiego. Rozmowa ich została nagrana na taśmę magnetofonową. Relacje "Wacka", "Walka" i "Dr. Broma" są oparte na zapisanej z tej taśmy. Relacja "Wacka" została uzupełniona kilkoma fragmentami jego nieopublikowanego tekstu pt. Żydzi z Gęsiówki w Powstaniu Warszawskim oraz fragmentami jego wypowiedzi w sierpniu 1994 roku w Warszawie. Opowiadają następujący byli żołnierze batalionu "Zośka" Armii Krajowej:

Zapis z taśmy magnetofonowej ustnej relacji trzech żołnierzy:

"Wacek" – Wacław Micuta, ps. "Wacek", kpt., dowódca plutonu pancernego 1) w batalionie "Zośka", VM, KW [2];
"Walek" – Jan Zenka "Walek", kpr., KW [2];
"Brom" – Dr Zygmunt Kujawski, ps. "Brom", (1916-1996) kpt., lekarz batalionu "Zośka", VM, 2xKW [1];

Pisemna relacja: "Kajtuś" – Stanisław Romanowski "Kajtuś", kpr., KW [2] i "Konrad" – Józef Nowocień "Konrad", ppor., KW 2), [2];
Pisemna relacja: "Marek" – Tadeusz Zuchowicz "Marek", ppor., KW 3), [2];
Zapis ustnej relacji: Świst" – Stanisław Sieradzki "Świst", sierż. pchor., KW 4), [2];
Pisemna relacja: "Laudański" – Juliusz Bogdan Deczkowski "Laudański" (1924-1998), sierż. pchor. 5), [2].
Dla ścisłości relacje opatrzone są przypisami i bibliografią.

Wyzwolenie "Gęsiówki"



Wacław Micuta "Wacek":
Do powstania oddziału żydowskiego doszło tak, jak na wojnie: przez przypadek. Ja byłem z nimi od początku. Był to, wydaje mi się, jedyny oddział żydowski, który był w pewien sposób autonomiczny w ramach Armii Krajowej. Mam w sercu pamięć o tych naszych żołnierzach, Żydach, którzy zachowywali się w sposób nadzwyczajny, bohaterski. Stary oficer nie używa słów "bohaterstwo" na darmo. Wykonywali każde zadanie, szli na ochotnika. byli gotowi ginąć w każdej chwili 6). Trzeba uratować pamięć o ludziach. Którzy walczyli razem z nami o święte prawo do życia, wolności i godności ludzkiej każdego człowieka.

W lipcu 1943 r. Sicherheitsdienst utworzyło dla Żydów. którzy nie mówili po polsku obóz zagłady na "Gęsiówce" 7). Zwieźli tam 7000 Żydów z różnych krajów europejskich. np. Żydów greckich. francuskich. holenderskich i belgijskich. aby nie mogli porozumiewać się ani z ludnością żydowską, ani polską. Jednak od pierwszego dnia komunikacja była doskonała, bo Żydzi francuscy czy belgijscy byli w większości emigrantami z Polski. Wkrótce uwięziono tam także grupę Żydów, obywateli polskich, niedobitków z getta. Ci niewolnicy wyciągali z ruin getta wszystko to, co mogło mieć jakąkolwiek wartość dla niemieckiej machiny wojennej, od cegieł i żelastwa do kosztowności z ukrytych skrytek.
27 lipca 1944 r. Niemcy popędzili piechotą ok. 4000 Żydów z "Gęsiówki" do Skierniewic, w transporcie do Dachau. Podobno ocalał z nich tylko jeden człowiek. Ponad 400 zgłosiło się jako niezdolnych do marszu; tych od razu rozstrzelano. W obozie pozostało około 400 Żydów, wśród nich grupa Żydów z Pawiaka. Mieli oni zatrzeć ślady istnienia obozu, po czym zostać rozstrzelani. Nie było żadnej szansy dla tych ludzi 8).

Zewnętrzna część obozu została zdobyta już wcześniej przez kompanię "Rudy" batalionu "Zośka". Rozpoznano też umocnienia części. w której znajdowali się Żydzi i części zajmowanej przez dowództwo niemieckie.

Przed obozem stał harcerski batalion Armii Krajowej "Zośka", harcerzy Szarych Szeregów, którzy pamiętali statut harcerstwa polskiego z roku 1920. mówiący. iż harcerz jest przyjacielem każdego człowieka. Nikt z nas nie myślał wtedy o sytuacji strategicznej, że otworzy nam to pewne linie. ani o tym. że silne stanowiska niemieckie miano izolować, a nie zdobywać w pierwszym okresie walk. Chcieliśmy od razu wszyscy atakować, ratować tych więźniów. Inicjatywa natarcia na "Gęsiówkę" wyszła od mjr. "Jana" 9) i kpt. "Jerzego" 10). Mnie, jako dowódcę czołgów, też do tego wciągnięto. Rano 5 sierpnia poszliśmy do płk. "Radosława" 11).

Było nas trzech: był "Jan", był "Jerzy" i byłem ja. "Jan" był dowódcą urodzonym, "Jerzy" dowódcą doskonałym, watażką nie z tej ziemi. Poprosili oni "Radosława": – Panie pułkowniku, prosimy o pozwolenie na natarcie na "Gęsiówkę" siłą pełnego batalionu.

"Radosław" odmówił, mówiąc: – "Ludzie, wojna to nie zabawa, tu trzeba zrobić rachunek. «Bociany» przy bramie obozu są tak umocnione ciężką bronią i maszynową, że wy stracicie dobry batalion, a nie uratujecie Żydów, bo Niemcom potrzeba tylko parę minut, żeby z tych bocianów skierować ogień na więźniów."

Wyszliśmy wszyscy z nosami na kwintę i mówimy do siebie: – No tak, batalionem nie możemy uderzać, ale może uda się nam taki Husarenstueck, zaskoczenie jakieś.

I wtedy "Jan" zapytał mnie: – "Wacław, a wjechałbyś czołgiem do środka?"


– "Wjechałbym, spróbuję w każdym razie."

Wracamy do "Radosława": – Panie pułkowniku, rzeczywiście batalionem nie będziemy uderzać, to nie ma sensu, ale my szybko, z zaskoczenia. Będziemy udawać, że przygotowujemy natarcie. Od Okopowej jeden pluton 12) będzie wiązał Niemców ogniem i pójdzie w kierunku na Pawiak "Wacek" pojedzie czołgiem, a za czołgiem podciągniemy dwa plutony 13). Jeżeli "Wackowi" uda się wjechać do obozu, to pierwszymi strzałami zniszczy wieżę narożną i te plutony pójdą wtedy do szturmu. "Radosław" zgodził się pod warunkiem zaskoczenia Niemców i tego, że wszyscy pójdą na ochotnika.

I tak właśnie to się stało, szczęśliwie, w dwie godziny po odprawie u "Radosława" 14). Pojechaliśmy naprzód naszym czołgiem, "Magdą". Niemcy myśleli, że to był ich czołg, Pantera, krzyczeli: unsere Panzern kommen...; znaki były nasze, ale niewidoczne. Dojechaliśmy do wjazdu z Gęsiej. "Ryk" rzucił się na barykadę z cegieł, przy skręcie z Gęsiej, może dwa metry wysoką. Czołg jakimś szczęściem przeszedł. Zawiesił się na górze i stoczył się nosem w dół, trochę nas przy tym potłukło. Wtedy okazało się, że na prawo od nas było wejście do obozu, a tam jeszcze jedna, niższa barykada, o której nie wiedzieliśmy. Krzyczę: – "Ryk" , wjeżdżaj na górę. To było wielką zasługą kierowcy naszego czołgu, "Ryka" 15), podchorążego pancernego, który w czasie okupacji jeździł jako szofer w straży pożarnej i był znakomitym szoferem.

Na Woli mieliśmy szczęście, że Niemcy nie mieli tam broni przeciwpancernej. To nas uratowało. Niemcy już jednak zorientowali się i pod tę drugą barykadę podłożyli jakąś minę czy wiązkę granatów. Ta mina rzuciła nas potężnie, ale gąsienica wytrzymała i znaleźliśmy się na wierzchu tej barykady, po czym rozbiliśmy stalową bramę obozu. Od tej chwili Niemcy mieli dwa wyjścia: albo ginąć, albo wiać. I duża część z nich uciekła. Zgodnie z planem, pierwszy strzał w wieżę narożną. Chłopaki z plutonu "Felek", pod dowództwem "Kuby" 16), to były wspaniałe chłopaki; nie czekając drugiego strzału z czołgu, ruszyli do ataku. Od drugiego pocisku jeden z nich dostał cegłą w głowę.

Natarcie poszło jak błyskawica, te chłopaki runęli biegiem, szturmowo, nieomal nie zatrzymując się dla osłony, jednego widziałem na rowerze. Pedałował z całej siły środkową aleją obozu, myślałem, że lada moment padnie, ale szczęśliwie pod koniec alei rzucił rower i zaczął razić Niemców z pistoletu maszynowego. Wszystkie punkty ogniowe Niemców znalazły się pod bezpośrednim naszym ostrzałem z czołgu. Obsługa działa naszego czołgu, celowniczy "Bajan" 17) i zamkowy "Wiktor-Kadłubek" 18), rozbiła wszystkie wieże wartownicze, jedną po drugiej, skąd szedł ogień, kończąc wypędzanie Niemców z "białego domu", zamykającego obóz od strony wschodniej. Siedząc w czołgu, czułem wtedy przyjemność myśliwego z tego strzelania. Po walce w pierwszych dwóch wieżach znaleźliśmy zabitych i rannych Niemców.

W pewnym momencie ogień ustaje i uwięzieni Żydzi, którzy byli przekonani, że to już koniec, że już śmierć, raptem widzą, że to jest oswobodzenie 19). Wszyscy oni wychodzą na zewnątrz, a ja zdaję sobie sprawę z tego, że nie wiem, gdzie są nasi chłopcy, że jesteśmy najsłabsi w tym pierwszym momencie. Amunicji już nie mamy, za chwilę Niemcy mogą kontratakować i nie tylko, że naszych wybiją, ale tych wszystkich Żydów też. Zjawiają się nasze nowe oddziały.

Otwieram właz, krzyczę do nich, nie pomaga, wyciągam pistolet i strzelam nad głowami, nic nie pomaga, oni podchodzą, całują, euforia straszna. Są wolni. Nasi chłopcy krzyczą do nich po polsku i niemiecku, próbują usuwać ich z pola walki, bo nie mogą strzelać do uciekających Niemców. I batalia się kończy. Straty baonu były niewielkie: dwoje zabitych 20) i kilku rannych.

Wszyscy byliśmy zaczadzeni, bo w czołgu nie działał wentylator. Kiedy już się uspokoiło, potłuczony, wylazłem z czołgu, żeby spokojnie odetchnąć. Wtedy dopiero człowiek czuje zmęczenie. Wychodzę, a tam z tyłu, na środku Appelplatzu stoi dwuszereg pasiaków w doskonałym szyku wojskowym. Wyprostowałem się zaczerpnąłem tchu, podchodzę tam. Na czele stoi jeden pasiak i krzyczy: – "Baaaczność!, Na leewo patrz!". Podchodzi do mnie i mówi: – "Podchorąży Henryk Lederman 21) z takiego a takiego pułku piechoty melduje batalion żydowski gotowy do boju." Za gardło mnie chwyciło. Ci ludzie, natychmiast gotowi do walki, ze stu ludzi dobra kompania bojowa! Powiadam do niego – „Poruczniku! Trzymać kompanię do mego rozkazu” – i biegnę do "Jerzego" i "Jana". Oni mnie uścisnęli, że nam się udało. Mówię do nich: – "Słuchajcie, ja mam tutaj kompanię, oddział żydowski, co z tym fantem zrobić?"
Idziemy do "Radosława". Jak tylko weszliśmy, to on krzyczy: – Cholera, ale mieliście szczęście.

Potem rozczulił się, uściskał nas. Mówię do niego: – Panie pułkowniku, mam prośbę. Tam jest oddział żydowski, to bohaterscy ludzie, dobry żołnierz. Niech mi Pan pozwoli dowodzić tym oddziałem.

Ten na mnie skoczył: – Nie czytałeś rozkazu? Generał "Bór", dowódca naczelny, wydał rozkaz, żeby zwalniać z pierwszej linii wszystkich ludzi, którzy nie mają broni. Żołnierz bez broni na pierwszej linii to straszna demoralizacja. Skąd tę broń wziąć?

– "Panie pułkowniku, broni to zdobyliśmy dosyć dużo na tych «bocianach». Oczywiście nasi przyjaciele z plutonu byli tam pierwsi, to naszabrowali, ale nam też coś zostało. A jeśli nie będzie broni, to ja muszę mieć oddział mechaników, który będzie utrzymywał czołgi na chodzie. One chodzą od rana do nocy, a w nocy trzeba je naprawiać."

"Radosław" zgodził się 22). Do plutonu pancernego wziąłem tylu ludzi, ilu mogłem, i w ten sposób zostałem dowódcą nie tylko plutonu pancernego, ale i oddziału żydowskiego 23), który był chyba jedynym zwartym oddziałem Żydów w Armii Krajowej 24).

Początkowo oddział ten zajmował się utrzymaniem obu zdobycznych czołgów w ruchu. Było to w tamtych warunkach rzeczą niezmiernie trudną. Wśród żołnierzy znaleźli się różni specjaliści. "Filar" 25) znał się doskonale na instalacji elektrycznej, "Heniek" 26), "Rysiek" 27) i inni, których pseudonimów nie pamiętam, byli mechanikami samochodowymi. To, że nasze czołgi działały do końca walk na Woli, aż do skończenia się amunicji działowej, było w dużej mierze zasługą tego oddziału. 11 sierpnia, w ostatniej chwili przed wycofaniem się na Starówkę "Heniek" oblał je benzyną i podpalił.


"Walek":
Ja też wyszedłem z czołgu. Wtedy podszedł jakiś stary Żyd i ze szczęścia klęknął przed naszą Panterą, ręce złożył, głowę zadarł do góry, płakał, jakby go kto wodą oblał. Mówię mu na to – człowieku wstań. Przyszedł jeszcze mały chłopiec, Czech, miał może 14 lat. Przyniósł nam małą, porcelanową panterę – maskotkę, którą zostawił u nas w Panterze.


"Wacek":
Na "Gęsiówce" wzięliśmy wielu jeńców niemieckich. To było Sicherheistsdienst, tzw. "czarni" 28). To była najgorsza swołocz. Ja ich pamiętam, bo siedziałem w więzieniu Gestapo we Lwowie, na Łąckiego. Natychmiast odesłaliśmy ich do tyłu i nie wiem, co się z nimi stało, ale sąd polowy był jedyną rzeczą, którą można było zastosować wobec tych ludzi.

Wspomniałem "Filara". To był człowiek o poświęceniu zupełnie niesłychanym. Ja sobie to przypominam doskonale. Byliśmy wtedy w szkole Św. Kingi na Okopowej 29) i tam stał jeden nasz czołg na ubezpieczeniu, bo obawialiśmy się, że Niemcy nadejdą od Powązkowskiej.

I rzeczywiście, o świcie 30), kiedy w tym stojącym czołgu siedzieli "Skorupka" 31) i jego przyjaciel, Krzysztof Tyszkiewicz, którego podszkoliliśmy na zamkowego, nadjeżdżają bardzo wolno trzy niemieckie pojazdy pancerne od ulicy Powązkowskiej. W czołgu były kłopoty z elektrycznością: było krótkie spięcie, więc kazałem wyłączać główny akumulator. I tych dwóch ludzi, którzy byli w środku, nie umiało jakoś włączyć tego akumulatora. Ponieważ działo, celowanie i odstrzał były elektryczne, więc był to martwy czołg. A Niemcy nadjeżdżają. Rozzuchwalili się, bo nie ma obrony, więc wjeżdżają na Okopową i ryglują ogniem całą ulicę.

Wybiegam na zewnątrz, za mną "Filar". Nasz czołg stoi, ci ludzie nie mogą z niego wyskoczyć. Po Okopowej idzie intensywny ostrzał, nie można tam przeskoczyć. Ja nie mogę skakać, bo nie mam władnej prawej ręki, gdybym nawet zdołał wejść do tego czołgu, to musiałbym mieć dwie zdrowe ręce. Mówię do "Filara":

– "Filar", to przegrana sprawa! Jesteśmy odcięci!

On nie słuchał, zrozumiał w lot, rzucił się tak jak ryba, przekoziołkował i przeturlał za czołg. Otworzył właz i wszedł błyskawicznie do środka. Patrzę, a lufa lekko się ruszyła. "Skorupka", to był dobry strzelec, wyszkolony jeszcze przed wojną w 7 DAKu w Poznaniu. Bum!, i w pierwszy pojazd niemiecki. Bum!, i w drugi. Trzeci uciekł. Byliśmy uratowani.

"Filar" na miejscu dostał Krzyż Walecznych.


"Brom":
– Wśród Żydów uwolnionych na "Gęsiówce" był taki Karol, nie wiem jak się nazywał, starszy Żyd, o wybitnie semickich rysach. Był potem z nami cały czas, kucharzył u "Radosława". Kiedy była kapitulacja Powstania, "Radosław" polecił mi zająć się nim. W szpitalu wyciąłem mu numer obozowy na przedramieniu, założyłem gips na ramię, i starałem się jakoś zmienić jego fizis, dałem mu swoją kurtkę. Pojechał z nami do obozu jenieckiego w Zeitheim. Tam był szpital jeniecki, w którym był on w dalszym ciągu pomocny. Bałem się, żeby go stamtąd Niemcy nie wyciągnęli, ale jakoś udało się. Dotrwał do wyzwolenia. Wyszedł z pierwszą masą jeńców, którzy rzucili się do bramy, jak tylko Rosjanie wyzwolili obóz i już potem żadnych wieści od niego nie miałem. Co się z nim stało, nie wiem. Był to wspaniały człowiek i bardzo przydatny.

II


Atak na "Gęsiówkę"


Stanisław Romanowski "Kajtuś" i Józef Nowocień "Konrad"
[...]. Rano 5 sierpnia rozstawiono żołnierzy dwóch drużyn, "Karola" 32) i "Konrada" 33) z III kompanii "Giewont", którzy dostali rozkaz natarcia na obóz. Dla ubezpieczenia akcji obu drużyn mieliśmy jeden rkm, który obsługiwał "Kajtuś".[...]

Przez wyłom w bramie, wybity przez nasz czołg, wtargnęliśmy do środka obozu. Drużyna "Karola" poszła prawą stroną obozu, a drużyna "Konrada" lewą. Jako pierwsi szli "Karol" i "Konrad", którzy mieli osłaniać ogniem innych żołnierzy III kompanii. Przeglądaliśmy każdy barak, z których pierwsze były puste. Nagle, jakieś dwa czy trzy baraki przed nami, otworzyły się wszystkie drzwi i okna i wybiegł z nich w naszą stronę tłum około 300 ludzi, ubranych w pasiaki, z głośnym krzykiem i płaczem. Podejrzewając, że mogli to być Niemcy, próbowaliśmy ich zatrzymać, jednak oni, nie zważając na nasze rozkazy, biegli dalej, wołając, że są Żydami polskimi, choć w krzyku tym słychać było wielojęzyczne nawoływania. Od nich dowiedzieliśmy się, że Niemcy wycofali się do części zajmowanej przez dowództwo i że było ich około 90 żołnierzy.

Posuwając się dalej, znaleźliśmy rkm i trzy skrzynki amunicji, pozostawione na stanowisku, z którego Niemcy w popłochu, zostawiając nawet broń, ratowali się ucieczką. Silny ostrzał z jednej z wieżyczek powstrzymał nas na chwilę, jednakże nasz ogień pokrył skutecznie i ten punkt oporu. Dopadliśmy wreszcie do muru, oddzielającego drugą część obozu od trzeciej. "Kajtuś" zajął stanowisko z rkm, a drużyny wykonały pojedynczo skoki w kierunku budynku dowództwa. Torując sobie drogę granatami, przeszukano go cały, ale część Niemców zdołała wycofać się w walce w kierunku Stawek i Pawiaka. "Dąb" 34), który zawsze twierdził, że najpewniejszą bronią jest kb, miał teraz dobrą okazję do brania na cel pojedynczych uciekinierów niemieckich. Jakiś esesman został ranny. Por. "Giewont" 35) nakazał sanitariuszce "Krysi" 36). założyć mu opatrunek. Ta, aczkolwiek niechętnie, wykonała rozkaz dowódcy. Wzięliśmy wielu jeńców niemieckich. W pomieszczeniach dowództwa, w sali jadalnej, zastaliśmy stoły zastawione do śniadania czy obiadu, z ciepłą jeszcze zupą 37). Ulokowaliśmy się w tym budynku, który z workami z piaskiem w oknach wyglądał na możliwą do obrony twierdzę. W zajętych budynkach gospodarczych nasi żołnierze, znaleźli duże zapasy: żywność, beczki z masłem, cukier, makaron, stosy butów 38).

Wyzwoleni Żydzi ze wzruszeniem mówili nam, że wszyscy zostali nagle uratowani, że byli przygotowani na śmierć, bowiem nazajutrz mieli zostać rozstrzelani. Z szeregu Żydów wystąpili czterej lekarze, którzy chcieli podjąć pracę na rzecz powstańców. Por. "Giewont" polecił "Krysi" udać się z nimi do szpitala Karola i Marii na Lesznie. Por. "Giewont", zwracając się do wyzwolonych Żydów, pozostawił im wolny wybór: mogli wstąpić w szeregi walczącego oddziału lub opuścić teren "Gęsiówki" na własną rękę. Każdy z Żydów został zaopatrzony w jedzenie, buty, ubranie lub mundur poniemiecki. Spośród ocalonych Żydów pewna grupa wstąpiła w szeregi batalionu "Zośka", walcząc wraz z nami aż do kapitulacji Powstania. Była wśród nich np. Żydówka imieniem Marysia, która przeszła cały szlak bojowy III kompanii: Wola, Stare Miasto, kanały, Śródmieście, Czerniaków, kanały, Mokotów, kanały, Śródmieście. Nieznane są jej dalsze losy, ani prawdziwe imię i nazwisko.

W natarciu na "Gęsiówkę", zginął "Piotruś" 39), który dostał śmiertelny postrzał w piersi kulą dum-dum. Strzał oddał broniący się na wieżyczce esesman. Sanitariuszki "Lusia" 40) i "Lidka" 41) założyły jeszcze rannemu opatrunek, jednakże "Piotruś" wkrótce zmarł, odmawiając modlitwę "Zdrowaś Mario" i prosząc, żeby powiadomić o jego śmierci jego narzeczoną – Magdę. Por. "Giewont" zarządził uroczysty pogrzeb, prowadzony przez kapelana batalionu "Zośka" – "Ojca Pawła" 42).



III


Zdobycie "Gęsiówki"


Tadeusz Zuchowicz "Marek"
[...] Obóz żydowski znajdował się przy ul. Gęsiej i składał się z szeregów drewnianych baraków, zielono malowanych. Otoczony był wysokim betonowym murem z wieżyczkami strażniczymi z bronią maszynową. Ciężka, żelazna brama stanowiła jedyne wejście na jego teren. W białym, murowanym domku, otoczonym murowanymi bunkrami, była wartownia esesmanów i Ukraińców.

Kiedy przez wyłom w murze wjeżdżała powoli nasza zdobyczna Pantera, my sunęliśmy za jej potężnym cielskiem, od strony bunkrów doleciał nas radosny okrzyk po niemiecku: Unsere Panther! – Niemcy myśleli, że to był ich czołg. Czołg podjechał blisko i wywalił ze swego działa w bunkier. Zewsząd padały strzały broni maszynowej i wybuchały granaty, na które odpowiadaliśmy ogniem, mierząc i wyłapując stanowiska niemieckie. Mimo silnego oporu, parliśmy naprzód, wspierani ogniem naszego czołgu.

Jeszcze nie ustał zgiełk bitewny i jazgot broni maszynowej, kiedy wśród dymu i pyłu zaczęły wyłaniać się postacie ubrane w pasiaki. Przybywało ich coraz więcej, otaczali nas zwartą gromadą. Błyszczącymi ze zdziwienia, pełnymi lęku oczami, spoglądali na nas, a my przyglądaliśmy się im z równym zdumieniem, jak zdołali oni przetrwać wybuchy granatów i strzelaninę z kaemów.

To byli Żydzi. Po krótkiej chwili wahania rzucili się ku nam i różnojęzyczną gwarą zaczęli wyrażać swoją radość i wdzięczność. W potoku słów rozróżnialiśmy język polski, niemiecki, czeski, a niezrozumiały bełkot okazał się potem językiem greckim. Krzyczą, Ściskają nas, całują, śmieją się, dziękują za wyzwolenie. Częstujemy ich papierosami, które chciwie zapalają, a po kilku zaciągnięciach się, wybuchają jeszcze większą radością i żywiej gestykulują. Wychudzeni, zarośnięci, z zapadłymi policzkami, tylko szeroko otwarte oczy, w których błyszczą łzy radości z niespodziewanego ocalenia. Opowiadają, że uratowaliśmy ich od pewnej śmierci, gdyż Niemcy mieli ich w najbliższych godzinach rozstrzelać. Kiedy dowódca kompanii "Rudy" – por. "Andrzej Morro" 43). wszedł do zebranej gromady i Żydzi dowiedzieli się kim on był, wiwatom nie było końca.

Wśród Żydów wyróżniał się śmiałością mały, może pięcioletni chłopiec – Czech. Interesował się czołgiem, wdrapywał się na niego i zaglądał ciekawie do wnętrza. Potem pobiegł do baraku, skąd wrócił z porcelanową figurką, wyobrażającą panterę. Wręczył ją jednemu z naszych czołgistów, mówiąc: "miałem ją cały czas w obozie, ale panu dam na pamiątkę". "Kadłubek" 44) wziął z rąk chłopca porcelanową figurkę i czule go uściskał. Figurka ta stała się maskotką czołgu. Jakiś stary, siwy Żyd ze łzami w oczach przemawiał coś do mnie, ale nie zrozumiałem go wiele. Wyciągnąłem z kieszeni garść kostek cukru i włożyłem mu w drżące, wychudzone dłonie. Zresztą każdy z nas starał się czymś zrobić przyjemność tym ludziom, którzy zapewne zwątpili już byli w dobroć i ludzkość. My wszyscy, mimo że straciliśmy kilku towarzyszy broni, cieszyliśmy się ich szczęściem i tym, że wyrwaliśmy ich z rąk hitlerowskich zbrodniarzy.

Zmrok już zapadał, kiedy nasze sanitariuszki i łączniczki przyniosły tym Żydom kolację. Wygłodniali, połykali chciwie chleb z marmoladą, konserwy mięsne i czarną kawę z cukrem. My, widząc ich wygłodzenie, odstąpiliśmy im jeszcze część naszych porcji. [...]

Z ochotników Żydów, którzy byli mechanikami i elektrykami, sformowano drużynę obsługi czołgów. Inni mechanicy żydowscy zostali przydzieleni do warsztatów rusznikarskich, prowadzonych przez chorążego "Rafała" w szkole św. Kingi przy ul. Okopowej. Większość wyzwolonych Żydów spełniała pomocnicze czynności, np. transport rannych, noszenie wody, sprzętu, zdobycznych mundurów. Zajmowali się gaszeniem pożarów, naprawianiem barykad. Wszyscy oni otrzymali powstańcze opaski i byli równoprawnymi żołnierzami Armii Krajowej. Kilkunastu młodszych i silniejszych, którzy chcieli wziąć bezpośredni udział w walkach, zostało wcielonych do oddziałów bojowych. Z bronią w ręku walczyli oni wraz z nami, ramię przy ramieniu. Wszyscy oni wykazywali wiele hartu, odwagi i poświęcenia. [...]

Z Woli przeszliśmy na Stare Miasto, gdzie walki osiągnęły swój kulminacyjny stopień natężenia i zaciekłości. Topniały nasze szeregi, a na przyczółku Czerniakowskim rozegrał się ostatni akt heroicznej epopei baonu "Zośka" i bliźniaczego, walczącego razem z nami baonu "Parasol". Obok naszych żołnierzy ginęli Żydzi. Ginęli z honorem, a nie, jak ich bracia, padali bezbronni od kuli czy umierali w komorach gazowych.

W momencie kapitulacji Powstania płk "Radosław" nakazał nam zaopiekować się pozostałymi przy życiu Żydami, aby mogli doczekać bliskiego już końca wojny. Nasza grupa, składająca się z "Maulego" 45), "Tytusa" 46) i "Marka" 47), wzięła po swoją opie kę może 50-letniego Żyda, czarnego, średniego wzrostu, krępej budowy, który po wyzwoleniu "Gęsiówki" był jednym z kucharzy w Zgrupowaniu "Radosława". Dostał on od władz AK fałszywe dokumenty na nazwisko aryjczyka – Karola Kucharka. Na lewym przedramieniu miał on wytatuowany numer obozowy, który mógłby go zdradzić. Kpt. dr. "Brom" wyciął mu skórę z tym numerem, zaszył ranę i założył gipsowy opatrunek. Karol Kucharek, "aryjczyk", pojechał z nami i z całym transportem powstańców-jeńców do obozu w Zeitheim bei Muehlberg Stalag IV b. Wiedzieliśmy, że tym samym transportem jechało jeszcze kilku innych Żydów pod opieką innych grup.

Szczęśliwie dojechaliśmy do Kriegsgefangenen Lager Zeitheim. Zamieszkaliśmy w baraku nr 16, wspólnie z kpt. dr. "Bromem". Chodziło o to, aby Kucharek nie rzucał się w oczy. Zajęliśmy jeden z kątów baraku. Karol zajął dolne posłanie pryczy, w samym kącie. W ten sposób nad sobą, obok siebie i przed sobą miał ludzi zaufanych, tj, naszą czwórkę. Było to najlepsze miejsce, jakie można było wybrać. Karol chodził w kurtce z wysokim kołnierzem, który jak postawił, to chował w nim całą głowę. W ten sposób ubrany, o zmroku opuszczał swój kąt i szedł do latryny.

Niemcy kilkakrotnie robili w obozie poszukiwania Żydów, lecz jednolita postawa wszystkich jeńców sprawiła, że nigdy nie znaleźli żadnego Żyda. Karol Kucharek czuł się w naszym otoczeniu bezpiecznie. Prowadziliśmy wspólne gospodarstwo. Zżył się z nami, opowiadał nam o swojej rodzinie, o której nie wiedział, czy żyje. Grał świetnie w szachy, wszystkich ogrywał. Rzadko kiedy przegrywał, ale wówczas denerwował się: "Jak ja tego nie widział". Wiele rozmyślał, leżąc całymi godzinami na pryczy z przymkniętymi oczami. – "Karol, nad czym tak myślisz?" – pytaliśmy. Niechętnie odpowiadał, ale pamiętam jedną jego odpowiedź: – Nad zatruwaniem sumienia ludzkiego przez jad, jakim jest hitleryzm, który ludzi przemienił w potwory i zbrodniarzy, a naród niemiecki zamienił w narzędzie zbrodni". Była to bardzo mądra odpowiedź i zapamiętałem myśl w niej zawartą.



IV


Żydzi w Batalionie "Zośka"


Stanisław Sieradzki "Świst"
5 sierpnia rano prawym skrzydłem poszła kompania "Giewont", lewym kompania "Rudy". Z plutonem "Felek" kompanii "Rudy" posuwała się moja sekcja karabinu maszynowego, a ulicą dojazdową, dzisiaj Anielewicza, jechał do bramy obozu nasz czołg. Niemcy jak zobaczyli czołg, to krzyczeli unsere Panzern. A unsere Machine stanęła naprzeciw bramy, gruchnęła w nią i nasz czołg wjechał na teren obozu. Wpadliśmy do obozu za czołgiem.

Już w obozie zalegliśmy w gruzach naprzeciw baraku, z którego ostrzeliwali nas Niemcy. Bunkier ten szybko zdobył chłopak z mojej sekcji, Jurek Zastawny "Pręgus" 48). Nie wiem nawet, kiedy "Pręgus" znalazł się pod tym bunkrem, kucnął schowany, żeby go Niemcy nie ustrzelili i rękami pokazywał, że nie wie, co ma robić dalej. Ja zza tych gruzów, krzyknąłem do niego – "Wal granaty do środka, przez dziury". Wrzucił trzy granaty, w tym jeden "gamon" przeciwczołgowy. Huknęło, ścianę wyrwało i bunkier ucichł. Wpadliśmy do jego wnętrza, na podłodze leżało ich czterech – Niemców. Z okienka tego bunkra ujrzałem, a jak uwolnieni Żydzi wysypywali się z baraków, jak całowali naszych chłopców, nawet po rękach, chcieli ich nosić na ramionach. Wyszedłem z bunkra na podwórze obozu.

Po chwili jeden z młodych polskich Żydów przyniósł skądś wiadro pełne miodu i powiedział do mnie: "Panie podchorąży – to dla pana w podzięce!". Rzuciłem się na ten kubeł z miodem, zjadłem chyba cztery czy pięć łyżek, więcej już nie mogłem. Koledzy moi też.

Wielu Żydów uwolnionych z "Gęsiówki" wstąpiło do naszych oddziałów. Byli zbrojmistrzami, mechanikami. Świetni fachowcy, bo przecież tylko Żydów-fachowców Niemcy tak długo trzymali przy życiu – po prostu potrzebowali ich. Była także specjalna kolumna kwatermistrzowska, pod dowództwem "Fila" 49), która gotowała nam zupę i kawę; była specjalna ekipa tzw. grabarzy, którzy zbijali z desek trumny, w których chowano naszych poległych.

Muszę tutaj wspomnieć jednego z tej grupy uwolnionych Żydów, Jakuba Wiśnię, Żyda z Nalewek. Z Woli przeszedł on z nami na Starówkę, potem do Śródmieścia i na Czerniaków. Na Czerniakowie słyszeliśmy artylerię sowiecką za Wisłą, ale szybko okazało się, że Sowieci nie przyjdą nam z pomocą. Wtedy, jak dziś pamiętam, Jakub Wiśnia zapytał dowódcę batalionu, kpt. "Jerzego" – co ma dalej robić? Nie zapomnę, jak "Jerzy" odpowiedział mu: – "Słuchaj, Jakub, niedługo nastąpi kapitulacja. Z twoim wyglądem nie masz żadnych szans w oczach Niemców. Musisz przepłynąć Wisłę, albo ukryć się w piwnicach, w kanałach, gdziekolwiek, aż przyjdą Ruscy". I Jakub przeszedł jakoś do Śródmieścia. Tam, w okolicach ul. Twardej, skumał się z czterema innymi i w piątkę przesiedzieli w jakichś piwnicach do stycznia 1945 r., żywiąc się surowymi kartoflami i marmoladami znalezionymi w tych piwnicach. Ognia nie mogli palić, bo dym by ich zdradził. Przeżyli cudem.

Kiedy ustanowiono w Polsce "Warszawski Krzyż Powstańczy", staruszek Jakub Wiśnia odnalazł mnie w 1984 r. i zapytał nieśmiało: – "Świst, czy ja mam prawo do Warszawskiego Krzyża Powstańczego? Odpowiedziałem mu: Jak najbardziej. Dostaniesz go, byłeś przecież w batalionie "Zośka", w kolumnie kwatermistrzowskiej. Przystąpiłem do załatwiania mu tego krzyża, ale wkrótce potem Jakub nagle zmarł. Miał bodajże 86 lat. Poszedłem na jego pogrzeb na cmentarzu żydowskim, z kolegą z batalionu "Miotła", Antonim Olszewskim 50). Stałem w tłumie, a kiedy zaczęły się modły rabina w języku hebrajskim, powiedziałem głośno do Antka: – "Antek, nie masz pojęcia jaki to był dzielny, bohaterski chłop w Powstaniu". Usłyszała to stojąca obok kobieta – "Pan go znał, Jakuba?" – "Znałem, był ze mną w Powstaniu". Wtedy ta kobieta podeszła do rabina i szepnęła mu coś do ucha.

Rabin przerwał modły i poprosił mnie, abym opowiedział, kim był Jakub. Stanąłem obok rabina i tak ad hoc opowiedziałem, co wiedziałem o Żydach uratowanych przez nas w Powstaniu i o Jakubie. Ostatnie zdanie, wypowiedziałem już do nieboszczyka: – "Jakub, nie doczekałeś Warszawskiego Krzyża Powstańczego, ale on jest już dla ciebie załatwiony".


V

Natarcie wzdłuż "Gęsiówki"


Juliusz Bogdan Deczkowski "Laudański"

5 sierpnia stałem oparty o mur jednej z wież strażniczych "Gęsiówki", na przedpolu zdobytym przez nas już wcześniej. Z uszkodzonego bunkra przy bramie getta wyszli: mjr "Jan", kpt. "Jerzy" i por. "Andrzej Morro" 51). Andrzej zwrócił się do mnie: – "Chodź, będziesz nas ubezpieczał".

Przeszliśmy przez dziurę w murze otaczającym "Gęsiówkę". Dalej, w murze tym była wysoka, szczelna brama, pokryta blachą, za którą byli SS-mani i więźniowie. Przed ostatnią wieżą-bunkrem na przedpolu pozostałem na dole, a moi przełożeni weszli na górę. Po chwili zobaczyłem w podłużnym oknie trzy ich głowy. Nagle, obłoczki dymu wytrysnęły tuż przy nich. To seria z karabinu maszynowego. – "Dostali!" – pomyślałem przerażony. Już chciałem biec w ich kierunku, gdy znowu wysunęła się czyjaś głowa. Rozpoznanie trwało jeszcze przez chwilę.

W miejsce zasłonięte przed SS-manami z "Gęsiówki" zaczęły uderzać kule, niecelne, ale zaniepokoiły one wszystkich. Niemcy mogli strzelać do nas tylko z wieży kościoła św. Augustyna. Po chwili nasza "pantera", z biało-czerwoną szachownicą na pancerzu i harcerską lilijką na wieży, dowodzona przez por. "Wacka" 52), skierowała działo w górną część wieży kościoła. Dwukrotnie pociski trafiały w cel.

– "Nacierać!" – padł rozkaz "Kołczana" 53), dowódcy plutonu "Alek". Minęliśmy czołg, żegnani okrzykami i ruchami rąk przez mjr. "Jana" i kpt. "Jerzego". Biegliśmy w kierunku kościoła św. Augustyna, wśród zwałów ruin getta, dwiema falami, ubezpieczając się wzajemnie. Głośne "Hurra! Hurra!" dolatywało z "Gęsiówki". Inne oddziały baonu "Zośka" atakowały obóz. W warkot silnika czołgu wdzierały się serie broni maszynowej i pojedyncze strzały. Z działa "pantery" wytrysnął obłok dymu i rozległ się huk. Celny pocisk trafił w niemiecką wieżę-bunkier.

Z prawej strony zobaczyliśmy budynek, nad którym powiewała hitlerowska flaga. Dostaliśmy się pod ogień z tego budynku, jednak szczęśliwie zajęliśmy skrzyżowanie dawnych ulic Smoczej i Dzielnej, na którym dwa wysokie zwały gruzu tworzyły wąwóz z wydeptaną na dnie ścieżką. Od kościoła św. Augustyna byliśmy oddaleni jeszcze 60-80 metrów. Przed nami w głębi znajdował się Pawiak.

Nagle okrzyk: – "Uwaga! Niemcy wycofują się z Gęsiówki!". Szli pospiesznie ulicą Dzielną w naszym kierunku, w kierunku głównej bramy Pawiaka. Natychmiast został wysłany goniec do "Andrzeja Morro".

– "Podpuścić, nie strzelać!" – padł rozkaz. Oba karabiny maszynowe, obsługiwane przez "Kolkę" 54) i "Madejskiego" 55), oraz ręczne karabiny zostały skierowane w stronę zbliżającego się wroga. Wreszcie padła komenda: "Ognia!"

Na SS-manów spadł jak gdyby niewidzialny drąg, który jednych poprzewracał, innych roztrącił na obie strony. Ci z nich, których nie dosięgły nasze kule, zajęli błyskawicznie stanowiska i otworzyli ogień. Niemcy strzelali do nas z dwóch stron i mogli nas jeszcze razić z wieży kościoła. To mogło skończyć się dla nas tragicznie.

Od strony "Gęsiówki" biegła do nas "Zosia Duża", sanitariuszka, ratować rannych, których się spodziewała. Upadła. Wzmocniliśmy ostrzał. Nadbiegł "Andrzej Morro". Błyskawicznie podniósł ranną na ręce i wyniósł ją w bezpieczne miejsce. Wkrótce nasz czołg podjechał w naszą stronę. Kilka strzałów z działa czołgu do budynku z hitlerowską flagą uciszyło Niemców. Podjechała sanitarka, która odwiozła Zosię do szpitala 56). Przybiegł do nas mjr "Jan". Zapoznaliśmy go z sytuacją. Kazał nam wycofać się na "Gęsiówkę".

Po wejściu do obozu ukazał się nam dziwny, ale wspaniały widok. W tłumie żołnierzy z naszego baonu było pełno ludzi w biało-niebieskich pasiakach. Radość uwolnionych więźniów była olbrzymia, trudna do opisania. Twarze ich były rozpromienione i podniecone, prawie każdy coś mówił, w przeróżnych językach. Pamiętam, jak jedna z więźniarek równocześnie śmiała się i płakała ze szczęścia.

Nagle zobaczyłem w tym tłumie kolegę z Pawiaka, Bronisława Miodowskiego 57). Podbiegł do mnie z okrzykiem radości, złapał za szyję i zaczął całować. On w więziennym pasiaku, ja w niemieckim hełmie i panterkowym mundurze, ale z biało-czerwoną opaską na ramieniu i ze stenem w dłoni. Z grupy uwolnionych więźniów przecisnął się także brat Bronka, Józef.

Baon "Zośka" uwolnił z "Gęsiówki" 348 więźniów, Żydów (324 mężczyzn i 24 kobiety), w tym 89 obywateli polskich. Każdy z nich miał swobodę decydowania o swoim dalszym losie. Część z nich dołączyła do plutonu pancernego baonu "Zośka". Brali oni udział w walkach na Woli, Starym Mieście i Czerniakowie. Kilku innych walczyło w baonie "Parasol". Najwięcej żołnierzy z grupy uwolnionych Żydów było w oddziale kwatermistrzowskim "Fila" 58). Na Czerniakowie, z budynku przy ul. Książęcej l, widziałem kilka razy kolumnę transportową, wracającą nocą ze Śródmieścia przez nasze pozycje, w której pełniło służbę 10-15 byłych więźniów "Gęsiówki". W baonie AK "Parasol" z uwolnionych więźniów "Gęsiówki", śmiercią żołnierza polegli w Powstaniu: Henryk Poznański – "Bystry" 59), Peter Forrö – "Paweł" 60), Soltan Safijew – "Dr Turek" 61).

Na symbolicznym grobie w Kwaterze Harcerskiego Batalionu Armii Krajowej "Zośka" na cmentarzu Powązkowskim, tam gdzie pod wykutym Krzyżem Virtuti Militari widnieje napis "Bogu i Polsce", podane są imiona i nazwiska, albo same tylko pseudonimy tych, którzy nie mają swych mogił. Wśród nich, z plutonu pancernego, są byli więźniowie Gęsiówki: NN "Filar", Dawid Goldman – "Gutek", Henryk Lederman – "Heniek", NN "Kuba". Trzech z nich było odznaczonych Krzyżem Walecznych.

opr. Andrzej M. Kobos

za:www.fronda.pl/a/opowiesc-o-zdobyciu-gesiowki,76208.html