Publikacje polecane

UE skręca w lewo. Co na to politycy konserwatywni i chrześcijańscy?

Unia Europejska ewoluowała daleko od swojej „babci-założycielki”, czyli Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali. Tamta zakładana była przez polityków chrześcijańsko-demokratycznych, dla których chrześcijańskie inspiracje dla ich udziału w polityce nie były sloganem, tylko drogowskazem.

EWWiS miała być z jednej z strony zaporą przeciwko komunizmowi (groźba wygranej komunistów w demokratycznych wyborach we Włoszech czy Francji, olbrzymie wpływy w Grecji i duże poparcie w wielu krajach Europy Zachodniej wraz z finansowym wsparciem Moskwy), a z drugiej strony pomysłem, jak uniknąć III wojny światowej (każda z poprzednich zaczynała się przecież w wyniku antagonizmów państw europejskich).

W imię „politycznej poprawności”

Obserwując dzisiejszą UE pod względem ideowym, można rzec, trawestując stare polskie przysłowie: „daleko padło jabłko od europejskiej jabłoni”. Widać to od lat. Żenującym sporom wokół wpisania do tzw. konstytucji UE stwierdzenia faktu, jakim jest chrześcijańskie dziedzictwo Europy, towarzyszyły skuteczne działania zmierzające do narzucenia w Parlamencie Europejskim i w innych instytucjach europejskich „political correctness”, czyli „politycznej poprawności”. Obserwacja działalności Agencji Praw Podstawowych z siedzibą w Wiedniu pokazuje, że oficjalne agencje UE szerzą (a w szczególności APP) lub pozwalają na szerzenie pod własnym szyldem idei „wiecznego postępu”.

Pamiętamy, że ostatecznie żadna preambuła „o wartościach” i chrześcijańskim dziedzictwie Starego Kontynentu nie znalazła się ani w śp. (a raczej niesławnej pamięci...) eurokonstytucji ani też w obecnie obowiązującym od grudnia 2009 r. traktacie lizbońskim. Te skuteczne, jak widać, próby unijnego mainstreamu, by uczynić z UE instytucję całkowicie neutralną światopoglądowo i nieskażoną żadnym religijnym backgroundem czy odniesieniem do religijnych wartości, są intelektualnie śmieszne. Niemniej jednak jest to unijna norma.

To fotografia stanu faktycznego. Taka swoista „laicyzacja” jest po prostu europejską rzeczywistością – tu użyję niepoprawnego politycznie pojęcia – Anno Domini 2016. Można podać jeszcze inne symptomy choroby objawiającej się odejściem od chrześcijańskich korzeni i parciem do „postępowości”. Przykłady z mojego, europarlamentarnego podwórka. W parlamencie z siedzibami w Brukseli i Strasburgu (jest jeszcze w Luksemburgu, ale tam nie odbywają się sesje, choć mieści się strategiczny dział finansów...) dobrze zorganizowana grupa deputowanych, głównie z frakcji socjalistycznej liberałów, zielonych, postkomunistów, wspierana, o dziwo, przez niektórych europosłów chadeckich (sic!) i eurosceptycznych, która, przy każdej możliwej okazji, przy niemal każdej rezolucji usiłuje wcisnąć swoje ideologiczne trzy grosze zawsze na ten sam temat: tak zwanej aborcji, tak zwanej regulacji urodzin, ewentualnie przeciw tak zwanej homofobii. Dochodziło nieraz do groteskowych sytuacji, gdy przy omawianiu jakichś naprawdę odległych od tych „tematów” rezolucji ni w pięć, ni w dziesięć uraczano oficjalne dokumenty Parlamentu Europejskiego radykalnymi wtrętami, które doprawdy nijak się miały do materii omawianego zagadnienia. Za przykład niechaj posłużą sprawozdania dotyczące Afryki. W zasadzie przy każdym dokumencie poświęconym temu kontynentowi można być pewnym, że pojawią się dwa dyżurne akapity: jeden o środkach antykoncepcyjnych, drugi o prześladowaniu homoseksualistów. To po prostu europarlamentarny standard.

Prześladowani chrześcijanie i wstydliwe milczenie Unii

Jeśli chodzi o prześladowania chrześcijan na świecie, często odbywają się one przy milczeniu euroelit. Ten temat nie jest modny, nie jest trendy, wręcz nie trzeba głośno o nim mówić. W corocznym oficjalnym przeglądzie przestrzegania praw człowieka i obywatela na wszystkich kontynentach, przygotowywanym przez Podkomisję Praw Człowieka Parlamentu Europejskiego dopiero od 2010 r. pojawiła się – i już na szczęście została – sprawa dyskryminacji chrześcijan. A przecież wcześniej, przez lata mordowano ich tysiącami. Dochodziło do sytuacji skrajnie absurdalnych, jak w debacie nad rezolucją w PE o obronie Ujgurów, czyli mniejszości etnicznej wyznającej islam w Chińskiej Republice Ludowej. Europarlament potępił – i słusznie – władze w Pekinie za dyskryminowanie Ujgurów, ale jednocześnie europarlamentarna większość odrzuciła poprawkę, która upominała się nie tylko o muzułmanów-Ujgurów, ale także o chińskich chrześcijan. Z tej wstydliwej lekcji wynikało, że parlament chrześcijańskiej Europy, owszem, broni wolności religijnych, ale w kontekście innych wyznań, a nie chrześcijaństwa. W sytuacji, gdy właśnie chrześcijaństwo to część nie tylko europejskiej tradycji i historii, ale też wielka, integralna część europejskiej współczesności, taka decyzja świadczy o oderwaniu się euroelit od swoich korzeni. Nic zatem dziwnego, że coraz większa liczba chrześcijańskich wyborców albo przestaje głosować (bardzo niska frekwencja w wyborach europejskich – w Polsce na przykład dwukrotnie niższa niż w wyborach parlamentarnych, w innych państwach podobnie), albo też głosuje na partie radykalnie walczące z establishmentem – na przykład eurosceptyczne. Skądinąd po serii porażek brytyjskich konserwatystów w wyborach uzupełniających do House of Commons, czyli Izby Gmin, pytałem moich kolegów torysów, zarówno z parlamentu brytyjskiego, jak i europejskiego, czym tłumaczą te przegrane. Usłyszałem, formułowane otwartym tekstem, oskarżenia pod adresem kierownictwa Partii Konserwatywnej, że tradycyjnych, rzeczywiście konserwatywnych wyborców odstraszył silny zwrot tej partii w kierunku lewicowo-liberalnym, przejawiający się na przykład akceptacją dla „małżeństw” homoseksualnych.

Część brytyjskich wyborców, zarówno protestantów, jak i katolików, poczuła się zdradzona przez partię, która do niedawna w większym stopniu niż Labour Party odwoływała się do tradycyjnych wartości. Podobny zawód i podobne zdystansowanie się do tradycyjnej prawicy nastąpiło na drugim końcu Europy, w Królestwie Hiszpanii, gdzie konserwatywni obywatele byli w kłopocie, ponieważ nie wiedzieli, po czym odróżnić centroprawicową Partię Ludową (Partido Popular) od socjalistów w zakresie ochrony życia. Opozycyjna najpierw, a następnie rządząca centroprawica nie miała bowiem wcale zamiaru odkręcać lewicowych ekscesów legislacyjnych z czasów rządu premiera José Luisa Zapatery. Ciekawe, w jakim stopniu powstanie nowej hiszpańskiej centroprawicy – partii Ciudadanos (Obywatele), jest efektem rozczarowania uciekającą od swoich powinności, czyli obrony chrześcijańskich wartości, Partią Ludową?

Co zatem należy robić? Czy to, co napisałem – a jest to dokładnie obraz eurorzeczywistości – nie powinno skłaniać, żeby zacytować Adama Mickiewicza („Dziady”, cz. 3): „plwam na tę skorupę i zstępuję do głębi”? Jeśli tak krytycznie ocenia się ewolucję europejskich elit w ciągu ostatnich dziesięcioleci, jeśli Unia krok po kroku idzie w kierunku lewicowo-liberalnego zglajszachtowania, to czy nie lepiej odwrócić się do takiej Unii plecami? Nic bardziej mylnego.

Chrześcijańscy politycy nie będą niszą


Chrześcijanie nie mogą uznać, że na Starym Kontynencie będą jedynie niszą czy jedną z nisz. Nie można pogodzić się z systematycznym zawłaszczaniem instytucji europejskich przez ludzi i środowiska, które są niechętne (oględnie to ujmując) wobec chrześcijańskiej historii i chrześcijańskiej tradycji Europy oraz szerzej: konserwatywnych wartości. Przecież, w gruncie rzeczy, chrześcijańskich wyborców, nawet jeśli nie wszyscy czytali encykliki Jana Pawła II o konieczności zaangażowania się w życie społeczne i polityczne (zwłaszcza „Centissimus annus” i „Sollicitudo rei socialis”) i nawet jeśli nie są specjalnie aktywni – jest wielu. Tak wielu, że mogą skutecznie wpływać na kształt jedynego wybieralnego organu UE, jakim jest Parlament Europejski. Zresztą już w tej chwili w europarlamencie polityków odwołujących się, mniej lub bardziej głośno, do chrześcijańskiego dziedzictwa jest na tyle dużo, że mogą w niektórych sprawach walczyć przynajmniej o blokowanie szkodliwych projektów legislacyjnych i idiotycznych zapędów. Przykładem tego niech będą wydarzenia z jesieni 2013 r. oraz z wiosny 2014 r., kiedy to dwukrotnie udało się stworzyć większość parlamentarną dla odrzucenia skrajnie liberalno-lewackich projektów dotyczących ochrony życia i obyczajowości, które firmowała portugalska eurodeputowana Edite Estrela z frakcji socjalistów w grudniu 2013 r. oraz jej koleżanka Ines Zuber z frakcji GUE/NGL (postkomuniści ze Zjednoczonej Lewicy Europejskiej i Nordyckiej Zielonej Lewicy) w marcu 2014 r.

Europejski „nowy wspaniały świat”


Warto przypomnieć te curiosa. Oto zachodnioeuropejska lewica na swój sztandar wciągnęła uznanie „praw seksualnych i reprodukcyjnych za prawa człowieka” (sic!). Raport socjalistycznej europosłanki z Portugalii Edite Estreli zalecał, aby: „zgodnie z prawami człowieka i zdrowiem publicznym wysokiej jakości usługi aborcyjne były legalne, bezpieczne i dostępne dla wszystkich w ramach systemów opieki zdrowotnej państw członkowskich”. W sprawozdaniu tym znalazło się też sformułowanie, że: „prawa reprodukcyjne i usługi wspomagające płodność powinny być zapewniane osobom LGBT (lesbijkom, gejom i transwestytom) bez dyskryminacji”. Wówczas to w wypowiedzi dla Katolickiej Agencji Informacyjnej (KAI) mówiłem: „Więcej niż kontrowersyjne sprawozdanie lewicowej posłanki Edite Estreli zostało już raz odesłane przez PE do komisji. Tymczasem zamiast wprowadzić poprawki merytoryczne, portugalska eurodeputowana dokonała zmian czysto redakcyjnych. Oznacza to, że europarlament może – jeżeli raport będzie przyjęty – zapromować po raz kolejny nie tylko tzw. aborcję, czyli mówiąc wprost: zabijanie dzieci poczętych, ale też np. wsparcie dla lesbijek, chcących mieć dziecko poczęte metodą in vitro… Uznałem też, iż ów raport „jest kolejnym przykładem bezmyślnego, bezrefleksyjnego skrętu w lewo, który PE czyni w ostatnich latach. Tzw. prawa reprodukcyjne są jedynie wytrychem do promowania »cywilizacji śmierci« – jak to świetnie ujął polski papież Jan Paweł II”. Na pytanie korespondenta KAI w Strasburgu: „Czy tzw. »prawa« osób LGBT do produkcji i posiadania dzieci mają być ważniejsze niż prawo dziecka do urodzenia się i niepozbawiania go w sposób administracyjny prawa do posiadania ojca i matki? ”, odpowiadałem: „Parlament Europejski, dokonując takich wyborów, stawia świat na głowie. Nie chodzi tu o kwestię religii czy wiary – bo ta jest łaską, ale kwestię poszanowania ludzkiego życia, które przecież jest wartością także dla ludzi niewierzących. Natrętne, namolne zwalczanie wartości tradycyjnych przez lewicowe i liberalne (choć nie tylko) środowiska polityczne jest praktycznie przejawem zdziczenia obyczajów. Europarlament czyni to w rękawiczkach, ale wyznawcy tych samych idei gdzie indziej, np. niedawno w argentyńskim mieście San Juan, przechodzą do czynów, brutalnie lżąc i bijąc wiernych wychodzących z katedry! ”.

W rzeczy samej duża część europosłów, majstrując przy sprawach obyczajowych, ale też genetycznych w tych sprawozdaniach, które usiłowano przeforsować w PE dwukrotnie w ciągu jednego kwartału, starała się uczynić duży krok naprzód, aby ziścić wizję przedstawioną przez brytyjskiego pisarza Aldousa Huxleya w jego powieści „Nowy wspaniały świat”.

Na tym morzu, ba, oceanie głupoty i ideologicznej ofensywy połączonych sił liberalnej czy doktrynalnej lewicy istnieją też wysepki, a nawet wyspy normalności. Warto w tym kontekście przypomnieć oficjalny wyrok Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości z siedzibą w Luksemburgu sprzed sześciu lat, który stwierdził, że każda komórka jajowa po zapłodnieniu jest zarodkiem człowieka, który musi być chroniony (sprawa C-34/2010).

Przyszłość nie jest bezalternatywna


A jak zakończyła się sprawa nieszczęsnego, skrajnie ideologicznego, wpisującego się w „cywilizację śmierci” (Jan Paweł II) raportu Estreli? Otóż dzięki mobilizacji wszystkich środowisk chrześcijańskich, konserwatywnych i tradycyjnych, udało się przeforsować alternatywny raport sygnowany, z czego jestem dumny, przez moją grupę polityczną, czyli Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Wygraliśmy to głosowanie raptem... siedmioma głosami (334 do 327)! Był to szok dla koalicji sił lewicowo-liberalno-zielonych. Spodziewali się bowiem kolejnego zwycięstwa przy bardzo wysokiej jak na europarlament frekwencji. Wynik tego głosowania jest koronnym dowodem na to, że środowiska tradycyjne nie powinny „odpuszczać” lewactwu, że trzeba się organizować i kreować demokratyczną większość. Tak jak druga strona instrumentalnie traktowała instytucje demokratyczne, w tym Parlament Europejski do nachalnej propagandy swoich pomysłów ideologicznych, tak również my powinniśmy wykorzystywać to instrumentarium do obrony tradycyjnych wartości i promocji „cywilizacji miłości”, by po raz kolejny zacytować polskiego św. Jana Pawła II. Daje to asumpt do stwierdzenia, że mimo bardzo negatywnej ideologicznej ewolucji Unii Europejskiej i jej instytucji oraz agend w ciągu kilku ostatnich dekad, można na europejskim boisku polityczno-instytucjonalnym grać – i wygrywać. Nawet jeśli są to minimalne zwycięstwa, to pokazują i wolę walki, i jednak skuteczność. To sygnał, że współczesna historia Europy nie musi być „bezalternatywna”, że trzeba odrzucić postmarksistowski (czy liberalny) determinizm uznający, że nie da się już powstrzymać laickiego biegu dziejów Starego Kontynentu. Tymczasem, także w tym kontekście, rację miał polski noblista Czesław Miłosz, pisząc, że „lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach”. Chrześcijańskie kamienie istnieją również nawet w skręcającej w lewo Unii Europejskiej. W tym także – co podkreślam jako jego wiceprzewodniczący – w Parlamencie Europejskim.

I doprawdy nie muszą to być kamienie na szaniec.

Ryszard Czarnecki

za:niezalezna.pl/85316-ue-skreca-w-lewo-co-na-politycy-konserwatywni-i-chrzescijanscy