Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Droga paschalna rabina Zollego

Przez krzyż do zmartwychwstania


Ks. dr Jacek Stefański


Jest 2 marca 1956 roku. W Rzymie umiera profesor Eugenio Zolli, wykładowca Pisma Świętego oraz języków semickich w Papieskim Instytucie Biblijnym. Kilka lat wcześniej napisał w Wielki Piątek: "Chrystus ukrzyżowany, leżący na stopniach ołtarza, budzi we mnie największy ból i największy smutek. (...) Miłosierdzie ukrzyżowane, ukrzyżowany Bóg w swoim Synu. Z głębi kościoła (...) dochodzi bolesny śpiew Męki Pańskiej. (...) Welon okrywa święte oblicze Maryi. Poza Chrystusem ukrzyżowanym nic nie można usłyszeć ani zobaczyć. (...) A jednak Chrystus ukrzyżowany, poniżony, wzgardzony i wyśmiany jest najmocniejszą wymową zmartwychwstania. W Chrystusie każda boleść staje się czysta i święta. Do każdego błądzącego i każdego zmarłego Chrystus mówi: 'Wstań i chodź...'. A ja, posłuszny (...) udaję się w drogę, by odszukać ślady Chrystusa ukrzyżowanego".

Te słowa głębokiej wiary i pobożności nabierają jeszcze większego znaczenia, a może nawet wywołują zdziwienie, gdy dowiadujemy się, że człowiek, który je napisał, był kiedyś naczelnym rabinem Rzymu. Jak to możliwe?
Otóż Eugenio Zolli - dawniej Israel Zoller - urodził się w 1881 r. w Brodach na terenie zaboru austriackiego (Galicja), jako najmłodszy spośród pięciorga rodzeństwa, w głęboko religijnej żydowskiej rodzinie. Matka pochodziła z rodziny rabinów, a ojciec z zamożnej rodziny żydowskiej. Byli właścicielami fabryki bawełny w Łodzi (w zaborze rosyjskim), jednak wskutek carskich ustaw stracili majątek. Rodzina została wówczas bez środków do życia. Matka mimo wszystko marzyła, aby syn - jak jej przodkowie - został rabinem i odkładała pieniądze na jego przyszłe wykształcenie. Mały chłopiec wielokrotnie widział, jak odmawiała sobie jedzenia i licznych wygód, by polepszyć sytuację materialną w domu i by wspomagać innych.

Kim jest cierpiący Sługa Pana?


Między ludźmi różnych wyznań w zaborze austriackim panowała zgoda i wzajemny szacunek. Sam Israel był częstym gościem w katolickim domu swojego szkolnego przyjaciela Staszka. To właśnie tam po raz pierwszy zobaczył na ścianie krzyż. Wiedział, że Żydzi o Jezusie nie rozmawiają. Nie mógł jednak nie wpatrywać się w ten krzyż, który tak bardzo go intrygował. Zastanawiał się nad przyczyną ukrzyżowania tego "człowieka". Z jednej strony, wiedza wyniesiona z domu i z lekcji religii w chederze (miejsce nauczania religii oraz języka hebrajskiego dzieci w gminie żydowskiej) podpowiadała mu, że krzyż był losem "człowieka", który "uczynił" siebie Bogiem. Z drugiej strony, jak to możliwe - zapytywał siebie - że wyznawcy tego "ukrzyżowanego człowieka", jak Staszek z mamą, są tak dobrymi ludźmi?
Jednak owa zagadkowa kwestia nie była głównym powodem, dla którego Chrystus ukrzyżowany zaczął zajmować myśli żydowskiego chłopca. W chederze bowiem uczył się o tajemniczym, cierpiącym Słudze Pana - ewed adonaj - z Księgi Izajasza. Co prawda nauczyciel wyjaśniał - zgodnie z ortodoksyjną interpretacją żydowską - że tym Sługą był albo jeden z hebrajskich królów, albo Naród Wybrany, ale w głowie dziecka zrodziła się myśl, że tym cierpiącym Sługą mógł być właśnie wiszący na krzyżu "człowiek" w domu Staszka.
Jak do tego doszedł? Oprócz wpływu Bożej łaski wynikało to również z cierpienia, które dostrzegał w życiu matki. Po wielu latach napisze ze wzruszeniem: "(...) Mamo moja, rozumiem Cię dopiero dzisiaj. Ty nie pragnęłaś niczego. (...) Nierozumiana, lecz bardzo wyrozumiała, przyjmowałaś w milczeniu wymówki, niezadowolenie, narzekania i zarzuty innych. (...) Dla siebie nie pragnęłaś niczego prócz uczestniczenia w bólu innych. (...) czyniłaś subtelne dzieła miłości, poświęcając siebie. (...) Mamo moja, dzisiaj rozumiem i zachwycam się Tobą i Twoją duszą; (...) Ty także, Mamo, jak ten cierpiący sługa z Biblii."
Szlachetne i pełne cierpienia życie matki było dla chłopca odzwierciedleniem dobroci i miłości, którą wyczuwał, patrząc na ukrzyżowanego "człowieka". Bieda znoszona przez rodziców - zwłaszcza matkę - w ciszy i bez najmniejszego narzekania przypominała mu o milczeniu cierpiącego Sługi Pana z Księgi Izajasza: "Nie będzie wołał ni podnosił głosu, nie da słyszeć krzyku swego na dworze. Nie złamie trzciny nadłamanej, nie zagasi knotka o nikłym płomyku. On niezachwianie przyniesie Prawo" (Iz 42, 2-3). Chłopiec powoli odkrywał znaczenie tych słów: Bóg cierpi w człowieku. Ale co to ma znaczyć? Wydawało mu się, że odpowiedź może znaleźć właśnie w domu Staszka. Na ścianie. Na krzyżu.

Jezus wkracza w życie rabina Zollego

Około roku 1895 rodzina Zollerów przeprowadziła się w okolice Lwowa, gdzie już wtedy nastoletni Israel rozpoczął naukę w celu otrzymania uprawnień do nauczania religii. Po zdobyciu nauczycielskiej promocji udzielał korepetycji, by płacić za dodatkowe studia specjalistyczne. Im więcej studiował, tym bardziej nie dawało mu spokoju pytanie, czy Ten, który wisiał na krzyżu, mógł być rzeczywiście Bogiem. W wolnych chwilach brał ze sobą mały egzemplarz Ewangelii i udawał się na łąkę, gdzie w ciszy wczytywał się w fascynujące go słowa. Pilnie porównywał fragmenty starotestamentalne z nowotestamentalnymi. Zestawiał rabinistyczne komentarze z tym, co sam odkrywał w nauczaniu Jezusa. Czy rzeczywiście idea bóstwa Jezusa była aż tak niemożliwa do przyjęcia z punktu widzenia rabinistycznego? Tu dokonał olśniewającego odkrycia. Zauważył, że nawet egzegeza rabinistyczna przypisywała w niektórych przypadkach samoubóstwienie patriarsze Jakubowi, który - nieświadomie - wczuł się w rolę przyszłego Mesjasza. Wszystko zaczęło się powoli wyjaśniać...
Po śmierci matki Zoller udał się na dalsze studia do Wiednia, a później do Florencji, gdzie studiował jednocześnie w Instytucie Studiów Wyższych oraz we włoskim Kolegium Rabinicznym. Studia uwieńczył doktoratem z psychologii eksperymentalnej oraz dyplomami z filozofii, lingwistyki i nauk judaistycznych. Podjął pracę w kilku czasopismach. W roku 1913 poślubił Adelę Litwak i wkrótce urodziła się im córka, Dora. Jednak radość rodzinna nie trwała długo, po czterech latach żona zmarła. Jako młody wdowiec musiał się teraz opiekować małą córeczką, a to nie było łatwe, bo doszły nowe obowiązki ze względu na nową nominację na naczelnego rabina Triestu.
Obowiązki zabierały rabinowi sporo czasu. Musiał przewodniczyć nabożeństwom w synagodze, prowadzić spotkania, kierować biurem oraz zajmować się obszerną korespondencją. Swój wolny czas Zolli poświęcał pracy naukowej, a największą satysfakcję sprawiała mu lektura Starego i Nowego Testamentu. Czerpiąc siłę duchową ze Słowa Bożego, coraz bardziej dostrzegał spójność Starego i Nowego Testamentu.
Mimo powstałych refleksji i rodzącej się już wtedy myśli o przyjęciu sakramentu chrztu, na taki krok w jego życiu było jeszcze za wcześnie. Boża łaska prowadziła rabina powoli i bardzo delikatnie. Pewnego dnia, siedząc przy biurku i pracując nad artykułem naukowym, Zolli dziwnie się poczuł. Odłożył pióro i zaczął wzywać imienia Jezusa. Nagle odniósł wrażenie, że widzi stojącego przed nim Chrystusa. Miał przeświadczenie, że wkracza On w jego wewnętrzne życie jako "słodki Gość". Pozostawał jednak przekonany, że może być głęboko wierzącym Żydem, który jednocześnie ukochał Chrystusa. Nie dostrzegł jeszcze prawdy, że wiara w Chrystusa musi być pełna, czyli obejmować nie tylko fascynację Osobą Jezusa, lecz także prowadzić do przyjęcia wszystkiego, co On ofiaruje w Jego żywym, mistycznym Ciele, jakim jest Kościół. Po wielu latach napisze: "Konwersja jest (...) pójściem za wezwaniem Boga. Ktoś nawraca się nie wcześniej, nie później, nie wtedy kiedy chce czy chciałby, ale w momencie gdy posłyszy apel Boży. Pozostaje wtedy tylko jedna droga: być posłusznym".
W roku 1920 Zoller zawar ł związek małżeński z Emmą Majonicą i urodziła mu się druga córka, Miriam. W tym samym czasie otrzymał stanowisko profesora języków semickich na Uniwersytecie Padewskim. Tam poznał wielu kleryków i kapłanów, na których wywarł ogromne wrażenie. Później dowiedział się, że księża, dostrzegając w nim człowieka głęboko uduchowionego, modlili się za niego, by w pełni przyjął Chrystusa w Kościele katolickim. Niektórzy nawet ofiarowali w tej intencji Msze Święte.
Tymczasem jego życie wewnętrzne podlegało ciągłemu. Dostrzegał w sobie jakby umierającego Szawła i rodzącego się Pawła. Miał świadomość, że to, co się działo w jego duszy, nie było jedynie wynikiem jakieś logicznej analizy, lecz działaniem Bożej łaski i codziennej modlitewnej styczności z Bożym słowem. Doszedł do wniosku, że podobnie jak Naród Wybrany - który mistycznie ujrzał krzyż w wężu z brązu podniesionym przez Mojżesza na pustyni - on też musiał ukochać i adorować krzyż Chrystusowy.

Stary Testament kluczem do Ewangelii

Rabin nie dzielił się z nikim tym, co działo się w jego duszy. Jedynie jego publikacje naukowe zdradzały wewnętrzne przemyślenia oraz zainteresowanie Nowym Testamentem. Znamienne, że w tej właśnie perspektywie wniósł cenne spostrzeżenia dla katolickiej egzegezy. Podkreślał m.in., że grecki tekst Ewangelii wskazuje na wcześniejsze źródła hebrajskie, którymi najprawdopodobniej posługiwali się Ewangeliści, pisząc swoje natchnione dzieła (zostało to potwierdzone przez katolickich biblistów, jak Jean Carmignac oraz Claude Tresmontant). Z tego też względu etymologiczna analiza biblijna Zollera pozostaje dla dzisiejszych biblistów zajmujących się Nowym Testamentem zachętą do tego, by nie zaniedbywali języka hebrajskiego jako klucza do lepszego zrozumienia Ewangelii. Poza tym Zoller - i to właśnie jako ortodoksyjny Żyd - mając obszerną znajomość Starego Testamentu, potrafił dostrzec w tekstach Nowego Testamentu powiązania ze starotestamentalnymi wydarzeniami, których nie zauważyłby niejeden katolicki biblista. W swojej książce "Il Nazareno" (1938), zastanawiając się na przykład nad obmyciem nóg Apostołów podczas Ostatniej Wieczerzy (J 13, 1-17), Zoller odsłonił piękną tajemnicę. Otóż, pochylając się nad tą sceną, katoliccy bibliści podkreślają, że obmycie nóg Apostołów przez Chrystusa w Wielki Czwartek jest wyrazem Jezusowej pokory oraz zapowiedzią krzyża. Zoller natomiast dostrzegał w niej starotestamentalne związki: oczyszczenie warg Izajasza przez Anioła uzdalniającego proroka do spełnienia posłannictwa głoszenia słowa
(Iz 6, 6-8) oraz dostarczenie wody przez Abrahama do obmycia nóg tajemniczych posłańców, tj. aniołów, którzy go nawiedzili (Rdz 18, 1-4). Na podstawie tych starotestamentalnych scen rabin doszedł do wniosku, że obmycie nóg Apostołów przez Chrystusa stanowiło obrzęd inicjacyjny, który oczyścił tych przyszłych kapłanów, aby uzdolnić ich do głoszenia słowa (jak w przypadku Izajasza) oraz wywyższył ich do rangi "aniołów" (anielscy goście Abrahama), powierzając im najświętsze tajemnice. W ten sposób Apostołowie - stając się kapłanami Nowego Przymierza - zostali wprowadzeni w rodzinę anielskich stworzeń nieustannie uwielbiających Baranka i wykonujących jego posłannictwo w Księdze Apokalipsy św. Jana (Ap 5, 11-12).
Zaskakujące jest to, że nikt ze środowiska żydowskiego nie wyraził zdziwienia badaniami naukowymi rabina, które wyraźnie wskazywały na Jezusa jako Mesjasza. Poza tym rok po napisaniu książki "Il Nazareno" otrzymał nominację na naczelnego rabina Rzymu oraz dyrektora Kolegium Rabinicznego w tymże mieście. W tamtych czasach wśród ortodoksyjnych Żydów najprawdopodobniej nie było wielkiego zainteresowania pracami naukowymi profesora Zollera. Zbliżała się przecież wojna, a władze faszystowskie we Włoszech przyjęły ustawy rasistowskie. To właśnie pod ich wpływem rabin musiał zmienić swoje nazwisko na Zolli.

Samotna walka naczelnego rabina Rzymu

Przyjmując w 1939 r. nominację na naczelnego rabina Rzymu oraz dyrektora Rabinicznego Kolegium, zastał gminę żydowską mocno podzieloną i uwikłaną w różne układy polityczne. Jako rabin Rzymu zachęcał do większej gorliwości religijnej, a swoje nowe obowiązki podjął z wielkim zapałem - prowadził nabożeństwa, pomagał biednym, a w razie potrzeby interweniował u władz na rzecz niesprawiedliwie traktowanych Żydów. Jednocześnie na bieżąco śledził wydarzenia w Niemczech i biegle znając język niemiecki oraz mentalność zwolenników ustroju nazistowskiego, wiedział, że dla włoskich Żydów zbliżały się trudne czasy. Swój niepokój wyrażał kilkakrotnie w rozmowach z różnymi osobami na najwyższych stanowiskach w gminie żydowskiej, jednak nigdy nie traktowano go poważnie. Rzymscy Żydzi byli bowiem przekonani, że nic im nie grozi, bo wielu z nich pokładało ufność w przedwojennych układach politycznych oraz znajomości z wysoko postawionymi osobami w rządzie Mussoliniego.
We wrześniu 1943 r., w przeddzień wejścia sił nazistowskich do Rzymu, Rabin Zolli powiadomił przewodniczącego Związku Gmin Żydowskich we Włoszech Dantego Almanasiego, że posiada informacje na temat zagrożenia Żydów w Rzymie. Zachęcał do podjęcia planu działań w celu szybkiej ewakuacji. Almanasi, który przed wojną był funkcjonariuszem w ministerstwie spraw wewnętrznych oraz zastępcą szefa policji rzymskiej, stwierdził, że Zolli przesadza. Podobnie uważał też przewodniczący gminy żydowskiej w Rzymie Ugo Foa. Oskarżyli oni nawet rabina, że zamiast krzewić nadzieję wśród żydowskiej ludności i zachęcać ją do zachowania spokoju, zaniedbuje swoją rolę. Przekonany o błędności stanowiska przewodniczących Zolli nadal próbował ich przekonywać do tego, by natychmiast wydali rozporządzenie o zamknięciu synagogi, towarzystw pogrzebowych oraz biur gminy. Radził też, by Żydzi nigdzie się nie gromadzili. Nalegał, by zniszczyć rejestry nazwisk Żydów i ich adresów. Niestety, jego słowa zlekceważono. Przewodniczący Ugo Foa radził rabinowi, aby poszedł do apteki i kupił sobie trochę odwagi... W związku z tym Zolli zaczął działać na własną rękę. Tam gdzie mógł, starał się uświadomić Żydom, co naprawdę im grozi. Zachęcał do ucieczki. Radził, by szukali schronienia w klasztorach, na plebaniach i w innych miejscach.

Pomoc Papieża Piusa XII dla rzymskiej gminy żydowskiej

26 września szef SD i Gestapo w Rzymie Herbert Kappler wezwał dwóch żydowskich przewodniczących i zażądał, by w ciągu jednej doby Żydzi dostarczyli mu 50 kg złota. W przeciwnym razie groził, że wyda rozkaz aresztowania wszystkich żydowskich mężczyzn w mieście w celu ich deportacji. Gmina zdołała zebrać 35 kg złota. Brakowało jeszcze 15. Poprosili Zollego, by zainterweniował w Watykanie. Było to trudne, ponieważ wszystkie wejścia do Watykanu były kontrolowane przez Gestapo. Ustalono, że Zolli przybędzie na miejsce w charakterze inżyniera w celu fikcyjnego sprawdzenia jakiejś budowy. Gdy dotarł, natychmiast został przyjęty w biurze sekretarza stanu i tam prosił o pożyczkę 15 kg złota. Prośbę umotywował stwierdzeniem: "Nowy Testament nie zaniedbuje Starego". Tymi słowami bardzo poruszył obecnych w biurze sekretariatu. Po natychmiastowym powiadomieniu Papieża Piusa XII paczka z 15 kg złota została przekazana rabinowi. On z kolei wręczył ją przewodniczącemu gminy żydowskiej wraz z listem, w którym napisał, że w razie niespodziewanych problemów i zażądania przez Gestapo żydowskich zakładników chciałby być pierwszy na liście.
16 października Kappler wydał rozkaz aresztowania 8 tys. Żydów, co potwierdziło przekonanie rabina o tym, że nazistom nie można ufać. Choć akcja rozpoczęła się w godzinach porannych, wiadomość szybko dotarła do Ojca Świętego, który od razu zaprotestował i zażądał, by natychmiast zaprzestać deportacji. W wyniku tej interwencji akcję przerwano jeszcze tego samego dnia przed godz. 14.00. Zamiast 8 tys. mężczyzn, którzy mieli zostać deportowani, Niemcom udało się zaaresztować 1259 osób, z których 259 nazajutrz wypuszczono. Pozostałych deportowano do obozów zagłady. Dwa dni po tym wydarzeniu przewodniczący gminy żydowskiej Ugo Foa uciekł wraz ze swoimi dziećmi do Livorno, nie interesując się losem deportowanych. Zolli napisał później, że w tamtym czasie ciągle modlił się słowami: "Panie, pozwól mi umrzeć razem z innymi, kiedy i jak Ty chcesz, a nie tak, jak chcą tego Niemcy. Miej miłosierdzie nad wszystkimi ludźmi, nad wszystkimi Twoimi synami".
Bezradność wobec sytuacji rzymskich Żydów spowodowała, że rabin nieustannie przypominał sobie słowa o Słudze Pana z Księgi Izajasza: "Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich" (53, 7). Słowa te dotyczyły również i Zollego, bo sam musiał się ciągle ukrywać przed Gestapo, cierpiąc głód i zimno. Kilkakrotnie był zmuszony do zmiany miejsca zamieszkania, w czym pomagała mu między innymi jego córka Dora, już zamężna, której udało się dostać aryjskie dokumenty. Żona Zollego oraz druga córka, Miriam, musiały się ukrywać gdzie indziej.
W tym czasie Zolli był naocznym świadkiem heroicznego działania licznych kapłanów i sióstr zakonnych, którzy dzień w dzień narażali swoje życie, ukrywając wielu Żydów na plebaniach, w kościołach, klasztorach, seminariach duchownych i biurach parafialnych. Odbywało się to za sprawą rozporządzeń wydanych przez Piusa XII - dzisiaj już Sługi Bożego - który był inicjatorem tych akcji. W swojej autobiografii Zolli napisze: "Nie ma już prawie miejsca boleści, gdzie nie dotarłby duch miłości Papieża. Grube tomy można by napisać o wielorakiej pomocy niesionej przez Piusa XII. (...) Czy ktoś będzie mógł kiedykolwiek powiedzieć, jak dużo zostało zrobione?". Rabin podzielił się jednak z żoną swoim proroczym przeczuciem: "Zobaczysz, kiedyś obwinią Papieża Piusa XII za milczenie świata wobec zbrodni nazistów". Dla Zollego, heroiczna, często ukryta miłość Kościoła do narodu żydowskiego, której był świadkiem, odzwierciedlała cichą miłość i cierpienie Sługi Pana z Księgi Izajasza. Rabin ubolewał nad tym, że ci, którzy mieli przewodniczyć wspólnocie żydowskiej w Rzymie i byli władni ją ocalić w czasie, gdy było to jeszcze możliwe, postąpili inaczej. Mało tego, gdy przewodniczący Ugo Foa wrócił do Rzymu po wyzwoleniu miasta w czerwcu 1944 r., zaprzeczył temu, że Zolli w jakikolwiek sposób próbował ostrzec Żydów przed zagładą i w razie potrzeby sam ofiarowywał się jako zakładnik. Foa wyparł się również tego, że za pośrednictwem Zollego otrzymał 15 kg złota. Poza tym oskarżył Zollego, że jeszcze w przeddzień inwazji stał się nieuchwytny i zaniedbał swoją posługę duchową, nie troszcząc się o powierzonych mu ludzi. Dlatego też na początku lipca 1944 r. oficjalnie zdymisjonował Zollego ze stanowiska naczelnego rabina i odmówił wypłacenia mu pensji, która przecież stanowiła dla niego jedyne źródło utrzymania. Mimo to amerykański komisarz regionalny Rzymu Charles Poletti rozwiązał Radę Gminy Żydowskiej w Rzymie i odwołał jej przewodniczącego. Powodem był fakt, że ówczesna rada została wybrana podczas reżimu faszystowskiego, w którego administracji zasiadły niektóre osoby z gminy żydowskiej. W konsekwencji komisarz poprosił Zollego o powrót na stanowisko naczelnego rabina. Zolli podupadł wówczas na zdrowiu i wiedząc o oszczerczej kampanii prowadzonej przeciwko niemu przez gminę, nie chciał wrócić na stanowisko. Ostatecznie jednak je przyjął ze względu na brak innego kandydata.

"Jesteś tu po raz ostatni..."


Dwa miesiące później rabin Zolli przewodniczył w rzymskiej synagodze uroczystości Jom Kipur (dzień zadośćuczynienia). W pewnym momencie podczas wieczornych obrzędów odniósł wrażenie, jakby nie był świadomy otaczającego go tłumu. Zobaczył przed sobą łąkę, a na niej odzianego w biały płaszcz Chrystusa, nad którym górowało błękitne niebo. Usłyszał wtedy głos: "Jesteś tu po raz ostatni", na co w sercu odpowiedział: "Niech tak będzie, tak będzie, tak musi być".
Gdy wrócił do domu, nikomu nie wspomniał o tym niezwykłym doświadczeniu. Po posiłku, gdy miał zamiar zająć się korespondencją, podeszła do niego żona i oznajmiła mu, że tego dnia podczas obrzędów w synagodze wydawało jej się, że widziała białą postać Chrystusa, który w geście błogosławieństwa położył na Zollego ręce. Kiedy rozmyślał nad tym, co powiedziała mu żona, nagle zawołała go córka. Powiedziała mu, że we śnie ukazał się jej Chrystus w bieli.
Rabin odczytał to jako znak i zrozumiał, że Chrystus prosi o konkretną decyzję. W związku z tym po kilku dniach zrezygnował z urzędu naczelnego rabina Rzymu, udał się do miejscowego kapłana i poprosił o przygotowanie do chrztu. 13 lutego 1945 r. w kaplicy przy zakrystii w kościele pw. Matki Bożej Anielskiej został ochrzczony wraz z żoną. Przyjął wówczas imiona Eugenio Maria jako wyraz wdzięczności i głębokiego szacunku dla Ojca Świętego, który na chrzcie dostał właśnie imię Eugenio. Pierwsza Komunia Święta oraz bierzmowanie nastąpiły w ciągu następnych kilku dni. Córka Miriam, mająca wówczas 20 lat, kilka miesięcy później poszła śladami rodziców.
Chrzest byłego rabina Rzymu wywołał wielkie oburzenie w środowiskach żydowskich na całym świecie. W rzymskiej synagodze zarządzono żałobę i wielodniowy post, podobnie jak po osobie zmarłej. Skreślono jego imię z rejestru naczelnych rabinów Rzymu, uznając go za osobę nieistniejącą. W gazetach żydowskich pojawiały się obraźliwe paszkwile na jego temat. Rozpowszechniała się kampania oszczercza, której celem było ukazanie Zollego jako nieodpowiedzialnego człowieka i zdrajcę narodu żydowskiego podczas niemieckiej okupacji. W tej sytuacji Zolli okazał się jednak człowiekiem wielkodusznym. Stwierdził, że jego oskarżyciele nie działali ze złej woli, lecz z powodu ludzkiej słabości. Poza tym powtarzał, że wiary swoich ojców nie porzucił, bo Kościół jest koroną synagogi, a chrześcijaństwo spełnieniem judaizmu.
Z inicjatywy Piusa XII profesor Zolli został wykładowcą w Papieskim Instytucie Biblijnym w Rzymie. W publikacjach starannie ukazywał związki między Starym a Nowym Testamentem. Spędzał wiele czasu na modlitwie zarówno w kaplicy uniwersyteckiej Gregorianum, jak i w swoim kościele parafialnym. Był tercjarzem franciszkańskim. W gabinecie na biurku zawsze miał przed sobą krzyż, a na ścianie wisiała ikona Matki Najświętszej, przy której paliła się świeca jako wyraz jego maryjnej pobożności.
2 marca 1956 r., gdy były rabin umierał w szpitalu, został zaopatrzony Wiatykiem. W południe stracił przytomność, a o godz. 15.00 jego serce przestało bić. Przyszedł po niego Chrystus, którego tak bardzo umiłował i z którym szedł ku zmartwychwstaniu. Jeszcze kilka tygodni wcześniej powiedział, że Pan Jezus przyjdzie po niego w pierwszy piątek miesiąca. Słowa się spełniły. Odszedł z tego świata w 80. rocznicę urodzin Ojca Świętego Piusa XII.
Na końcu swojej autobiografii Zolli napisał: "(...) czuję się jak człowiek w godzinę śmierci. (...) Źle żyje ten, kto nie żyje z Chrystusem w pełni. Możemy tylko ufać (...) w miłosierdzie Chrystusa, ponieważ nie umiejąc Nim żyć, ludzkość umie tylko zabijać. (...) Cierpienie i miłość dla Jezusa Chrystusa nigdy nie są wystarczające. Wciąż oczekuję Chrystusa. Czekam na Niego teraz i w godzinie swojej śmierci. Panie Jezu, przyjdź!".
Były rabin wiedział, że to właśnie tymi słowami kończy się ostatnia Księga Pisma Świętego - Apokalipsa św. Jana. Oby droga życia każdego z nas również kończyła się tymi słowami, abyśmy mogli oczekiwać swojego zmartwychwstania w chwale.


za:  NDz z 20-21 marca 2010, Nr 67 (3693), Dział: Myśl jest bronią (xwk)

Copyright © 2017. All Rights Reserved.