Mistrz z ograniczoną odpowiedzialnością

Czy damy sobie wmówić, że istnieją dwie Polski? – to nasz największy kulturowy problem początku XXI wieku. A że nie jest to sprawą błahą, świadczą choćby przepychanki co do miejsc pochówku osób znanych – np. Lech Kaczyński i Wawel, Wojciech Jaruzelski i Powązki. A jak poradzić sobie z pośmiertną retoryką dotyczącą ludzi sztuki? Niedawno zmarł Andrzej Wajda…


Wiemy wszyscy, że istnieje niepisana zasada, iż o zmarłych mówi się tylko dobrze albo w ogóle. Jak zrobić w tym przypadku? Nie da się przecież oddzielić człowieka od jego twórczości, a kreacji artystycznej od człowieka. Artysta, jak ksiądz, nie ma życia prywatnego, które by pozwalało mu wziąć urlop od jego obowiązków stanu. A te raczej jednoznacznie definiują się w dziełach, bo każde dzieło to większy lub mniejszy kawałek autobiografii. Także u reżysera Wajdy jego światopogląd, jego moralność i jego ewentualna polskość definiują się w kolejnych filmach – powiedzmy – od „Pokolenia” po „Wałęsę”.

/.../

Niedawno, w kontekście państwowego pogrzebu Danusi Siedzikównej „Inki”, pisałem o rodzącej się nadziei na nowe, symboliczne zdefiniowanie się naszej Ojczyzny. Wizerunek tej młodej dziewczyny, zamordowanej przez komunistów, może być prawdziwą twarzą Polski. Polski odwołującej się do zatraconej przeszłości naszego narodu – dumnej i szlachetnej. Dzięki pokoleniu jej podobnych możemy odzyskać tożsamość konieczną dla przetrwania państwa w czas globalizacyjnej urawniłowki. To właśnie pokolenie Żołnierzy Wyklętych, walczących od 1944 roku aż po rok 1963, aż po śmierć Józefa Franczaka „Lalusia”, jest tym depozytem przeszłości przywróconym nam przez Opatrzność.


A co w roku obławy na Franczaka robił Mistrz Wajda? Co robił później? Jakie filmy podpisywał swoim nazwiskiem? Co lub kogo firmował swym talentem? To nie są głupie pytania. Jeżeli rodzice chcą wiedzieć jak najwięcej o kandydacie na męża ich córki, to jest jak najbardziej normalne. Jeżeli wyborcy mają prawo znać „od kołyski” życiorys kandydata na przywódcę kraju, to jest to bardzo rozsądne. Nauczyciel w szkole, czy katecheta z parafii muszą wykazać się nieposzlakowaną opinią, aby uczyć i wychowywać. W świecie, w którym emocjami ludzi rządzą igrzyska, artyści i sportowcy stają się demiurgami zbiorowej wyobraźni. To oni, dużo bardziej niż nauczyciele czy politycy, wpływają na to, jak ludzie żyją, a nawet jak myślą.


Andrzej Wajda od początku do końca swego twórczego życiorysu był takim demiurgiem. Brał udział w kształtowaniu tzw. polityki historycznej lub był do tegoż „używany”. Pamiętam jak „dobrzy Polacy” i „żarliwi patrioci” odsądzali „od czci i wiary” Władysława Hasiora za otwarcie autorskiej galerii w Zakopanem w czasie stanu wojennego, a także za jego pomnik na Przełęczy Snozka, na którym bez zgody Mistrza Władysława umieszczono prokomunistyczną sentencję. Wajda „będąc w pełni władz umysłowych i przez nikogo nie będąc przymuszanym” zbudował wiele takich filmowych pomników i przez dziesięciolecia był na różne sposoby obdarowywany przez władze, od sekretarza Gomułki po prezydenta Komorowskiego.   


Ktoś się oburzy, zapieni, ktoś zaskowyczy – „Jak tak można o Mistrzu? On przecież dostał Oscara!” To prawda. Powiem nawet więcej – on tego Oscara powinien dostać już dawno i to nie za tzw. całokształt, ale za fenomenalne kino, które robił, za niezwykłą i oryginalną pracę reżyserską, także za scenariusze. On na tego Oscara zasłużył swym filmowym kunsztem dużo bardziej niż wielu, wielu przed nim i po nim nagradzanych.


„Piłat i inni”, „Danton”, „Ziemia obiecana”, „Krajobraz po bitwie”, „Wesele”, „Bez znieczulenia” – każdy z tych obrazów to kino najwyższej próby. Każdy wart jest osobnego eseju i pewnie obok tych już napisanych, teraz powstaną nowe. Jest jeszcze jeden, niezwykły film Mistrza – „Wszystko na sprzedaż”. Film o robieniu filmu; taka konwencja jakby „teatru w teatrze”. Zaczyna się od sceny, w której reżyser (ten scenariuszowy) wciela się w postać aktora (tego prawdziwego), aby pokazać, jak tamten wpadł pod pociąg. Dokładnie tak, jak to się stało z aktorem Wajdy, Zbigniewem Cybulskim, na dworcu we Wrocławiu. Po tej scenie reżyser (ten z filmu – grał go Andrzej Łapicki) wyłażąc z torowiska na peron pyta kamerzysty: „Jak było? Widziałeś twarz?”. „Wszystko na sprzedaż” – jakże trafiony tytuł, jakże przerażająco wspaniałe kino wielkiego reżysera.


Ale jednocześnie broń nas Panie Boże przed nazywaniem teraz jego imieniem ulic czy sal kinowych, przed spiżowymi wizerunkami na jakichś miejskich „ławeczkach”, przed pomnikami czy nawet popiersiami.  Jeżeli nie chcemy żyć w narodowej schizofrenii, w tych wydumanych dwóch Polskach, to takie uhonorowanie musi być zarezerwowane tylko dla mężnych i czystych albo dla tych, którzy swe bezeceństwa i zdrady zmazali nie mniej chwalebnie, jak sienkiewiczowski Babinicz/Kmicic. Tymczasem czterokrotnie żonaty Mistrz niczego nie zmazał; chyba nawet nigdy nie próbował. A całkiem niedawno temu, bo w roku 2008, dołączył do specyficznego grona osób wyróżnianych tytułem Człowieka Roku przez „Gazetę Wyborczą”.


Mamy wiec problem kulturowy i edukacyjny zarazem, który nazwałbym oddzielaniem ziarna od plew. Najlepiej dla zilustrowania tego oczywistego procesu przywołać znane ewangeliczne „Tak – Tak, Nie – Nie”. Bo po pierwsze prawda nie jest relatywna, a po drugie nigdy nie leży po środku. Bycie wielkim artystą nie musi być równoznaczne z byciem dobrym Polakiem. Tak jak i bycie patriotą nie gwarantuje bycia dobrym artystą. Partykularne czy doraźne zacieranie tej granicy jest po prostu toksyczne, a bywa, że może być początkiem śmiertelnej choroby. Tak o tym śpiewał Bułat Okudżawa:


…a przecie mi żal
że nad naszym zwycięstwem niejednym
górują cokoły na których nie stoi już nikt.


Tomasz A. Żak


za:www.pch24.pl/mistrz-z-ograniczona-odpowiedzialnoscia,46684,i.html#ixzz4NBSBXqnM