Eurofederalizm w natarciu, czyli Europa na równi pochyłej

Piszę ten tekst w Strasburgu tuż po debacie w Parlamencie Europejskim na temat trzech sprawozdań europosłów, których celem było nakreślenie przyszłości Unii Europejskiej. Raporty te można by określić dosadnie polskim powiedzeniem pochodzącym z połowy XIX w.: „Wart Pac pałaca, a pałac Paca”.

Ich autorami byli: pierwszego raportu były premier Belgi, szef frakcji liberałów (ALDE) od 2009 r. Guy Verhofstadt, wieloletni przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych PE, przez lata współpracownik Angeli Merkel, Elmar Brok wraz z włoską socjalistką Mercedes Bresso oraz niemiecki chadek Reimer Boege wraz z francuską socjalistką Prevenche Beres. Oczywiście można spośród tych trzech wybrać sprawozdanie najgorsze i jednocześnie najbardziej oderwane od europejskiej rzeczywistości – tu bezapelacyjnym zwycięzcą był Belg (Flamand) Verhofstadt.

Mehr Europa, czyli... „Na Zachodzie bez zmian”


Wszystkie te sprawozdania grzeszą tą samą olbrzymią wadą: jeśli nawet słusznie diagnozują kryzys polityczny i instytucjonalny Unii Europejskiej, to proponują recepty znacznie gorsze od krytykowanego stanu teraźniejszego. Wspólnym ich politycznym mianownikiem jest uznanie, że uratować Unię Europejską można jedynie, przykręcając śrubę eurointegracji. Projekty te różnią się, ale są zgodne w tym, że UE musi być bardziej scentralizowana, państwa członkowskie (wciąż przecież będące państwami narodowymi) muszą na unijnym ołtarzu przekazać jeszcze więcej swoich kompetencji Brukseli, a rolę kierowniczą powinny w decydującym stopniu, znacznie większym niż obecnie, pełnić instytucje ponadnarodowe, jak Komisja Europejska i Parlament Europejski.

Guru liberałów Guy Verhofstadt, który mimo zapowiedzi nie wystartował w wyborach na przewodniczącego PE, choć zachodnioeuropejskie media stawiały go nawet w roli bądź jednego z faworytów, bądź przynajmniej rozgrywającego, bo obawiał się porażki z przedstawicielką konserwatystów, zresztą swoją głuchoniemą rodaczką Helgą Stevens – w swoim raporcie spełnia marzenie naiwnych bądź ideologicznych federalistów, czyniąc z Komisji Europejskiej swoisty europejski rząd.

Cóż, to swoisty „trzeci etap” w sześćdziesięcioletnich dziejach najpierw Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, potem Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, wreszcie Unii Europejskiej, w których początkowo Komisja z siedzibą w Brukseli miała rolę i kompetencje czysto techniczne i w praktyce była pasem transmisyjnym politycznej woli rządów, by z czasem zautonomizować się i stać się swoistym państwem w państwie, walczącym (z sukcesami) z Radą Europejską oraz Parlamentem Europejskim.

Tradycyjna ucieczka do przodu establishmentu


Choć autorzy innych raportów rozkładają akcenty inaczej niż Verhofstadt, to wyraźnie widać, że wszyscy, niezależnie od kraju pochodzenia (Niemcy, Francja, Belgia, Włochy) czy grup politycznych (chadecy, socjaliści i liberałowie), chcą dokonać swoistej ucieczki do przodu. Mają w tym swój interes. Uciekając od kryzysu polityczno-ustrojowego i międzyinstytucjonalnego, chcą uniknąć rozliczenia za kryzys, w który Unię wspólnie wpędzili. Oczywiście odbywa się to przy użyciu starej retoryki, w której odpowiedzialny za problemy Starego Kontynentu nie jest chadecko-lewicowo-liberalny establishment, tylko skrajna, antyeuropejska prawica, eurosceptycy, a nawet eurorealiści. Do tego ci okropni Brytyjczycy, którzy ośmielili się głosować za brexitem, oraz państwa mające własną wizję integracji europejskiej i niejedzące z politycznej ręki Brukseli, jak Polska Jarosława Kaczyńskiego i Węgry Viktora Orbána.

Owe trzy raporty różnią się także w pewnym sensie tematyką. O ile niemiecko-włoski duet Brok-Bresso skupił się na „wykorzystaniu potencjału traktatu z Lizbony, to duet niemiecko-francuski Boege-Beres przede wszystkim szukał „zdolności budżetowej strefy euro”. To bardzo ciekawe w kontekście sytuacji we Włoszech, w których po przyspieszonych (ale nawet tych, które byłyby w terminie) wyborach grozi przejęcie władzy przez formację, której głównym postulatem jest wyjście Italii z Eurolandu (Ruch Pięciu Gwiazd Beppe Grillo). Ciekawostka, że wszyscy ci „zbawcy Europy” – poza Verhofstadtem – mają nazwiska zaczynające się na „B” (Brok, Bresso, Boege, Beres), co musi prowadzić do znajdowania pojęć określających ich raporty, też zaczynających się na literę „B” typu: beztroska, beznadzieja, bezsens.

Równi i równiejsi


Jak inaczej bowiem określić fragment sprawozdania prymusa federalizmu Verhofstadta, mówiący, że „z wielkim niepokojem obserwuje [PE – dop. R. Cz.] mnożenie się podgrup państw członkowskich, które podważają jedność Unii, podważają akt przejrzystości, a także podważają zaufanie społeczeństwa”(sic!). I dalej: „Uważamy [PE  –  dop. R. Cz.], że UE 27 jest najwłaściwszym formatem do dyskusji o przyszłości Unii”. To oczywiście próba zakneblowania Grupy Wyszehradzkiej w kwestii polityki imigracyjnej i nie tylko, ale też szerzej: państw „nowej Unii”. Ciekawe, że tenże ekspremier Belgii i szef frakcji liberałów w europarlamencie siedział cicho jak mysz pod miotłą, gdy ministrowie spraw zagranicznych Niemiec i Francji po brexicie emocjonalnie ogłaszali zacieśnienie współpracy w ramach „pierwotnego jądra” EWG, czyli sześciu państw-założycieli. Ta elitarna „podgrupa” jakoś Verhofstadtowi nie przeszkadzała, ale już V4 czy też sojusz Europy Środkowo-Wschodniej z Europą Środkowo-Południową (Bałkany) przeszkadza jak najbardziej.

Manipulacje Verhofstadta


Belgijski liberał-eurofederalista w swoim projekcie rezolucji PE powoływał się na badania Eurobarometru, które pokazywały, że społeczeństwa krajów członkowskich UE chcą europejskiej polityki bezpieczeństwa i obrony oraz rozwiązań na poziomie Unii odnośnie do polityki imigracyjnej. To kolejna manipulacja, bo przecież na przykład Polacy, zwolennicy rządu Prawa i Sprawiedliwości i Jarosława Kaczyńskiego, opowiadając się za wspólną europejską polityką obronną, rozumieją przez nią coś zupełnie innego niż Frank-Walter Steinmeier, nowy prezydent RFN, który pół roku temu, jeszcze jako szef niemieckiego MSZ-etu również promował EPO, tyle że rozumianą jako kaganiec dla NATO. Oczywiście nie jest to do zaakceptowania ani przez Polskę, ani też przez kraje bałtyckie, dla których Pakt Północnoatlantycki stworzył właśnie teraz najbardziej szczelny w ich młodej historii parasol bezpieczeństwa.

Verhofstadt sugeruje też, aby kontrowersyjny dla wielu państw i ekonomistów pakt fiskalny włączyć do „unijnych ram prawnych”, a Europejskiemu Bankowi Centralnemu z siedzibą we Frankfurcie nad Menem dać pełne uprawnienia centralnego banku rezerw, co oczywiście byłoby kolejnym krokiem do tworzenia jednego europejskiego państwa.

W jednej kwestii należy się z Flamandem zgodzić: na zabranie Londynowi, po decyzji Brytyjczyków o brexicie, znajdujących się tam siedzib Urzędu Europejskiego Nadzoru Bankowego i Europejskiej Agencji Leków. Ale może zamiast wypychać Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej jak najszybciej i za wszelką cenę, lepiej poczekać na oficjalny rozwód? Z Brytyjczykami nadal będziemy żyli pod jednym europejskim dachem i rozgrywanie tego na zasadzie „kto kogo” przypomina bardziej zabawę w piaskownicy niż racjonalną politykę międzynarodową.

Głosowałem, podobnie jak wszyscy posłowie Prawa i Sprawiedliwości oraz Europejscy Konserwatyści, przeciwko tym projektom. Wprowadzenie „unijnego ministra finansów” jest metodą na doprowadzenie do agonii UE, a nie jej wyleczenia z ciężkiej choroby, w której się znalazła z winy tych samych lekarzy, wymyślających dziś niestworzone recepty.

Widać, że euroelity niczego nie zrozumiały i niczego się nie nauczyły. Jednak to one wciąż chcą być kapitanem europejskiego okrętu, mimo że właśnie osiada on na mieliźnie.


Ryszard Czarnecki


za:niezalezna.pl/94257-eurofederalizm-w-natarciu-czyli-europa-na-rowni-pochylej

***

Zacieśnianie strefy euro to zła wiadomość


Parlament Europejski przyjął uchwałę, w której poparł tezy zawarte w raporcie niemieckiego chadeka Reimera Bögego i francuskiej socjaldemokratki Pervenche Ber?s, wzywające m.in. do utworzenia odrębnego unijnego budżetu dla strefy euro. Uchwała PE niczego nie przesądza, jest de facto jedynie „wyrażeniem woli”, jednak potencjalnie takie rozwiązanie byłoby niekorzystne dla Polski. Po pierwsze, spowoduje zacieśnienie integracji wokół „twardego jądra UE”, do którego dostęp będą miały jedynie kraje należące do unii walutowej. Polsce, która jest poza strefą euro, będzie groziło pozostanie na peryferiach UE. Po drugie, utworzenie osobnego budżetu dla strefy euro bez wątpienia spowoduje ograniczenie budżetu całej UE, z którego Polska obecnie korzysta. Po trzecie wreszcie, źródłem obecnych problemów w UE jest jedna waluta łącząca tak różne kraje jak Niemcy i Grecja. Zacieśnienie unii walutowej może spowodować napięcia strukturalne między nimi. To odbije się negatywnie na całej UE. A więc także na Polsce.

Piotr Wójcik

za:niezalezna.pl/94284-zaciesnianie-strefy-euro-zla-wiadomosc