Przekręt z konwencją

Rząd Prawa i Sprawiedliwości zabiera się do konwencji przemocowej jak pies do jeża. Głosował przeciw niej, ale obawia się, że jej wypowiedzenie zmniejszy mu poparcie. Może trzeba zacząć od pytania, co właściwie jest obowiązującym prawem, bo Dziennik Ustaw zawiera dwa sprzeczne ze sobą dokumenty, a każdy z nich jest oszustwem.

Konwencja o wykorzenianiu normalności. To chyba najbardziej stosowna nazwa Konwencji Stambulskiej Rady Europy, która społeczne poparcie zawdzięcza tytułowi o zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Niewielu przecież dostrzeże zagrożenie „wykorzenieniem stereotypowych ról kobiet i mężczyzn” (art. 12) i dopuści myśl, że „promocja zmian społecznych i kulturowych wzorców zachowań kobiet i mężczyzn” (również art. 12) oznacza pranie mózgów rozpowszechniające akceptację dewiacji ­(queer-seksualności), także poprzez edukację (art. 14).

Istotną rolę w tym praniu mózgów odgrywa zastąpienie prawdziwej, biologicznej płci jej oszukańczą imitacją, tzw. płcią społeczno-kulturową, czyli genderem. Ten założycielski szwindel genderyzmu wywołuje zamęt w postrzeganiu płci, ale taki właśnie cel wyznaczyła ideologii gender-queer jej twórczyni Judith Butler w 1989 r.

W styczniu 2014 r. ks. Kazimierz Sowa ogłosił, że to rząd PiS‑u sprowadził gender do Polski, wskazując dokument z 2007 r. Faktycznie znalazły się w nim angielskie terminy, takie jak „gender pay gap” czy „gender mainstreaming”, jednak odnoszono je do kobiet i mężczyzn. Gender oznaczał więc wyraźnie płeć biologiczną. Dokładając PiS‑owi, osławiony ksiądz niechcący zwrócił uwagę na „szwindel rozmnożenia genderów”.

Oszustwem, którego w 2007 r. trudno było się spodziewać, była późniejsza ewolucja pojęcia „gender”. W lutym 2014 r. amerykańska edycja Facebooka wprowadziła w formularzu rejestracyjnym 56 „genderów” (płci społeczno-kulturowych – red.) do wyboru, a pięć miesięcy później edycja brytyjska przebiła to 71 „genderami”. W styczniu 2016 r. brytyjskie władze oświatowe okręgu Brighton-Hove rozdały uczniom ankiety z 24 „genderami” oraz otwartą opcją „inne”.

Kiedy we wrześniu 2014 r. Sejm rozpoczął debatę o konwencji, było zatem wiadomo, że genderów mogą być dziesiątki, a więc że gender to coś innego niż płeć. Potwierdzał to art. 3c konwencji, mówiący, że „płeć społeczno-kulturowa (w ang. oryginale „gender”) oznacza społecznie skonstruowane role, zachowania, działania i atrybuty, które dane społeczeństwo uznaje za odpowiednie dla kobiet lub mężczyzn”. Zauważmy, że chodzi o atrybuty skonstruowane społecznie, a nie te wrodzone, biologiczne, jak narządy płciowe. Zatem każda osoba odgrywająca kobiecą rolę, wyposażona w stosowne społecznie skonstruowane atrybuty (fryzurę, strój, makijaż) i odpowiednio się zachowująca, ma gender kobiety (cokolwiek miałoby to oznaczać), nawet gdy jest biologicznym mężczyzną.

Szwindel zastąpienia płci genderem i ochrony kobiet

Zatem płeć (po angielsku „sex”) to zespół cech biologicznych, czyli coś innego niż gender (role, działania, atrybuty). Tę różnicę potwierdza art. 4.3 konwencji, mówiący o jej wdrażaniu „bez dyskryminacji ze względu na:...płeć, płeć społeczno-kulturową...” i całą listę innych cech (w wersji ang.: „...sex, gender...”).

Definicja „genderu” nadaje specyficzne znaczenie „przemocy wobec kobiet” (vio­lence against women), która „dla celów niniejszej konwencji” określona jest w art. 3a. jako „wszelkie akty przemocy ze względu na gender” (all acts of gender-based violence), a więc ze względu na społecznie skonstruowane role, zachowania, atrybuty, a nie ze względu na biologiczne cechy płciowe. Oznacza to, że przemoc ze względu na biologiczne cechy kobiety (a więc np. heteroseksualny gwałt) w ogóle nie jest przedmiotem zainteresowania konwencji, która ma rzekomo zwalczać przemoc wobec kobiet! Wprawdzie art. 3d stwierdza dodatkowo, że „»przemoc wobec kobiet ze względu na gender« oznacza przemoc skierowaną przeciwko kobiecie, ponieważ jest kobietą”, jednak ogólny art. 6 nakazuje „uwzględniać perspektywę gender w toku wdrażania konwencji”, co znaczy, że kobietę definiują społecznie skonstruowane role itd., czyli… gender, a nie cechy biologiczne. Jak widać, wbrew tytułowi konwencja wcale nie chroni kobiet. Chroni jedynie osoby wyglądające i zachowujące się jak kobiety. Ten absurd i oszustwo to skutki opisu rzeczywistości opartego na absurdalnej i oszukańczej pseudonauce gender, wnuczce stalinowskiego łysenkizmu.

Przekręt z tłumaczeniem


Dodatkowym, piętrowym oszustwem jest podany w Dzienniku Ustaw tekst polski, który ten absurd i oszustwo ukrywa, tłumacząc „gender” jako płeć. Dobrze przetłumaczono tylko tam, gdzie oszukać się po prostu nie dało: w art. 3.c, definiując gender, oraz w art. 4.3, gdzie wymienia się kolejno „...sex, gender...”. W oszukańczym tłumaczeniu dałoby to trudne do przyjęcia „...płeć, płeć...”, jest więc prawidłowo: „...płeć, płeć społeczno-kulturowa...”.

Na przykład omawiana już „gender based violence” (przemoc ze względu na gender) zawsze, tj. 8 razy, tłumaczona jest jako „przemoc ze względu na płeć”, jakby dotyczyła cech biologicznych, a nie ról społecznych. Łącznie w Dzienniku Ustaw „gender” jest tłumaczone błędnie jako płeć 20 razy. W jednym wypadku „role genderowe” (gender roles) przetłumaczono na „role społeczno-kulturowe”, pozbawione związku z płcią i genderem.

Podwaliny genderystowskiej rewolucji

Przekręt z tłumaczeniem ukrywa istotę dokumentu, ponieważ obowiązkowa „perspektywa genderowa” (art. 6) oraz zakaz dyskryminacji ze względu na gender (art. 4.3), odnoszące się do całej treści konwencji, nie dają się pogodzić z konstytucyjną ochroną małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny. Takie wyróżnienie dyskryminuje przecież inne „gendery”. Eksperci zapewniający, że konwencja jest zgodna z konstytucją, ignorowali tekst angielski, a tłumacze ukrywali jego rzeczywisty sens, bo narzuca on zmianę definicji małżeństwa, rodziny i samego człowieka poprzez uznanie go za istotę wielogenderową, a nie dwupłciową. W ten sposób konwencja daje prawne ramy umożliwiające przeprowadzenie genderystowskiej rewolucji. Wystarczy zacząć stosować jej zapisy.

Na przykład organ monitorujący GREVIO jest w genderowej perspektywie jakąś ­queerową makabreską. Ma się składać z 10–15 osób z zachowaniem równowagi genderów (gender balance). Taki parytet zamienia go w istną „paradę równości” transów i queerów, która wyposażona w stosowne immunitety (art. 66.7) miałaby wizytować polskie szkoły, przedszkola i rodziny. Tę wizję chciał zakrzyczeć Jan Vincent-Rostowski, chełpiąc się podczas debaty, że on, „jako osoba, która dość dobrze zna język angielski”, lepiej wie, kiedy gender znaczy gender, a kiedy płeć – wbrew przytaczanej jednoznacznej definicji (art. 3c). Przypomnijmy tutaj, że zamęt pojęciowy jest świadomie stosowanym narzędziem genderyzmu.

Szwindel i bubel godny III RP

Rostowski odpowiadał na liczne głosy posłów PiS‑u ostrzegających, że stan tłumaczenia jest bardzo zły, że w tym kształcie konwencja nie powinna być ratyfikowana, publikowana i przyjęta do polskiego porządku prawnego. Większość PO zignorowała ostrzeżenia, ucięła dyskusję i przegłosowała ratyfikację.
Konstytucja mówi, że „ratyfikowana umowa międzynarodowa po jej ogłoszeniu w Dzienniku Ustaw stanowi część krajowego porządku prawnego i jest bezpośrednio stosowana”. Szwindel z tłumaczeniem sprawił, że w Dzienniku, a więc i w porządku prawnym RP, są dwa zasadniczo różniące się między sobą dokumenty. W dodatku każdy z nich jest oszustwem, razem zaś są czekającą na odpalenie bombą genderystowskiej rewolucji. Czy można tolerować taką sytuację?

Grzegorz Strzemecki

za:niezalezna.pl/94364-przekret-z-konwencja