Czy prezydent nie miał innego wyjścia?

Zofia Romaszewska: "Nie było mowy o konsultacjach. Ustawa została wywieszona w internecie i prezydent, jak każdy, mógł ją sobie przeczytać"




Jest masa osób, które nie były w opozycji i nie pamiętają PRL. Mam wrażenie, że niestety nie zdają sobie sprawy, co znaczy omipotencja prokuratora generalnego — mówi w rozmowie z magazynem „Plus Minus”, weekendowym dodatkiem do „Rzeczpospolitej” Zofia Romaszewska, na której słowa powołał się prezydent Andrzej Duda wetując dwie ustawy reformujące sądy.

Ale nie tylko o to chodzi. Mamy pewien, zapisany w konstytucji rodzaj ustroju, określono dokładnie, jaka jest rola prezydenta i innych organów władzy. Oczywiście można ten ustrój zmieniać, zmieniać konstytucję, ale to wymaga określonej większości (…). Można ten ustrój oceniać dobrze albo źle, ale to także prezydent ma odpowiadać za stan praworządności w Polsce. Za to, by sędziowie byli władzą niezależną - zaznacza Romaszewska, wskazując na rolę prezydenta jako pierwszej osoby w państwie. Dodaje jednak zaraz, że system sądownictwa wcale nie jest dobry. Na pytanie, czy sądy działają źle, odpowiada:

 Bardzo źle. Sędziowie skupiają się na tym, że sami siebie wewnętrznie wybierają na różne stanowiska i sami osądzają - to zrobiło się już bardzo widoczne i jest złe. Tak dzieje się z każdą grupą, która nie podlega społecznej kontroli. (…) Ale prezydent jest od tego, by mógł chociaż sprawdzić, jak wygląda sprawa usytuowania w państwie bardzo ważnej instytucji, czyli Sądu Najwyższego. Prezydent musi wiedzieć, czy SN będzie mógł prawidłowo pełnić swoją funkcję w wymiarze sprawiedliwości. Tymczasem w ogóle nie dostał tej ustawy do przeczytania, do zaopiniowania. Doradca prezydenta informuje, że konsultacje z prezydentem w sprawie ustawy o SN nie odbywały się wcale: Nie było mowy o żadnych konsultacjach od początku. Ustawa została w pewnym momencie wywieszona w internecie i prezydent, jak każdy z nas, mógł ją sobie przeczytać. To jest sytuacja nie do zaakceptowania.

Romaszewska ma również wrażenie, że rząd nie traktuje urzędu prezydenta zbyt poważnie:

Sądzę, że [rząd] nie chciał zrobić krzywdy [prezydentowi]. Ale uważam za stosowne, by rząd miał świadomość, że w ogóle istnieje taki urząd jak Prezydent RP. Że trzeba się z nim liczyć. (…) Można się spierać, czy ten urząd jest potrzebny, czy ten model jest dobry. Ale teraz on jest zapisany w konstytucji i ma swoje kompetencje. (…) Rząd nie powinien więc podstawiać prezydentowi do podpisu czegoś, co uniemożliwia mu korzystanie z tych kompetencji.

Rozmówczyni „Plus Minus” podkreśla, że prezydent jako osoba był szanowany przez rząd, ponieważ jest interesującą osobą. Sądzi jednak, że sam urząd Prezydenta nie był szanowany, a mógł wręcz zostać uznany za nieistniejący. Zwraca również uwagę, że mimo weta do dwóch ustaw, trzecią prezydent podpisał:

Moje koleżanki z Solidarności (…) bardzo się tym wetem zdenerwowały. One też są przecież suwerenem i się niepokoiły, czy dojdzie do rzeczywistej zmiany sposobu funkcjonowania sądów. Ale już jest podpisana ustawa o funkcjonowaniu sądów. Ta najważniejsza część jest więc przyjęta i zmiany się rozpoczną. Zapytana, czy prezydent Andrzej Duda słyszał głos ulicy, odpowiada: Myślę, że tak. Ale jest osobą wykształconą, doktorem prawa. I najważniejszy argument, by nie podpisywać, z tego właśnie wynikał. Potem byłoby mu trudno spojrzeć w lustro.

Zofia Romaszewska jest też pytana o mocne słowa, które padły z ust Jarosława Kaczyńskiego.

Przez tyle lat go napastowano… Niezależnie od tego, co się uważa na temat tego emocjonalnego wystąpienia, to ja mu tak szalenie współczułam. To było straszne. (…) Coś spowodowało ten wybuch emocji. Jak można człowieka do tego stopnia zdenerwowania doprowadzić? I tak podziwiam wytrzymałość Jarosława Kaczyńskiego.

Plus Minus/gnor

za: https://wpolityce.pl

                                                                ***

                                       Czy prezydent nie miał innego wyjścia?  

Większość założeń reformy sądownictwa jest słuszna i potrzebna. Jednak niektóre jej zapisy oraz tryb procedowania były nie do obrony. Prezydent nie miał więc wyjścia – oby Sejm, najpewniej już po wakacjach, poprawił zawetowane ustawy.

W najczarniejszych wizjach nie przewidywałem, że reforma polskiego sądownictwa zamieni się w tak epickie widowisko. Czego tu nie było: demonstracje w wielu miastach, sprinterski tryb uchwalania ustaw, Polska na czołówkach zagranicznych gazet. Bez wątpienia sędziowie są niezwykle silną grupą zawodową w Polsce, jednak niemożliwe jest, by w krótkim czasie zwerbowali tysiące młodych Polaków do obrony swoich interesów. Demonstracje przeciw reformie były wyrazem autentycznych społecznych obaw. Obawy te w dużej części były nieuzasadnione i jak to zwykle bywa zdradzały, że wielu demonstrantów o uchwalanych ustawach ma bardzo mgliste pojęcie. Jednak nie wszystkie zastrzeżenia protestujących były oderwane od realiów. Koalicja rządząca chciała przeforsować kilka za daleko idących rozwiązań. Prezydent Duda nie miał więc innego wyjścia niż zawetowanie ustawy o Sądzie Najwyższym, a w związku z tym także o Krajowej Radzie Sądownictwa (bo w tej pierwszej znalazła się ważna poprawka do tej drugiej). Niestety teraz przeciwnicy reformy idą dalej, domagając się rezygnacji z wyboru członków KRS-u przez Sejm oraz krytykując podpisanie Ustawy o ustroju sądów powszechnych. Obie mają podważać zasadę trójpodziału władzy i niezawisłość sędziowską. Trudno jednak się z tym zgodzić.

Legitymacja społeczna

Według przeciwników zaproponowanej reformy wymiaru sprawiedliwości wybór sędziów do KRS-u przez posłów łamie zasadę trójpodziału władzy. Skoro przedstawiciele władzy ustawodawczej wybierają członków organu władzy sądowniczej, to ta pierwsza zdobywa nieuzasadnioną przewagę nad tą drugą. Tylko że trójpodział władzy nie oznacza, że wszystkie władze są sobie idealnie równe. Gdyby tak było, to niedopuszczalne by było też wybieranie rządu, a więc władzy wykonawczej, przez parlament. A przecież mamy z tym do czynienia od początku III RP. Co więcej, parlament nie tylko wybiera rząd, ale jeszcze i może odwołać go w każdej chwili, jeśli tylko ma innego kandydata na premiera. Jakby tego było mało, w większości wypadków premierzy i ministrowie to aktualni posłowie. W Polsce podporządkowanie władzy wykonawczej organowi ustawodawczemu i tak nie jest jeszcze tak daleko idące – prezydent jest od niego niezależny. W systemach kanclerskich (Niemcy, Austria) cała władza wykonawcza (rząd z kanclerzem oraz prezydent) jest wybierana przez władzę ustawodawczą. Mimo to nikt nie mówi o łamaniu trójpodziału władzy. Nic dziwnego, spośród tych trzech to władza ustawodawcza ma legitymację społeczną, bo pochodzi z bezpośrednich wyborów. Tak więc ma silniejszą pozycję od pozostałych, którym oczywiście zapewnia się niezależność w działaniu. Dlaczego więc wybór przez posłów członków ­KRS-u, która przecież nie sprawuje władzy sądowniczej, tylko bierze udział np. w powoływaniu sędziów, miałby łamać trójpodział? Przecież w KRS-ie nadal zasiadać będą głównie sędziowie (w liczbie 15 + I prezes SN i prezes NSA), a parlamentarzystów będzie ledwie 6.

Trzecia izba parlamentu

Zresztą tak na dobrą sprawę trójpodział władzy już dawno został zachwiany, i to przez władzę sądowniczą. Sądy mimochodem wzięły na siebie funkcję kreacyjną, tzn. de facto tworzą prawo swoimi orzeczeniami. Każdy, kto pracował w administracji publicznej, dobrze wie, że urzędnik opiera się zarówno na ustawach, jak i orzeczeniach sądów. To sądy swoimi werdyktami w dużej mierze doprecyzowują ustawy, a co za tym idzie decydują, w jaki sposób są one stosowane. Wprawdzie nie jest to wina sądów, lecz raczej słabej polskiej legislacji, która sprawia, że ustawy są często niejasne i nieprecyzyjne. Nie zmienia to faktu, że polskie instytucje w swoich działaniach opierają się również na orzeczeniach sądowych niemal tak, jakby były one źródłem prawa. Mamy więc w Polsce drugi oprócz parlamentu organ ustawodawczy – i to taki, który de facto nie jest poddany żadnej społecznej kontroli, sam się reprodukuje, sam się nadzoruje, sam prowadzi wobec siebie działania dyscyplinujące.

KRS to nie sąd

Ustawy o KRS-ie i sądach powszechnych nie osłabią też niezawisłości sędziowskiej. Sędziowie wciąż będą nieusuwalni, co jest podstawą niezawisłości. Owszem, większą część KRS-u wybiorą posłowie, ale wybierana piętnastka to wciąż będą sędziowie, a KRS przecież nie orzeka, tylko m.in. przedstawia kandydatów na sędziów prezydentowi, który podejmuje ostateczną decyzję. Przeciwnicy reformy sądów powszechnych uważają, że „ludzie Ziobry będą wybierali sędziów”. Trudno o większy absurd. Minister sprawiedliwości, owszem, wybierze prezesów sądów okręgowych i apelacyjnych, ale przecież wcześniej... też on ich wybierał. Tylko że musiał zdobyć pozytywną opinię miejscowych sędziów lub KRS-u, a po reformie już nie musi. Jednak KRS, głosami samych sędziów, będzie mogła zawetować odwołanie raz powołanego prezesa. Poza tym, co ważniejsze, reforma wprowadza losowy wybór sędziów, a więc prezes sądu nie będzie miał możliwości doboru sędziów do spraw. Zresztą minister wybiera prezesa spośród sędziów danego sądu – trudno, żeby „ludzie Ziobry” byli we wszystkich sądach okręgowych i apelacyjnych w Polsce. Przecież to absurd. Poza tym prezes sądu to funkcja organizacyjna, tym bardziej po wprowadzeniu losowań do spraw. Prezes sądu nie ma wpływu na orzecznictwo. Dlaczego ważne jest, by na wybór prezesów miał wpływ minister (co już od dawna ma miejsce, powtarzam)? Ponieważ to do prezesów wpływają skargi oraz to oni zgłaszają wniosek do Rzecznika Dyscyplinarnego o pociągnięcie sędziego do odpowiedzialności. Dzięki temu przynajmniej symbolicznie nad procesem dyscyplinarnym jest jakaś piecza zewnętrzna.

Groźny precedens

Jednak nie wszystkie zarzuty przeciwników reformy są bezpodstawne. Zdecydowanie największe zastrzeżenia wzbudza oczywiście rozwiązanie obecnego składu SN przez przeniesienie sędziów w stan spoczynku. To nie tylko sprawia wrażenie zwykłego skoku na instytucję, co prawdopodobnie najbardziej oburzyło większość protestujących, ale też jest bardzo niebezpieczne na przyszłość. Ponieważ stworzy groźny precedens – możemy sobie wyobrazić, że następcy PiS-u u władzy lekką ręką skrócą w ten sposób kadencje niewygodnych dla nich sędziów ważnej instytucji. Taki precedens może więc rozchwiać polską stabilność instytucjonalną. Podobnie jest z wygaszeniem kadencji sędziów KRS-u. Inny punkt zapalny to zdecydowanie zbyt duże uprawnienia ministra sprawiedliwości – czy to w zakresie wyboru sędziów starego składu SN, którzy nadal mieli orzekać, czy wprowadzenia regulaminu SN (w projekcie zatwierdzany przez prezydenta na wniosek MS). Zupełnie nie do przyjęcia był też sposób procedowania ustawy. Wprowadzenie tak ważnej ustawy w sprinterskim tempie, w wakacje, bez odpowiedniego informowania społeczeństwa, musiało skończyć się olbrzymią awanturą na ulicach. I to wcale nie jest kwestia estetyki – sposób uchwalania ustaw ma bardzo istotne znaczenie chociażby w zakresie budowania zaufania i szacunku obywateli do prawa.

Ustawy można jednak spokojnie poprawić. Według mnie podstawa to rezygnacja z przeniesienia sędziów SN w stan spoczynku oraz z wygaszenia obecnej kadencji sędziów KRS-u. Niech w nowy sposób zostaną wybrani sędziowie SN, którym skończy się kadencja, oraz sędziowie na kolejną kadencję w KRS-ie. Dobrze by było także wprowadzić wybór sędziów do KRS-u 2/3 głosów lub chociaż 3/5, ale przy pełnym składzie Sejmu (w zawetowanej ustawie to 3/5 przy połowie składu). To wzmocniłoby społeczny mandat KRS-u. Regulamin Sądu Najwyższego niech ustala samodzielnie prezydent po opinii sędziów SN, a KRS niech będzie jednolita, a nie podzielona na izbę „sędziowską” i „polityczną”, jak się proponuje. Oby posłowie stanęli na wysokości zadania, które postawił przed nimi prezydent. Bo reformy sądownictwa nasz kraj bez wątpienia potrzebuje, a ta zawetowana po odpowiednich zmianach może spełnić oczekiwania Polaków.

Autor: Piotr Wójcik Źródło: Gazeta Polska Codziennie

za: http://niezalezna.pl