Przeciwko relatywizacji Hitlera i Stalina

Czuję się zmuszony dołączyć do dyskusji historycznej między Wojciechem Cejrowskim, Piotrem Zarembą i Piotrem Skwiecińskim. Kilka dni temu na łamach portalu wpolityce.pl analizowali kwestię roku 1944 i tego, czy to dla Polaków data wyzwolenia od niemieckiej zagłady, czy też jedynie wymiana dyktatora-zbrodniarza. Zabrakło mi jednak w tej dyskusji jednego. Katynia.

Dlaczego Katynia? Zacznijmy od tego, co wywołało wspomnianą dyskusję o powojennej historii i losach Polski - wypowiedzi Wojciecha Cejrowskiego, który z okazji święta pracy 1 maja, przypomniał na swoim facebookowym profilu dlaczego on tego dnia świętować nie zamierza. Wpis Cejrowskiego w całości:

"Nie wiem jak Państwo, ale u mnie w firmie pryncypialnie ignorujemy komunistyczne święta i pierwszego maja pracujemy normalnie. Państwu zalecam to samo, gdyż jest coś niestosownego w przyjmowaniu dnia wolnego, z takiej okazji. Jeśli ktoś nie rozumie istoty tej niestosowności powiem tak: czy gdyby w dniu urodzin Adolfa Hitlera ustanowiono święto, to wypadałoby korzystać z tego święta i jechać sobie na działkę?
Udawanie, że dziś jest "święto robotnicze" i że jest ono obchodzone "na całym świecie", to tylko wymówki. W USA nie jest obchodzone, a słowo "robotnicze" wzięto z Marksa i Engelsa, z określenia "klasa robotnicza", a nie z Biblii, gdzie "żniwo wielkie, lecz robotników mało". Więc nie oszukujmy samych siebie. Pierwszy maja jest świętem lewicowych zbrodniarzy, przy których Hitler jest nieistotnym drobiazgiem.
Komuniści mordują do dzisiaj - Korea, Kuba, Chiny Ludowe - więc nie da się też obronić tezy, że "kiedyś to może było komunistyczne, ale tamte czasy minęły". Jeśli ktoś świętuje dzisiaj, to robi to razem z Putinem, Kimirsenem numer 3 i Fidelem Castro."


Zaremba kontra Cejrowski

Do tej deklaracji ustosunkował się redaktor Piotr Zaremba z "W Sieci", któremu to jedno zdanie Cejrowskiego, szczególnie się nie spodobało: ​Pierwszy maja jest świętem lewicowych zbrodniarzy, przy których Hitler jest nieistotnym drobiazgiem. Uznał, że to wyraz relatywizowania zbrodni Hitlera.

"Odmawiam zazwyczaj jałowego sporu o to, co było gorsze: komunizm czy nazizm" - stwierdził, zaznaczając, że w jego ocenie "ta licytacja jest po prostu jałowa", bo: Można ją oczywiście prowadzić jako intelektualne ćwiczenie. Tyle że jeśli ma prowadzić do uwagi „Hitler to drobiazg”, to staje się zdradliwa, a przy okazji po prostu niemądra. Zdradliwa, bo i pojedynczy ludzie i całe narody mają kiepską pamięć.
Zaremba odwołał się przy tym do polskiej historii i doświadczeń z nazizmem i komunizmem. "Sam fakt, że ktoś może bezkarnie rzucać takie uwagi w Polsce, w gronie ludzi, których dziadkowie mieli być wytępieni lub zamienieni w niewolników, dowodnie o tym świadczy. Prawda jest taka, że doświadczyliśmy strasznych rzeczy od Rosjan pomnożonych przez Sowietów, ale w latach 1944-1945 to Armia Czerwona uratowała nas przed zagładą. Przynosząc nam przy okazji rządy strasznego, antynarodowego i nihilistycznego reżymu - konkluduje Zaremba.


Skwieciński broni Zaremby


Dalej, w ramach tej samej polemiki, głos zabrał Piotr Skwieciński, którego - co pragnę podkreślić - znajomość spraw wschodnich jest niepodważalna. Stanął w obronie Piotra Zaremby przed zarzutami o wybielanie Armii Czerwonej. Nie negując w żaden sposób komunistycznych zbrodni Skwieciński sprzeciwia się "skłonności części prawicy, by „na złość mamie odmrozić sobie uszy” i by, skoro niektórzy nasi przeciwnicy relatywizują zbrodnie komunizmu, w odwecie zrelatywizować ludobójstwo hitlerowskie". Trudno mi się ze Skwiecińskim nie zgodzić. Relatywizowanie niemieckich zbrodni, nawet by słusznie podkreślić zbrodnie Rosji, czy spekulacje z dziedziny historial-fiction o tym jak wspaniały byłby sojusz polsko-niemiecki w latach 30.  - to działanie karygodne i niedopuszczalne.

Nie rozumiem jednak, jak może on bronić tezy swojego kolegi Piotra Zaremby, zawartej w zdaniu: W latach 1944-1945 to Armia Czerwona uratowała nas przed zagładą. Nie przekonuje mnie argumentacja, według której "celem Kremla nie była likwidacja Polaków, tylko ich sterroryzowanie i zniewolenie". Co więcej, gdy Skwieciński cytując Pawła Hertza - stwierdza, że Rosjanie "nie wyzwolili nas, ale uratowali życie", krew się we mnie burzy w takim samym stopniu, jak Zarembie, gdy sprzeciwia się tezie, że „Hitler to drobiazg”. Czy naprawdę jedyną metodą przeciwko skandalicznemu relatywizowaniu Hitlera, jest relatywizowanie Stalina? Oczywiście że nie. To droga donikąd!

I tutaj przechodzę do sedna: dlaczego zarówno Piotr Zaremba, jak i Piotr Skwieciński broniąc tezy, że w latach 1944-1945 Armia Czerwona uratowała nas przed zagładą, zapominają o latach 1939-1944? Jak możliwa jest dyskusja o wadze zbrodni Hitlera i Stalina, przy jednoczesnym zapomnieniu, że ci panowie dogadali się ze sobą już w sierpniu 1939 roku i to właśnie dzięki ich porozumieniu rozpoczęli dosłowne pożeranie Polski?


Zabijanie przez "wyzwalaniem"

Różnica między zbrodniami niemieckimi i rosyjskimi wobec Polski to 16 dni. 1 września rozpoczęły się zbrodnie Hitlera, 17 września zbrodnie Stalina. Okupacja stalinowska nie rozpoczęła się w 1944 r. (o interpretację tej daty trwa dyskusja między wspomnianymi redaktorami) i nieistotne jest w tym kontekście czy rok 1944 uznać za rok "wyzwolenia", czy "zniewolenia", bo rosyjski mord rozpoczął się pięć lat wcześniej. Od 1939 r. zamordowano dziesiątki tysięcy Polaków, a setki tysięcy wywieziono. Przypominam, że tajny rozkaz nr 00350 Ławrientij Berii „o rozładowaniu więzień NKWD USRR i BSRR”, czyli wymordowaniu 25 tys. polskich jeńców wydany został nie w 1944, tylko dokładnie 22 marca 1940 roku!

Dlatego dajmy spokój dyskusjom o tym, czy rok 1944 był zniewoleniem duszy za cenę uwolnienia ciała. Wyrzynanie zarówno polskiej duszy, jak i ciała, Stalin z Hitlerem rozpoczęli praktycznie w tym samym czasie, ramię w ramię. Cel lewicy spod znaku NSDAP i tej spod znaku czerwonej gwiazdy, był ten sam: Eksterminacja polskości.


Samuel Pereira

za:niezalezna.pl/55019-przeciwko-relatywizacji-hitlera-i-stalina