Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Pamiętać, żeby istnieć

Pamięć o tragedii to brzemię, które niełatwo dźwigać. Póki jest świeża, stanowi udrękę nie do zniesienia. Gdy staje się odległa, bo trwa już lata i dziesięciolecia, zaczyna ciążyć, budzić zniecierpliwienie. Bolesna pamięć nigdy nie ułatwia życia, burzy spokój i beztroskę, ostrzega. I właśnie w tym tkwi jej największa wartość.

Rozpaczliwe natręctwo koszmaru, jakim była zbrodnia katyńska tuż po jej ujawnieniu, opisane zostało na bieżąco, gdy Niemcy odkryli groby, a o okolicznościach mordu niewiele jeszcze było wiadomo. Tę torturę świadomości przedstawiła m.in. Kazimiera Iłłakowiczówna: „O Boże!.../Najpierw jechali długo,/wieziono ich wiosenną szarugą./…Ilu ich było? Dwa? Pięć? Osiem? Dwanaście tysięcy?.../Pamiętamy ich zbrojnych i hojnych,/pamiętamy młodziutkich przed wojną…/O Boże… Nie myśleć więcej./Każdy dzień ma swoją pracę./a tamto – nie powraca./…A jednak…/O czym myślał, zanim umierał/za szeregiem walący się szereg?”.

Po 75 latach, gdy twarze zabitych żyją już tylko we wspomnieniach ostatnich, sędziwych krewnych, pamięć ma inny charakter. Nabiera znamion obowiązku, zastyga w oficjalnej celebrze rocznicowej, spod której coraz trudniej wydobyć jej żywą treść. No, chyba że spotęguje ją kolejna tragedia, tak jak katastrofa smoleńska wyostrzyła reminiscencje katyńskie. A może raczej – uzmysłowiła, że nie chodzi o żadne reminiscencje, tylko o kolejne akty dramatu, który zaczął się w Kozielsku, Starobielsku, Ostaszkowie i wciąż trwa, choć na przestrzeni lat zmieniła się obsada, kostiumy, dekoracje oraz koncepcja inscenizacyjna? Jeśli tak, to pamięć jest niezbędna, aby zrozumieć jego wymowę.

Rekonstrukcja polskości


To tam, w Katyniu, strzałami w potylice oficerów niepodległości zaczynał się proces eksterminacji polskich elit, konsekwentnie kontynuowany podczas okupacji i po wojnie. Był on warunkiem wstępnym znacznie ambitniejszego projektu, który sąsiedzi Polski próbowali zrealizować od stuleci, zabiegając o ustanowienie zewnętrznej, politycznej kontroli nad obszarem Rzeczypospolitej. Tak, by jej mieszkańcy, w obronie własnych interesów, nie destabilizowali uzgodnionego między europejskimi potęgami ładu, by nie komplikowali walki o strefy wpływów swoimi uzurpatorskimi aspiracjami do samodzielności.

Najskuteczniejszym sposobem realizacji tego zamiaru było oczywiście wykorzenienie owych aspiracji, unicestwienie woli niepodległości. To jednak nie udawało się, dopóki była ona niezbywalnym składnikiem polskiej tożsamości, podstawowym artykułem wiary wpajanej od dziecka przez narodową kulturę. Mit niepodległej, nawet utopiony we krwi, odradzał się na nowo, w następnym pokoleniu. Dlatego należało zmodyfikować przekaz kulturowy, a w tym celu wykreować nową elitę, lojalną wobec swoich politycznych protektorów, a nie wobec miejscowej ludności. Lumpenelitę – według określenia prof. Anny Pawełczyńskiej – która odrzuciła tradycyjne wartości, a etos niepodległościowy zastąpiła nowym – internacjonalnym.

W okresie stalinizmu udało się zapewnić tej „nowej klasie” (to z kolei określenie Milovana Djilasa), hegemonię, ale nie autorytet – wciąż postrzegana była jako narzucona i obca. W następnych dziesięcioleciach stabilizowała jednak swoją pozycję, coraz lepiej się adaptowała, przepoczwarzała w trakcie kolejnych kryzysów politycznych. Wraz z postępującą niewydolnością zarządzania socjalistycznym imperium zyskiwała niejaką autonomię, aż wreszcie jej spory odłam się zbuntował, ogłosił opozycją, a potem upomniał o udział we władzy. W zamian oferował wiarygodność większą niż dostępna skompromitowanym funkcjonariuszom reżimu oraz gotowość do współpracy w kiełznaniu marzeń o suwerenności, rozbudzonych przez Solidarność. Internacjonalizm wystarczyło tylko trochę podretuszować, by nabrał więcej elegancji, przyjmując kształt „europejskości”.

Kondycja pariasów

Deal Okrągłego Stołu okazał się nad podziw owocny. Zagwarantował na powrót teraz zjednoczonej lumpenelicie kontrolę nad biegiem wydarzeń, zdynamizował proces rekonstrukcji przekazu kulturowego tak, by ostatecznie ośmieszyć i wyplenić niepodległościowe aspiracje, a w ślad za tym – zdolność samodzielnego rozpoznawania i realizowania narodowych interesów. Co więcej, przekonał Polaków do prawowitości rządów wyłonionych demokratycznie i tym samym jakoby posłusznych ich woli. Wybory były faktem, ale posłuszeństwo woli wyborców – mitem, ponieważ konsekwentnie pozbawiano ich instrumentów warunkujących samoświadomość: kulturowej tradycji, chrześcijańskiej perspektywy etycznej, wolnych mediów i swobodnej debaty publicznej, wiary w sens formułowania oryginalnych projektów i budowania własnych instytucji. W rezultacie elektorat nie był zdolny artykułować własnych intencji i potrzeb.

Próbowały to czynić z trudem odradzające się kręgi patriotyczne. Te jednak bezlitośnie dławiono i ośmieszano, skazując na los pariasów, a ponieważ to nieznośna kondycja, strach było do nich dołączać, niełatwo więc im przychodziło zdobywać poparcie. Tkwiły w izolacji, upchnięte w niszach i gettach. Dzięki temu można było bez przeszkód prowadzić politykę sprzeczną z interesem wspólnoty z milczącym, zrezygnowanym przyzwoleniem większości. To dlatego budowa gazoportu ślimaczy się zgodnie z interesem rosyjskim, a frankowicze pomnażają majątek zachodnich banków. Dlatego kolejne afery pozostają niewyjaśnione, a polski sąd, wyrokiem sędziego Łączewskiego, surowo karze nie przestępców, ale tych, którzy ścigali korupcję, jakże przecież dogodną, by miejscowe dobro wspólne spożytkować na rzecz lumpenelity i jej mocodawców. Dlatego nie mamy własnej armii ani przemysłu, a nasze szlaki komunikacyjne wytyczone są zgodnie z oczekiwaniami sąsiadów. Dlatego jesteśmy zaledwie rezerwuarem taniej siły roboczej dla krajów dbałych o zadowolenie swoich obywateli, pełnimy tę rolę kosztem wyludnienia i degradacji własnego terytorium.

„Skąd zdrada przyszła? I czyja wina?”

Nie potrafimy się bronić, zabiegać o swoje, przestaliśmy przeszkadzać ościennym mocarstwom, krzyżować ich dalekosiężne plany. Własnych planów lękamy się układać pogodzeni ze swoim podrzędnym, upokarzającym statusem, pochłonięci bez reszty sztuką przetrwania w coraz trudniejszych warunkach. Gdy środowiska o większych ambicjach zyskują posłuch i rosną w siłę, otacza się je kordonem sanitarnym, niszczy przemysłem pogardy, a jeśli to nie pomaga – tajemniczo dziesiątkują je seryjne samobójstwa lub katastrofa lotnicza.

Projekt pacyfikacji nadwiślańskich ziem, inaugurowany w katyńskim, a dopełniony w smoleńskim lesie powiódł się znakomicie. Nie ma dzisiaj „kwestii polskiej”, która niepokoiła Europę w XIX stuleciu, potem podczas I i II wojny światowej. Jest atrapa Rzeczypospolitej zapewniająca pokorę jej mieszkańców wobec potęg władających kontynentem.

I tylko pamięć może nas ocalić, a ściślej: przywrócić chęć ocalenia. Chlubna pamięć o niepodległości i jej zdeterminowanych obrońcach, ale także bolesna pamięć o zbrodniach, które niepodległość nam odebrały, a nadzieję jej odzyskania – zabiły. Ta dolegliwa, dręcząca pamięć jest równie, a może nawet i bardziej potrzebna, bo mocniej doskwiera, brutalniej zakłóca chocholi letarg, w który zapadliśmy. Nie przypadkiem jej właśnie szczególnie nienawidzi lumpenelita. I nie przypadkiem podsuwają ją nam poeci zatroskani narodową degrengoladą, którzy po wielu dziesięcioleciach wciąż przypominają Katyń. Jak Leszek Długosz w tomiku wydanym właśnie nakładem Arcanów: „Ogarniam myślą Ich/Ogarniam myślą tamte Ich ostatnie chwile/Ponad gniew, strach, wzgardę i bezradność/– Co może niemy bunt?/Na końcu zawsze jednak woła Miłość/Najdroższa, Synku, Mamo/– Boże/Strzał/Ciemność…”.

Tomik nosi tytuł „Pamiętać”. Tak jak wiersz umieszczony na końcu: „– Pamiętać, to być wiernym…/Ponad interes, ryzyko opłacalności/Wszelaką koniunkturę/Niestrudzenie i odważnie pytać/– Skąd zdrada przyszła?/– I czyja wina?/Nie milczeć kiedy upokarzają twoje imię/Kneblują zdanie/Zadeptują twoje ślady/Pamiętać… to umieć dochować wiary/Że sprawiedliwość miłość prawda/To kategorie nieprzynależne do żadnych tu/Układów/Lecz desygnaty zasady innej/S p o z a/– Nie stąd…”.
Pamiętać to istnieć.

Wanda Zwinogrodzka

za:niezalezna.pl/65785-pamietac-zeby-istniec

Copyright © 2017. All Rights Reserved.