Prof. M. Ryba: sprawa TW ,,Bolka” to tło głębszego sporu



Na razie jeden „Bolek”

Na wyjaśnienie czeka wiele spraw ważnych dla polskiej racji stanu dotyczących choćby uzależnień służb specjalnych, uwikłań wysokich wojskowych. O tym, że Lech Wałęsa był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „Bolek”, opinia publiczna wie od roku 2008, kiedy ukazała się niepozostawiająca wątpliwości, solidnie udokumentowana praca naukowa Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”, a po niej popularne książki Cenckiewicza „Sprawa Lecha Wałęsy” i „Wałęsa. Człowiek z teczki”. Przed Wałęsą ostrzegali też od lat ludzie ze środowiska Wolnych Związków Zawodowych na Wybrzeżu, tacy jak Joanna i Andrzej Gwiazdowie, Krzysztof Wyszkowski czy śp. Anna Walentynowicz, ale nikt ich nie słuchał – cóż mogli mieć do powiedzenia ci, których media głównego nurtu przedstawiały jako zawiedzionych i pełnych żalu do świata frustratów, odstawionych na boczny tor?

Zapominano, że sami taką drogę wybrali, odcinając się od okrągłostołowych machinacji. Nie było końca szczuciu przeciwko Kazimierzowi Świtoniowi, gdy w noc obalenia rządu Jana Olszewskiego wykrzyczał z trybuny sejmowej: „Prezydent Lech Wałęsa jest na drugiej liście jako agent SB”. Kto chciał poznać prawdę o „zwycięzcy komunizmu”, ten ją poznał. Ludzi ślepo wierzących w jego niewinność i spisek „zawistnych ludzi”, opętanych „teoriami spiskowymi” czy chcących zrobić na nazwisku Wałęsy karierę, nic nie przekona.

Nawet, jeśli zobaczą na własne oczy jego denuncjatorskie zobowiązanie z odręcznym podpisem, powiedzą, że to kolejna fałszywka. Pochodzące z domu Czesława Kiszczaka dokumenty nie wnoszą zatem do sprawy „Bolka” nic nowego. Jedyna korzyść, jakiej można się spodziewać po jej rozdmuchaniu od nowa, to utrata przezeń twarzy na Zachodzie, gdzie uchodzi za człowieka, co to własnymi rękoma obalił komunizm. Ale i temu zapobiegną artykuły korespondentów związanych ze środowiskami dawnej Unii Wolności oraz jej spadkobierczyni Platformy Obywatelskiej. Niewykluczone, że niebawem prokurator zawita do domu Wojciecha Jaruzelskiego, a pewnie i do innych.

Ile jeszcze podobnych spraw wypłynie? Aparatczycy przechwalali się przecież niemal otwarcie, że mają w zanadrzu „polisy ubezpieczeniowe”. Istotne jest pytanie, dlaczego dopiero teraz prokuratorzy przeprowadzili rewizję u Kiszczaka. Czy nie było sposobności dokonania tego wcześniej? Toczyły się przecież procesy w sprawie zbrodni w kopalni „Wujek” w 1981 roku, w 2014 roku Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu informowała, że „sprawa kierowania zabójstwem ks. Jerzego Popiełuszki jest jednym z wątków obszernego śledztwa w sprawie funkcjonowania związku przestępczego w strukturach MSW od 1956 do 31 grudnia 1989 roku”, śledztwo w sprawie śmiertelnego pobicia Grzegorza Przemyka w Warszawie w 1994 roku zostało umorzone; śledztwo w sprawie wprowadzenia stanu wojennego ciągnęło się latami, aż podejrzani rozstali się z tym światem, a ostatni z nich, Stanisław Kania, został uniewinniony w 2012 roku. Co stało na przeszkodzie, by wejść z nakazem prokuratorskim do domów kilku prominentnych funkcjonariuszy reżimu? Pakt zawarty pod okrągłym stołem, przypieczętowany fortunami zbitymi na lewej prywatyzacji, miliardowymi nielegalnymi interesami, a także krwią tych, którzy wyłamywali się z ferajny.

Za kulisami „transformacji” Formacja polityczna powstała przy Okrągłym Stole, pochodząca ze zmowy dawnych aparatczyków i bezpieków z tzw. konstruktywną opozycją, rządząca Polską od ćwierćwiecza z krótkimi przerwami, stara się zachować po totalnej klęsce wyborczej 2015 roku maksimum swoich aktywów. Temu właśnie celowi służyć ma operacja wokół Trybunału Konstytucyjnego, mająca zablokować uzdrowienie struktur państwa i pozbycie się z nich patologii rodem z Magdalenki, mianowanie swoich ludzi na stanowiska niewybieralne czy rozpaczliwe, choć zakończone klęską, próby utrzymania mediów publicznych.

Czy dla chcących ratować wpływy nie nadszedł właściwy czas po temu, by zacząć opróżniać schowki po zmarłych moskiewskich sprzedawczykach, którzy rządzili komunistyczną Polską? Albo niepotrzebnych już agentach wpływu, których akta podobno nie istnieją? Przecież pogrążenie kilku byłych prominentnych postaci rodem z PRL, zwłaszcza tych zmarłych, może się przydać dla uwiarygodnienia różnych instytucji odpowiedzialnych za praworządność, na które PiS przygotowuje „zamach”. Józef Oleksy nie żyje, więc na światło dzienne mogą wyjść kulisy dawno zapomnianej sprawy „Olina” i jego kontaktów z płk. KGB Władimirem Ałganowem.

Zmarły w 2014 roku Oleksy, uznany w 2004 i 2005 roku przez sąd lustracyjny pierwszej i drugiej instancji za współpracownika KGB, doczekał się umorzenia sprawy przez Sąd Najwyższy w 2007 roku z uzasadnieniem, że nie wpisał do oświadczenia lustracyjnego swojej współpracy z Agenturalnym Wywiadem Operacyjnym „w wyniku błędu”. Bez większej szkody da się zatopić Aleksandra Kwaśniewskiego – nie jest już potrzebny. Kiedy w 2000 roku wypłynęła afera „Alka”, przekonywano nas, że niemal cała dokumentacja jego dotycząca – Kwaśniewski miał być pod tym pseudonimem zarejestrowany jako współpracownik organów bezpieczeństwa w latach 1983-1989 – została zniszczona.

A jeśli odnajdzie się w mieszkaniu albo na daczy kolegi z dawnych czasów? Towarzysze z dawnej PZPR i bezpieki również na siebie zbierali haki. Spektakularne ujawnienie dokumentów dotyczących Wałęsy odwraca uwagę od spraw daleko dziś ważniejszych. Szeroka akcja poszukiwawcza może – oprócz odgrzewanych kotletów – dostarczyć informacji nowych, istotnych dla wyjaśnienia okoliczności transformacji 1989 roku, ważnych dla polskiej racji stanu, a dotyczących aktualnych jeszcze uzależnień służb specjalnych od putinowskiej Rosji, uwikłań wysokich wojskowych, roli rosyjskiej agentury w wielkim biznesie. W obronie Wałęsy na jego oskarżycieli wylano szambo. Grożono im i ich rodzinom, szantażowano utratą pracy. A oni mieli rację. A skoro tak, wyobrazić sobie łatwo, ile jeszcze porażającej wiedzy czeka na odsłonięcie. Co nam po „Bolku”, skoro nie znamy następców?


Anna Zechenter

za:www.naszdziennik.pl/mysl/152787,na-razie-jeden-bolek.html

***

Prof. M. Ryba: sprawa TW ,,Bolka” to tło głębszego sporu

Sam fakt, że gen. Czesław Kiszczak posiadał tak znaczące dokumenty, rodzi szereg pytań; przede wszystkim o to, czym był Okrągły Stół i ,,układanka” po nim – zwrócił uwagę prof. Mieczysław Ryba. Historyk odniósł się w ten sposób do sprawy odnalezienia w mieszkaniu generała dokumentów dotyczących TW ,,Bolka”.

W domu Marii i Czesława Kiszczaków znaleziono szereg dokumentów; wśród nich m.in. teczkę personalną i teczkę pracy TW ,,Bolek” oraz odręcznie napisane zobowiązanie do współpracy, podpisane Lech Wałęsa ,,Bolek”. Dziś na specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej poinformował o tym prezes IPN-u Łukasz Kamiński.

Prof. Mieczysław Ryba w rozmowie z Telewizją Trwam, podkreślił, że cała sprawa związana z Lechem Wałęsą, którą pochłonięte są obecnie media, stanowi jedynie tło o wiele głębszego sporu.

– Pojawia się pytanie czy służby miały lub czy też jeszcze mają pewien wpływ na bieg spraw publicznych? (…) Pamiętajmy, że to jest tylko tło głównego sporu, ponieważ sam fakt, że Czesław Kiszczak posiadał tyle znaczących dokumentów dotyczących nie tylko jednego z głównych architektów Okrągłego Stołu, ale kto wie, jakie jeszcze inne dokumenty – mówi nam bardzo dużo. Pojawia się wiele pytań: czym był Okrągły Stół? Czym była układanka po okrągłostołowa? Dlaczego nie udało się wiele rzeczy związanych z dekomunizacją? Co znaczy ten cały układ? To jest kwestia nad którą trzeba się zastanowić  – zaznaczył prof. Mieczysław Ryba.

Historyk wskazał, że wyjaśnienie sprawy Lecha Wałęsy i jego układów z SB nie jest kwestią pierwszorzędną. Najpierw należałoby – jak mówił – zastanowić się nad tym, jakie znaczenie miały te materiały w latach 90. i w początkowym czasie XXI wieku.

– Pamiętajmy o tym, że gdyby zostało to wyjaśnione zaraz na początku lat 90., to mielibyśmy czystą sytuację – był jakiś etap współpracy, później była inna sytuacja i tym już by nie grano. Brak wyjaśnienia tych spraw, brak rozliczenia komunistów, również w takim sensie, że odebrano by im te materiały, których mieć nie powinni, doprowadziłyby do patologizacji życia publicznego w Polsce, bo takich Kiszczaków najprawdopodobniej w Polsce było wielu – zaznaczał prof. Ryba.

Wraz z odnalezionymi dokumentami powraca sprawa początków III RP i Okrągłego Stołu, który ,,montowany” był przez Jaruzelskiego i Kiszczaka. Jak dodaje prof. Mieczysław Ryba, ten i wiele innych układów, które nastąpiły po nim, mogły powstać nie tylko za pośrednictwem jednej osoby i nie tylko w Warszawie.

– Pamiętajmy, że takich Kiszczaków lokalnych trochę w Polsce było i myślę, że oni w podobny sposób starali się swoje znaczenie, swoją siłę organizować. Ten „wrzód” trzeba było przeciąć u samego początku – zaznaczył prof. Ryba.

Zdaniem historyka, niedawny upadek i przegrana Platformy Obywatelskiej to poważna porażka układu obozu komunistycznego i części opozycji solidarnościowej, która nastąpiła dopiero po wielu, wielu latach od jego zawiązania.

za:www.radiomaryja.pl/informacje/prof-m-ryba-sprawa-tw-bolka-to-tlo-glebszego-sporu/

***

Kłopot z TW Bolek



To że Lech Wałęsa donosił, w latach 70. jest naganne, ale do wybaczenia, natomiast to co robi po 1989 roku, już zupełnie nie.

Historia znowu zachichotała. Tu muszę przytoczyć po raz kolejny moją ulubioną maksymę, mojego ulubionego autora i myśliciela czyli mnie (żart taki): Postać i biografia Lecha Wałęsy to jest koronny dowód na to, że Pan Bóg ma poczucie humoru.

Dykteryjka jak dykteryjka, ale sytuacja jest po prawdzie mało wesoła. Przecież jak by mogło być pięknie. Robotnik doświadczony w 1970 roku, kiedy komuniści strzelali do stoczniowców, prześladowany przez bezpiekę, dziesięć lat później, przeskakuje przez płot Stoczni Gdańskiej, staje na czele strajku, który implikuje powstanie Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”. Ten ruch społeczny okazuje się na tyle silny, że obala „imperium zła” i zmienia w konsekwencji mapę Europy. Na nic czołgi wystawione przez prosowieckich generałów, niezłomny Lechu wytrwał. Co więcej, w obliczu zwycięstwa wybacza swoim oprawcom siada z nimi do okrągłego stołu, a wdzięczny mu za to wszystko naród wybiera go prezydentem. Po zakończeniu belwederskiej misji, kiedy okazuje się kimś mądrym i wyważonym, zostaje niezaprzeczalnym autorytetem. Jako noblista, szanowanym na świecie, a my jesteśmy po wsze czasy dumni z takiego bohatera

Zresztą taki obraz Lecha Wałęsy funkcjonuje na świecie i to jest ta eksportowa wersja.

Co to dużo mówić, każdy z nas chciałby, żeby tak wyglądała rzeczywistość. Natomiast swoim postępowaniem po 1989 roku, Lech Wałęsa nie dał nam żadnej szansy, by uważać go za kogoś wielkiego.

To że współpracował z bezpieką to nie ulega kwestii. Są niezbite dowody, znane zresztą od lat. Ale można to wytłumaczyć, zastraszeniem, błędami młodości, czy chwilą słabości. Chociaż gdy się ogłada film „TW Bolek” Grzegorza Brauna i jeden ubek mówi do drugiego, wychodząc z przesłuchania Wałęsy: „Jest nasz. Przysięgał na krzyżyk, że będzie donosił”, to ciary przechodzą. Jednak jego następne czyny uprawniałyby, by potraktować je na równi z przemianą Kmicica w Babinicza.
Ale niestety tak się nie da. Postawa naszego Lecha jest zwyczajnie odrażająca. Nie dość, że jest kłamcą lustracyjnym, to jest kłamcą pospolitym. Szczególnie godne potępienia jest jego postępowanie wobec osób, którymi poniewierał tylko dlatego, że znały prawdę o jego życiorysie. Mając władzę i przywileje, poniżał tych wszystkich, którzy podważali jego geniusz i nieomylność. Ciągał ich po sądach, odżegnywał od czci i wiary, a do tego chełpił się swoimi gażami za wykłady, i kpił, że oni takich kwot nigdy nie zarobią. Do tego bez przerwy podkreślając, że on sam obalił komunę, deprecjonując wkład 10 milionów członków „Solidarności” i wielu ludzi, którzy wycierpieli za swoją działalność opozycyjną, wychodzi na butnego pyszałka bez żadnych skrupułów. A do tego bez rozumu.

On mówi o „małych ludziach”, którzy go szarpią. Sam okazał się małym człowiekiem niegodnym takiego wyniesienia jakiego doświadczył.
Los, tak jak potrafi wynieść, tak potrafi też i poniżyć.
Teraz Lech Wałęsa, gdy co tu dużo mówić, w dziwnych okolicznościach wypłynęły oryginalne dokumenty z jego ubeckiej teczki, wije się, idzie w zaparte i wydaje wybielające siebie oświadczenia.

Nic mu to już nie da. Oczywiście będzie go bronić środowisko III RP, któremu udało się dzierżyć władze przez 25 lat i utrzymywać społeczeństwo w bajce o biednych donosicielach, zmuszanych i szantażowanych. Ale ich świat upada.

Prawda okazuje się silniejsza od propagandy.

Gdy Lech Wałęsa w obliczu ewidentnych dowodów, twierdzi, że niczego nie podpisywał, nie donosił, nie brał pieniędzy, to pojawia się jedno pytanie. Czy dlatego obalał rząd Jana Olszewskiego i torpedował lustrację, by jego niewinność nie wyszła na jaw? Bzdura.
To on swoim postępowaniem, swoim wierutnym trwaniem w kłamstwie uniemożliwia nam byśmy mu wybaczyli i żebyśmy cenili jego zasługi jakie bez wątpienia miał.

Generał Kiszczak nie trzymał fałszywek i podróbek. Jak się okazuje nie tylko „rękopisy nie płoną”, także ubeckie kwity nie giną.

Mamy kłopot z TW Bolkiem. I bohater i tandetny gracz (także w totolotka chłe, chłe) w jednej osobie.

Ryszard Makowski

za:www.stefczyk.info/blogi/omnibus-prowizoryczny/klopot-z-tw-bolek,16204171464#ixzz40w1MBB32

***

Ziemkiewicz: Wałęsa to humbug XX wieku



„Teraz do grona zdemaskowanych oszustów dołącza Wałęsa, którego wylansowano na ikonę walki o wolność”.

Rafał Ziemkiewicz komentuje sprawę akt Lecha Wałęsy, przypominając, że to kolejna postać przez którą Polska i Polacy mają problemy.

„Z Polaków znanych w USA co i raz któryś okazuje się dla nas, delikatnie mówiąc, powodem do wstydu. Najpierw obalono mit Jerzego Kosińskiego, który swe „świadectwo” holocaustu od początku do końca zmyślił, bezczelnie splagiatował nieznaną w Ameryce powieść Dołęgi-Mostowicza, a na dodatek w ogóle nie napisał swoich książek, tylko opłacił do tego „murzynów”” - czytamy na stronie uZiemkiewicza.pl.

Publicysta wskazuje, że obecnie problem jest też z Wałęsą. „Teraz do grona zdemaskowanych oszustów dołącza Lech Wałęsa, którego wylansowanie na ikonę światową walki o wolność, znaną i honorowana od Caracas po Dubaj, stanowi największy historyczny humbug XX wieku. Po prawdzie, dla ludzi zainteresowanych historią najnowszą to, czego ostatecznie dowiodły papiery z pawlacza pani Kiszczakowej od dawna już tajemnicą nie było – co najmniej od czasu publikacji Archiwum Mitrochina, gdzie agenturalność Wałęsy stwierdzona była jednoznacznie na podstawie dokumentów z samej moskiewskiej centrali (w wydaniu polskim stosowny fragment został ocenzurowany przez wydawcę)” - zaznacza.

Ziemkiewicz pyta: „skoro agenturalna współpraca w latach 1970-76 nie miała potem kontynuacji, to dlaczego Wałęsa tak głęboko brnął w kłamstwa, dlaczego w stosownej chwili nie przyznał się do tej młodzieńczej chwili słabości – bo przecież gdyby był u szczytu kariery, wybaczono by mu to?”

„Ba, dlaczego brnął w kłamstwo nie tylko on sam, ale sekundowała mu w tym cała pomagdalenkowa elita władzy? Choć kłamiąc, doskonale wiedziała, że kłamie? Nic nie wskazuje na to, by Wałęsa po roku 1980 był pod kontrolą SB i generałów rządzących PRL – ale wiele, że jednak w grze, jaką z nimi prowadził, karta „Bolka” była używana. Nie tylko w kraju. Fakt, że mikrofilmy sprawy znajdowały się w Moskwie pozwala zrozumieć szokujące swego czasu postępowanie Wałęsy, gdy sabotował polskie wejście do NATO, domagając się jakiegoś NATO-bis, gdy próbował trwale zainstalować w Polsce sowiecką agenturę w postaci eksterytorialnych spółek w byłych bazach Armii Czerwonej” - zauważa Ziemkiewicz.

za:www.stefczyk.info/publicystyka/opinie/ziemkiewicz-walesa-to-humbug-xx-wieku,16229870283#ixzz40w1iKFEi

***

Dajmy spokój z Wałęsą - kto jeszcze siedzi w szafie Kiszczaka?


Dyskusja o Wałęsie uświadamia jedno: proponowani nam od ponad dwóch dekad „herosi” to banda uwikłanych kombinatorów. Czyż nie świadczy o upadku naszego państwa fakt, że za wielkich bohaterów uznano ludzi, którzy mogą zostać w jednej chwili skompromitowani przez dokumenty ukryte prawem kaduka w tekturowym pudle generała - członka służalczego wobec obcego najeźdźcy reżimu?


Ten sympatyczny dziadzio – można powiedzieć – wywinął niezły numer wszystkim tym, którzy szczerze wierzyli, że ani jeden dokument i ani jedno zdjęcie kompromitujące elity III RP nie ujrzy światła dziennego. A przynajmniej nie z woli tych, którzy III RP powołali do życia przy Okrągłym Stole. Czesław Kiszczak – szef komunistycznej bezpieki – postanowił jednak zakpić sobie okrutnie z tego, co stworzył, zdecydowawszy o ujawnieniu bezpieczniackich materiałów po swojej śmierci.


Czy chciał w ten sposób uderzyć w instytucje III RP budowane, jak wiadomo, przez komunistów i solidarnościowców pospołu, czy też po prostu uczynił tak dla hecy? Trudno powiedzieć. Ale wydaje się, że ujawnienie dokumentów skrywanych dotąd w „szafie Kiszczaka” nie jest wyłącznie jego pomysłem. Z zamiarem takim nosił się bowiem już w 1996 roku, wszak właśnie z kwietnia tego roku pochodzi list, który skrobnął do szefa Archiwum Akt Nowych, informując o przekazaniu dowodów na współpracę Lecha Wałęsy z bezpieką. Co się stało, że list ów – podobnie zresztą jak sensacyjne dowody – nie trafił do adresata? Doprawdy, trudno zgadnąć. Ale ktoś lub coś skłoniło Kiszczaka do tego, by decyzję o ostatecznym zdemaskowaniu „Bolka” odłożyć ad Kalendas Graecas. A może, napisawszy list, schował go do szuflady, by zaufana mu osoba wysłała go na wypadek jego nagłej śmierci? Pytania, które pojawiają się w kontekście numeru, jaki Kiszczak wywinął ludziom określającym go mianem „człowieka honoru” (cyt. za: Adam Michnik), jest mnóstwo. Problem jednak w tym, że próba zrozumienia działań byłego szefa bezpieki wydaje się warta funta kłaków, wszak prowadzone przez tajne służby rozgrywki zwykle są dla naszych oczu głęboko ukryte. Stąd jesteśmy skazani na spekulacje i zadawanie pytań, które mogą zasiewać konieczny sceptycyzm. Ale jest coś jeszcze: stos dokumentów z domu Kiszczaka, które trafiły wreszcie w ręce IPN-owskich badaczy. A te każą postawić co najmniej dwa istotne postulaty.


Ujawnijcie wszystkie dokumenty!


To niesamowite, że od kilku dni liczni komentatorzy toczą absurdalną dyskusję o uwikłaniu Wałęsy we współpracę z bezpieką. Znalezione u Kiszczaka teczki nie są przecież żadnym wiekopomnym odkryciem, ani krokiem milowym dla polskiej historiografii. Z całą pewnością są one bezcenne dla historyków, stanowią wielką satysfakcję dla atakowanych za pisanie o współpracy przywódcy „Solidarności” z SB oraz – oby! – bezcenną motywację dla samego Lecha Wałęsy, by stanąć w końcu w prawdzie i rozliczyć się ze swoją przeszłością. Ale dla debaty publicznej czy świadomości społecznej znaczenie tych dokumentów jest po prostu znikome. Kto (obrazoburczo przyznajmy) traktuje Okrągły Stół, jako wydarzenie porównywalne w swojej mierze z chrztem Polski, uzupełnienia luk w wałęsowskich teczkach nie potraktuje poważnie, a ten, kto postrzega III RP jako twór nieuczciwego paktu w Magdalence, wzruszy ramionami. Fakty dotyczące współpracy Wałęsy z SB znane są wszak od dawna. Wiedzą o niej zarówno bliscy współpracownicy byłego prezydenta, jak historycy, a opinia publiczna miała szansę zgłębić temat gdy prof. Sławomir Cenckiewicz wraz z dr. Piotrem Gontarczykiem wydali książkę „SB a Lech Wałęsa”. Cóż nam więc z tego, że IPN ujawnia podpisane przez Wałęsę dokumenty dotyczące współpracy? Niewiele, choć – co do zasady – bardzo dobrze, że każdy będzie mógł je obejrzeć.


Zdecydowanie bardziej niepokojące jest jednak inne pytanie: co znajduje się w pozostałych materiałach znalezionych w domu Kiszczaka? I dlaczego nawet słowem nikt zająknął się dotąd o ich zawartości? Prezes IPN co prawda wspomniał o „kolejnych pakietach dokumentów”, które mają być poddawane podobnej procedurze do tych wałęsowskich, ale czy naprawdę to one muszą czekać w kolejce? Że były Polski prezydent był tajnym współpracownikiem – to żadna nowość. Można jednak przypuszczać, że Kiszczak miał w szafie znacznie ciekawsze materiały niż potwierdzenie uwikłania Wałęsy. Czy są tam informacje dotyczące takich ludzi, jak Bronisław Geremek, Tadeusz Mazowiecki czy Leszek Balcerowicz? Wszak wszyscy ci „ojcowie założyciele” mieli (lub mają, bo ostatni nadal żyje) na swoim sumieniu kooperację z wrogim komunistycznym systemem. Każdy z nich jest też wykreowany na nieskazitelną legendę, podobnie jak Wałęsa. Inna sprawa, że do szafy wszechwładnego niegdyś Kiszczaka mogły trafić też materiały kompromitujące polityków rządzącej obecnie prawicy. Przecież wszystkie formacje polityczne po 1989 roku powstawały na warunkach dyktowanych przez porozumienie z postkomunistami i w każdej znajdują się tacy, którzy co najmniej romansowali z systemem, o ile nie trzymali w szufladach swoich biurek legitymacji partyjnych. A co jeśli, obok takich legitek, znalazło się również zobowiązanie do współpracy?


Co więc dokładnie znajdowało się w szafie Kiszczaka? Dlaczego jako pierwsze otrzymujemy dokumenty dotyczące Wałęsy? Czy chodzi o rozpętanie burzy, która ułatwi przetrzebienie pozostałych teczek z „niebezpiecznej” zawartości? Dlaczego IPN nie mógł poczekać miesiąc, przeglądnąć całości materiałów i opublikować wszystkich? Po co owe igrzyska z Wałęsą w roli głównej?


Czas zabrać się z historię!


Drugi postulat nierozerwalnie wiąże się z pierwszym. Wszak sprawa dokumentów Kiszczaka uzmysławia, w jaki sposób historia minionych kilkudziesięciu lat oddziałuje na obecną sytuację polityczną. Rozliczenie z komunizmem i przełożenie historycznych akcentów z promowania wykreowanych przez słusznie miniony system elit III RP, na przypominanie o prawdziwie chwalebnych postaciach polskiej historii wydaje się być obecnie jednym z priorytetów. Dlaczego obecna władza – mimo siedzenia przez osiem lat w opozycyjnych ławach z sutą dotacją wpływającą na partyjne konto – nie ma jeszcze gotowych konkretnych propozycji dotyczących zmiany ustawy o IPN, pomysłów na promowanie polskiej historii poprzez filmy czy sztuki teatralne, a także koncepcji wielkich projektów muzealnych, jak choćby Muzeum Historii Polski? Gdzie są te obiecywane szuflady pełne ustaw? Gdzie gotowość do rządzenia? Jak dotąd bowiem słyszymy dość mgławicowe zapewnienia, że ustawa o IPN zostanie zmieniona, zaś wkrótce powstanie jakaś wielka superprodukcja związana z polską historią. Pytajmy więc: jakie są założenia tej ustawy? Czy przywrócona zostanie silna władza prezesa Instytutu na niekorzyść niesławnej Rady? Czy Instytut przestanie inwestować w durne projekty badawcze, jak np. badanie tego, co pod pierzyną wyprawiali żyjący w czasach PRL? Kiedy dokładnie ruszą prace nad wielką superprodukcją filmową o Polsce? Jaką konkretnie historię nam ona opowie?


Czas wziąć się na poważnie za Polską historię i opowiedzieć prawdę o polskich bohaterach, z których wielu zostało dzisiaj zapomnianych. Dyskusja o Wałęsie uświadamia bowiem jedno: proponowani nam od ponad dwóch dekad „herosi” to banda uwikłanych kombinatorów. Czyż nie świadczy o upadku naszego państwa fakt, że za wielkich bohaterów uznano ludzi, którzy mogą zostać w jednej chwili skompromitowani przez dokumenty ukryte prawem kaduka w tekturowym pudle generała - członka służalczego wobec obcego najeźdźcy reżimu? Naprawdę, śmiechu warte.


Krzysztof Gędłek

za:www.pch24.pl/dajmy-spokoj-z-walesa---kto-jeszcze-siedzi-w-szafie-kiszczaka-,41376,i.html#ixzz40w28cekZ

***

Jurasz o tym, dlaczego Wałęsa optował kiedyś za NATO-bis i EWG-bis

Zastanawiałem się nad sprawą Lecha Wałęsy i uświadomiłem sobie, że gdybym miał okazję zadać mu pytanie to dotyczyłoby ono wysuniętej przez niego koncepcji NATO-bis i EWG-bis, tj. koncepcji, która - dodajmy - zaszokowała ówczesny rząd, o czym mówił publicznie m.in. prof Krzysztof Skubiszewski (vide wypowiedź prof Krzysztofa Skubiszewskiego: http://www.skubi.net/nato.html). Odbywa pomysły - gdyby nie daj Boże wcielono je w życie - oznaczałyby, że Polska dzisiaj miałaby gwarancje bezpieczeństwa mniej więcej takie, jak ma obecnie Ukraina (czyli funta kłaków warte).
Zgłoszenie przez ówczesnego Prezydenta RP pomysłu NATO-bis mogło zasadniczo osłabić nasze szanse na wejście do NATO. Czemu więc Lech Wałęsa taki pomysł ogłosił? Widzę dwie hipotezy - pro-wałęsową i anty-wałęsową.

Hipoteza pro-wałęsowa to konstatacja, iż pomysł ten narodził się, jak wiele skądinąd pomysłów w naszym kraju, z przypadku, nikt tego na poważnie nie przemyślał a Lech Wałęsa jedynie, jak mu się to często zdarzało, "chlapnął".

Hipoteza anty-wałęsowa sprowadzałaby się do tego, że prezydent Wałęsa otoczony (nieprzypadkowo) przez ludzi o niejasnej (esbeckiej lub wojskowej) przeszłości był przez nich manipulowany i podsunięto mu koncepcję, która była niezgodna z polską racją stanu. Nie wierzę w to, iżby Lech Wałęsa rozumiał i świadomie optował za tak szkodliwym pomysłem jak NATO-bis, ale wystarczy przyjąć hipotezę, iż miał w otoczeniu ludzi, którzy podsuwali mu takie pomysły, a których to ludzi nie mógł się pozbyć z racji na swą przeszłość, którą - jak wszystko na to wskazuje - ukrywał. Słowem oznaczałoby to, iż esbecy (albo ludzie z "wojskówki") mający wpływ na Lecha Wałęsę byli wierni starym związkom z Moskwą.

I tu się pojawia problem i zarazem dowód na poplątanie polskich losów i polskiej historii. Rzecz w tym, że zdecydowana większość ekipy, która w MSZ i MON doprowadziła do naszego wejścia do NATO to byli albo kadrowi oficerowie służb okresu PRL, albo Tajni Współpracownicy tych służb, albo osoby oskarżane o to, że były Tajnymi Współpracownikami.

Powyższe nie unieważnia pytania o to, czemu Lech Wałęsa zgłosił pomysł NATO-bis i nie unieważnia podejrzenia, iż mogli za tym stać otaczający go ludzie o określonej przeszłości. Gdyby tak było to byłby to dowód potwierdzający, iż czasem miało (i być może nadal ma) miejsce iunctim pomiędzy uwikłaniem w okresie PRL, a (niezgodzonym z interesami kraju) działaniem w III RP. Rzecz w tym, że teza ta jest prawdziwa tylko wówczas, gdy zastrzega się, iż z owym iunctim mamy co czynienia "czasami", a nie "zawsze". Wiedza bowiem o tym, kto Polskę do NATO realnie wprowadził pokazuje, iż byli ludzie głęboko uwikłani w PRL, którzy dobrze służyli Polsce po 1990 r. Teza, która z kolei z góry odrzuca istnienie jakiegokolwiek związku i jakichkolwiek uwikłań z przeszłości jest - w mojej ocenie - równie fałszywa - jak ta, która każe widzieć ów związek, tak jak widziałby go Danton, albo - to nazwisko pasuje nawet lepiej - Saint-Just.

A skoro ani "zawsze", ani "nigdy", ale - jak to w życiu zwykle bywa - "czasami" to może warto warto zamiast tez generalnych zacząć badać konkretne przypadki. Rzecz w tym jednak, że w sporze o Lecha Wałęsę jedni krzyczą "zawsze" a drudzy skandują "nigdy". I dlatego to przekrzykiwanie się jest coraz mniej sensowne.

Witold Jurasz

za:www.fronda.pl/a/jurasz-o-tym-dlaczego-walesa-optowal-kiedys-za-nato-bis-i-ewg-bis,66402.html

***


Prawda o "Bolku" złamaniem demokracji? KOD zapowiada manifestację w obronie Wałęsy

Tzw. Komitet Obrony Demokracji najwyraźniej uznał, że ujawnienie teczki TW "Bolka", którym wg dokumentów był Lech Wałęsa nie mieści się w standardach państwa demokratycznego. Członkowie KOD-u postanowili zorganizować manifestację w obronie byłego prezydenta.

Pikieta zorganizowana przez KOD odbędzie się w niedzielę, 28 lutego o godz. 14:00 przed domem Wałęsy w Gdańsku. W informacji zamieszczonej na stronie wydarzenia napisano, że  organizatorzy sprzeciwiają się fałszowaniu historii, które ma teraz miejsce. Jednocześnie przyznają, że nawet jeśli Lech Wałęsa popełnił w młodości jakiś błąd, bilans jego osiągnięć nie pozostawia wątpliwości.

Niezależnie od ocen jego działalności politycznej w III RP bierzemy go w obronę jako pomnik naszej historii, symbol uwolnienia tej części Europy spod jarzma komunizmu. Wiec jest otwarty dla wszystkich środowisk demokratycznych, stowarzyszeń, partii. Niech przyjdą wszyscy, którzy chcą wyrazić swoje poparcie dla Lecha Wałęsy! – apelują "obrońcy demokracji".

Przypomnijmy, że IPN udostępnił dziś teczki Tajnego Współpracownika o pseudonimie "Bolek". – Ja niżej podpisany Wałęsa Lech (...) zobowiązuję się zachować w ścisłej tajemnicy treść przeprowadzonych ze mną rozmów z pracownikiem służby bezpieczeństwa. Jednocześnie zobowiązuję się współpracować ze służbą bezpieczeństwa – brzmi fragment jednego z udostępnionych dokumentów, w którym były prezydent Lech Wałęsa zobowiązał się do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. W teczce znajdują się też pokwitowania odbioru pieniędzy za udzielane SB informacje

za:telewizjarepublika.pl/prawda-o-quotbolkuquot-zlamaniem-demokracji-kod-zapowiada-manifestacje-w-obronie-walesy,29882.html

***

Jagielski: Wałęsa boi się prawdy


Jeden z najbardziej zasłużonych działaczy "Solidarności" Henryk Jagielski odniósł się do treści pierwszych udostępnionych dokumentów dotyczących Lecha Wałęsy i jego agenturalnej przeszłości.

– Ten człowiek nie wie, co to jest prawda, pomimo że nosi w klapie Matkę Boską. Ta Matka Boska w końcu się odezwała – komentował współpracę Lecha Wałęsy z SB były opozycjonista Henryk Jagielski, pracownik Stoczni Gdańskiej w latach 1950–1981.

– Szczególnie Michnik powinien być rozliczony. Co on za gazetę prowadzi, czy tam jest chociaż jedno słowo prawdy? Nie wiem, czy Michnik to w ogóle człowiek. Teraz go broni senator Rulewski. Janek, inaczej gadasz w Gdańsku, a inaczej w mediach – zwracał się do senatora Jana Rulewskiego. – Oni się boją prawdy, tak samo boi się jej Wałęsa, choć mówi o tym z uśmiechem. Najlepiej by wyszedł, jakby powiedział całą prawdę – komentował.

Henryk Jagielski, miał być, według ustaleń historyka Sławomira Cenckiewicza, jedną z osób, na które donosił Lech Wałęsa. Podczas rozmowy z Anitą Gargas, Jagielski wspominał o kilku faktach, które świadczyły o podejrzanej działalności Wałęsy w czasie strajków na początku lat 80-tych.

– Komitet strajkowy miał być utworzony nie z nas, tylko odgórnie wybranych tzw. siedmiu ubowców, m.in. był tam Wałęsa. To była tzw. Rada Delegatów – i on się nigdy do tego nie przyznał – mówił. – Jakim cudem on się znalazł w drugim dniu strajku. Jakim cudem do tej pory nie wyjaśnił, jak się znalazł na drugim piętrze, gdzie pod komendą wojewódzką było co najmniej 20 tys. demonstrantów – zaznaczał. – Nigdy nie wytłumaczył też, dlaczego spóźnił się na strajk w 1980 roku – dodawał.

Jagielski skomentował również opublikowany dokument dotyczący kwot, jakie Wałęsa miał pobierać w zamian za współpracę ze służba bezpieczeństwa PRL.

– To były duże pieniądze w tym czasie, to mniej więcej tyle, co dzisiaj w nowych pieniądzach. Ja zarabiałem około 8 tys. złotych, to była bardzo wysoka pensja, trzeba było na nią pracować 12 godzin dziennie – podkreślał. Tłumaczył również, że już wówczas Wałęsa starał się pokazać, że pieniądze, które dostaje z SB, pochodzą z innego źródła, tłumacząc, że to wygrana w totolotka.

– Dopiero teraz z perspektywy czasu, wiem po co mówił, że wygrał w totolotka pieniądze. Te pieniądze dokładnie pokrywają się z publikowanymi teraz wynagrodzeniami – mówił.

za:www.fronda.pl/a/jagielski-walesa-boi-sie-prawdy-robie,66399.html

***
Ewangeliczna, uniwersalna mądrość mówi: Poznacie prawdę a ona was (nas) wyzwoli... Również ze spirali kłamstw i lęków.
k