Materiały nadesłane

Ks.prof. Paweł Bortkiewicz TChr - Refleksje laika

Nie jestem politologię. Nie jestem tym bardziej amerykanistą. Nie jestem także opętanym fascynacją Ameryką. Nie uwiódł mnie amerykański sen. Dlatego nie byłem szczególnie emocjonalnie i intelektualnie zaangażowany w amerykańskie wybory.

Jednak przy uwzględnieniu całego nakreślonego dystansu czuję potrzebę kilku słów komentarza po wyborach amerykańskiego prezydenta. Najpierw odnotowałem w swojej świadomości nieobecność Hillary Clinton w chwili ujawniania wyborczych głosów, czyli faktycznie w chwili jej porażki. To bardzo specyficzny gest - bardzo emocjonalny, świadczący o nieumiejętności radzenia sobie z problemem trudnym, z kryzysem. To widoczna niedojrzałość osobowościowa. Zarazem wdzięczny temat dla tych wszystkich, którzy odmawiali tej kobiecie predyspozycji do prezydentury.

Potem przyszł a kolejna myśl - przecież ona miała te wybory wygrane! Gdyby kilka tygodni temu poproszono by o opinię znawcę problemów wszelkich, proroka neolewicy i libertynizmu - bez intelektualnego zająknienia wydukał by może coś takiego: Hillary musiałaby ugościć wieprzowiną skradzioną ortodoksyjnym Żydom grupę muzułmańskich uchodźców szydząc przy tej okazji z praw lesbijek, by przegrała te wybory... Ano właśnie, zastanawiam się, czy p. Clinton nie dostałaby na pocieszenie Pulitzera za współautorstwo wspomnień "Jak przegrać stuprocentowo wygrane wybory prezydenckie?" Współautorstwo, bo jej partnerem mógłby być pewien polski polityk, którego imienia nie pomnę.

Ocena kampanii i jej wyniku to jedno. Kwestią o wiele poważniejszą jest sprawą, która wyłania się z przysłowiowego już wyboru "między dżumą a cholerą". Ten stan świadczy o pogłębiającym się kryzysie etosu polityki. Niedawno jeszcze śmiano się z nas z racji obserwacji człowieka straszącego teczką, prezydenta z wyższym wykształceniem ale niepełnym, innego prezydenta z pomrocznością jasną, czy tego, co to sprawował swój urząd "w bulu i nadziei". Dziś my możemy śmiać się z tzw. elit politycznych Zachodu, w tym Ameryki. Odchodzący prezydent o bliżej nie ustalonym pochodzeniu, obecna kandydatka okultystka, czy zwycięzca filtrujący z carem Rosji. Pytanie brzmi nie - dokąd idziemy? Ale - dokąd doszliśmy?

Ostatnia kwestia to ocena perspektyw związanych z nowym prezydentem. Powiem bardzo teologiczne - gdy jeden z kandydatów flirtuje z władyką Rosji, a druga flirtuje z szatanem, daję większą szansę temu, który paktuje że złym człowiekiem. Człowiek, nawet taki jak ten, jest jak pył na wietrze. Może dla nas Polaków najważniejsze jest to, że przestaniemy być bezkrytyczni wobec Stanów. Zobaczymy, że przy wszystkich sojuszach, nie można uśpić własnej czynności i odpowiedzialności. To nie Ameryką wywalczyła naszą niepodległość - to Polacy przyczynili się do niepodległości Stanów Zjednoczonych. Nie stać nas na sen o supermocarstwie. Zarówno w tym sensie, że my nim nie jesteśmy i nie będziemy, jak i w sensie, że nie liczmy zbytnio na opiekę obcej potęgi.