Miałem sen… Na ulicy szła demonstracja. Niesiono nosze, dla wygody były to nosze karetkowe, które umożliwiały ich toczenie na kółkach po powierzchni ulicy. Do tych noszy podbiegał młody zadowolony z siebie mężczyzna, kładł się na nich i leżał. Po serii kilku zdjęć z bohaterem, tzw. selfie, wykonanych przez idących obok leżącego, robił się ruch i rwetes. Kilka osób odkładało komórki do kieszeni i podbiegało, by sprawdzać puls, rytm serca, oddech i dokonywać ogólnej obdukcji. Po czym rozlegały się wrzaski tłumu: „Wojtek, nasz Wojtek padł”. W tym czasie z tłumu wybiegała rozhisteryzowana kobieta wrzeszcząc: „to wina Kościoła, to wina Kościoła”. Na kurtce miała przyczepioną kartkę: „jestem Agata, żona Wojtka, który padł”. Pochód, zwany też manifestacją szedł sobie dalej kilkadziesiąt metrów, po czym głowni bohaterowie spektaklu schodzili ze sceny teatru ulicznego: Wojtek ściskał się z Agatą, dokonujący obdukcji ściskali się i wymieniali nagrania z komórek, pozostali uczestnicy częstowali się wiezionymi obok w samochodzie zamówionymi wcześniej kanapkami. Chwila spokoju. Po czym znów Wojtek odsuwał od siebie Agatę i rzucał się na nosze. Następowały serie zdjęć, wrzaski, podbieganie do noszy, sprawdzanie pulsu i krzyki: "nasz Wojtek padł”. Żona w międzyczasie pisała swoje wrażenia na tablecie… I tak cyklicznie.
Oczywiście, ktoś powie, co za idiotyczny sen. Ale przecież i tak mniej idiotyczny od rzeczywistości, którą urządziła nam opozycja wobec Polski. Scena prowokacji, która miała dowieść, że policja pisowska zabiła na śmierć demonstranta, a przynajmniej go zagazowała była kluczowym elementem inscenizacji w tym teatrze absurdu i groteski. Może kogoś to śmieszyć, ale kpiny z Polski, z państwa i narodu nie są kwestią gustu w zakresie humoru. To jest naruszenie powagi naszego państwa. Ono wieńczy cały proces, który rozpoczął się w maju ubiegłego roku. Po widmie klęski wyborczej, jaki zapanował w obozie rządzącym po przegranej pierwszej turze przez ówczesnego prezydenta, zmontowano szybko nową ustawę o Trybunale Konstytucyjnym o nadzwyczajnych uprawnieniach i wyraźnie sprofilowanym politycznie składzie. Potem, po realnej podwójnej klęsce partie opozycyjne stały się opozycją wobec Polski. Skargi na arenie unijnej, destrukcje, manifestacje, happeningi i próby podpalenia Polski.
W czasach PRL śpiewaliśmy: „Jest taki dzień, bardzo ciepły, choć grudniowy/ Dzień, zwykły dzień, w którym gasną wszelkie spory […]Jest taki dzień, gdy jesteśmy wszyscy razem”. Warto byłoby dzisiaj, odkryć wagę i powagę tego czasu, dnia wigilijnego i świąt Bożego Narodzenia. Z powagę tych Świąt nie licuje nonszalancja wobec dobra wspólnego, nonszalancja wobec człowieka o odmiennych poglądach. Życzę sobie i Państwu, spotkania się we wspólnym domu, jakim jest Polska i dzielenia się chlebem wspólnej pracy dla jej dobra.