Publikacje członków OŁ KSD

Tomasz Bieszczad-Raj obiecany

Pieski małe dwa chciały przejść przez rzeczkę. Rzeczka była zła, zrobiły kładeczkę, ale kładka ta też defektów sporo ma!
„Si bon! Si bon! Tra-la-la-la, la-la-la! O yes! Si bon!” – nucił wesoło młodszy piesek, na pierwszy rzut oka pokojowy, chociaż nastawiony wojowniczo, ale porządnie wymyty i nieźle utrzymany. „A ja idu, szagaju pa Maskwie!” – beztrosko zawyło drugie psisko, stary, wyleniały kundel, który w swoim życiu już niejedną kładeczkę przeszedł, choć nie zawsze suchą nogą, bo niejeden raz spadł do wody.
Omijając wystające z kładeczki ostre papiaki, oba psy szły dziarsko na drugi brzeg rzeki, gdzie miały podjąć służbę u nowego pana. Nowy pan mieszkał od niedawna w odrestaurowanej hacjendzie i dużo im obiecywał. Psy znały go słabo: Od czasu do czasu rzucał im przez rzekę trochę granulatu do żarcia, albo konserwę.
Cienka kładeczka chwiała się niebezpiecznie. Młodszy pies przez chwilę pożałował swojej poprzedniej pracy. U starego pana pilnował magazynu norweskich winogron. Ale, jak się niedawno okazało, magazyn wykupił jakiś tajemniczy biznesmen i postawił na czatach swoich ochroniarzy, więc skończyła się praca i winogrona. Trzeba było szukać czegoś nowego.
Stary pies niespodziewanie zaskowyczał: „Fajny jest ten nasz nowy pan! Czeka na nas z otwartymi łapami. Aż się chce iść na służbę!”
Młodszy tymczasem rozmyślał, gdzie podziały się deski, które kiedyś leżały obok tartaku nad rzeką i z których dawny pan miał im postawić nowe budy. Ale już nie zdążył. Stary pies jakby usłyszał jego myśli:
„Nowy pan podobno wybuduje nam nie tylko budy, ale wręcz fabrykę płyt pilśniowych!”
„Wow! Wow!” – zaszczekali wesoło na myśl, ileż to płyt będzie do pilnowania.
Byli już w połowie kładki, gdy staremu psu zebrało się na wspomnienia: „Masz szczęście, Rocky, że długo nie służyłeś u dawnego pana. To taki zacofany zgred!” – rozmarzył się na wspomnienie swego starego mięsodawcy.
„Podobno karmił cię tylko raz na dobę?” – chciał wiedzieć szczeniak.
„Tak, tylko raz. I nie tymi syntetycznymi granulkami z importu, tylko ugotowanym pęczakiem z kawałkami wątróbki…” – stare psisko, na wspomnienie talerza z kaszą, zaczęło się mimowolnie ślinić, jakby miało wściekliznę. Intensywne burczenie w brzuchu było akompaniamentem dalszej wymiany zdań:
„Na drugim brzegu będzie na obiad witaminizowany baton i zagraniczne zupki. Pełna kultura, czujesz to, Burek! Hau-hau!” – młody szczeniak aż podskoczył z radości.
Dochodzili do drugiego brzegu. Stary kundel zaczął nagle zastanawiać się, czy dobrze zrobili, wybierając się w tę nieznana podróż do nowego pana. A co, jeśli dostaną budę z cienkiego plastyku, zimną i nieprzytulną?
„Lepsze nowe nieznane, niż stara nuda!” – młody pies, jakby uprzedzając wahania starego, wyszczekał hasło wszystkich rewolucjonistów świata: „Dostaniemy kabanosy z mączki rybnej i z polepszaczem smaku!”
„Pycha!” – stary nie przestawał się ślinić.
„Może będą i winogrona?” – młody zniżył głos do szeptu: „Podobno tę hurtownię owoców to wykupił nasz nowy właściciel… Przekonamy go, żeby trochę podłużył łańcuchy przy nowej budzie...” – rozmarzył się: „Nasz poprzedni łańcuch był krótki i ciężki. I zardzewiały. Fakt, że dawny pan rzadko go zapinał, no i często pękało jakieś ogniwo, więc można się było na parę godzin zerwać…”
„Polatało by się za suczkami, co Rocky?” – zapytał stary.
Ale młody pokręcił głową: „Coś ty, Burek! Służba nie drużba. Służba jest najważniejsza. Zresztą nowy pan da nam łańcuch z duraluminium.”
Stary pies kontynuował tę ożywczą myśl: „Przyzwyczaimy się, Rocky, zobaczysz… Wiem coś o tym, nauczę cię, jak się służy z przyjemnością... i jakoś to będzie. A suczki to same do nas przyjdą, zobaczysz. Z głodu…”
Szli z radością, aż zeszli z kładki na drugi brzeg. W nieznane.