Publikacje członków OŁ KSD

Tomasz Bieszczad: Incydent z flagami w tle

Szliśmy ze znajomym przez parking pod Domem Kultury. Było chłodne sobotnie popołudnie, 12 maja. Przy pomniku Marszałka trwał capstrzyk.

Plac pełen był ludzi, szpalery harcerzy ustawione w czworobok, łopotały flagi. Właśnie skończyły się przemówienia, orkiestra wojskowa zaintonowała „Brygadę”. I wtedy znajomy warknął pod nosem, ni to do siebie, ni do mnie: - A ci znowu się... itd. Tu wypowiedział słowo, które – użyte w sensie metaforycznym – oznacza działanie jednostajnie przyspieszone, będące rodzajem chorobliwego i bezproduktywnego „samo-zaspokajania się”.

Oczywiście, mógłbym w tym felietonie opisać to jego barwne i soczyste określenie jakąś eufemistyczną namiastką. Ale żadne przybliżenie nie zdoła lepiej oddać elegancji i wrodzonego taktu, z jakim mój znajomy raczył określić to, co – w jego odczuciu - działo się na placu. - Nie chciałbym cię urazić – odwarknąłem po kilku sekundach osłupienia - ja bym powiedział, że ludzie ci manifestują przywiązanie i miłość do Ojczyzny. Ale cóż, każdy sądzi po swojemu. - Czyli co: chcesz powiedzieć, że ja nie kocham Ojczyzny, tak? – zaperzył się. - Ci ludzie trzymają biało-czerwone flagi, a nie flagi z sierpem i młotem czy ze swastyką. Co więcej, nie blokują ci wyjazdu z parkingu! – odparłem: - Gdyby cię usłyszał mój dziadek, POW-iak i AK-owiec, to by cię zrugał jak burą sukę. Na szczęście nie żyje, zginął za to, żeby takie uroczystości mogły się odbywać bez przeszkód i żeby różni ludzie mogli wypowiadać różne głupstwa! Tyle!

Przez następną minutę szliśmy w milczeniu, pielęgnując każdy swoją urazę. Dopiero wieczorem naszła mnie refleksja. Czemu jakiś czort zawsze mnie podkusi, żeby się odgryźć? Zamiast spokojnie podkulić ogon i po chrześcijańsku przełknąć gorzką pigułę, wyjeżdżam z jakimś dziadkiem z AK!

Przecież mój znajomy mógł poczuć się, jak ofiara seansu nienawiści. Wskutek mojej agresywnej zaściankowości i próby ograniczenia mu wolności słowa mogło zrobić mu się duszno. Duszno i ciasno. I parno. Mógł poczuć chęć, by wyemigrować z „tego kraju” i zostać cenionym ortopedą w Anglii, gdzie obowiązują normalne standardy europejskie. Gdzie – podobno - wymachiwanie flagą narodową jest dozwolone tylko w kuchni, podczas studzenia owsianki, zaś weterani II wojny światowej mogą pokazywać się na ulicy dopiero po 22:00, by nie ranić uczuć postępowej inteligencji.

Jako człowiek kulturalny i tolerancyjny, zamiast go szykanować, powinienem raczej zakryć znajomemu oczy, zatkać mu uszy i szybko ewakuować go z parkingu pod Domem Kultury. A potem razem z nim poszukać jeszcze bardziej soczystych określeń patriotyzmu w „Słowniku Polskiej Grypsery”.

Tomasz BIESZCZAD

(Druk: Miesięcznik „Piotrkowska 104” – Łódź, czerwiec 2007 r.)