Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać - RYTWIANY: PUSTELNIA ZŁOTEGO LASU

Zapracowanym, którzy marzą o chwili wytchnienia w ciszy i odosobnieniu, w oprawie dziewiczej przyrody, w środowisku sztuki i sacrum, spośród wielu oferujących podobne warunki miejsc w Polsce, warto polecić jeszcze jedno – Rytwiany.

Nazwę tę nosi drobna wioska na pograniczu ziemi wiślickiej i sandomierskiej, przy drodze ze Staszowa do Połańca na lewym brzegu Wisły. Zalegają tam zwarte kompleksy lasów mieszanych, powietrze jest czyste i zdrowe, okolica przyjazna, wody pod dostatkiem. Zapewne wszystkie te walory natury brał pod uwagę Jan Magnus Tęczyński, kiedy ze swych rozległych włości wydzielił część pod budowę pustelni dla kamedułów. Ów potężny magnat, wojewoda krakowski, wraz z bratem Gabrielem, wojewodą lubelskim, w 1621 roku wystawili akt fundacyjny dla eremu i natychmiast przystąpili do finansowania budowy kościoła, pomieszczeń klasztornych i wolno stojących pustelni, początkowo w liczbie dwunastu. Roboty postępowały tak sprawnie i szybko, iż w roku 1637 biskup krakowski, Tomasz Oborski, konsekrował ukończony już kościół i dedykował go Zwiastowaniu NMP.

Na jednej z rycin, datowanej na koniec XVII wieku, zachował się wierny obraz zespołu kamedulskiego – Eremus Rytvianensis -  w którego skład, oprócz centralnie posadowionego kościoła,  wchodziły obiegające od frontu zabudowania klasztorne i gospodarcze, zaś od strony wschodniej, czyli za prezbiterium kościoła, ustawiono w czterech rzędach  domki pustelników już w liczbie osiemnastu. Zakładając, że każdy domek gościł po jednym pustelniku oraz że pomieszczenia klasztorne zajmowali konwersi, czyli bracia bez święceń kapłańskich, a tych była większość, można przyjąć, że w Pustelni Złotego Lasu zamieszkiwało kilkudziesięciu kamedułów. Cały ten kompleks zabudowań, wzniesiony na planie prostokąta, obwiedziony był podwójnym murem klauzurowym, nie licząc murowanych ogrodzeń zamykających poszczególne pustelnie z przydzielonym każdej ogródkiem. Poza murami klasztornymi, ale już bez ścisłej klauzury, biegł trzeci pas murów zamykający warzywniki, sady, ogrody i pastwiska kamedulskie, bo przecież, jak chciała zakonna reguła, mnisi sami musieli zapracować na własne utrzymanie i winni wygospodarować środki na potrzeby ubogich.

Wywodzący się z benedyktyńskiego pnia kameduli, by trwać w zgodzie z regułą swojego założyciela, św. Romualda, nie mogli epatować ostentacją, dlatego na zewnątrz kościół prezentuje się nad wyraz skromnie, jakkolwiek nie można mu odmówić dostojeństwa i uroku, bo przecież umiar w architekturze, czego dowiedli cystersi, może mieć walor wysokiej estetyki. Ale czym świątynia Pańska winna być – namiastką nieba na ziemi - o tym można się dopiero przekonać w jej wnętrzu. Szczupła nawa główna, oprawiona w wyzłocony ołtarz, obie boczne kaplice, mniszy chór za ołtarzem, zakrystia i kapitularz – wszystko to poraża bielą bogatych sztukaterii na sklepieniach i mnogością obrazów na ścianach, również oprawnych w ramy ze stiuku. Żeby było jeszcze bardziej kolorowo, malowidła wypełniają medaliony sufitowych sztukaterii i trzeba mocno odchylać głowę do tyłu, by móc prześledzić wielkie prawdy wiary, podane nam wedle przyjętej w baroku religijnej narracji.

Autorem całego projektu ikonograficznego, ale i większości malowideł, był pochodzący z Subiaco w Italii ojciec Wenanty, trzeci przeor w Rytwianach w latach 1629-1632. W jego malowidłach widać wykształcony pędzel włoskiego artysty, bo nie są to tylko pobożne malunki pozbawione artyzmu, lecz najprawdziwsze dzieła sztuki, czego przykładem może być zachwycający pięknem obraz z głównego ołtarza przedstawiający scenę Zwiastowania. Tymczasem owa przepyszna barokowa sztukateria to dzieło innego Włocha, Giovanniego Battisty Falconiego, który, praktykując w stiuku, przez ćwierć wieku prowadził w tym rzemiośle warsztat w Małopolsce. Rozchwytywany przez możnych zleceniodawców znalazł czas, aby i u kamedułów w Rytwianach pozostawić ślad swego talentu. Nad dekorowaniem kościoła pracowano jeszcze w XVIII wieku, zamieniając zimowy chór zakonny za głównym ołtarzem w arcydzieło. Znajdujące się tam stalle zostały pokryte malowanymi na drewnianych panelach scenami z męczeństwa Pięciu Braci Polskich, którzy w czasach Bolesława Chrobrego przybyli do kraju Polan dla nawracania pogan na chrześcijaństwo, a znaleźli tam śmierć męczeńską. Szkoda, że przepadły XVII-wieczne stalle z nawy głównej, usunięte stamtąd przez franciszkanów, którzy po kasacie zakonu kamedułów w 1820 roku zajęli na krótko ich miejsce i kościół zakonny usiłowali przekształcić w parafialny dla okolicznego ludu.

Kamedulska pustelnia miała wielu protektorów. Po śmierci Jana Magnusa Tęczyńskiego majątek magnata przejęła jego córka, Izabela, zamężna za Łukasza Opalińskiego. Małżeństwo to, jak również i ich syn, Stanisław Łukasz Opaliński, walnie przyczynili się do dalszej rozbudowy pustelni i upiększania kościoła przez kolejne dziesięciolecia XVII wieku. Zasłużyli sobie, by po śmierci mogli spocząć w krypcie bocznej kaplicy św. Romualda. Kamedulski kościół miał pełnić swego rodzaju mauzoleum dla niektórych członków magnackich rodzin, jacy kolejno opiekowali się tym przybytkiem modłów i kontemplacji, a należeli do nich również Radziwiłłowie, ostatni właściciele Rytwian, którzy też mają tu miejsce wiecznego spoczynku. Jeden z nich, książę Artur Radziwiłł, poległ 12 września 1939 roku broniąc Polski przed Niemcami. Jego zdjęcie w mundurze polskiego kawalerzysty zamyka rozdział wielkich rodów magnackich, jacy przez 400 lat otaczali troską ten święty przybytek.

Dobrze się stało, że Pustelni Złotego Lasu, po okresie zaniedbań i zniszczeń,  przywrócono w ostatnich latach blask świetności, chociaż wokół obejść nie widać już krzątających się białych mnichów o długich, mojżeszowych brodach. Ich miejsce zajmują coraz częściej osoby, które przybywają tu dla zaczerpnięcia coś z kamedulskiej duchowości ciszy, skupienia i refleksji nad samym sobą w świecie dążącym do wyparcia wszelkich wartości duchowych.