Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Tomasz Bieszczad - Gdy rozum śpi, budzą się „obywatele”..

Co sprawia, że – pretendujący do roli liderów społecznego buntu – zdołali tak dalece oderwać się od rzeczywistości? Dlaczego tak trudno im zrozumieć, że niczego już nie odwojują i mało kogo przekonają, że społeczeństwo jest inne, niż pięć, dziesięć lat temu?

Że w przyszłych wyborach oni, lub jacyś inni pogrobowcy dawnego reżimu, wyciągną słupek poparcia ledwo na trzy, może cztery procenty…
    
Nienawiść odbiera rozum. Czyni delikwenta bezsilnym wobec demonów lęku, zawiści i zemsty. Dalszy scenariusz jest łatwy do przewidzenia: „demony” zaczynają używać delikwenta w sobie tylko wiadomych celach – podżegając do furii, wzbudzając napady paranoi i pychy. Bo demony nigdy nie są wobec delikwenta lojalne, w ostatecznym rozrachunku marzą o tym, żeby go pożreć. Wie to każdy początkujący egzorcysta. Weźmy na przykład… ten młody człowiek, który – prawem kaduka – zawzięcie wypychał znanego telewizyjnego dziennikarza z miejsca jego pracy… Kto mu dał to prawo? Duch zachodniej demokracji, czy raczej stary, znajomy demon wschodniego zamordyzmu? Albo weźmy te rozpalone do czerwoności emocje starszych uczestników antysmoleńskiej kontrmanifestacji: krzyczeli, że „miesięcznice ich denerwują” – tak po prostu! – i że muszą je „zablokować”. Na drodze jakich eksperymentów genetycznych takie poglądy odradzają się w społeczeństwie, które pragnie się zmieniać, ale w zupełnie innym kierunku, niż owi „obywatele” (oraz ich mocodawcy) sobie to zamarzyli?
    
Ja na przykład znam osobiście sporo osób, których denerwuje sama obecność w naszym kraju „obywatelskich” ugrupowań. Uważają, że powinno się je – tak po prostu! – zdelegalizować… I co? Czy demokratyczne procedury państwa prawa przewidują delegalizację sił, które odmawiają ludziom prawa do podążania w kierunku, jaki sobie demokratycznie obrali? Chyba nie przewidują, trzeba poczekać do wyborów. Nie mam więcej pytań.
    
Spróbujmy ustawić ostatnie ekscesy „obywateli” na tle niedawnego spotkania z prezydentem Donaldem Trumpem, a ujrzymy całą pełnię dramatyzmu sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się za sprawą tych protestów. W spotkaniu z prezydentem USA ujmował przede wszystkim fakt, że nie wygłaszał on, takich czy innych, doraźnych formuł politycznych, ale że – sięgając do głębi Tradycji – przedstawił uczciwy program życia chrześcijańskiego i – co ważniejsze – uroczyście zobowiązał się do realizowania go pod szczególną opieką Boga…

Zawarte w wystąpieniu diagnozy i konstatacje nie były w żadnym stopniu obciążone „kontrowersyjnymi” pomysłami na urządzenie świata w myśl koncepcji „per chaos ad ordinis” – przez chaos do porządku (przypisywanej iluminatom)… Jak twierdzą zwolennicy „spiskowej teorii dziejów” – to właśnie ta idea inspiruje dzisiejszy europejski establishment do cywilizacyjnej przebudowy Europy drogą instalowania rzesz obcych nam kulturowo imigrantów i nadawania im coraz większych praw… W końcu ludzie, maksymalnie przestraszeni chaosem, zaczynają wołać o jakiegoś „męża światłości”, który zaprowadzi porządek. I wtedy przychodzi zamordysta...
    
Tymczasem w wypowiedziach obecnego prezydenta USA, czuje się ogromną wdzięczność i szacunek dla chrześcijańskiej tradycji Zachodu, a w tym jak mówi – precyzję, erudycję i głęboki namysł. Nic dziwnego, że w Stanach reakcje na kampanię Trumpa (w końcu przedstawiciela establishmentu) były identyczne jak onegdaj głosy hollywoodzkich aktorów po filmie „Pasja”: „Mel, jak mogłeś nam to zrobić?” Mel, przecież było tak fajnie. Jeszcze tylko trochę chaosu i moglibyśmy przystąpić do finalizacji naszego świetlanego ładu, a ty nam tu wyjeżdżasz z jakimś Jezusem?!
    
W Polsce półtora miliona internautów, z wypiekami na twarzy, wysłuchało wyborczej mowy kandydata Trumpa, umieszczonej w sieci przez Wojciecha Cejrowskiego: „To nie są jedynie, odbywające się co cztery lata wybory. To rozstaj dróg w historii naszej cywilizacji (...). Dla nich to jest wojna i dla nich wszystko jest dozwolone. (…) Każdy, kto podważa ich kontrolę, jest uznawany za seksistę, rasistę, ksenofoba. Będą was atakować, pomawiać, niszczyć waszą karierę i rodzinę (…). Głębia ich niemoralności jest absolutnie nieograniczona…” Chyba skądś to znamy…
    
Prezydent Trump zrozumiał, że Polska ma szansę na inną drogę samorozwoju. Konserwatywnie usposobieni komentatorzy do dziś podkreślają, że w naszej Ojczyźnie prezydent USA rozpoznał – z jednej strony – żywego, chrześcijańskiego ducha, a z drugiej – to, czego nam brakuje: większej pewności siebie, większego szacunku do przeszłości, większej wiary w słuszność obranej drogi. Wsiadając – po zakończeniu wizyty – do Air Force One, miał pełne prawo podsumować pobyt w Warszawie słowami: „Przyleciałem, wygłosiłem, odmieniłem!”
    
Dzisiaj możemy już zbierać owoce prezydenckiej akcji antydefamacyjnej. Pierwszym było odwołanie przez Lecha Wałęsę „próby wyniesienia jego osoby” z kontrmanifestacji antysmoleńskiej. Do dziś trwają dociekania, czy powodem odwołania była faktyczna niedyspozycja serca noblisty (wywołana być może przemówieniem Trumpa), czy też „choroba dyplomatyczna”… Wydaje się, że Wałęsa kolejny raz dostał szansę, by się nieco ogarnąć i stanąć w prawdzie. Prezydent USA, witając go uprzejmie ze sceny podjął – z ducha chrześcijańską – próbę dowartościowania jego Ego. Niestety… seria – jak zwykle – beznadziejnie kabotyńskich i półnagich zdjęć Wałęsy ze szpitala (w otoczeniu pielęgniarek i salowych) oraz buńczuczne anonsowanie kolejnej „próby wyniesienia” (w sierpniu) świadczą, że z szansy nie skorzysta.
    
Dla nas pierwsze europejskie „expose” Donalda Trumpa stało się rodzajem zbiorowej „psychoterapii odtruwającej” – po seriach antypolonizmów suflowanych przez samozwańcze „autorytety moralne” i ich oficerów prowadzących. Dla wielu z nas to był szok. Ani na zlaicyzowanym do obłędu Zachodzie, ani w lewacko-liberalnych mediach, żaden lider politycznego salonu, nie ośmielił się w ostatnich latach przemawiać do ludzi w taki sposób jak Trump. To prawda, słowa prezydenta USA padały w Polsce na przygotowany wcześniej grunt.

W lipcu 2017 roku mamy już za sobą dwuletni okres odkłamywania poprzedniej fikcji rządzenia. Zobaczyliśmy, że da się uprawiać politykę – w prawdzie i odpowiedzialności, a nie dzięki liberalnym bajerom, trikom i manipulacjom. Mimo to widzimy też, że wciąż ma się dobrze zideologizowana, świecka „gnoza”, która wyłoniła się ze świata w wyniku rewolucji francuskiej, a potem – w naszych czasach – urosła na sile i znaczeniu po marcu’68…? I nadal rości sobie prawo do wyłączności w decydowaniu o losach świata.

Jeden z moich bliskich przyjaciół (onegdaj zasłużony satyryk, a ostatnio – jak to bywa w Łodzi – odstawiony przez życzliwych ludzi na bocznicę) twierdzi, że jest to syndrom opisany w starym opowiadania Sławomira Mrożka pt. „De profundis”: „Wy nam mówicie: Europa! A tu, co postawimy mleko na kwaśnie, to skądś wyłażą garbate karzełki i szczają nam do garnków!”

Kiedy przestaną?


Tekst opublikowany został równiez na portalu wpolityce.pl

Copyright © 2017. All Rights Reserved.