Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać - STUDZIANNA, GDZIE ŚWIĘTY JÓZEF DZIECIĄTKO UPIJA

Przez aromatyczne, zdrowe lasy w okolicach Spały, znanej już w czasach carskich dla jej walorów wypoczynkowych i myśliwskich, podążaliśmy dalej brzegiem Pilicy, by po kilkunastu kilometrach odbić nieco w pola, jak tylko wyłoniły się one w miejsce lasów. To już ziemia opoczyńska. Leży tam drobna wioska Studzianna

, wymiennie zwana też Poświętne. Niewysokie wzniesienie na obrzeżach wsi, zaraz przy drodze, zajmuje gigantyczny kościół, a przy nim niemniejszy klasztor. Budowla jest tak imponująca rozmiarami i wyglądem, w dodatku wyniesiona ku niebu obecnością ogromnej kopuły, iż  może kojarzyć się ze wznoszonymi w XVII wieku na Kresach obronnymi klasztorami-twierdzami przez polskich magnatów. Bo i ten próbuje mieć przynajmniej replikę murów obronnych. Fasada kościoła jest do tego stopnia z ducha „rzymska”, iż chciałoby się szukać dla niej inspiracji nie gdzie indziej, jak właśnie nad Tybrem. Po co komu tak ogromny  kościół w tak mizernej wioszczynie? A i w okolicy same tylko pustkowia, znikomość wsi i osad, bo to ziemia kiepska, piaszczysta, ugory i nieużytki. To pierwsze pytanie, które może cisnąc się na usta temu,  kto dotrze w to miejsce.
Wchodzącego do kościoła zalewa obfitość światła dziennego, lejącego się przez widne, duże okna w pasie ponad gzymsem bocznych filarów. Wszystko jest tu utrzymane w ciepłych barwach: i malowidła na sklepieniach, i prospekt organowy, i dekoracja bocznych ołtarzy, bo barok musi być radosny i odświętny. Przy czym niespodzianka - ołtarze boczne zachowują umiar, nie są aż tak przeładowane od nadmiaru ornamentów, w czym zwykle lubuje się barok, głównie ten późniejszy, przechodzący w odmianę rokoko. Tu panuje dostojny umiar, nawet w ołtarzu głównym, gdzie widnieje łaskami słynący od ponad trzystu lat obraz.

Jest średniej wielkości, przedstawia Rodzinę Nazaretańską w sposób daleko odbiegający od przyjętej w tym temacie konwencji. Oto przy mieszczańskim stole zastawionym  wiktuałami Maryja i Józef posadzili na krześle Chłopczyka, już sporego, wygląda na trzylatka, ma spięte kokardkami krótko strzyżone włoski, jest ubrany w przepasaną w pasie sznurem suknię koloru szkarłatnego z wyrzuconym pod szyjką koronkowym żabotem. Pochyla się nad Chłopcem Józef, mężczyzna potężnej postury z czepcem na głowie, i poi trzylatka winem ze szklanego pucharu. Chłopczyk o krągłej twarzyczce krzywi się, ale pije, a do wypicia ma pełną jego zawartość. Cierpliwy Józef jakby chciał powiedzieć: pij, Dziecko, pij, do dna. My, którzy znamy epilog posłannictwa Jezusa, możemy uznać ten gest podawania wina  za zapowiedź kielicha z Getsemani, kiedy u kresu swej misji Jezus musiał wypić całą jego zawartość, chociaż prosił swego Ojca, aby zechciał oddalić ten kielich goryczy: Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech mnie ominie ten kielich. Wszakże nie jak ja chcę, ale jak ty (Łk 26,39). Myślę, że anonimowy artysta z XVII wieku chciał wyrazić w tym intrygującym obrazie tę właśnie treść, a nie upijanie winem dziecka. I głębsza jeszcze treść, antycypacja Eucharystii, bo przecież wino w czasie przeistoczenia przemienia się w krew Chrystusa.

Również intrygująca jest postawa Maryi, mieszczki schludnie ubranej w obfite, raczej zasobne, szeleszczące suknie, Matki, która bez słowa sprzeciwu, prędzej z pełnym przyzwoleniem przypatruje się czynnościom Opiekuna, trzymając w prawej dłoni słodką gruszkę, być może jako osobliwy deser po cierpkim smaku wina. Na stole widzimy ustawioną przed Chłopczykiem filiżankę z jakimś napojem, obok leży łyżeczka w kolorze czerwonym (dlaczego wszędzie ta dominanta czerwieni, też w oparciu krzesła?), wreszcie jest jabłko, są wiśnie, a pośrodku na talerzu, też szklanym, czeka na spożycie zdaje się że pieczone kurczę, chociaż symbolicznie pasowałby tu raczej baranek. Przyciemnioną scenerię rozjaśnia światło świecy osadzonej w lichtarzu, jak u holenderskich i francuskich tenebrystów. I jest jakiś przedmiot o kształcie klepsydry odmierzającej upływ czasu.

Badacze nie doszli autorstwa obrazu, jakkolwiek skłonni są przypisywać dzieło artyście z kręgu XVII-wiecznych twórców zachodnich, może nawet pochodzące z warsztatu samego Jacques’a Callota (+1635), rysownika działającego w Lotaryngii, którego grafiki mogły być dla kogoś inspiracją do namalowania obrazu. Niektórzy przypisują jego powstanie polskiemu mistrzowi, który musiał znać prace obcych miedziorytników. Tak czy inaczej w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach obraz znalazł się w połowie XVII wieku w posiadaniu okolicznych szlachciców z rodziny Starołęskich, którzy gospodarzyli w rejonie Studziannej. Bliżej zainteresował się nim ksiądz Jan Stanisław Zbąski, późniejszy biskup przemyski i warmiński, blisko skoligacony z rodziną posiadaczy obrazu. Ponieważ po potopie szwedzkim rósł kult Świętej Rodziny przedstawionej w obrazie, przechowywanym tymczasowo w dworskiej kaplicy,  podjęto myśl o budowie dlań sanktuarium, tym bardziej że prymas Mikołaj Prażmowski ogłosił w 1671 roku obraz za cudowny. Myśl o budowie nowej świątyni  została zmaterializowana kilkadziesiąt lat później, kiedy na miejscu skromnego kościoła wzniesiono  gigantyczną bazylikę, konsekrowaną w 1748 roku. Dziełu temu patronowali księża filipini sprowadzeni w tym celu do Studzianny z Gostynia Wielkopolskiego, gdzie zakon ten po dziś dzień posiada równie monumentalne sanktuarium wzniesione w stylu barokowym.