Publikacje członków OŁ KSD

Krzysztof Nagrodzki – Z listów do przyjaciół. I znajomych. Nieustająca tęsknota za postępowym przodkiem

Kolejny raz Twoja zaciętość postępowego dyskutanta  - powstałego z woli (?) centrali - zmusza do przypomnienia spraw fundamentalnych. A ponieważ nie chcę udawać, iż to nowe odkrycie, po prostu prześlę Ci, w pewnym skondensowaniu, com już ongiś pisał. I niech to będzie mój skromny wkład pod choinkę. No i na Nowy Rok. Oby służył…

                                                                             ***
Abyś sobie nie wyobrażał, że jesteśmy zamknięci na różne doniesienia, melduję, iż wiemy, że postępowa część ludzkości wzięła się nie od Stwórcy a z chaosu, prabulionu i ostatecznie od pitekantropa tudzież neandertalczyka. (Czemu czasami dają temu wyraz w postępowych odkryciach, okrzykach, a i działaniach.)
Dla jasności - nie neguję, że istnieją zaułki ewolucji. Wszak „Bywa, że z wiekiem człowiek przestaje być Człowiekiem”

                                                                              *
Kontrowersja: >Ewolucja< czy >Kreacja<, doprowadziła już do stępienia wielu piór i – wydawać się mogło – najostrzejszych absurdów. Wydziwiania nad świadectwem naszego urodzenia trwa jednak nadal i stanowi budulec dla uporczywego formułowania dziwnych dogmatów. Ponieważ przyjęcie ewolucyjnego rodowodu od „Matki Natury” w drodze nieprawdopodobnego przypadku lub zaakceptowania Boskiego bezpośredniego sprawstwa, stanowi o wielu dalszych wyborach, spróbujmy raz jeszcze - w ogromnym skrócie- przypomnieć, co już wiemy.

Oczywiście, sam opis stworzenia w Księdze Rodzaju nie precyzuje czasu, jaki upływał – według ludzkiej miary – w procesie kreacji. „Dzień” Boga, nie jest mierzalny naszymi zegarami. Można przyjąć, że Stwórca zechciał przebiegowi kształtowania człowieka nadać formę łańcucha transformacji luźnych atomów wodoru w geniusz homo sapiens. Czemu nie?

Można w poszukiwaniach „brakującego „ogniwa ewolucji” pomiędzy gatunkami (to ważne podkreślenie!), składać z mikrych fragmencików efektowne całości, uzupełniane rozgorączkowaną wyobraźnią i... pilnikiem - przypominając znany fakt konstruowania zęba „człowieka z Piltdown”… z kła małpy.
Jednak jaki jest w istocie sens poszukiwań Adama i Ewy w kosmosie? Czy po to, by gubić ich ślad na Ziemi?...

Jeżeli postępowa nauka doszła do momentu, w którym wyznała mniej więcej tak: Nie mamy wprawdzie żadnego dowodu na ewolucję między gatunkami, który w efekcie mógłby empirycznie potwierdzić materialistyczne teorie powstania człowieka, ale skoro nie ma lepszego wyjaśnienia, więc to, które podajemy MUSI! być prawdziwe; zatem, jeżeli musimy hołdować dogmatowi o powstaniu materii z niczego, czyż nie sensowniejszy jest wybór przekonywującej informacji o cudownym Boskim dotknięciu, którego jesteśmy efektem? Chociaż bywa ona powodem emocjonalnie uzasadnionej kontestacji, ze względu na jakże często nieludzkie skutki naszych poczynań.

Jeżeli jednak kogoś zniewolił afekt do dziadka szympansa i prababci eugleny, nie ma rady - uczucia muszą się same wypalić. Tylko niech nas nie adoptuje!

Zatem zamiast wpatrywać się z urzeczeniem w kolejne „brakujące ogniwo ewolucji” prezentowane na lewackich forach i estradach, czy wierzyć w kolejne zaklęcia, iż „...z naukowego punktu widzenia każdy rok umacnia teorię Darwina”, przypomnijmy sobie jak to z kuciem owych „ogniw” i „umacnianiem” teorii bywało*.

„Zacznijmy zatem od lat dwudziestych poprzedniego wieku, od potrójnej pomyłki: człowieka z Nebraski, człowieka z Piltdown i Neandertalczyka. /…/ W 1922 roku ktoś znalazł w Nebrasce nietypowy ząb trzonowy. Wybitny profesor Henry Osborn z Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku zdecydowanie oświadczył, że ząb ten musiał należeć do jakiegoś stworzenia, które było półmałpą półczłowiekiem. Wieli naukowców i specjalistów zgodziło się z tą opinią. I tak powstał człowiek z Nebraski. Ameryka była dumna z posiadania stuprocentowego, czysto amerykańskiego małpoluda. Człowiek z Nebraski przetrwa całe pięć lat. W 1927 roku dalsze odkrycia dowiodły, że ten niezwykły ząb, na którym zbudowano człowieka z Nebraski, pochodzi nie od jakiegoś domniemanego małpoluda, lecz od pekari, czyli pewnego gatunku dzikich świń. Tak, więc małpolud profesora Osborna okazał się świnią! Tak wygląda fantastyczny świat ewolucji.

W grudniu 1912 roku Dawson i Woodward oznajmili wobec znakomitego grona słuchaczy, że w czasie czteroletnich prac znaleźli w Piltdown osobliwe szczątki kostne, takie jak górna część czaszki, która należała do człowieka, a w pobliżu złamaną kość żuchwową, zupełnie przypominającą kość małpy, z tą różnicą, że zęby były starte w sposób, w jaki ścierają się u człowieka, a nie u małpy. (...) Człowiek z Piltdown królował przez czterdzieści lat (...) Krytycznie wszakże nastawieni naukowcy doprowadzili do kolejnych badań, tym razem okazały się haniebne dla nauki. Albowiem czaszka była, jak u człowieka współczesnego, najzupełniej współczesnego człowieka. Kość szczękowa natomiast należała do małpy, która całkiem niedawno zdechła. Dopiero teraz dostrzeżono również, iż zęby zostały spiłowane tak, aby uczynić je podobnymi do ludzkich. Świadczyły o tym odkryte na nich ślady ścierniwa. Dopiero teraz ujawniono, ze kość szczękowa oraz zęby były barwione środkami chemicznymi dla nadania im wyglądu bardzo starych okazów.

(...) Kto więc popełnił to szalbierstwo? (...) Od czasu, kiedy sprawa wydała się, Piltdown stał się niezwykle płodnym źródłem prac o charakterze kryminalnym, a cały ciężar dowodów wskazuje na Teilharda de Chardin jako autora tego oszustwa. (...) Gould miłosiernie usprawiedliwia Teilharda na tej podstawie, że działał on jak żartowniś, nie mający złej woli i nie i czekający nagrody, ale żart ów okazał się gorzki. Gould sądzi, że Teilhard „cierpiał z powodu Piltdowen przez całe życie”. Uważa, iż Tailhard „musiał zżymać się wewnętrznie, obserwował jak Smith Woodward, a nawet sam Gould robią z siebie głupców...”

Intrygująca lektura, nieprawdaż? To spotkanie z próbami weryfikacji naszego życiorysu. Wiek XIX i XX to czas wielkich odkryć naukowych, ale i wielkiej arogancji, chełpliwości, pośpiesznego, nieuprawnionego wnioskowania i obwieszczania...

„Dr Louis Leakey prowadził prace badawcze w Afryce. W 1950 roku jego żona znalazła 400 fragmentów jakieś czaszki. W rzeczywistości istnieje solidna podstawa by sądzić, że chodziło o pomieszane części dwóch czaszek. Ale Leakeyowie złożyli te czterysta kawałków w jedną zrekonstruowaną czaszkę. Brakowało jednak żuchwy, toteż dodali do tej czaszki wymodelowaną, według wzoru żuchwy znalezionej w innym miejscu przez syna dr Leakeya. W rezultacie powstał słynny zinjanthropus lub inaczej zinj. Popularne magazyny zamieszczały jego portrety oraz publikowały opowiadania o jego indywidualnych zwyczajach. (...) Ale wkrótce zinjan spadł z piedestału, albowiem w końcu wszyscy, nawet sami Leakeyowie przyznali, że tak czy inaczej zinjan nie jest istotą ludzką. Był on jeszcze jednym australopitekiem, czyli po prostu zwierzęciem. Podobnie „odkrywano” Homo habilis, Homo erectus. ramapithecusa i „syntetyzowano” brakujące ogniwa ewolucji. Wreszcie John Reader, publicysta naukowy w „New Scientist” ukazał ...coś, co nie jest tak dobrze znane. A mianowicie, że szczątki kostne są po większej części tak fragmentaryczne, że dopuszczają kilka różnych interpretacji. A całkowity zbiór szczątków hominidów znanych obecnie, ledwie pokryłyby stół bilardowy.

Na podstawie tych kilku nic nieznaczących fragmentów kości, niewielka grupa poszukiwaczy skamienielin, wspomagana przez środki masowego przekazu, przekonywała i przekonuje świat, że zwierzęta przeistoczyły się w człowieka. W całym tym zamieszaniu słuszne będzie wysłuchanie opinii lorda Zuckermana, który był głównym doradcą naukowym rządu brytyjskiego. On sam oraz jego zespół naukowy poświęcili wiele lat na badania szczątków kostnych hominidów przy zastosowaniu ściśle naukowych metod. W swojej książce „Beyond The Ivery Tower (s. 75-94), lord Zuckerman wykazuje, że nie dostrzega żadnej prawdziwej nauki w poszukiwaniu kopalnych przodków człowieka, również nie widzi żadnego dowodu kopalnego świadczącego o ewolucji człowieka, również o ewolucji człowieka od jakiejś niższej istoty.”

No, tak... Ponieważ trzeba było coś zrobić z komplikacjami porodowymi potomka prataty z Piltdown i prabaci szympansicy, wymyślono nowe „teorie” – a to „równowagi naruszonej”, czyli „obiecującego potworka” (pojawiającego się ni stąd, ni zowąd), a stąd już współcześnie – „wspólnego przodka”, aby w krańcowej bezradności rzucić się ku poszukiwaniom siewców życia z kosmosu (którzy zapewne zawdzięczają istnienie przybyszom z innych galaktyk, ci zaś... i tak dalej).

                                                                              *
Postępowa nauka co i rusz odkrywa jednak nowe „brakujące ogniwo”, które nie może ujść naszej uwadze: Otóż po wykluciu materii z niczego, życia z prabulionu Oparina, a istot człekopodobnych z fanaberii eugleny, nastąpił skok jakościowy. Mimo, iż „Ścieżki ewolucyjne człowieka i szympansa rozeszły się”, kopulacyjna tęsknica obu rodzajów zsyntetyzowała przodków wszelkiej lewizny. To tłumaczy wiele. I wymaga od nas – nie  skrzyżowanych genetycznie – ekologicznej wyrozumiałości dla tego człekokształtnego gatunku.

Cierpliwość nie oznacza jednak poniechania wysiłków - powiedzmy – edukacyjnych. Wtedy „oni” pojmą, być może, iż rozum służy do poznawania rzeczywistości (a nie jej „kreowania”) i wyciągania racjonalnych wniosków z doświadczeń; nie będą ekscytować się doniesieniami wyssanymi z ewoluujących łapek; nie będą siać zgorszenia i waśni; nie będą uważać, że życie polega jedynie na zaspokajaniu podstawowych czynności: jedzenie, spanie, spółkowanie, demonstrowanie i smakowanie wszelkich infantylnych egocentrycznych chętek - zwanych, umownie, „kulturą”, tudzież na drapieżnym zdobywaniu kasy dla owych zaspokojeń. I co najważniejsze, przestaną agresywnie narzucać innym obowiązek praktykowania tego prymitywizmu.
                                                                            ***
Ponieważ bywało, iż w „naukowym” rozgonieniu ewolucjonistów powoływano się na Papieża, przypomnijmy co św. Jan Paweł II wspomniał ongiś dobrotliwie: „Teoria okazują się słuszna w takiej mierze, w jakiej pozwala się zweryfikować; jest nieustannie oceniana w świetle faktów; kiedy przestaje uwzględniać fakty, ujawnia swoje ograniczenia i nieprzydatność. Wymaga wówczas ponownego przemyślenia./.../ W rzeczywistości należy mówić nie tyle o teorii, co raczej o teoriach  ewolucji. /.../...te teorie ewolucji, które inspirując się określoną filozofią uważają, że duch jest wytworem sił materii nieożywionej lub prostym epifenomenem tejże materii, są nie do pogodzenia z prawdą o człowieku. Co więcej, nie są w stanie uzasadnić godności człowieka. (za: L`Osservatore Romano 1/97)
                                                                              *
Jednak dla uniknięcia zarzutu jednostronności, zobaczmy jak ujmuje ten problem wnikliwy badacz ewolucji: „Wiadomo, że na początku był wodór, chaos i pra-bulion. W pra-bulionie pływała sobie grudka białka złożona z koacerwatów i protein. Sama się tam pojawiła i sama z siebie, a częściowo ze strachu, bo z nieba padał kwas siarkawy, grudka zmieniła się w euglenę zieloną. Czyli mogła już asymilować tlen. Potem euglena zmieniła się w morszczuka, morszczukowi wyrosły nogi, z czasem wyszedł na ląd, zaczął dziobać, dziobać, aż zmienił się w dziobaka. Potem wydziobał sobie trąbę i stał się słoniem, bo słoń jest doskonalszy od dziobaka, a on chciał cały czas postępować do przodu. No, a potem to już poszło z górki, aż wreszcie jakiś mandryl zamienił się w pradziadka Darwina. Ale okazuje się, że ewolucja na Darwinie wcale nie zamierza poprzestać. Ewolucja cały czas ewoluuje... i niedługo zamierza wykluć inteligentne zwierzę, całkowicie oddane lekturze kobiecych pism popularnonaukowych poświęconych ewolucji i klonowaniu.” (Tomasz Bieszczad -Rzeczywistość alternatywna, Warszawa 1998).

I tym nowatorskim tropem idzie właśnie postęp! Postęp - tworzony przez istoty, które wzięły się z… nicości. Boć ten pierwszy atom, cząsteczka czy kwant to jednak nie nicość…

                                                                            ***
Dobrze. Skoro sprawy fundamentalne jakoś przeszliśmy (albo przejdziemy ewolucyjnie), wróćmy do naszego zaułku i zastanówmy się: My właśnie stąd – z woli Stwórcy. A Wy ?...

Skąd wzięła się ta lewa zawziętość w odchrześcijanianiu Europy, świata, ta negatywna pasja wobec katolickiej nauki – drogowskazów godziwego życia?
Skąd te słabomyślne demonstracje, czy raczej demonstracyjki, mające poniżyć chrześcijańskie, katolickie dzieła, bądź ich twórców ?...

Skąd te czyny mające zniechęcać do obrony sensu i uniwersalnych, nieprzemijających z modami wartości – w efekcie ośmieszające wykonawców owych infantylnych w wyrazie, a smutnych w istocie wybryków?

Skąd ci mało europejscy Europejczycy, skąd tacy mało polscy Polacy? Skoro nie > z łańcucha naszych istnień <  ?…

Odpowiedź, mimo wszystko, jest prosta. Poszukiwania miejsca na tym padole, bez refleksji, tej podstawowej - skąd, dokąd i według jakich drogowskazów zdążamy do nieuchronnego wszak fizycznie końca – tworzy owe zastępy małomyślnych, ale za to tym bardziej hałaśliwych poganiaczy codzienności. Biednych przebieraczy ( a i przebierańców) w wyścigu po chwilowe fanty, a bez potężnej refleksji: Co dalej?

Co dalej po tym stosunkowo króciutkim sprawdzianie tu i teraz. Jedynym i niepowtarzalnym…  

Zatem zechciej mnie usprawiedliwić, iż przypomniałem Ci ów prześmiewczy tekst o rzeczywistości alternatywnej naszego Kolegi, jakże celnie kondensujący to, co się dzieje w wytworach mało pokornego, rozbuchanego i zaćmionego EGO postępaków.

- Rozbuchanego?...
- A może - tak naprawdę - zakompleksionego?...

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
* P. E. Johnson – Sąd nad Darwinem, Vacatio 1997