Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać - PUERTA DEL PERDÓN (część IV)

Wioska Zariquiegui, którą minąłem, prawie cała wymarła w 1348 roku na skutek pustoszącej Europę plagi morowego powietrza.  Ale życie jest silniejsze od  śmierci. Wieś odżyła w późniejszych wiekach i miała się dobrze, świadczą o tym szlacheckie tarcze herbowe wmurowane w fasady kilkusetletnich kamienic.

Że też ci ludzie z taką estymą dbali o podkreślenie swego pochodzenia i zabiegali o trwałość swego rodu. Nawet w takiej zapadłej wioszczynie jak ta, robili wszystko, by pokazać  się sąsiadom i zademonstrować swój wyższy status szlachecki. I by nie przepaść bez śladu w nieubłaganym upływie czasu: non omnis moriar.

I oto potężny stożek, wypiętrzony na wysokość 1037 metrów, ten sam, który obserwowałem na zachodnim horyzoncie z ogródeczka Trinidad de Arre pod Pampeluną. Dobrze, że nie trzeba się nań wspinać, bo wejście na szczyt wyczerpałoby całą energię przeznaczoną na dzisiejszy etap. Szlak wiedzie znacznie niżej, grzbietem Sierra del Perdón, gdzie w miejscu zwanym Puerta del Perdón – jak sama nazwa sugeruje – należy nawzajem wybaczyć sobie winy i z czystym sercem podążać dalej.

To taka Góra Przeprośna dla tych, którzy z rejonu Świętokrzyskiego zbliżają się do Częstochowy. Wmieszałem się w grupkę pątników wypoczywających z nogami wyciągniętymi na plecakach. Ujął mnie widok Koreańczyka, który, odsunąwszy się nieco w bok, w samotności,  nie odrywając oczu od pięknej doliny, przesuwał w palcach paciorki różańca.

Dochodziło południe. Czas zatrzymać się na dłuższy postój. Ten przypadł w Obanos, w nieco większej mieścinie położonej na skrzyżowaniu ważnych dróg Nawarry. To tu, tuż przed wejściem do Puente la Reina, łączą się dwa Szlaki Jakubowe, ten, którym my podążamy z Roncesvalles i ten pokonujący Pireneje na przełęczy  Simpson, skąd schodzi się do Jaca w Aragonii.

Odpowiedzialna za logistykę pielgrzymki Mariola  zadbała o południowy posiłek. Wyszukaliśmy urokliwe miejsce w cieniu rozrosłego drzewa, na uboczu pątniczego szlaku, który coraz bardziej się zaludnia.
- O nie, nie wyjdziemy stąd tak szybko, zbyt ważnych dotykamy tu spraw – zaproponowałem Marioli.  Zachęciła mnie do  postoju treść francuskiego przewodnika.
– Dwa miejsca wypada koniecznie nawiedzić, pomimo że odstają od głównej nitki Camino. Dokąd w końcu mamy się spieszyć? Podobno Franciszkowi z Asyżu pielgrzymka do Santiago zabrała trzy lata. A my, ludzie epoki rozwiniętej techniki, która ma rzekomo ułatwiać nam życie, ciągle trwamy w pośpiechu. Chroniczny brak czasu.
- Nie musisz mnie przekonywać, jest tu tak pięknie, że można by tu było pozostać nawet dwa dni.

OBANOS

Dopisało nam szczęście, że zdążyliśmy nawiedzić kościół przed zamknięciem drzwi na czas popołudniowej sjesty, przez co oszczędziłem trzy godziny. Choć nowy, posiada wiele interesujących obiektów ze starszej świątyni, na miejscu której stanął. Koniecznie chciałem ujrzeć przechowywany w zakrystii wysrebrzony relikwiarz z motywami wąsów i brody, hermę zawierającą czaszkę św. Wilhelma. Kim był ten człowiek? To zajmująca historia.  Jakże tragiczna!

W średniowieczu na szlak do grobu św. Jakuba wybrał się też książę Akwitanii, Wilhelm. Towarzyszyła mu siostra, Felicja. W drodze powrotnej do Francji niewiasta ta zapragnęła porzucić marności tego świata i zamknęła się w pustelni w miejscowości Amocain, w północnej Nawarze. Brat nie chciał o tym nawet słyszeć. Gdy ta upierała się przy swoim, w napadzie gniewu porywczy brat śmiertelnie ugodził siostrę. Kiedy się opamiętał, oszalały z rozpaczy, pieszo powrócił do grobu Apostoła w akcie pokutnym, prosząc Boga o przebaczenie. Teraz on sam, powracając do swego księstwa, postanowił już tu pozostać, na hiszpańskiej ziemi, w Nawarze, i jako pustelnik oddał się pokucie za popełnioną zbrodnię. Okoliczni ludzie mieli go za świętego. Kiedy zmarł, pochowali go we wzniesionej przezeń  pustelni Matki Bożej na szczycie samotnej góry  Arnotegui.

Mam z tym Wilhelmem niemały kłopot, bo nie zdołałem ustalić na ile to postać historyczna, a na ile jest tworem lokalnej pobożności. Owszem, znany jest w historii inny książę Akwitanii tego imienia – Wilhelm X Święty – którego pobyt w Santiago de Compostela odnotowały źródła historyczne. Udał się tam pieszo dla okupienia swoich grzechów, bo uchodził za sybarytę, lubieżnika, sodomitę, a w kwestiach politycznych - za awanturnika niepokojącego sąsiadów, tudzież za heretyckiego zwolennika antypapieża, za co został obłożony ekskomuniką przez Innocentego II. Do zmiany życia nakłonił księcia Bernard z Clairvaux, charyzmatyczna postać XII wieku, który na spotkanie z władcą celowo udał się do Akwitanii, by w tamtejszym klasztorze Chatelliers rozprawiać o ulotności życia i konieczności zbawienia własnej duszy. Z pielgrzymki książę już nie powrócił do siebie, zmarł u grobu Apostoła w 1137 roku. Pozostawił dziedziczkę swego ogromnego księstwa, piętnastoletnią Eleonorę, wydaną za mąż najpierw za króla Francji, Ludwika VII, a po jego śmierci za króla Anglii, Henryka II. To, że Eleonora wniosła w wianie swemu angielskiemu małżonkowi Akwitanię z podległymi jej lennami, co równało się jednej trzeciej terytorium Francji, będzie miało nieobliczalne konsekwencje już w niedalekiej przyszłości, kiedy o tę ziemię doszło w XIV wieku do trwającej ponad sto lat wojny między Anglią i Francją.

Jakkolwiek było z tymi Wilhelmami, wybrałem się na samotną górę Arnotegui. Na szczycie znalazłem niewielką kaplicę należącą do pustelni. Była zamknięta. Nie było jednak nikogo, kto mógłby ją otworzyć, bo góra leży na uboczu, w całkowitym pustkowiu poza jakąkolwiek ludzką zabudową. Nagrodą za wspinaczkę jest spektakularny widok aż po Pampelunę i ośnieżone szczyty Pirenejów na horyzoncie. Stała niczym nie zmącona cisza. Nawet nie drgnął liść.

Cisza! Czym jest cisza? Czym jest ta wielka dla człowieka wartość, tak bardzo poniechana w dzisiejszym świecie jakby programowo i intencjonalnie  opowiadającym się za chaosem? Cisza to nie tylko brak hałasu, który jest doznaniem zewnętrznym. Również wewnętrzne zagłuszanie swego umysłu, niemożliwość skupienia się, nieumiejętność wejścia do swego wnętrza, wszystko to jest pochodną braku ciszy. Przekręcając kluczyk w stacyjce  auta, automatyczne włącza się radio. Przekraczając próg domu, już z sąsiedniego pokoju dochodzi do kuchni, gdzie przygotowujemy po pracy posiłek, jazgot telewizora, którego przecież nikt w tym momencie nie ogląda. Wszędobylska muzyka, która sączy się ze wszystkich nośników i ze wszystkich stron, jest niczym innym jak tylko hałasem, bo przecież nie słuchamy jej w sposób aktywny ze słuchawkami na uszach. Człowiek współczesny jakby bał się ciszy. Unika jej. Zagłuszony - bywa podatny na łatwą manipulację mediów. Staje się ich ofiarą. Jest mało krytyczny, w jakimś sensie ubezwłasnowolniony, łatwowiernie zdany na zewnętrzne ośrodki opiniotwórcze. Nawet tu, na Camino, spotkać można osoby maszerujące ze słuchawkami w uszach. Na szczęście rzadki to widok.

Z zamyślenia wyrwała mnie Mariola uwagą, że mam w sobie coś z pustelnika, bo siedziałem samotnie na występie muru. Bynajmniej. Może nie na lata, ale na kilka miesięcy chętnie bym się tu zaszył, pośród tych dorodnych krzewów winogron na zboczu, najchętniej bez telewizora, bez komórki i bez prasy codziennej. W to miejsce wystarczyłaby mi niewielka biblioteczka. Co za korzyść odnieść może człowiek zalewany powodzią wiadomości, które dziś są aktualne, a pojutrze przechodzą w medialny niebyt, bo przybiera kolejna fala  newsów? W tym zalewie doraźności gubi się istotę rzeczy - mądrość. A ta jest pozaczasowa.

Mądrość jest wspaniała i niewiędnąca:
ci łatwo ją dostrzegą, którzy ją miłują,
i ci ją znajdą, którzy jej szukaj
uprzedza bowiem tych, co jej pragną,
wpierw dając się im poznać.
                                               
Przeniosłem ją nad berła i trony                                               
i w porównaniu z nią za nic miałem bogactwa.
Nie porównałem z nią drogich kamieni,
bo wszystko złoto wobec niej jest garścią piasku
a srebro przy niej ma wartość błota.
                                                                                                     (Mdr 6,12-13; 7, 8-9)

EUNATE

Nie mogłem pominąć Eunate. W oddalonych o 3 kilometry od Obanos polach kukurydzy znalazłem niezwykły zabytek, unikat w skali Hiszpanii, kościół Santa Maria de Eunate. Na widok architektury i otoczenia popadłem w zachwyt. Niewielki, o wyglądzie wolno stojącej kaplicy, wzniesiony w XIII wieku na planie ośmioboku, został zwieńczony kopułą o żebrowaniu charakterystycznym dla meczetów. W rytm zewnętrznych ścian biegnie dookoła niski murek służący za stylobat pod puszczone w dwóch rzędach smukłe kolumienki. Dopiero ten zespół otacza wysoki mur z pojedynczą bramą. Jest to miejsce tak urokliwe, iż dla fotografujących może być obiektem ambitnego zmierzenia się ze światłem igrającym architekturą. I te kolumienki. Ile w nich odkutych w kamieniu rzeźb figuratywnych, głównie w kapitelach! Całe bestiarium. Ale i motywy kwietne, jakieś pnącza, gałązki, listowia, a pod okapem dachu – ludzkie główki, każda inna,  zapowiedź tego, co nas czeka w niedalekiej już Estelli.

Wzniesiony około 1170 roku, kiedy panował tu Sancho Mądry,  stanowi  kościół do dziś  nie- rozwiązaną zagadkę co do jego budowniczych i pochodzenia. Przyjmuje się, że wznieśli go templariusze, gdyż swym założeniem nawiązuje do jerozolimskiego Grobu Pańskiego, do Templum, skąd wywodzi się ten rycerski zakon. Z tym że przez Templum, czyli Świątynię, rozumieli oni grób Chrystusa, a nie świątynię Salomona, całkowicie przebudowaną przez Heroda Wielkiego, którą przecież spalili i rozebrali do gruntu Rzymianie w 70 roku. Po rozwiązaniu zakonu w 1312 roku kościół przeszedł na własność joannitów, a ci prowadzili przy nim hospicjum, szpital i grzebali zmarłych pielgrzymów, o czym świadczą liczne ich pochówki, zidentyfikowane przez archeologów na podstawie znajdujących się w grobach muszelek św. Jakuba.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.