Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać- MONTES DE OCA (odc. XIII)

Noc zastała nas w Villambistia, maleńkiej wioszczynie z kilkudziesięcioma mieszkańcami, nie widać ludzi młodych, wszyscy w podeszłym wieku. W miejscowym barze grupa starszych mężczyzn oglądała w telewizji Tour de France, głośno ekscytując się popisami swych rodaków. Właścicielka albergi San Roque wyprowadziła nas za wieś, by pokazać

nam muły żywione podeschłym chlebem.

- Wszyscy tu jesteśmy katolikami – oznajmiła – ale nie praktykujemy. Czy do wiary potrzebny jest Kościół? – zastanawiała się głośno. - Droga do Pana Boga prowadzi prosto.

- Czyżby Kościół miał wskazywać krzywą i krętą drogę do Boga? – Zastanowiłem się.

Na podobny temat zeszła rozmowa z poznanym na szlaku Niemcem. Nie zapamiętałem, bo nie zapisałem jego imienia.
- A ja w Boga nie wierzę – oznajmił deklaratywnie.
- To po co idziesz na Camino? Dla taniej turystyki?
- Idę! Może Go znajdę?

- Optymista, chce Boga znaleźć w drodze – pomyślałem w duchu, wiedząc, że wiara jest łaską. Ale z drugiej strony dlaczego choćby promień tej łaski miałby nie dopaść go właśnie na Camino?

- Mówisz, że w Boga nie wierzysz - zagadnąłem. - Czyli, jeżeli poprawnie rozumuję, wierzysz, że Bóg nie istnieje. Powiedz, czym ci ten Bóg tak uwiera, że odrzucasz Jego istnienie.

- To proste. Gdyby Bóg istniał, nie byłoby na ziemi tyle zła, niesprawiedliwości, wojen, zbrodni. – Wyliczał po kolei.

Znów się zastanowiłem. Przecież to argument tak stary jak samo chrześcijaństwo. W dodatku wypłowiały przez swą płytkość i naiwność.
 
- A cóż ma Bóg z tym wspólnego? – próbowałem podtrzymać rozmowę. – Zło to przecież robota ludzi, chociaż jego sprawcą jest szatan. I właśnie dlatego tak się dzieje na świecie, jak się dzieje, bo ludzie odrzucają istnienie Boga.

- Wy, chrześcijanie, utrzymujecie że Bóg jest dobry, jak zatem dobry Bóg może przyzwolić na takie potworne rzeczy?

- Przytoczę ci pewne zdarzenie zapisane na kartach Ewangelii. Otóż z urodzonym w Betlejem Jezusem musieli Jego rodzice uchodzić na emigrację polityczną do Egiptu, bo panujący podówczas w Judei król Herod postanowił zabić noworodka. Moje pytanie brzmi następująco: dlaczego Bóg nie oszczędził tułaczki swojemu Synowi, chociażby przyspieszając chwilę zgonu Heroda, a przecież wiadomo już było, że ten bezwzględny tyran był już wtedy ciężko chory. Nie. Bóg nie przyspieszył jego śmierci. Czekał cierpliwie na jego czas.

- Ale co to ma wspólnego z moimi wątpliwościami?

- Chcę ci zasugerować, że Bóg jest cierpliwy, znosi to wszystko, co my, ludzie, naważymy. Czy sądzisz, że Bóg może być tylko sprawiedliwy i zaraz bić nas po łapach za nasze przewinienia? Mandat od ręki dostajesz za niewłaściwe parkowanie. Bóg ma czas nas rozliczyć. Zresztą na nasze szczęście. I w tym jest nasza szansa.

- Widzę, że masz to wszystko jakoś poukładane. Ale mnie się to kupy nie trzyma.

- No cóż, ty wierzysz, że Bóg nie istnieje, a ja wierzę, że istnieje. Tak zatem obaj jesteśmy ludźmi wiary.
I rozeszliśmy się w dobrym nastroju.  

                                                                   * * * * *
Cudowne są pola w rejonie wzgórz Montes de Oca. Pszenica stoi jeszcze na pniu, dowód, że klimat jest tu surowszy aniżeli w Nawarze i w La Rioja, gdzie już po żniwach. Ale i wysokość robi swoje. Szlak biegnie na płaskowyżu powyżej ośmiuset metrów. Nadciągające z  północy wiatry, nie hamowane żadną zaporą, bo Cordilera Cantabrica odsunięta jest tu na znaczą odległość,  wychładzają kraj. Właśnie napędziły nieco chmur, przez co lazurowe dotąd niebo nabrało dramatyzmu. Ustawiłem się w polu między San Juan de Ortego i wsią Santovenia, by móc przeżyć spektakl mocowania się światła z nisko sunącą opończą chmur.

Montes de Oca to z wielu powodów ziemia niezwykła. To ostatni większy kompleks leśny przed wejściem w bezdrzewną Mesetę. Niewysokie góry zawsze uchodziły za dzikie - okoliczność, która pozwoliła chrześcijańskiej ludności wizygockiej przetrwać najazd arabski w VIII wieku i doczekać czasów rekonkwisty. Grupowali się w leśnych kniejach wokół zniszczonego miasta Auca, założonego jeszcze przez Rzymian. Mieli po temu powód, bo miał w mieście głosić Ewangelię św. Indalcio, uczeń samego Jakuba Apostoła i pierwszy w tych stronach biskup, zamęczony podczas prześladowań za Domicjana. Dlatego późniejsi  biskupi, ukrywając się po górach przed Arabami, odwoływali się do tej tradycji, zachowując tytuł biskupów Auca, w hiszpańskim brzmieniu - Oca. I tak do 1075 roku, kiedy przenieśli się do nowo założonego Burgos. Dzisiejsza miejscowość – Villafranca de Montes de Oca – poza nazwą, jak widać już  zmienioną, nie ma żadnych zabytków z tamtej, odległej przeszłości.

                                                              SAN JUAN DE ORTEGA

Samotne, wolno stojące klasztory. To jest to!  Takim jest klasztor San Juan de Ortega, położony w przepięknej okolicy, na skraju dzikich Montes de Oca, jako  przystań na Szlaku Jakubowym, oaza bezpieczeństwa od bandytów grasujących po górach. Wszedłem do środka. Uwagę przykuwa umieszczony w nawie gigantyczny grobowiec w kształcie kaplicy  przesklepionej na sposób gotycki, z ażurowymi maswerkami w prześwitach. Jest cały z alabastru, na alabastrowej poduszce spoczywa alabastrowa figura w pełnej postaci. To św. Juan de Ortega, a grobowiec sprawił w 1462 roku hrabia Haro, Pedro Fernández de Velazco. Przez ponad dziesięć lat pracowali nad nim najwybitniejsi artyści epoki, Juan de Colonia i Gil de Siloé, obaj wsławieni przy upiększaniu katedry w Burgos.
Juana de Ortegę należy wpisać w poczet tych społeczników, którzy swe życie oddali na służbę pątnikom zdążającym do grobu Jakuba Apostoła. Stało się tak za sprawą Dominika od Bitych Dróg, z którym wszedł w zażyłość, bo obaj pochodzili z tych samych stron. Wspólnym wysiłkiem, mając do pomocy wspomnianego już Grzegorza z Ostii, wycinali w lasach drogi, utwardzali je, przerzucali nad rzekami i strumieniami mosty, zakładali hospicja. Kiedy Dominik de la Calzada zszedł z tego świata około roku 1109, Juan wybrał się z pielgrzymką do Ziemi Świętej. W drodze powrotnej jego okręt zatonął podczas burzy, a on sam, prosząc o ocalenie św. Mikołaja z Bari,  uczynił ślub, że jeśli wyjdzie z opresji cało, już bez reszty poświęci się pielgrzymom. Ocalał, szczęśliwie dotarł do ojczyzny i ślubu dopełnił.


Założone przezeń w tym miejscu hospicjum stało się do tego stopnia głośne na Szlaku Jakubowym, iż nie pogardzali nim nawet królowie. Do grobu zmarłego w 1163 roku w opinii świętości Jana ciągnęły zewsząd kobiety, bo powszechnie uznawano w nim orędownika w chorobach niepłodności. Z podobną intencją przybyła do grobu świętego Izabela Katolicka, królowa Kastylii, zagrożona bezdzietnością. Wróciwszy na dwór, bawiący podówczas w Sewilli, powiła długo oczekiwanego syna, któremu dała imię Jan. Kiedy urodziła z kolei dziewczynkę, ochrzciła ją imieniem Janina - Juana. W klasztornych kronikach odnotowano ponad sto podobnych zdarzeń, przypisywanych orędownictwu świętego.
Po kamiennych schodach zszedłem do krypty, bo tam, pod posadzką kościoła znajdują się szczątki świętego, dopiero nad nimi wzniesiono ów przepyszny monument grobowy. Oryginalny sarkofag z krypty pochodzi z XII wieku, a więc został wykonany na okoliczność pogrzebu świątobliwego męża. Jest wspaniale ozdobiony płaskorzeźbami o wypukłym reliefie. Tak jak w przypadku sarkofagu ksieni z klasztoru w Canas, tak i w tym egzemplarzu widzimy płaczków odkutych na jego bocznych ścianach. Być może w tych stronach pracowały warsztaty kamieniarskie, które wykonywały tego typu trumny, co nie znaczy że trzymano się sztywno jednego szablonu. Nie, ten sarkofag prezentuje pewną nowość –  otrzymał wyobrażenie Chrystusa w Majestacie.

Sztuka romańska jest porywająca. Ma w sobie coś niezwykle pociągającego. Może dlatego, że nie posługiwała się malarstwem, lecz rzeźbą kamienną? W kamieniu wykuwała wielkie prawdy wiary. W kamieniu zamknęła to, czym była. Weźmy te kapitele wieńczące kolumny, tak wspaniałe w swym wyrazie, iż zostały oszczędzone i uszanowane przez budowniczych kolejnego kościoła, przekształconego w XV wieku z romańskiego na gotycki. W kapitelach pokazane są sceny ewangeliczne, ale w sposób skondensowany, by wyrazić samą ich istotę, niejako samą ideę zdarzenia. Bo odkuwanie w kamieniu scen narracyjnych na więcej nie pozwalało. Brak miejsca zmuszał do syntezy. To tak jakby dziś autorowi felietonu wydawca narzucał jego objętość. Tyle, a tyle masz do wykorzystania znaków i w takich ramach musisz się zmieścić z tym, co masz do powiedzenia. Dlatego romanizm jest tak bezwzględnie lapidarny w przekazywaniu treści. Musiał odwołać się do symboliki.

Ludzi tamtych czasów fascynowało znaczenie liczb. A spośród nich najbardziej tajemniczą była siódemka. Zauważono, że występuje siedem planet we Wszechświecie. Wyróżniano siedem epok w dziejach ludzkości. Kościół dysponuje siedmioma sakramentami, wyszczególnia siedem darów Ducha Świętego, wyodrębnił siedem cnót i siedem grzechów głównych. Siódemka jest sumą dwóch liczb, trójki i czwórki, pierwsza symbolizuje cechy duszy, druga – cechy ciała. A dusza i ciało tworzą jedność natury ludzkiej. Gdy pomnożymy liczbę trzy przez liczbę cztery otrzymamy liczbę dwanaście. A dwunastka jest drugą liczbą tajemnicy. Było dwanaście pokoleń Izraela. Było dwunastu patriarchów i dwunastu proroków. Jezus wybrał dwunastu apostołów. Gdy dodamy liczbę proroków Starego Testamentu do liczby apostołów Nowego Testamentu, otrzymamy liczbę dwadzieścia cztery, a tylu jest starców Apokalipsy. Jedność ducha i materii też wyraża się w dwunastce. Liczba trzy to symbol Trójcy Świętej, zaś liczba cztery to liczba pierwiastków świata materialnego: ziemia, ogień, powietrze i woda. Już święty Augustyn zauważył, że boska mądrość odbija się w liczbach. I to przekonanie przyjęto za swoje w dobie średniowiecza, co uzewnętrzniło się w sztuce romańskiej.
                                                                               * * * * *
Usiedliśmy do lekkiego śniadania w barze przy hospicjum. Po tych, którzy tu nocowali, nie było już śladu. Wyszli na szlak przed czterema godzinami. Od czasu do czasu ktoś tu zaglądał z dochodzących  pielgrzymów. Zostawiał plecak, zamawiał coś do picia, stemplował credencial, wpadał na moment do kościoła i  ruszał dalej w drogę.

- Dlaczego ci ludzie się tak spieszą? Czy chodzi o to, by tylko zmierzyć się z drogą? Czy mają czas dostrzec i przeżyć to, co nam chcieli przekazać ludzie sprzed stuleci? – głośno powątpiewała Mariola. – Mnie intryguje ołtarz główny. Pokazane jest tam piekło w  sposób zastraszający.

- Fotografowałem te sceny, bo uważałem je za ważne. Wyczytałem w przewodniku, że zamówili je hieronimici w XVI wieku u wielkiego snycerza, Filipa Vigarniego. Obraz piekła miał  wstrząsnąć ludzkim sumieniem. Miał skłonić do refleksji. Miał prowadzić do zastanowienia się nad swoim życiem i do jego naprawy.

- Ale to objaw jakiegoś sadyzmu, tak się znęcać nad tymi odtrąconymi nieszczęśnikami.
- Trudno powiedzieć. W tym pięknym  retabulum rzeźbionym w drewnie, tak umiejętnie utrzymanym w wyciszonej tonacji barw, jest zawarta głębsza myśl. Oto postacią centralną  jest figura Maryi, umieszczona w środkowej niszy. To do Niej unosi się las rąk owych golasów z drugiego poziomu ołtarza, ludzi pogrążonych w ogniu czyśćcowym. Wcześniej czy później oni z tego ognia wyjdą, wszak są już w gronie zbawionych, tyle że muszą przez cierpienie rozliczyć się ze swoich złych uczynków. Ten  moment przejścia z czyśćca do nieba może przyspieszyć właśnie Ona. I to jest głównym przesłaniem rzeźby Vigarniego.

 Wrócę jeszcze do potępionych w piekle. Kiedy obserwuję trendy, jakie przewijają się w filmach i grach komputerowych, wprawia mnie w przerażenie obraz przedstawianych tam istot o celowo zdeformowanym wyglądzie, bo przecież nawet nie ludzi, tylko jakichś stworów, wampirów, wiedźmin, wyjących diabłów. Nawet element ten jest obecny w bajkach dla dzieci, może na nieco mniejszą skalę.

- Słuszne spostrzeżenie. Gdy coś takiego widzę, zaraz zmieniam w telewizji kanał. Nie chcę trwać w tym obłędzie. W tej tendencji przyzwyczajania ludzi do brzydoty jest zastanawiające, że się oni w tym odnajdują.
- A może chodzi o to, by przybliżyć ten straszliwy świat? Może chodzi o jego ośmieszenie? No bo przecież ktoś stoi za tą  twórczością, jakiś producent filmów. Z drugiej strony istnieje jakieś zapotrzebowanie na te paskudztwa, może moda? Bo przecież nie o samą adrenalinę tu chodzi. To tak jakby ktoś już tu na ziemi chciał przyzwyczajać ludzi do miejsca odrzucenia, jakim jest piekło.

- Ludzie dziś w piekło nie wierzą. Są nawet teolodzy, którzy twierdzą, że owszem, piekło istnieje, ale jest ono puste. Że nie ma tam nikogo, bo na wieczne męki nie pozwala nieskończone miłosierdzie Boże.

- Tak być nie może! – obruszyła się Mariola. - A gdzie Boża sprawiedliwość? Jak pozostawić bez kary te wszystkie wielkie zbrodnie, jakie przetoczyły się w XX wieku, a i obecnie nie jest ich mniej, jeśli uświadomimy sobie chociażby rzeź nienarodzonych. Wstrząsająca jest wizja piekła u Teresy z Avila. Podobnie dzieci fatimskie doznały przerażenia, szczególnie mała Hiacynta, gdy dane im było zajrzeć w czeluści miejsca niekończących się mąk. A czy mamy bardziej ufać Ewangelii, czy wierzyć niektórym teologom niekiedy na siłę poszukującym taniej popularności w ferowaniu jakże kontrowersyjnych opinii? Jezus w wielu miejscach wyraźnie przestrzegał, że miejsce wiecznego odrzucenia istnieje.

- Gdy się tak człowiek zastanawia głębiej nad tym wszystkim, może popaść w obłęd.
- Dlaczego? Chrześcijaństwo jest religią nadziei. A zatem i radości.

                                                   CARDENUELA

Do Burgos już niedaleko. Jeden dzień drogi. Którędy iść? Który obrać szlak? Bo są aż trzy warianty. Wybrałem ten przez wieś Atapuerca, by na noc zatrzymać się w Cardenuela de Riopico, nędznej wiosce z równie mizernym kościółkiem Santa Eulalia. Dotarliśmy tam  dość wcześnie, było więc sporo czasu na rozmyślanie i lekturę Pisma Świętego, bo do zwiedzania nie ma tu niczego, poza kościołem, który, sądząc po przeżartych rdzą kłódkach, otwiera się raz w miesiącu, a może rzadziej. Niewielki otwór w drewnianych drzwiach sugeruje, że wolny wstęp do środka mają miejscowe koty. Wysoka, niekoszona trawa dopełnia obrazu opuszczenia.

Oparta plecami o kościelne wrota Węgierka  chłonęła energię w nich zawartą. Tak to ujęła. Bo nic nie ulatnia się bez śladu – twierdziła - co raz zostało zrobione lub wypowiedziane, nie ważne kiedy, nawet bardzo dawno temu, wszystko to gdzieś jest wpisane, jakby wypalone w niezniszczalnej karcie pamięci Kosmosu.

Dziewczyna otworzyła się: szuka sposobu na wyrzucenie z siebie złości i pozbycia się trapiących ją koszmarów. Dlatego wybrała się na Camino. Chce odnaleźć równowagę wewnętrzną, odzyskać spokój ducha, chce wypracować pozytywny stosunek do życia, pragnie patrzeć na świat oczami pełnymi optymizmu. Wprawdzie świata nie jest w stanie zmienić - spostrzegła -  ale można zmienić siebie, przez co i świat  ulegnie przemianie. Doszła do tych stwierdzeń na Szlaku Jakubowym, bo mistrzyni technik chińskich w Budapeszcie, do której zgłaszała się po poradę, nie była w stanie już jej pomóc. Sądząc z oznak radości na twarzy, Erdżi już poczyniła postępy. Objętość zapisanego notatnika świadczy, że poważnie podeszła do pracy nad sobą.

Do mnie przylgnął Massimo, siedmioletni syn Brazylijki o ponadprzeciętnej urodzie. Przyszedł na świat w Hamburgu i nigdy nie poznał ojca. Porozumieć się nie mogliśmy, bo mówił tylko po niemiecku, a ja tym językiem nie władam.  Spróbowałem obliczyć wiek Brazylijki, kiedy urodziła syna. Skoro ma dwadzieścia dwa lata, a jej syn siedem, znaczy to, że zaszła w ciążę w wieku czternastu lat. Podziwiałem jej determinację, bo wędruje już piąty tydzień i ma ambicję dojść do grobu Apostoła. Nie pytałem o intencję peregrynacji. Massimowi, jak się wydaje, było wszystko jedno. Gdzieś we wsi znalazł rówieśnika i przepadł do nocy.

                                                   CARTUJA DE MIRAFLORES

Tego sobie odmówić nie mogłem! Choćbym miał pominąć coś ważnego w samym Burgos. Musiałem odbić od szlaku i zobaczyć kartuzję Miraflores, jak pięknie się nazywa – Podziwiaj Kwiaty. Leży tak blisko granic miasta, że można ją zaliczyć już do Burgos. To, czego dokonali tu najwybitniejsi architekci i artyści gotyku i renesansu, Gil de Siloé, Juan de Colonia i jego syn, Simón de Colonia, by wymienić najprzedniejszych luminarzy piękna i wzniosłości, nie da się z niczym porównać. Jakby wszyscy oni postradali zmysł umiaru. Żeby tak wypieścić ołtarz!

W podobnym stopniu nie udało się to nawet mistrzom baroku, którzy przecież też przechodzili samych siebie przy próbie oddania chwały Bożej.  Po takim gotyku, jaki tu widzimy, musiał przyjść renesans, sposób patrzenia na świat i na jego sprawy bez nadmiernej egzaltacji, w wyciszeniu, ze spokojem. Patrząc na ogromną płaszczyznę retabulum przytwierdzonego do ściany prezbiterium, człowiek nie jest w stanie ogarnąć całości. Gubi się nawet nie od nadmiaru elementów, lecz od ich kondensacji.

Żeby się w tym wszystkim odnaleźć, odwołałem się do sprawdzonej metody, założyłem w aparacie fotograficznym długi obiektyw i po kolei fotografowałem segment po segmencie, scenę po scenie, figurę po figurze, głowę po głowie. Nikt mi w tym nie przeszkadzał, co uznałem za zdarzenie graniczące z cudem, tym bardziej że rozłożyłem statyw. Dopiero studiowanie detali na zdjęciach pozwoliło mi wyrazić podziw i pełne uznanie dla twórcy wielkiego dzieła, niezrównanego Gila de Siloé i jego uczniów, którzy przez cztery lata materializowali w najszlachetniejszego gatunku drewnie swoją wizję.

Ukończone w 1499 roku retabulum, pokryte złotem, jakie Krzysztof Kolumb przywiózł z drugiej wyprawy do Ameryki, przedstawia Kalwarię w sposób unikatowy. Cztery sceny pasyjne, misternie rzeźbione, ujęte zostały w okrąg uwity w wieniec z aniołków. Chrystus ukrzyżowany mocno odstaje od płaszczyzny rzeźby, jakby się od niej odrywał. Pod krzyżem zwyczajowo stoją Maryja i Jan Ewangelista.

Ramiona krzyża podtrzymują na końcach pokazani w ludzkiej postaci Bóg Ojciec i Duch Święty. I niepoliczona mnogość postaci: ewangelistów, apostołów, świętych, biskupów. Na klęczkach trwają w modlitwie Monarchowie Katoliccy, Izabela i Ferdynand, ta pierwsza jako fundatorka ołtarza, która dopilnowała ukończenia budowy samego kościoła przeznaczonego na miejsce wiecznego spoczynku jej rodziców.

Spoczywają oni w gigantycznym grobowcu na wprost ołtarza, pośrodku chóru w części przeznaczonej dla mnichów po ślubach wieczystych. Grobowiec jest przewspaniały, klasycznie gotycki, ozdobiony wykutymi w białym alabastrze scenami biblijnymi w labiryncie miniaturowych wieżyczek.

Pełnopostaciowe figury zmarłego w 1454 roku króla Jana II i zmarłej w 1496 roku królowej Izabeli Portugalskiej spoczywają na tumbie grobowca, zwrócone w kierunku ołtarza.

Tu też pochowany jest, w przebogatej od rzeźb niszy, zmarły następca tronu, Don Alonso, którego przedwczesna śmierć otworzyła drogę do tronu Izabeli Katolickiej.