Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać – BURGOS (odc. XIV)

Z pól i lasów wracam do miejskiej cywilizacji. Burgos jest tego obrazem, miasto po Pampelunie największe na Szlaku św. Jakuba. Dojście w rejon starówki jest męczące, idzie się trotuarem wiele kilometrów. Dobrze, gdy wędrówka przypadnie wczesnym rankiem zanim na ulice wylegną jego mieszkańcy. Pomijając tę niedogodność, miasto musi się podobać. Bywałem tu już wcześniej, co dało mi sposobność do zawarcia z nim bliższej znajomości. Leży u stóp wzgórza zwieńczonego zamkiem, onegdaj potężnym

, obecnie w postaci wyłamanego zęba. Miasto stanowi ośrodek porywającej sztuki, jest pełne przebogatych kościołów, starodawnych klasztorów, wiekowych kamienic, historycznych placów, bogatych muzeów i galerii. I tętni gwarem, tętni życiem, głośne od muzyki, strojne w stoiska coraz to organizowanych kiermaszów, pokazów i  wystaw. A cóż powiedzieć o świętach religijnych obchodzonych w kolorowych procesjach, po których zawsze następuje fiesta - radosne, spontaniczne zbratanie się ludzi! Lubię to miasto, kiedy idzie się spacerkiem w szpalerze zrośniętych ze sobą gałązek cienistych platanów na Paseo de Espelón. Drzewa podają sobie gałęzie, jak zakochani dłonie, z tą różnicą, że w tym przypadku dozgonnie – aż do obumarcia drzewa.

Po moście na rzece Arlanzón przedostałem się w obręb starówki przez paradną bramę Arco de Santa María, ozdobioną ponadnaturalnej wielkości figurami ważnych osobistości z historii miasta. Centralne miejsce wyznaczono dwóm, Karolowi V, bo to na jego cześć urządzono na nowo tę bramę w 1536 roku oraz Cydowi, bo bez legendy o tym rycerzu niezłomnym  Burgos istnieć nie może. W prześwicie bramy grupa muzyczna: skrzypce, kontrabas, akordeon, klarnet. I solistka. Grali przewspaniale. Dziewczyna śpiewała zachwycająco. To muszą być Rosjanie - pomyślałem. Wrzuciłem pieniążek do futerału. Na wewnętrznym murze wita wchodzących przestroga, która w przekładzie na polski brzmi: Zgoda sprawia, że małe sprawy stają się wielkimi. Niezgoda powoduje, że wielkie sprawy upadają. Przydałoby się umieścić tę sentencję przed wejściem do gmachu sejmu w Warszawie.

I oto jest! Katedra! Cud gotyku. Katedra gotycka to najdoskonalszy twór średniowiecza. Kwintesencja, znak jego duchowości. Aby zrozumieć, czym było średniowiecze, wystarczy kontemplować katedrę gotycką. Jest ona emanacją jedności wiary w Boga, w Jego wspaniałość, piękno i dobro. Jest wyrazem geniuszu artystów. Jest dowodem umiejętności ludzi w zakresie architektury i techniki. Jest świadectwem ich szczodrobliwości, tych, którzy nie skąpili środków na jej budowę tak w pieniądzu, jak i w pracy, często świadczonej darmo z potrzeby serca. Wreszcie jest dowodem na zorganizowanie się społeczności miejskiej, bo w średniowieczu katedry były kościołami rozwijających się miast.

Katedra gotycka, w swej strzelistości upodobniona do dłoni złożonych w geście modlitwy, ma być odbiciem rzeczywistości nadprzyrodzonej. Ma być niczym dym wonnego kadzidła unoszący się z ołtarza ku niebu. Świat ziemski jest skończony, jest niedoskonały, jest dotknięty procesem zmienności. Jest przypadłością, czyli bytem niekoniecznym. Rzeczywistość nadprzyrodzona jest tego przeciwieństwem. Tak więc gotyk ma niejako ściągnąć na ziemię choćby cząstkę niebiańskiej doskonałości. Gotyk jest próbą zmierzenia się w ludzkim wymiarze z doskonałością, pełnią, wielkością i dobrocią Boga.

Czym jeszcze jest katedra gotycka? Jest domem modlitwy, gdzie Bóg mieszka w tabernakulum i gdzie sprawuje się ofiarę eucharystii. Jest zatem miejscem spotkania nieba z ziemią. Jest odblaskiem wiecznego Piękna i wiecznej Prawdy – splendor veritatis. Piękno można wyrazić poprzez sztukę. Czyli sztuka jest tylko formą, jest narzędziem wyrażenia Boskich atrybutów: Dobra, Piękna i Prawdy. Pełni rolę służebną wobec teologii. W średniowieczu sztuka miała zatem aspekt duchowy. Bo człowiek tamtych czasów był z natury religijny. Nie znaczy to, że zachowywanie przykazań przychodziło mu łatwo. O nie! Miał z tym problemy. I to ogromne. Ale miał pełną świadomość, że jest bytem niedoskonałym, wydanym na walkę duchową w tym życiu, w przeciwieństwie do ludzi naszych czasów, potrafił przy tym rozróżniać, co jest dobre, a co złe. Posiadał miarę tego rozróżniania w oparciu o prawa Boskie, którą to świadomość w naszych czasach wymazuje się z ludzkiego doświadczenia na rzecz tego, co jest legalne, a co nie; czyli co jest zgodne z prawem stanowionym, a nie naturalnym, odwiecznym.

Chrześcijaństwo w średniowieczu przenikało wszystkie aspekty życia ludzkiego, tak  jednostki, jak i całych społeczności. Człowiek ówczesny był zawieszony w transcendencji. Gdy wchodził do katedry, wcale nie musiał postrzegać jej naszymi oczami. Nas porywa strona estetyczna. Podziwiamy katedrę jako wspaniałą budowlę, a zachwyt nad nią przenosimy na ludzki geniusz  i konstrukcyjne umiejętności budowniczych. Człowiek ówczesny te zalety postrzegał jako zewnętrzną formę głębi wewnętrznej. Strona estetyczna była sprawą drugorzędną, mógł jej nawet nie dostrzegać w naszym rozumieniu. Pierwszorzędną wartością była mowa sztuki o nadprzyrodzoności. Kiedy podziwiał niezliczone wyobrażenia świętych odkute w kamieniu i poustawiane po filarach i w niszach przy ścianach, widział w nich nie tylko artyzm wykonania – owszem, ten też – ale przede wszystkim wierzył w moc tych świętych orędowników będących pomostem pomiędzy człowiekiem a Bogiem. Po to oni tam są, aby świadczyć w interesie człowieka, a nie po to, by ich figurami można było ozdabiać puste nawy.

W tym też duchu  i ja spróbowałem przeniknąć wymowę południowego portalu, wychodzącego na Plac Króla Ferdynanda. Nie jest to zadanie łatwe. Wpierw należy odnaleźć klucz do otwarcia księgi odkutej w kamieniu. Trzeba złamać ów kod symboli. Bo przecież każda pojedyncza rzeźba – a jest ich bez liku -  jak i całość kompozycji, nie są dziełem przypadku, lecz tworem przemyślanej idei. A tą było pouczenie o źródłach nauki płynącej w Kościele od Chrystusa przez ewangelistów, apostołów i biskupów aż do ludu Bożego. Tak zatem centralne miejsce w tympanonie zajmuje siedzący na tronie Chrystus w Majestacie. W dłoniach trzyma otwartą księgę. Wokół symbole czterech ewangelistów, oni zaś sami, pochyleni nad pulpitami, piszą swoje Ewangelie w pozycji siedzącej. Na belce nadproża zasiadają swobodnie rozdyskutowani apostołowie, z których każdy również dzierży księgę. Poniżej, na kolumnie dzielącej odrzwia portalu widnieje postać biskupa, symbol przekazywania w Kościele nauk płynących od Chrystusa przez apostołów i ich następców do wiernych. Przestrzeń interkolumnium po prawej stronie portalu wypełniają postaci Piotra i Pawła -  symbol Nowego Prawa, a po przeciwnej, lewej stronie są postaci Mojżesza i Aarona - symbol Starego Prawa. Czoło trójłukowej arkady wokół tympanonu przeznaczone zostało dla aniołów i muzykujących na chwałę Bożą królów w liczbie czterdziestu pięciu. Tę wspaniałą kompozycję odkuto w kamieniu krótko przed 1240 rokiem.

Zanim wszedłem do środka, obszedłem katedrę dookoła. Tak! Wszystko tu jest symbolem, każdy detal architektury, każda rzeźba ma swój przekaz. Wypatruję miejsc niedostępnych dla zwykłego śmiertelnika, by przekonać się, że średniowieczni artyści tworzyli swe dzieła nie po to, by cieszyć nimi ludzkie oko, lecz dlatego że tego wymagał imperatyw tworzenia w duchu doskonałości. Bo przecież są kamienne detale zawieszone gdzieś wysoko, choćby w niewidocznych z ziemi pinaklach,  a są wykonane z taką dokładnością, jakby miały się znajdować na wysokości naszych oczu.  

Wszedłem do nawy. Tu człowiek pada zdruzgotany pod wrażeniem niewymownego piękna nagromadzonych dzieł ludzkiego geniuszu. Konsekrowaną w 1260 roku katedrę w kolejnych wiekach powiększano o kaplice boczne, a te ozdabiano aż po wiek XVIII. To tak jakby istniało współzawodnictwo między artystami: kto potrafi więcej, piękniej, wspanialej. Nie ma w tym umiaru. Kontemplując to wielorakie piękno nagromadzone w jednym miejscu – te wszystkie ołtarze, obrazy, rzeźby, grobowce, srebra kościelne, monstrancje, krzyże, księgi liturgiczne – widać, jak tę samą rzecz człowiek postrzegał na różne sposoby, w zależności od czasu, kiedy przyszło mu żyć. A rzeczą tą była gorliwość i dbałość o chwałę Bożą.  Dlatego przenikają się tu wszystkie dawne style: gotyk, renesans, plateresco,  manieryzm, barok, churrigueresco, rokoko, a nawet neoklasycyzm. Każda epoka chciała zaznaczyć tu swoją obecność.

Ale i nasza epoka nie pozostała w tyle. Też odnotowała swoją tu obecność. I to jak jeszcze! Bo jest to epoka jakże bardzo humanitarna i wiodąca w rozwoju – z przekonaniem twierdzą jej twórcy. Oto na zewnętrznych ścianach ambitu, czyli obejścia wokół prezbiterium widnieją odkute w kamieniu sceny pasyjne różnych artystów. Jest ich pięć, są dużych rozmiarów i przedstawiają wysoki stopień artyzmu. Dwie z tych scen autorstwa Burgundczyka, Felipe Vigarniego – Ukrzyżowanie i Zdjęcie z Krzyża – są poważnie zniszczone. Widać ślady ciosów zadane rzeźbom kilofami.

- Kto to zrobił? – zapytałem jednego z pilnujących katedrę woluntariuszy.
- To erozja. - Zbył mnie od niechcenia.

Nie, to nie jest erozja. To celowy akt wandalizmu. To ślad wściekłości barbarzyńców spod znaku frontu ludowego okresu wojny domowej w Hiszpanii. Ile ci ludzie, występujący rzekomo w interesie republiki, poburzyli kościołów, popalili bibliotek, poniszczyli dzieł sztuki, nie mówiąc już o rozstrzelanych duchownych tylko za to, że byli księżmi, zakonnikami i zakonnicami! Tak, rewolucje mają niewyobrażalny potencjał destrukcji tego, co dawne, w nadziei, że aktem unicestwiania sprawdzonych wartości zbudują nowy, lepszy świat. Ale czy rewolucje są w stanie zbudować lepszy świat? Nie da się na skróty przeskoczyć tor ludzkich dziejów.

Nie tu miejsce na opisywanie wszystkich katedralnych cudów. Każdy pielgrzym winien się tu zatrzymać w gonitwie do grobu św. Jakuba Apostoła i w kontemplacyjnej zadumie powinien tę katedrę niejako posiąść dla siebie. Oddaliłem się od tłumu turystów i w bocznej kaplicy, pierwszej po prawej stronie od głównego wejścia, znalazłem oazę ciszy i spokoju. Jest tam słynący łaskami Chrystus flamandzkiej roboty,  wykonany w drewnie podobno pod koniec XIV wieku, obciągnięty skórą cielęcą. Ma prawdziwe, ludzkie włosy, ich kosmyki opadają na twarz i zakrywają ją. Jest symbolem nie tylko katedry, ale i miasta Burgos.

- Chcesz, człowieku, abym podarował ci wieczność, a tobie szkoda poświęcić Mnie choćby chwilę z twojego zabieganego życia? – jakbym usłyszał głos wewnętrzny dochodzący z krzyża.
Symbolem Burgos są ludzie, żywi ludzie. Mam na myśli jedną postać z odległej przeszłości – Rodriga Díaza de Vivar. To El Cid, po naszemu Cyd! Spoczywa on tu obok swej małżonki, Doni Jimenez, pod posadzką między prezbiterium a chórem. Ich prochy zostały przeniesione w to eksponowane miejsce w 1921 roku z klasztoru San Pedro de Cardena. Położony w pobliżu Burgos klasztor zwiedzałem, jak również i miejsce, gdzie był pierwotnie pochowany bohater narodowy Hiszpanii walczącej z Maurami. Tam też, ale już poza obrębem klasztoru, zakopano jego padłego konia, sławnego wierzchowca o imieniu Babiek. Cyd to rycerz niezłomny, niepokonany, postrach muzułmanów, człowiek, który swym męstwem, lojalnością, odwagą i ostrzem miecza wykuwał własną pozycję, za te przymioty nagrodzony przez króla ręką damy z najprzedniejszego w XI wieku rodu Jimenezów. Takim zapamiętała go Hiszpania. Zmarł w 1099 roku, pięć dni przed zdobyciem Jerozolimy przez rycerzy z pierwszej wyprawy krzyżowej.

* * * * *

Spośród wielu kościołów, jakie zwiedzałem i nawiedzałem w Burgos, niech mi będzie wolno wspomnieć przynajmniej jeszcze jeden – kościół cystersek z klasztoru Las Huelgas. To blisko szlaku, zaraz przy wyjściu z miasta. Wraz z klasztorem ufundował go Alfons VIII w 1187 roku na życzenie swej małżonki, Eleonory z Akwitanii, na miejscu wiejskiej posiadłości pierwszych królów Kastylii. Wchodzi się tam przez bramę o surowym wyglądzie, tak jak sam kościół pozbawioną ozdób zgodnie z duchem cysterskiego ascetyzmu, który winien znaleźć odbicie także w architekturze. Sam kościół, jak i klasztorne krużganki, pełnią rolę królewskiego mauzoleum z XIII wieku. Klasztor bowiem stanowił przez wieki wybrane miejsce hiszpańskiego domu panującego. Mieszkały tu zakonnice z wielkopańskich rodów.  Przeoryszą klasztoru bywała najczęściej księżniczka królewskiego rodu, w hierarchii godności zajmująca drugie miejsce po królowej. Tu odbywały się ważne uroczystości rodziny królewskiej: wizyty monarchów, chrzty, zawieranie małżeństw i odprawianie egzekwii, pasowania na rycerzy, podejmowanie ważnych gości z obcych krajów. W notatniku zapisałem imiona pochowanych tu ludzi. Fundatorzy, oboje zmarli w 1214 roku, spoczywają w chórze zakonnym, a ich grobowce otacza wieniec stall, w których mniszki stojąc śpiewają oficjum. Po dziś dzień. Tu też leżą dwie córki fundatorów, Leonora, żona króla Aragonii i Constanza, zwana Świętą – La Santa – ksieni wspólnoty. Trzecia ich córka, Berenguela, żona Alfonsa IX, spoczywa przy rodzicach. Inną Berenguelę, córkę Ferdynanda III, również ksienię, też tu pochowano. Także leży tu Blanca, córka Alfonsa III Portugalskiego. Wreszcie znalazł tu wieczny spoczynek Fernando de la Cerda, niedoszły następca tronu po Alfonsie X. W klasztornych krużgankach pochowano niżej postawione w hierarchii zakonnice i osobistości, bo i na cmentarzu przestrzegano porządku godności, podobnie jak to ma być i w niebie, tam  według świętości i zasług. A może liczyć się tam będzie tylko miłość?

* * * *
 
Tak jak się wchodzi, tak i wychodzi  z Burgos - w labiryncie dróg. Do Castrojeriz jest stąd 41 kilometrów, etap, na którego przejście przeznaczyłem dwa dni. Krajobraz zmienia się z każdym kilometrem. Bezpowrotnie przeminęły wyższe wzniesienia. Te, które się jeszcze pokazują, przybierają postać pagórków bielejących od wapiennej skały. Wysokie góry na północnym horyzoncie oddalają się coraz bardziej, aż do zaniku. Przepadły już winnice. Nagle zginęły też lasy. Zieleń pojawia się jedynie w dolinach rzek, w środku lata o niskim poziomie wody. Ziemię orną przygotowuje się pod zasiew pszenicy i słoneczników. Czuje się już oddech Mesety.


W pola wchodzi się na jedenastym kilometrze za Burgos. Przy ścieżce stoi krzyż pątniczy, kamienny, jeden z tych, jakich dziesiątki na szlaku. Te krzyże mają różny wygląd. Niektóre są bardzo piękne, najprawdziwsze dzieła sztuki. A wykuwali je w kamieniu ludzie ze wsi, miejscowi. Mija się stare osady, jak ta, Tardajos, szczycąca się odległą metryką. Zasiedlający te strony Celtyberowie wznieśli tu nad rzeką Úrbel osadę - castro. Podobnie postąpili Rzymianie, bo przeprawa przez rzekę była dla nich ważna. Zabezpieczała ją Augustobriga, wzniesiony przez nich obóz warowny, który z czasem dał początek miastu. Poza drobnymi znaleziskami archeologicznymi nie ma tu widocznej architektury starożytnej. Na chwilę wstąpiłem do kościoła Wniebowzięcia Matki Bożej, bo jest tam figura – Virgen de las Aguas – przed którą rolnicy upraszają  deszcz. Tu też w 1582 roku wysłuchała mszy świętej Teresa z Avila w trakcie jednej ze swych podróży wizytujących założone przez siebie klasztory.

Mam do tej świętej głęboką predylekcję. W wielu miejscach natrafiłem na ślad jej pobytu, także w Burgos, gdzie fundowała swój ostatni klasztor karmelitański. Ale też imponuje mi ona z wielu innych powodów, nie tylko że wcieliła się w postać budowniczego. W gronie osób świętych była twardo stąpającą po ziemi kobietą, myślącą trzeźwo, realnie, po ludzku, a nawet biznesowo. Była odważna i konkretna. Prawdziwa Hiszpanka złotego wieku, epoki, która wydała tylu wielkich, wspaniałych i odważnych ludzi: świętych, uczonych, pisarzy, artystów, żołnierzy, zdobywców, żeglarzy. Gdybym miał szukać jej prototypu w Ewangelii, byłaby nią i Maria i Marta, cechy obu sióstr z Betanii połączone są w jednej osobie Tersey.

Przykładem Marii potrafiła pilnie wsłuchiwać się w słowa Jezusa, i jak Marta umiała krzątać się wokół spraw codziennych, jak choćby przygotowanie posiłku dla Nauczyciela. Ileż inwencji i energii, ale też wiary w rzeczy po ludzku niemożliwe do wykonania musiała wykazać ta niezłomna kobieta w dziele zakładania  nowych klasztorów karmelitańskich. Trudno jej było reformować już istniejące, te stawiały opór przed surowszą regułą, więc zabrała się za budowę nowych, prawie z niczego,  od podstaw dla dziewcząt formowanych w  szkole jej duchowości.

Teresa może zachwycać jako mistrzyni słowa pisanego. Zatrzymawszy się kiedyś w Alba de Tormes, przy jej grobie, nabyłem tam książeczkę z wyborem jej poezji: Lira Mística.

                                         Nada te turbe,
                                         nada te espante;
                                         todo se pasa,
                                         Dios no se muda.
                                         La paciencia
                                         todo lo alcanza.
                                         Quien a Dios tiene
                                         nada le falta.
                                         Sólo Dios basta.

Była mistrzynią rozmowy z Bogiem. Nikt lepiej nie mógł wyrazić tego jej daru, aniżeli uczynił to  Gian Lorenzo Bernini, odkuwając w białym marmurze jej słaniającą się w ekstazie postać, rażoną przez anioła strzałą boskiej miłości.  Jeżeli w Rzymie mam sposobność, z radością zaglądam do Santa Maria della Vittoria. Tam ona jest, o krok od Termini, przewspaniała rzeźba baroku.
Teresa z Avila była dzieckiem złotego okresu kultury hiszpańskiej, więcej – ona tę kulturę współtworzyła, formowała jej duchowość. Jaka to była duchowość niech świadczy jeden drobny, lecz wymowny epizod z jej życia. Wychowana w wielodzietnej rodzinie średnio zamożnego szlachcica już w dzieciństwie zdążyła nasiąknąć religijną atmosferą domu, tak samo jak i tradycją rycerską, co uzewnętrzniało się w namiętnym czytaniu zarówno powieści rycerskich, jak i lektury pobożnej.

Przykładem wielkich świętych męczenników już jako siedmioletnia dziewczynka zapragnęła pójść do nieba, od razu, natychmiast, bez ociągania się. Ale jak tego dokonać – zastanawiała się ze swym ukochanym bratem Rodrigiem. - Trzeba pójść do kraju Maurów – postanowiły dzieci – tam swoim zwyczajem muzułmanie utną im głowy i młodzi męczennicy, po krótkim cierpieniu, osiągną tym sposobem wieczną szczęśliwość.

Plan się nie powiódł, bo z drogi zawrócił do domu małych uciekinierów przypadkowo napotkany za miastem wujek. A na marginesie: jak tylu innych młodzieńców także kilkoro braci i kuzynów Teresy wyprawiło się do Ameryki. Tak postąpił też jej najdroższy brat Rodrigo, który poległ młodo, w wieku zaledwie dwudziestu pięciu lat, walcząc z Indianami nad rzeką la Plata.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.