Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać-Na szlaku do Santiago de Compostela (odc. XVI)

Oto na horyzoncie  i Castrojeriz.                                                                                                                     Miasteczko leży u stóp góry zwieńczonej ruinami zamku. Zatrzymałem się przed wejściem do miasta, na rżysku po skoszonej pszenicy, przy ścianie rozrosłych topoli, skąd całość komponuje się w niezwykle malowniczy obraz. Na pierwszym planie drzewa, na drugim, na równinie - sylwetka potężnego kościoła, a nad nim, wysoko pod chmurami – zamek. Porywający widok!

Ponieważ miasto zajmuje południowy skłon wydłużonego na trzy kilometry skalistego grzbietu, taki kształt przybiera też główna ulica, niczym tunel obrzeżona wiekowymi kamienicami, z których niejedna liczy sobie kilkaset lat. Widać to po szlacheckich tarczach herbowych na frontonach. Tu współczesność oddycha historią. Strategicznie położone wzgórze, z natury obronne, zajmowane było przez kolejne fale osadników: Celtów, Rzymian, Wizygotów, Arabów, wreszcie zostało odbite przez chrześcijan z rąk tych ostatnich w trakcie niezwykle zaciętych i  krwawych wojen, jakie toczyły się w okolicy. Każdy wódz mógł się wtedy wybić. Powiodło się niejakiemu Nuno Nunezowi, który je opanował około 912 roku, by zatrzymać je już na stałe w posiadaniu chrześcijan. Potężny zamek na szczycie gwarantował im bezpieczeństwo.

Dziś niedziela. Która to już po wyjściu z Francji? Druga. A zatem dziś przypada święto Jakuba Apostoła. Wyobrażam sobie nieprzebrane rzesze, które w Roku Jakubowym 2010 przybyły na czas do Santiago de Compostela. Ciekawe, czy zdążyli owi Rosjanie na rowerach, których spotkaliśmy na początku pielgrzymki. Tu, w Castrojeriz, przed południem mszę odprawiono u św. Jana – San Juan de los Caballeros. Na uroczystości Jakubowe przyjechał pełnym autobusem chór pań w strojach ludowych z nieznanego mi regionu. Śpiewały nadzwyczaj podniośle, na co pozawalała znakomita akustyka wnętrza. XIII-wieczny kościół przebudował   w pierwszych dekadach XVI wieku sam Rodrigo Gil de Hontanón, ten sam, który terminował jako architekt i rzeźbiarz w pracowni Simóna de Colonia, zatrudnionego przy katedrze w Burgos.

Po liturgii co sił pędziłem do Santa María del Manzano, by mi nie zamknięto kościoła na czas sjesty. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym miał go pominąć. Jak tyle innych w Hiszpanii, tak i ten kościół zamieniono na muzeum, przynajmniej o tyle dobrze, że jest to muzeum sztuki sakralnej. A jest tu co oglądać. W gotyckim wnętrzu zgromadzono bardzo wartościowe obrazy, rzeźby, paramenty liturgiczne i wiele pamiątek. A był to kościół zamożny, bo dbali o niego hrabiowie Castro, panujący przez stulecia nad miastem z wysokości rodowego zamku.  Mieli nawet życzenie, by po śmierci mogli spocząć w murach świątyni.

W bocznej kaplicy czci się patronkę kościoła i opiekunkę miasta, figurę Matki Bożej od Jabłoni w XIII wieku wykutą w kamieniu. Zmarły w 1284 roku król Alfons X Mądry, autor 450 przepięknych pieśni na cześć Maryi – canticas – poświęcił tutejszemu wizerunkowi pięć strof, wychwalając Jej cudowną interwencję przy ratowaniu robotników, którzy ulegli wypadkowi podczas budowy kościoła. Według legendy sam Jakub Apostoł głosił Ewangelię w tych stronach i to wtedy miała mu się ukazać Maryja w gałęziach jabłoni.
                                                                   * * * * *
Na obrzeżach miasta, w polach za wysokim murem, ukrył się od zgiełku świata niewielki klasztorek Santa Clara. Fundował go dla klarysek klauzurowych ów król-pieśniarz, Alfons X Mądry i od tamtego czasu, od XIII wieku, przez siedemset lat nieprzerwanie trwają mniszki  na modłach. Z różnych źródeł słyszałem wielokrotnie opinię, że to właśnie wyłączone z życia czynnego zakonnice, żyjące jak gdyby poza światem, całkowicie poświęcone modlitwie, czuwaniu i postom, utrzymują ten świat w istnieniu. Coś w tym musi być. Nawet nasza polska zakonnica, wprawdzie nie klauzurowa, kanonizowana przez Jana Pawła II Faustyna Kowalska, jest podobnego zdania, kiedy napomyka na ten temat w wielu miejscach na kartach swojego „Dzienniczka”.

Udałem się tam dla zaczerpnięcia choćby odrobiny z atmosfery duchowości kontemplacyjnej. Maleńki zieleniec przed kamiennym kościołem, trawa przystrzyżona krótko jak na boisku piłki nożnej, jakieś drzewka - jedno, drugie - estetycznie uformowane na wzór japońskich ogrodów. Wszedłem do środka. Półmrok, cisza, skupienie. Ani żywej duszy. Być może niewidoczne dla nas zakonnice modlą się w wewnętrznej kaplicy, odgrodzonej od prezbiterium żelazną kratą i zasłoniętej ciężką kotarą. Na ołtarzu wystawiony był do adoracji Przenajświętszy Sakrament. Przez modlitwę nie należy rozumieć wspólnie odmawianych pacierzy. Modlitwą może być każdy akt świadomej działalności pod warunkiem, że danej czynności nada się sens nadprzyrodzony. W tym rozumieniu nawet sen może być modlitwą. Świadczą o tym wszyscy mistycy. Mówi o tym również nasza siostra Faustyna, dotykając spraw tak głębokich, iż nam, zwykłym śmiertelnikom, wydają się być poza zasięgiem naszych doświadczeń duchowych i intelektualnych.

Mistycy obracają się w innej rzeczywistości aniżeli nasza, owa zwykła, szara codzienność, uwikłana w tysiące rzeczy i spraw potrzebnych i niepotrzebnych. Krążą oni na innej orbicie. Tu, wędrując po Hiszpanii, postanowiłem sięgać do hiszpańskich postaci, także osób przez Kościół uznanych za święte. Niech zatem będzie mi wolno przywołać jedną z nich - Jana od Krzyża. Ten karmelitański mistyk jest trudny, pisze językiem niezwykle wysublimowanym, elitarnym, hermetycznym, a przy tym wszystkim dotyka  rzeczywistości tak transcendentnej, iż dla nas wydaje się ona niepojęta i nieosiągalna.

                                                Gdzie się ukryłeś,
                                                Umiłowany, i mnieś wśród jęków zostawił?
                                                Uciekłeś jako jeleń,
                                                Gdyś mnie wpierw zranił,
                                                Biegłam za Tobą z płaczem, a Tyś mnie oddalił.

Zakochani? Owszem! Ale w innym wymiarze. To nie odtrącona miłość dziewczyny do chłopca skarży się tym słowami. Tak tęskni  dusza za Bogiem. A Ten ukrył się przed człowiekiem, pozostawiwszy zaledwie ślad swego istnienia, ślad zewnętrzny – choćby w przyrodzie, ale też ślad wewnętrzny w ludzkim pragnieniu. Jan od Krzyża drąży ten drugi wymiar. Niejako popadł w rodzaj obsesji na tle poszukiwania Boga ukrytego.

                                                   Żyję, nie żyjąc w sobie,
                                                   Nadziei skrzydła rozwieram,
                                                   Umieram, bo nie umieram!
                                                   Ja już nie żyję w sobie,
                                                   Bez Boga żyć nie mogę! -
                                                   Bez Niego i bez siebie?
                                                   Miast życia – tysiąc śmierci!
                                                   W głębie życia się wdzieram,
                                                   Umieram, bo nie umieram!

                                                                 * * * * *

Wdałem się w te dywagacje duchowe, bo oto na zewnątrz nic się  nie dzieje, więc zaistniała sposobność do wejście w siebie, we własne wnętrze. Przez trzy godziny marszu nie ma ani śladu ludzkich siedzib. Szlak biegnie polami, a te coraz bardziej prostują się, robią się  płaskie i monotonne. Znikają już nawet pagórki, jakie do tej pory towarzyszyły pątnikom. I nie ma drzew. Tak jest do rzeki Pisuerga. Tę pokonuje się po kamiennym moście o jedenastu przęsłach. Na rzece kończy się prowincja Burgos, a rozpoczyna prowincja Palencia, tak samo należąca do Kastylii-Leónu. Dość szeroka rzeka niesie dużo wody, a jej brzegi obsadzone zostały lasem topoli posadzonych w równiutkich rzędach.

                                                                      TIERRA DE CAMPOS

Zanim przedostałem się na drugi brzeg rzeki, odwiedziłem położony samotnie w polu intrygujący swym niewyszukanym kształtem i prostym wyglądem budynek ze starannie spojonych ciosów kamiennych. Ma na sposób średniowieczny ukształtowany portal, a pod okapem dachu biegną wysunięte na zewnątrz kamienne wsporniki, delikatnie zdobione. To San Nicolás de Puente Fitero, kaplica z XII wieku, pobudowana dla pielgrzymów przez królowę Urrakę. Ci w ostatnich czasach zaadaptowali pomieszczenie na potrzeby hospicjum. Rozejrzałem się po nawie zamienionej na dormitorium. Ołtarz pozostał jednak na swoim miejscu, nawet przygotowany do sprawowania liturgii.
- Zapraszamy. Są jeszcze wolne miejsca – zachęcał hospitalero.
- Pora jest wczesna, pozostały nam jeszcze ze dwie godziny do przejścia - podziękowałem.
Później żałowałem, że jednak nie pozostałem w tym odosobnionym, czarownym miejscu.

A zatem wkroczyliśmy na Ziemię Pól – Tierra de Campos -  jak Hiszpanie nazywają  niekończące się,  płaskie obszary rolnicze. W dawnych wiekach używano nazwy bardziej historycznej – Campos Góticos – tłumacząc termin z łaciny – Campi Gothorum. Bo istotnie w okolicy mieszkali od V wieku Wizygoci, którzy na Półwysep Iberyjski wlewali się przez Pireneje kilkoma kolejnymi falami. Nie leżało w ich interesie niszczenie cywilizacji rzymskiej, wręcz przeciwnie – uznawali się za jedynych spadkobierców po upadającym cesarstwie, bowiem okres pierwotnego barbarzyństwa mieli już za sobą. Wtedy to, w połowie V stulecia, działali w porozumieniu z cesarzem rzymskim. Wyznaczono ich do pokonania  Swewów, ciągle jeszcze nieokrzesanych barbarzyńców, zadanie powiodło się Teodorykowi II w 456 roku w bitwie nad rzeką Órbigo i w kilku innych miejscach podczas kolejnych kampanii wojennych. Jako zwycięscy przejmowali nieogarnione obszary gruntów uprawnych, leżące teraz bezpańsko, gotowe do zagospodarowania. Jako rolnicy chętnie się tu osiedlali.
Po upływie setek lat i nam przyszło pokonywać w wędrówce te rolnicze ziemie. Ziemia to niczym scena ogromnego teatru, wstępują na nią kolejni osadnicy, uprawiają ją, przemijają, ich miejsce zajmują kolejni, i tak bez końca.

Wizygoci byli chrześcijanami, tyle że skażonymi arianizmem. Już po upadku Cesarstwa Rzymskiego, podczas panowania ich wielkiego króla Leowigilda, syn władcy, Hermenegild, przeszedł na katolicyzm. Spowodowało to oburzenie ojca, a w konsekwencji wojnę domową, zakończoną pokonaniem w bitwie zwolenników królewicza, aresztowaniem i uwięzieniem jego samego, a w końcu jego egzekucją w 585 roku. Jako męczennika za wiarę Kościół katolicki wpisał go w poczet świętym. Ale już jego młodszy brat, Rekkared II, który po zmarłym w 586 roku Leowigildzie  wstąpił na tron, oficjalnie przyjął katolicyzm i tak samo nakazał postąpić wszystkim swoim poddanym. Był to ogromnie ważny krok w dziejach nie tylko królestwa wizygockiego, ale i całej Hiszpanii, która odtąd już nie rozstanie się z katolicyzmem, aż po nasze czasy, kiedy, głęboko zraniona pamięcią wojny domowej z lat trzydziestych ubiegłego wieku i skażona jakże ochoczo przyjmowanymi ideologiami lewicowymi i liberalnymi, pogrąża się Hiszpania w wewnętrzny chaos. Tym bardziej groźny, że przenikany islamem, na życzenie rządów lewicowych importowanym z zewnątrz do kraju. Jakby ludzie zatracili pamięć o muzułmańskiej konkwiście i o morzu przelanej krwi dzielnych przodków, przez setki lat zmagających się z obcą chrześcijańskiej duszy i łacińskiej formacji jakże groźną religią.
                                                              * * * * *
Uzgodniłem z Mariolą,  że przez Mesetę będziemy szli w pojedynkę, pozostając  nawzajem w polu widzenia, by w samotności i skupieniu móc doświadczyć tego, czym ta kraina chce nas obdarzyć, a więc mową wewnętrzną, bo nie może zachwycać urodą krajobrazu. Wieczorami postanowiliśmy wymieniać spostrzeżenia. Niech to będą swego rodzaju rekolekcje w drodze.
Naszego Filipińczyka, który wyprzedził nas o dobre dwie godziny marszu, spotkaliśmy w hospicjum w Itero de la Vega, tuż za rzeką Pisuerga. W poświęconym św. Piotrowi Apostołowi miejscowym kościele o skrzypiących, drewnianych podłogach odprawił kapłan wieczorem prywatną mszę. Nawet w takiej małej wioszczynie jak ta, tutejsi  rolnicy zadbali o ozdobienie swej świątyni pięknym retabulum renesansowym, wykonanym w XVI wieku. Bliźniacza wieś leży po wschodniej, czyli kastylijskiej stronie rzeki – Itero del Castillo. Posiadając potężny zamek obronny, obecnie pogrążony w  ruinie, kontrolowała przeprawę przez  Pisuergę.

A przed nami Frómista! Będzie ze cztery godziny marszu. Słońce wstało krwawo. Na czerwono zarysowało zaoraną już ziemię. Zjawisko trwało moment, bo natychmiast wszystko przeistoczyło się w złoto, ale też na krótką chwilę, by na pozostałe godziny dnia przybrać barwę szarości. Ulotność. Wiatr z północy, prawie że mroźny, wzniecał tumany kurzu na uprzątniętych z pszenicy polach. Chce się śpiewać z radości.
                                                     

                                                      Wszystkie rozkosze, powaby tej ziemi
                                                      Nie dadzą duszy spokoju,
                                                      Tylko ją znużą, wzbudzą pragnienie
                                                      Miast ożywczego zdroju.

To też Jan od Krzyża. Będzie mi on dziś towarzyszył przez dłuższy czas. A oto i Boadilla del Camino. Pora jest wczesna, więc i kościół zamknięty aż do dziesiątej. W cudownym ogrodzie miejscowej albergi, którą pielgrzymi zdążyli już opuścić przed trzema godzinami, spożyliśmy śniadanie. Aromatyczna kawa i świeżutkie rogaliki, pachnące croissanty – to jest to, lekkie śniadanie na Camino.
                                                                   * * * * *
- Wiesz, spotkałam po drodze mojego Stevena. Tego Niemca ze Stuttgartu.  Wydaje się, że istotnie jest pod wpływem buddyzmu – zauważyła Mariola.
- Buddyzmu?
- Opowiadał z takim zachwytem o tej religii, jakby był jej wyznawcą. A przecież wcześniej mówił, że jest człowiekiem poszukującym. Mając w pamięci to, co na temat buddyzmu powiedział Jan Paweł II, próbowałam mu wyjaśnić, że to nie religia, lecz filozofia.
- Myślisz o tym wywiadzie z papieżem przeprowadzonym przez Vittorio Messoriego z książki  „Przekroczyć próg nadziei”?
- Tak właśnie! Tam z ust papieża pada  bardzo ciekawe stwierdzenie, mianowicie że buddyzm jest systemem ateistycznym. Chce wyzwolić człowieka od zła, od złego świata ale bez odniesienia do Boga.

- To prawda, w wielu pokojach hotelowych po świecie znajdowałem w szufladzie nocnego stolika egzemplarz Pisma Świętego i egzemplarz Pouczeń Buddy w dwóch językach, angielskim i hiszpańskim. Wieczorami czytywałem sobie na chybił-trafił różne fragmenty z obu tych ksiąg. Pod wpływem lektury utwierdziłem się w przekonaniu, że owe pouczenia Buddy to swego rodzaju poradnik savoir vivre - jak żyć na tym świecie, jak się zachowywać, jak postępować. Nie znalazłem tam nawet cienia głębi chrześcijaństwa.
- No właśnie. To chciałam powiedzieć Stevenowi, że buddyzm jest filozofią odnoszącą się do ziemskiego wymiaru człowieka. Że nie ma w tym systemie nic z nadprzyrodzoności. Szlachetna próba w świecie pełnym gwałtowności odnalezienie dla siebie kącika spokoju.
- To i starożytni Grecy zmagali się z podobnym problemem. W odpowiedzi stworzyli kilka systemów filozoficznych., nawzajem sobie przeczących.
                                                                  * * * * *
I pamiątkowe zdjęcia przy „rollo”, jak nazywają w Boadilla del Camino ustawiony za kościołem na miniaturowym placyku monument – kolumnę w kształcie gigantycznego berła. Ufundowali ją w XV wieku obywatele miasta z wdzięczności królowi Henrykowi IV Impotentowi za to, że przywilejem wyłączył ich spod zależności feudalnej panów z Castrojeriz. Od tej pory sami mogli rozsądzać własne sprawy, łącznie z ferowaniem wyroków śmierci. To niezwykle rzadki przypadek w średniowieczu, by niewielkie miasto mogło uzyskać tak dużą dozę niezależności.

Na marmurowej płycie przy kościele zamieszczono informację, że w tej mieścinie przyszedł na świat Nicolas Bobadilla, jeden z siedmiu założycieli Towarzystwa Jezusowego, którzy wspólnie złożyli śluby zakonne w kościółku św. Piotra na zboczu Montmartre w1534 roku. Człowiek ten przysparzał Ignacemu Loyoli niemałego kłopotu, a to z powodu jego gwałtownego charakteru i osobistej odwagi wyrażania dezaprobaty w sprawach dotyczących chociażby funkcjonowania zakonu. Swą bezkompromisową postawą w sprawach wiary zdążył narazić się wielkim tego świata. Miał odwagę postawić się samemu Karolowi V, krytykując na posiedzeniach parlamentu Rzeszy cesarski dekret zezwalający księżom protestanckim na zawieranie małżeństw, przez co został wydalony z Niemiec. Pouczał nawet papieża Pawła IV, nawołując do podjęcia w trybie pilnym reformy Kościoła. Uchodził za wielkiego kaznodzieję, który przemierzał Niemcy i Włochy, próbował scalać to, co się pozrywało w Kościele powszechnym na skutek wypowiedzenia papieżowi posłuszeństwa przez zbuntowanego augustianina, Marcina Lutra. Założyciela jezuitów przeżył o ponad trzydzieści lat.

Bezdrzewny krajobraz, pozbawiony ludzkich siedzib, urozmaicają w polach za miastem gołębniki – palomares – kilkukondygnacyjne wieże z otworami, w których gnieżdżą się gołębie. Niektóre gołębniki przybierają postać ażurowych budowli i mogą liczyć setki lat. Ptaki te są pożyteczne i mile widziane, bo wydziobują insekty niszczące zasiewy pszenicy, swymi odchodami użyźniają glebę, a dla ludzi stanowią źródło pożywienia. Każdego poranka, zerwane do lotu,  towarzyszą nam chmary gołębi we wszystkich wioskach Palencii.