Publikacje członków OŁ KSD

Krzysztof Nagrodzki - Tolerancja w procesie

Tolerancja i postęp! Postęp i tolerancja! We wszystkich przypadkach, najbardziej zadziwiających konfiguracjach i pozach, zniewalająca, totalna super para: Postęp z Tolerancją. Gromkie pieśni jeźdźców ich orszaku docierają do postępowych mediów, przez nie do otwartych postępowo umysłów, aby zagnieździć się w tolerancyjnie czułych sercach. Dla swoich.

Dosyć dawnymi czasy z telewizora wygrzmiało stanowcze solo jednego z sędziwych chórzystów reprezentacyjnego zespołu rycerzy Tolerancji: „Nie ma tolerancji dla nietolerancji!”- przypomniał mąż ów bezkompromisowe hasło z piersią gotową do medali i rewolucyjnym błyskiem w oku.

Czyż można zostać obojętnym na tak głębokie słowa? Myśl czyn rodzić winna! Skoro mamy „nie tolerować nietolerancję” zacznijmy od podstaw, czyli od zrozumienia, o co, lub z czym, należy walczyć.

Słownik Języka Polskiego z 1919r., dzieło nagrodzone przez Krakowską Akademię Umiejętności i zalecane do użytku szkolnego, definiuje jasno:
„Tolerować ...znosić, cierpieć, zezwalać. T. czyjeś przekonania; T. czyjeś wyznanie; T. bezprawie, zachowywać się wobec niego biernie....” ( Słownik Jana Karłowicza, Adama Kryńskiego i Władysława Niedźwiedzkiego)
Słownik z 1967r. ewoluuje:

(Słownik Języka Polskiego PAN pod red. Witolda Doroszewskiego)
„Tolerancja – wyrozumiałość, liberalizm w stosunku do cudzych wierzeń, praktyk, poglądów, postępków, postaw, choćby różniły się od własnych a. były z nimi sprzeczne...” twierdzi Władysław Kopaliński w 1968 roku (Słowniku Wyrazów Obcych i Zwrotów Obcojęzycznych,), a Mały Słownika Języka Polskiego z 1997r.( PWN, Warszawa), wręcz nakazuje „...szacunek dla cudzych poglądów, wierzeń, upodobań, różniących się od własnych; wyrozumiałość, pobłażanie wobec jakiegoś zjawiska..”
.
Więc nie wystarcza już sama „wyrozumiałość”? Dla rozpoznania stanów ukrytych nietolerancji należy badać stan uczuciowego zaangażowania podejrzanych?...

Abstrahując od jakości oprzyrządowania do mierzenia w obywatelu uczucia szacunku, jak można mieć wyrozumiałość np. do dewiacji, występków, pobłażanie dla zła rozsadzającego cywilizacje, narody, środowiska, społeczności, rodziny. Jak można szanować demagogię, fałsz, obłudę, zawinioną lenistwem głupotę ? Gdzie jest waga, na której bezbłędnie można odkrywać podróbki prawdy – bez „liberalizmu” dla błędu?... I kto ją taruje?...

Może w łacinie kryje się źródło tego bicza na czarownice. Zobaczmy co też wymyśli starożytni? „Tolerantia – znoszenie”, „Tolero - a/ znosić, cierpieć, wytrzymywać; b/ wyżywić, utrzymywać. A więc „tolerować” znaczy „znosić”, /ś/cierpieć a nie – „szanować”? Cóż za interesująca ewolucja pojęcia... ( Co prawda w ewolucjonizmie wszystko jest możliwe, ale żeby aż do tego stopnia?!?)

Czyżbyśmy odkryli charakterystyczną cechę charakteru słynnego „Postępu” i nowoczesnej „Tolerancji”? Czy niejako ze swej natury wymagają zmienności, przedefiniowywania pojęć, szczególnie tych fundamentalnych, ciągłej zmiany wzorców - tak, aby jedynymi interpretatorami i sędziami mogli pozostać nieliczni wtajemniczeni i pewna rzesza wyrobników–n a j ę t y c h  do tych czynności  n a   c z a s    o g r a n i c z o n y ? ( Tak, tak - point de reveries Messieurs et Mesdames...)

Kiedy odbiera się pojęciom ich tradycyjne, funkcjonujące znaczenia, powstają coraz większe kłopoty w konstruktywnym porozumiewaniu. Łatwo wtedy zająć pozycję „mediatora” - szczególnie, gdy posiadło się monopol na rolę tłumacza w środkach komunikacji masowej. Najważniejszą i najpilniejszą czynnością staje się eliminowanie wszelkiej „konkurencji” i dokładne opróżnianie skarbców ze sprawdzonych, klasycznych i odwiecznych odniesień ( po wcześniejszej próbie obezwładnienia strażników – to oczywiste). Zrozumiałe staje się zatem, iż wszystkie „postępowe” ruchy miały do zaoferowania - przede wszystkim Kościołom i wiernym - jedynie absolutny dyktat, grabieże, likwidacje, zniszczenia, mordy, zastraszanie, narzucanie siłą swojej wizji świata i tego w co powinni wierzyć, komu oddawać hołdy, niewolniczą pracę i pieniądze.

Tak było z tzw. Wielką Rewolucją Francuską, masońskimi rządami w Meksyku, Hiszpanii, Związku Szczęśliwości Radzieckiej, Narodowo-Socjalistycznych ( tak ! – socjalistycznych) Niemczech Hitlera i innych dyktaturach „idealistów”. Teraz nowe utopie mające nieść powszechną – a jakże – szczęśliwość, przebudowują systemy niewolenia: owe, z pozoru absurdalne, dowolnie stosowane - w zależności od potrzeby chwili - „nietolerancje dla nietolerancji”.

Spróbujmy zatem spojrzeć, choćby skrótowo, na spójność teorii i praktyki, przyczyny i skutku, kiedy zostają uruchamiane antyteistyczne walce rozwoju „postępu”, „tolerancji”, „wolności”, „równości”, „braterstwa”, czy jeszcze innych migotliwych, kuglarskich sloganów.

Religia i komunizm nie mogą istnieć obok siebie, ani w teorii, ani w praktyce

Sięganie do sylwetek ojców rewolucji z XVIII – XIX wieku i ich posiewu – J.J. Rousseau, fanatycznie antyreligijnego, fałszywego, bojaźliwego, chciwego, pełnego niechęci rasowej i antysemickiego (tak!) Woltera, zagorzałego ateisty Denisa Diderota, innego antychrześcijańskiego encyklopedysty – Paula Holbacha, filozofa – materialisty Juliana La Mettrie, czy wreszcie Karola Marksa, przekraczałoby ramy i tak obfitego tekstu, zatrzymamy się jedynie przy niektórych faktach naszego krwawego XX wieku.

Włodzimierz Illicz Lenin wielki sternik postępu określił: „Moralnem jest to tylko, co jest pożyteczne dla partii ...” , a „ ...wszelka idea Boga, wszelkie z nią kokietowanie jest nikczemnością dla napiętnowania której brakuje dość silnych słów; to najniebezpieczniejsza infekcja w społeczeństwie...”

Anatolij W. Łunaczarski reprezentatywny „komisarz oświaty, radziecki filozof i teoretyk kultury, przedstawiciel estetyki marksistowskiej” – jak go charakteryzuje Encyklopedia Popularna PWN z 1992r. - nakreślił przeraźliwie praktyczną wizję „oświaty” marksistowskiej: „Wszystkie religie są trucizną, przede wszystkim zaś chrześcijaństwo, bo chrześcijaństwo naucza miłości bliźniego i miłosierdzia, a jedno i drugie przeczy naszym zasadom”; „ precz z miłością bliźniego my potrzebujemy nienawiści, musimy umieć nienawidzić. Tylko za tę cenę zdobędziemy świat”. „Sprzątnęliśmy królów tej ziemi, zabieramy się do królów nieba”.
Stiepanow – współpracownik Łunaczarskiego uzupełnił: ”Zadaniem naszym nie jest reformowanie, lecz niszczenie wszelkiej moralności...”

Historia pokazała i pokazuje, iż nie były to czcze słowa „teoretyków kultury” wykładających intencje szefów światowej rewolucji.

Nikołaj I. Bucharin i Jewgienij Preobrażeńskij w „Azbukach komunizma” uczyli abecadła postępu: „Religia i komunizm nie mogą istnieć obok siebie, ani w teorii, ani w praktyce” A Bucharin z komunistyczną prostotą wykładał: „...Rozstrzeliwania stanowią jedną z form budowy społeczeństwa komunistycznego (...) bez masowych represji i rozstrzeliwań nie zbudujemy komunizmu” . „ Każdy ksiądz jest antyrewolucjonistą, każdy akt religijny jest antysowiecki, ktokolwiek idzie do kościoła ten obraża rewolucję i jej zasady” ostrzegała jedna z gazet moskiewskich w 1929r. W 1930 r. zapowiadano „ostateczne rozwiązanie otumanienia religijnego mas i bezwzględną walkę z wszelkimi religiami w najszerszym znaczeniu tego słowa” .
Planowano „ Do dnia 1 maja 1937 roku na całym terytorium ZSRR nie powinno pozostać ani jednego domu modlitwy i samo pojęcie Boga winno być zostać przekreślone jako przeżytek średniowiecza, jako instrument ucisku mas robotniczych”(Ib., s. 61). Realizacja: zamordowano ok. 200 tysięcy duchownych różnych wyznań; 300 tys. uwięziono, splądrowano i zniszczono 40 tysięcy świątyń.

Jemielian Gubelman - Jarosławski dostał od kierownictwa partii bolszewików zadanie stworzenia ruchu antyreligijnego działającego w oparciu o Czeka, później GPU. „Związek Bezbożników” – tak zwał się ów ruch - różnymi metodami osiągnął kilka milionów członków, wydawał fanatycznie antyreligijne pisma: „Bezbożnik”, „Ateist”, „Antirelioznik”, organizował bluźniercze błazenady, demonstracje antyreligijne, skutecznie inicjował zamykanie i grabienie świątyń. Seks „bez zobowiązań” miał dać poczucie wolności. Wszelkie odruchy protestu niszczone były terrorem. Doszło do tego, iż zabroniono stawiania krzyży, również na mogiłach (raziły uczucia...), nauczania dzieci i młodzieży religii, odprawiania nabożeństw, udzielania sakramentów. Zaczęto popularyzować pozdrowienie: „Boga niet” z odpowiedzią: „ I nie budiet” lub „I nie nado”.

W „ludowej” Hiszpanii: „...kościoły były niszczone wszędzie, tak po prostu, gdyż zakładano, że hiszpański Kościół był częścią spisku kapitalistycznego. Przez sześć miesięcy mego pobytu w Hiszpanii widziałem tylko dwa nie zniszczone kościoły i chyba do lipca 1937 nie pozwolono otworzyć żadnego z kościołów, aby [ wierni mogli] wysłuchać mszy, z wyjątkiem jednego czy dwóch zborów protestanckich w Madrycie” donosił lewicowy pisarz Georg Orwell. W sumie zamordowano, często w niesłychanie bestialski sposób ok. 8000 duchownych, zniszczono 20000 świątyń.
Jaka przyszłość czekała ten kraj można sobie wyobrazić czytając oświadczenia: „ Jesteśmy zdecydowani zrobić w Hiszpanii to, co zrobiono w Rosji. Plan hiszpańskiego socjalizmu i rosyjskiego komunizmu jest taki sam” , oraz „... musi wybuchnąć ogromnym płomieniem pożar rewolucji, który dostrzegą na całym świecie i kraj muszą zalać fale krwi...” (Socjalistyczna posłanka Margarita Nelken w Kortezach)

Pomysły Callesa, jednego z masońskich prezydentów Meksyku lat dwudziestych i trzydziestych naszego wspaniałego w urzeczywistnianiu „postępu” i „tolerancji ” wieku i Bassolsa, jego ministra spraw wewnętrznych również nie niosły zgniłych kompromisów. Oto główne tezy ustawy z 1934r. o „wolnym i socjalistycznym wychowaniu młodzieży”: „Każde dziecko od piątego roku życia należy do państwa. Wszystko zło pochodzi od kleru. Bóg nie istnieje, religia jest mitem, biblia kłamstwem. Nie potrzebujemy uznawać żadnych> bożkówgodnych szacunku<”

Jakże harmonizuje ta „postępowa” ustawa z nieco wcześniejszymi wskazówkami: „Powinniśmy – pisała żona Zinowiewa w rozprawie o wychowaniu – wyrwać dzieci z pod zgubnego wpływu rodziców, powinniśmy je znacjonalizować, miłość rodziców jest miłością szkodliwą dla dziecka...” a niezmordowany Bucharin snuł wizje: „...ich małe słabe rączki powoli niszczą tę najmocniejszą twierdzę wszystkich obrzydliwości starego reżimu jaką jest rodzina”
Dla umożliwienia realizacji „postępu” trzeba było wyeliminować w trybie ostatecznym ok.100 księży i 40 tysięcy „Cristeros” protestujących, w końcu również z bronią w ręku, przeciw dechrystianizacji kraju.

Od „wczesnego” Adolfa Hitlera pochodzi wypowiedź, „...że taktyczne układy pokojowe z Kościołem nie przeszkodzą na doszczętne wykorzenienie chrześcijaństwa aż do ostatniej nitki...

Raichsleiter NSDAP - Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników - Martin Bormann, w piśmie okólnym do gauleiterów z 9 czerwca1941r. dawał wytyczne: „... Coraz bardziej należy odwracać naród od Kościołów i ich organów, proboszczów (...) Nie należy pozwalać Kościołom na zyskanie ponownego wpływu na kierowanie narodem. Musi on być bez reszty i ostatecznie złamany”. Efekt: zamordowanych 4000 kapłanów, przeważnie katolickich.

Ta krwawa, porażającą dzikością i bestialstwem statystyka nie ujmuje szaleństw zagonów „postępu” we wszystkich krajach tzw. demokracji ludowej z dawną Albania, Kambodżą Pol Pota, Płn. Koreą, szaleństw trwających, w różnym natężeniu, skali i metodach do dzisiaj. Zatrute ziarno wciąż plonuje...

„Tolerancyjne” złudzenia wolności

„Prawdą – twierdził Bierdiajew, – której nie ukryje teraz żadna zasłona, jest niemożliwość neutralności religijnej oraz bezreligijności; religii Boga Żywego przeciwstawia się religia szatana, religii Chrystusa – religia Antychrysta”

Dechrystianizacja jest po prostu deteizacją, antropocentryzm z podstawionymi „bożkami” ma zastąpić teocentryzm, a Prawdę o Bogu idea postępu pojmowanego wyłącznie materialistycznie, redukująca człowieka do popędów, których zaspokojenie ma dać złudzenie wolności. Tak działają wszystkie totalitaryzmy. Niezależnie od tego w jakiej masce zapowiadają kolejną odsłonę, okazuje się, iż zawsze dochodzi do demolowania podstaw ładu społecznego, demoralizacji, a po utoczeniu morza krwi i pozostawieniu hekatomby ofiar do „twórczej” weryfikacji i recydywy utopii.

Końcowym rezultatem wszelkich ideologii, komunistycznych bądź liberalnych, jest według Del Nocego ( i trudno mu nie przyznać racji, gdy rozejrzeć się dookoła) nihilizm, upadek wszystkich ideałów i wszystkich wartości. Nihilizm, któremu chce się nadać oblicze możliwe do przyjęcia, a nawet szlachetne, nazywając go „ myśleniem ułomnym”
Pospolitą postacią nihilizmu, prawdziwą wreszcie ideologią dla ludu jest konsumpcjonizm. Stąd - wyjaśniał Del Noce – „największa alienacja, przekształcenie wszystkiego w towar o określonej cenie i osiągnięcie maksymalnego zniewolenia człowieka poprzez przykucie go bezbronnego do pragnień, do zazdrości, do pogoni za zdobywaniem coraz większej ilości dóbr” (Vittorio Messori, Przemyśleć historię, w rozdziale poświęconym prof. Augusto Del Noce – włoskiemu uczonemu i filozofowowi zmarłemu w 1989r. )

I jeszcze dwa wymowne cytaty:

„ Stoimy w obliczu największej konfrontacji, jaką kiedykolwiek przeżywała ludzkość (...) Stoimy w obliczu ostatecznej konfrontacji między Kościołem i anty-Kościołem, Prawdą i anty-Prawdą, Ewangelią a jej zaprzeczeniem (...) jest to czas próby(...) w pewnym sensie test na dwutysiącletnią kulturę i cywilizację chrześcijańską, z wszystkimi jej konsekwencjami; ludzką godnością, prawami osoby, prawami społeczeństw i narodów”
- Kardynał Karol Wojtyła

„...Jedynie Kościół zagrodził drogę hitlerowskim kampaniom zdławienia prawdy. Nigdy przedtem nie interesowałem się Kościołem, lecz dziś budzi on we mnie zachwyt i uczucie przyjaźni. Jedynie Kościół bowiem miał odwagę i upór, by bronić prawdy i wolności moralnej. Musze wyznać, że to, czymś kiedyś pogardzałem, dziś wychwalam bezwarunkowo...” - Albert Einstein.

Jeźdźcy „nietolerancji dla nietolerancji” pędząc w pogoni za mirażami, zwiastują coraz to nowe zniewolenia i klęski człowieczeństwa. W impecie „pragmatyzmu” bardzo łatwo gubi się podstawowe atrybuty godnego życia.
Najefektowniejsza z pozoru woltyżerka, żadne sztuczne figury nie zastąpią dumnej, wyprostowanej postawy homo sapiens, człowieka pamiętającego dokładnie swój rodowód, świadomego celu, skończoności pięknej i ciężkiej próby „tu”, oraz wiecznie radosnego „tam”.

Trzeba zatem wciąż wydobywać zapisane majaki konstruktorów przeróżnych „postępów” i pokazywać, pokazywać, pokazywać - ku pamięci, ku przestrodze...

I powtarzać: „point de reveries messieurs et mesdames” - żadnych złudzeń, - nie będzie raju na ziemi. Może być tylko „pot, krew i łzy” gnębionych i krótkotrwała pycha gnębiących, która wcześniej czy później rozpłynie się u furty wieczności i... i co dalej? Nic? To skąd ta gorączkowa chęć nabywania podrabianych przepustek do Raju?...

Ku chaosowi

Banalne staje się powtarzanie, iż słowo „tolerancja” (jak i wiele innych) zatraca swój sens, ponieważ gubi znaczenie - nawet to, które jest aktualnie lansowane przez jej teoretyków i admiratorów. Nic nie jest pewne. Raz może to być domaganie się zgody (czy potępienia – owa słynna „nietolerancja dla nietolerancji”) na coś, czemu w innym kontekście np. personalnym przydaje się zupełnie inną ocenę. Definicja przestaje być pojęciem normującym, staje się słowem - kameleonem przystosowanym do różnych, bywa diametralnie odmiennych, sytuacji w zależności od celów interpretatora.
Taka „tolerancja” staje się w rzeczywistości narzędziem ograniczania wolności człowieka w poznawaniu prawdy, ponieważ jest narzędziem relatywizmu a tym samym fałszu. Jeżeli przyzna się iż każdy może mieć swoją „prawdę” w imię wolności poglądów, to ten subiektywizm natychmiast proponuje skok ku chaosowi moralnemu jednostki i społecznemu, w efekcie ku zagładzie cywilizacyjnej.

Jak głęboko owo przyzwolenie na dowolne kształtowanie prawd weszło w praktykę naszych stosunków może świadczyć zasmucające spotkanie z amnezją istoty prawdy również u niektórych strażników pamięci – bywa obdarowywanych wysokimi tytułami.

Nigdy zatem dosyć powtarzania, iż prawda to zgodność rozumienia rzeczy z tą rzeczą, czy inaczej – zgodność pojmowania rzeczywistości z nią samą. Nasz ogląd zależny od posiadanej wiedzy, miejsca obserwacji, mądrości (mądrość - to umiejętność sięgania do możliwie najgłębszych przyczyn obserwowanych skutków) zawsze jest fragmentem; prawda zawsze całością. Jedynie buta może podpowiadać oceny pyszałkowate, pełne pogardy nawet dla jasno widocznych faktów i prowadzić w rewiry „pomroczności”, które oświecić ma zręczna - jakże często siostrzyca demagogii- retoryka,. Przyzwolenie na umowę dzierżawy narzędzi do konstruowania własnych „prawd”, od których innym wara, rozpoczyna proces destrukcji, indywidualnej, rodzinnej, środowiskowej, wreszcie coraz szerszej – w społeczeństwie, cywilizacji – o ile nie wytworzone zostaną przeciwciała, zdolne zwalczać tą odwieczną chorobę pychy - zainfekowaną nie dzisiaj i nie wczoraj. Chorobę, która powaliła nie jedną już „mocarność”; chorobę nieczułą na zaklinania znachorów i wciąż ponawiane eksperymenty „naukowego oglądu świata” w gąszczu starych manipulacji, zwodzeń i zagubień.

Dzieci wciąż pytają, pytają bez końca, chcą poznawać „najgłębsze” przyczyny obserwowanych zjawisk. Lata późniejsze ogarnia i wchłania – bywa tak - narzucana pośpieszność kontraktowych budowniczych - różnej rangi - wciąż nowych wież Babel.

***
Na ksenofobię i średniowieczne poglądy można natknąć się wszędzie.
- Przykłady? Proszę bardzo: Pewien polski minister miał czelność publicznie stwierdzić, iż homoseksualizm jest chorobą. I taki oszołom nie ma racji publicznego bytu. (Ówczesny premier) Jan Krzysztof Bielecki zmiótł go natychmiast. Albo inna wypowiedź o „kochających inaczej”: „Ci ludzie mają problemy psychiczne, są zboczeńcami. Zamiast uznawać ich prawa, trzeba ich leczyć. Mówią, że są normalnymi ludźmi, ale tak naprawdę potrzebują pomocy psychologów”. Typowy wstecznik i faszysta! /…/
- Nie? - Szlomo Benziri, minister zdrowia rządu Izraela? ...
- No, cóż, nie można wpadać w pułapkę prostych schematów. Nieelastyczne pojmowanie wielu zjawisk może wprowadzić w ślepy zaułek na słusznych drogach rozwoju.
/…/
A krępowanie „wolności wyboru” kobiet do usunięcia poczętego dziecka? - Nie może ciemny kler wtrącać się do postępowych brzuchów, wyzwolonych do tolerancji i swobody!
- ...Że to zabójstwo? ...że pod sercem matki od początku rozwija się ludzkie życie ?
- Jakie tam życie. „Życie zaczyna się, kiedy człowiek może samodzielnie egzystować” –autorytatywnie wyjaśniła kompetentna pracownica biura poselskiego pewnej postępowej posłanki bardzo postępowej partii, kiedy toczyła się batalia w sprawie tzw. ustawy aborcyjnej. A prostolinijny postępowy działacz w prywatnej rozmowie dodał: „Prawdziwe życie to jest wtedy, kiedy szmal, kobitki, no i zdrowie, żeby nie dać się. A najważniejsza to władza – wtedy ma się wszystko...”
- Co potem ?
- Jakie „ potem”?!

/…/

Miało być lekko, ironicznie. A nie jest. Jakieś dziwne zapachy wysnuwają się z zakamarków galerii wystawy obrazków relatywizmu.

Od fanatyzmu do katastrof

„Fanatyzm, a więc pozbawione jakichkolwiek wątpliwości przekonanie, że jest się wyznawcą jedynie słusznych poglądów wywołuje stan wewnętrznego zacietrzewienia niebezpieczny dla zdrowia (...) Nikt z nas nie może zasadnie uzurpować sobie uprawnienia do jedynie prawdziwych poglądów...” – to diagnoza profesor socjologii Maria Szyszkowska.

Wiadomo zatem skąd biorą się te pełne emocji i nadmiernie wydzielonej żółci, okrzyki pod adresem Wiary, Tradycji, Honoru, Patriotyzmu, pod adresem depozytariuszy pojęć opartych o sprawdzone i umocnione przez wieki fundamenty. Brak możliwości merytorycznego dialogu z przeróżnymi sektami wszelkiej maści postępowców wynika istotnie z jakiegoś niezdrowego stanu; z braku możliwości przekroczenia jakichś utopijnych granic fanatycznego myślenia życzeniowego. Zaklinając codzienność, nie potrafią przyjąć - nawet jako hipotezę - innej wersji swego ludzkiego rodowodu oraz celu wędrówki przez lata i wieki niż ta, którą zostali owładnięci jako jedyną. Czyż nie może wprowadzić w osłupienie, iż szermujący hasłami „naukowego podejścia”, oddają się np. przedziwnym praktykom paranormalnym, spirytystycznym, satanistycznym, lucyferiańskim ideom?

Zbyt długie, uporczywe mijanie się z rzeczywistością prowadzi do katastrof. Gdy eksperymentują władcy – płyną rzeki krwi z niezliczonych ofiar a bezmiar cierpień milionów ludzi zapisuje kroniki wieków.

Ludzie wiary – pisał o tym Vittorio Messori – nawiedzają bez problemów, choć ze smutkiem, krainy ateizmu, antyteizmu, materialistycznych dogmatów. Dlaczego z kolei wyprawa „na tą stronę lustra” jest tak trudna? Szczerą, banalnie prostą odpowiedź dał pewien serdeczny znajomy podczas jednej z dysput światopoglądowych. Przyciskany do muru nie zareagował typowym dla wielu absolwentów szkół „postępu” odruchem agresji, chaotyczną gonitwą myśli, przerzuceniem argumentacji w inwektywy personalne.
- Nie, biedny wyznał: „Gdybym to wszystko przyjął do wiadomości musiałbym zmienić swoje postępowanie, a do tego jeszcze nie jestem zdolny ”.
Ta świadomość - „jeszcze nie jestem zdolny” - jest początkiem nadziei. Co z nią począć? Jak długo będzie trwało to „jeszcze”? Z tej odpowiedzi - „myślą, mową i uczynkiem” przyjdzie zdać kiedyś indywidualny rachunek. Rachunek życia. Może za sto lat, a może za godzinę...
„Ocean światła/ bezkresna dal /potok ciszy /puste ręce / bose stopy /staję przed Panem” ( Wiersz s. M. Alicji Augustynowicz - felicjanki, z tomiku „Amen Życiu”)
*
Odrzucenie rygoryzmu na rzecz swobodnej ekspresji jednostki, gdzie wartością jest naturalność, spontaniczność, a szczęściem zdrowie, swoboda, użycie – owa słynna tolerancja dla „róbta co chceta” - daje efekty, owszem.

Ks. dr Waldemar Kulbat prezentuje za źródłem niemieckim wyniki badań z lat 80 – tych: W grupie badanych pomiędzy 25 a 44 rokiem życia „ nie zabijaj” akceptowało 90% katolików i protestantów, bezwyznaniowców zaś– 76%; „nie kradnij” - 100% katolików i protestantów, 64% bezwyznaniowców; nakaz nierozerwalności małżeństwa uznawało za słuszny 90% katolików, 57% będących dalej od Kościoła i 34 % niewierzących. (Międzynarodowe Studium Wartości w Europie Zachodniej i USA; za x.dr W. Kulbat w Kościół a wyzwania demokracji, Warszawa 1996 ).
 W którym kierunku idzie „postęp” nietrudno się domyśleć. Rezolucja Parlamentu Europy uznająca prawo homoseksualistów i lesbijek do zawierania małżeństw i adoptowania dzieci budzi nadzieje miłośników „tolerancji” na dalsze usprawnienia w konsekwentnym marszu ku „nowemu”.

Aborcja, eutanazja, klonowanie człowieka – w tym na „części zamienne”; seksizm nadęty do monstrualnych rozmiarów i prezentowany w przeróżnych wariantach – nie tak dawno uznawanych zasadnie za zboczone, chore; oduczanie od autentycznego, naturalnego i niezbędnego dla normalnego wzrastania człowieka ścierania się poglądów, argumentowania, dochodzenia do ustaleń opartych na przybliżeniu prawdy do jakiego można dotrzeć na tym poziomie możliwości; wszechobecność „autorytetów” medialnych wynajętych jedynie do lansowania aktualnie obowiązującej mody światopoglądowej; hipnotyzowanie obrazkami i hałasem; brak wymagań poza kilkoma - obowiązkiem zdrowia, wydajności, zgody na status quasi robota, nazwanej dyspozycyjnością; i wreszcie dyktat „prawa” konstruowanego jakże często prymitywnie „użytkowo” i arbitralnie w korelacji z owymi modami - to podstawowe atrybuty nowego zniewolenia, groźnego, zaciskającego pęta wolniej, mniej dostrzegalnie.
Zerwanie więzi rodzinnej, międzypokoleniowej, międzyludzkiej, na rzecz lojalności „pragmatycznej”, chwilowej, w kolejnej rundzie walki o kasę, władzę, to oczywiste i coraz wyraźniej dostrzegalne skutki niszczenia starych, pewnych fundamentów.
Nawet Erich Fromm zauważył był, że nad współczesną cywilizacją unosi się odór trupi.

Forma i treść

Środków do pacyfikowania rozumu i woli jest dużo, ale nie aż tyle, aby nie miały powtarzać się w sposób mimo wszystko zauważalny. Recydywy niewolenia przybierają różne maski. Jednak w odruchu zniecierpliwienia czy zdenerwowania – ludzka rzecz, przydarzająca się również odtwórcom i reżyserom - odsłaniają paskudne, przeżarte nienawiścią do tego co jeszcze nie podporządkowane, totalitarne oblicza. Te przeróżne „wyższości klas czy ras” ; „demokracje: ludowe, socjalistyczne, kapitalistyczne”; „państwa prawa”; „nietolerancje dla nietolerancji”; szowinistycznie ustanawiane wykładnie „wybraństwa narodu” i wyniszczające wędrówki po pustyniach utopii, wcześniej czy później muszą dekonspirować rzeczywiste przesłanie spektaklu.

Trzeba jedynie bacznie obserwować, pamiętać. I nie przefrymarczać na targowiskach próżności wspaniałego daru mądrości przekazanego jedynie człowiekowi. (Pamiętamy? – mądrość to umiejętność sięgania do najgłębszych przyczyn obserwowanych skutków.) Oraz ćwiczyć wolę – oręż duszy.

Z efektu użycia tych atrybutów człowieczeństwa będziemy rozliczeni – bez możliwości odwołania do lokalnych paktów i koneksji – wcześniej czy później. I to jest ta budująca optymizm świadomość – „bój” jak by nie był trudny, nigdy nie jest ostatni, a „ ostatni mogą być pierwszymi”.

No dobrze ale co z nimi - nazwijmy ich „ONI” - podchodzącymi „naukowo” do odkrywania sensu bytu?
Pewna wtajemniczona w życia „elit” osoba opowiadała z mało chrześcijańską – jak sama przyznała – satysfakcją o konsternacji, która zapanowała po nagłym zgonie jednego z potężnych finansowo i politycznie VIPów. Towarzysze spoglądali po sobie ze zdziwieniem, lękiem i niemym wręcz wyrzutem do...no właśnie do kogo?... że ONI t e ż są śmiertelni?... a przecież jeszcze tyle sukna wokół... i wrota okazałego grobowca takie jakieś... mało rozrywkowe...
Jeden z bardzo brodatych klasyków materializmu odkrył: " człowiek jest istotą genetycznie określoną i jako taki jest nieśmiertelny ".
A więc głowy do góry lewi towarzysze! – Jesteście nieśmiertelni...Genetycznie.
*

Powiadasz Przyjacielu, że to wszystko takie ciężkie, mentorskie, że nie można zamykać oczu na trendy, na statystyki, na wyniki ośrodków przeróżnych badań, że rzeczywistość jest bogatsza od tradycyjnych schematów, że trzeba podążać za człowiekiem, kochać go takim, jakim jest, nie naruszać jego praw do wolności, cieszyć się chwilą, nie reanimować ducha inkwizycji, być otwartym na postęp i tolerancyjnym.

Ależ naturalnie, o nic innego w naszych rozważaniach, ostrych - czasami - dysputach, nie chodzi. Właśnie o miłość, o nienaruszanie prawa człowieka do wolności, o otwartość, ludzką solidarność. Dlatego przede wszystkim należy wyjaśnić – w czasach dziwacznego karykaturowania – definicji, obecne znaczenie pojęć, którymi się posługujemy.
Czy wzywając do miłości mamy na myśli miłość „dającą”, pełną uszanowania – caritas – czy li tylko hormonalne wybuchy nieokiełznane instynktu rozrodczego, sprowadzanego przeważnie do chwilowego dowartościowania chwiejnego „ego” byle jak, byle gdzie, bywa - z byle kim, bez żadnych zobowiązań? To jest owe: carpe diem? Dlaczego więc „wolna miłość” niewoli do wciąż nowych i nowych, bywa żałosnych i groteskowych poszukiwań?

Czy prawo do w ł a s n e j wolności nie staje się narzędziem infantylnie egocentrycznego zagrabiania obszarów suwerennych praw bliźnich? Chociażby takich jak prawo do życia i godnego jego spełniania? A nawet pełnym hucpy, brutalnym wymuszaniu akceptacji tej agresji?

Czy łamanie „tradycyjnych schematów”, otwartość na „postęp” , nie wymaga wprzódy weryfikacji jakości tych haseł?

Czy każda tradycja jest „ciemnogrodem”? (Spytajmy o to chociażby „starszych braci w wierze” – to teraz w modzie - jeżeli nie potrafimy korzystać z bogatych ksiąg własnej łacińskiej historii...).

Co znaczy „postęp”? Do czego go odnosimy? Do kranu z bieżącą wodą, odrzutowców, internetu, przeszczepów?
- Powiadasz, że do możliwości wydłużenia ludzkiego życia.
- Tylko do wydłużenia? Bez określenia jego sensu, jakości?
A jeżeli nawet do przedłużania to w jakiej skali, dla kogo? Dla wszystkich? Dla wybranych?
Jakie są kryteria owego wybraństwa? Kto je ustala, weryfikuje i akceptuje do realizacji?
Widzisz siebie zapewne jako członka tej Komisji; a jeżeli nie?...
Będziesz starał się uciec, jak ci nieszczęśni, starzy europejczycy, zagrożeni eutanazją całkiem niedobrowolną?
Nie złość się, bądź t o l e r a n c y j n y, to wcale nie takie abstrakcyjne pytanie na jakie – mimo demonstrowanej, póki co, witalności – odpowiedzieć przecież kiedyś musimy ...
Postępowa krzątanina i pryncypia

Zechciejmy wrócić jeszcze do stwierdzenia o nieubłaganych statystykach, trendach, konieczności „podążania za człowiekiem”...

Mamy już pewne doświadczenia ze statystykami i trendami, zarówno z poprzedniej epoki ( wicie, rozumicie – tyn trynd...), jak i z niezbyt odległych. Okazuje się, że i „trendy” i „statystyki” są jak plastelina – można je ugniatać w dowolne, fantazyjne kształty. Cuius regio, eius religio – tłumaczone dosyć dowolnie na: czyje władztwo tego „trendy” i „statystyki”...
Podążanie za człowiekiem... Jakże pouczający był ten odcinek „Frondy” /…/ kiedy biskup Kościoła anglikańskiego tłumaczył konieczność podążania za ludem, za jego oczekiwaniami, a szokującą puentę takiej zmiany roli przedstawił duchowny tegoż trendu, pardon – Kościoła, chrześcijańskiego przecież z nazwy. Dla niego życie po śmierci może nie istnieć - zapewniał - i pewnie nie istnieje - obwieścił z odwagą zmodernizowane credo.
Pomroczność? - Nie pierwsza i nie ostatnia...

„Kościół otwarty”, goniący lud, zasapany, zrzucający dla dotrzymania tempa a to odwieczne symbole, a to zbyt ciężkie dogmaty, wreszcie podstawowe atrybuty Wiary, zostaje w końcu w slipach i przepoconej koszulce. Wystawiony na rechot gawiedzi, truchta dalej, nie zauważając, iż wyścig jest sfingowany a reguły i metę ustala zupełnie ktoś inny niż oficjalne jury. A wierni? Wierni, o zgrozo, dopytują się o zakątki gdzie nie hula wiatr modernizmu w otwartych na przestrzał świątyniach.

Z Kościoła anglikańskiego po usprawnieniach odeszło do katolicyzmu wielu wyznawców, w tym duchownych, a w protestantyzmie można często dostrzec charakterystyczną metamorfozę: liberalizm, indywidualizm, subiektywizm, relatywizm, sceptycyzm, agnostycyzm, wreszcie ateizm i antyteizm, w której mniej lub bardziej ukrywany rasizm nie jest elementem unikalnym.

Można mieć oczywiście swoje zdanie „w tym temacie”, ale warto posłuchać – t o l e r a n c y j n i e - co mają do powiedzenia o katolicyzmie jakoby zbyt „fundamentalnym” ludzie, którzy dotarli doń różnymi drogami – właśnie z protestantyzmu, z ateizmu, nawet z judaizmu.
*

Gdyby dać posłuch zatroskanym głosom postępu, można by nabrać przekonania o krążącym nadal, zionącym ogniem (piekielnym?) „duchu Inkwizycji”. Ten potwór nietolerancji - oczywiście katolickiej – czyha przeważnie w zaściankach ciemnogrodu obwarowanego okopami Świętej Trójcy, znaczonymi wyniosłymi symbolami obskurantyzmu i stosami, na których wciąż tli się zarzewie nienawiści do tego, co postępowe. Dla dobra ludzkości należy, zatem owo monstrum przepędzić jak najdalej i możliwie jak najrychlej. Każdym sposobem. No i przepędza się. A przynajmniej próbuje. Od wieków. Do dziś.

„Dziś” - to taki były miesięcznik redagowany przez ostatniego sekretarza generalnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, w którym bardzo często - poważnie, naukowo, z troską, zespół pochyla się nad problemami Kościoła katolickiego, tropiąc socjaldemokratycznie jego grzechy. „Grzechy Kościoła” - taki właśnie nadtytuł nosi cykl artykułów.

Sięgamy do pierwszej z brzegu winy – Konkwisty.

Poważny ton. Źródła. Artykuł bazuje na wyznaniach jednego z naocznych świadków - dominikanina biskupa Bartlome de Las Casas , relacjach głównego konkwistadora Hernana Cortesa, oraz tekście azteckim opisującym rzeź Indian podczas jednego ze świąt, kiedy Hiszpanie wtargnęli „...gdy krąg tańczących wykonywał najpiękniejsze figury i rozbrzmiewały pieśni...”.

Autor stwierdza: „...Kwitnąca cywilizacja uległa zagładzie.... pozostała przy życiu ludność indiańska została zniewolona fizycznie, prawnie, k o n f e s y j n i e (podkr. moje)...wykreowana została bazylika Matki Boskiej z Gwadelupy.... Tak rodził się i rozkwitał kolonializm, który odcisnął swoje negatywne piętno na krajach indiańskich na całe wieki. I wciąż daje o sobie znać w każdej dziedzinie życia...Charakterystyczne jest również to, że zaszczepiona w drodze podboju chrześcijaństwo wykazuje wiele cech podobnych do >pobożności staropolskiej< / dewocja, wiara w cuda, kult Matki Boskiej, kult świętych itp./ uformowanej przez kontrreformację”. Na koniec kilka pozycji bibliografii z „Krótką relacją o wyniszczeniu Indian” Bartolome de Las Casasa na czele.

Co ma wspólnego konkwista z „pobożnością staropolską” trudno pojąć ( przypuszczenie iż chodzi o sugestię iż chrześcijaństwo w naszym Kraju zostało wniesione okrutnym podbojem jest zbyt absurdalne, aby mogło być dopuszczone nawet jako hipoteza).

Trudno zrozumieć również wiele innych zwrotów i konkluzji, ale nie jest zamierzeniem tego tekstu szczegółowa polemika merytoryczna z „demaskacją” win katolicyzmu powielanych /…/  nie od dziś. Warto tylko przypomnieć, iż rzetelność „Krótkiej relacji...” już dosyć dawno została zakwestionowana; uświadomić czym „kwitły” tamte cywilizacje Azteków i Inków poświęcające „...gdy krąg tańczących wykonywał najpiękniejsze figury i rozbrzmiewały pieśni...” dziesiątki tysięcy młodych dziewcząt, chłopców i dzieci na krwawą ofiarę swoim bożkom; oraz policzyć ilu i w jakiej kondycji zostało Indian Ameryki Północnej kolonizowanych przez zupełnie nie kontrreformowanych protestantów, w porównaniu z południem kontynentu wyniszczonym jakoby przez katolików.

Poza tym należy przypomnieć sobie „standardy” owych czasów: „Indianie nie są istotami w pełni ludzkimi i dlatego nie posiadają praw naturalnych przyznawanych zazwyczaj ludziom” głosiły ówczesne autorytety naukowe z Oxfordu i Salamanki (dzisiaj być może ich potomkowie dowodzą, że dzieci nie narodzone są tylko „zbiorem tkanek”) Niepomny tej „naukowej” wykładni Papież Paweł III (1534-49) ogłosił Encyklikę „Pastorale oficjum”. Zawarł w niej następujące zdanie: „Indianie ci, chociaż żyją poza łonem Kościoła nie są - i nie mogą być - pozbawieni wolności i prawa do posiadania własności, ponieważ są istotami ludzkimi”. Po miesiącu Papież jako pierwszy potępił niewolnictwo w każdej formie.
Nie ma już problemu w znalezieniu źródeł czy opracowań dotyczących wydarzeń historycznych ( w tym fenomenu kultu Matki Boskiej z Gwadelupy ), o których od wielu, wielu już lat, plecie się z prawd i fałszu antykatolickie mity. Wystarczy niewielki wysiłek. Chyba, że nie o dotarcie i o przedstawianie prawdy tu idzie. A to proszę bardzo – kręć się kręć wrzeciono i snuj opowiastki dziadka – kombatanta.
Jak długo?- Bóg raczy wiedzieć... Aż pęknie nić...
A co z Inkwizycją, od której zaczęliśmy?
Inkwizycja, i inne antykatolickie „horrory”, mają przeważnie ten sam współczynnik korygujący rzeczywistość do propagandowych potrzeb jak „dzisiejsza” konkwista.
*

Aksamitne rękawice wkładane z okazji przeróżnych celebracji na stalowe dłonie apokaliptycznych jeźdźców tolerancji nie mogą zmylić. Po skutkach rozpoznaje się jakość zamysłu. Już można mieć dostęp – często utrudniony, prawda - do alternatywnej wiedzy objaśniającej łańcuch przyczyn i skutków. Informacja będąca podstawowym orężem kształtowania świadomości nie jest totalnie zawłaszczona przez siły „postępu”.

Właśnie -postęp - poświęćmy mu jeszcze chwilę. Słownik Języka Polskiego (PWN, Warszawa) definiuje to znaczenie: „ ... < «proces ukierunkowanych przemian prowadzących ku stanowi coraz doskonalszemu»>.....”  
Zastanówmy się zatem, ku czemu posuwamy się, co rozwijamy, w czym doskonalimy, ulepszamy.
Czy poziom medycyny, techniki może być wyznacznikiem jakości naszego życia?
Kto i w jakim zakresie bywa konsumentem wygodniejszej, lżejszej, czasami bezpieczniejszej egzystencji?

Czy patrząc na urokliwą, o wielkich ciemnych oczach, twarz młodziutkiej Egipcjanki z portretu natrumiennego z Fajum widzimy różnicę wieków? Odważymy się powiedzieć pod jej wzrokiem, że tamte - sprzed setek, tysięcy lat - marzenia, pragnienia, tęsknoty, tamte oczekiwania na miłość, na spełnienie, tamto ludzkie szczęście i rozpacz, radość i ból, przyjaźnie i osamotnienia, odwaga i lęki były mniej odczuwalne, bo bez telewizora, „komórki”, internetu, samochodu, samolotu, wypraw mających osiodłać Marsa? Gorsze bez pralek, kuchenek mikrofalowych, superproszków i extraczyścideł,? Inne bez przeszczepów, antybiotyków? Niedoskonałe bez – o zgrozo! – hamburgerów i big maca?....

Każdy czas ma swoje odkrycia, standardy i rzeczy, którymi posługują się ludzie. I to jest normalne dopóki zależność nie zostanie odwrócona, a przedmiot nie zajmie miejsca podmiotu. To, co najważniejsze realizuje się zawsze w obszarze własnego umysłu, serca i woli; w osiąganiu i przekraczaniu zewnętrznych i wewnętrznych horyzontów człowieczeństwa ku Prawdzie, Dobru i Pięknu.

Tam można odkrywać swoją wyjątkowość, godność, powołanie.
Tam można odszukać „telefon” do Stwórcy, aby pytać o prawdę i fałsz, aby zorientować, jaki jest aktualny bilans handlu wiecznością i teraźniejszością. Nawet z kosmosu wynieść świadomość: „Nie to jest największym wydarzeniem, że osiągnęliśmy Księżyc, lecz to, że Chrystus chodził po Ziemi!” (Neil Armstrong, amerykański kosmonauta, który pierwszy postawił nogę na srebrnym globie w 1969r.)
I to jest prawdziwy, najprawdziwszy Postęp.

Pojmowana „postępowo” tolerancja – dla zła, dla antysztuki, zboczeń, pornografii (pewnej posłance twierdzącej, iż pornografia nie niesie żadnych zagrożeń można zaproponować chociażby niewielkie objętościowo broszury amerykańskich autorów: Dawida Alexandra Scotta – Pornografia, jej wpływ na rodzinę, kulturę, społeczeństwo, HLIE, Gdańsk 1995, czy prof. Victora B. Cline – Skutki pornografii, HLIE, Gdańsk 1996); tolerancja dla mniejszości terroryzujących z upodobaniem i znawstwem większość; dla patologicznie antynarodowych i antyreligijnych fobii; geszefciarstwa fundamentalnymi wartościami; tolerancja dla wyraźnie negatywnych efektów sztucznych idei czy dla ignorancji rodzącej fałsz, musi wcześniej czy później zaniepokoić. Oczywiście, jeżeli nie zostaną zdewastowane wprzódy główne atrybuty, w które wyposażył swoje dzieci Stwórca: rozum, wola, sumienie.

Rozum, wyróżniający - nie przypadkowo przecież - człowieka od wszystkich innych bytów materialnych, daje szansę osiągnięcia mądrości, szansę wejścia na drogę prawdy. O wyborze decyduje wola - oręż duszy. Dodatkowym wianem na czas próby spełnianej tu i teraz, w tym fragmencie wieczności, są: intuicja, rozpoznająca podstawowe elementy prawa naturalnego; umiejętność bezinteresownego miłowania - altruizm; oraz sumienie. Sumienie może stać się ostatnim korektorem źle kształtowanego i używanego rozumu; rozumu fałszywie postrzegającego rzeczywistość, prowadzącego do destrukcji i samozagłady. Może - o ile nie jest zniszczone.
Stary Platon wiedział: „...Jeżeli ktoś chce utrzymać nad innymi władzę absolutną, musi zabić w ich umysłach i sercach prawdę”...

Kiedy jednak zaczynamy zdawać sobie sprawę z rozziewu pomiędzy marzeniem a rzeczywistością, słowem a czynem, musi nadejść moment refleksji: O co tu chodzi?
Można przyjąć, zapewne nieco uproszczoną, hipotezę alternatywną: Albo kształt naszych cywilizacji wynika z przypadkowych, spontanicznych zdarzeń, albo myśl ludzka tworzy wizje a wola stara się je zrealizować. Ponieważ pierwsze założenie może obrazić lokalne i globalne elity, skreślamy je pośpiesznie.
- Myśl i wola próbują kształtować rzeczywistość.
Czy jednak, aby kształtować, nie należy najpierw jak najdokładniej ją rozpoznać?

Trud ciągłej nauki odczytywania rzeczywistości, wysiłek odnajdywania wszystkich jej wymiarów i ustalania hierarchii ważności elementów, wierność obowiązkowi zachowania pamięci celu, może doprowadzić wyczerpaną kondycję do uległości podszeptowi: „ bądźcie sami jak bogowie" - kreatorami prawdy.

Karol Marks, modyfikator heglowskiej dialektyki i jeden z guru materializmu, podtrzymał i jasno sformułował dyrektywę wszelkiej maści rewolucjonistów - przyspieszaczy „naturalnych procesów historycznych”: „Filozofowie rozmaicie tylko interpretowali świat; idzie jednak o to, aby go zmienić”!

Oczywiście, wizje dynamicznego kształtowania idealnego świata nie zaczęły się z Manifestem komunistycznym. Władczy zamysł na uporządkowanie sumień - Cuius regio, eius religio ( czyje władztwo, tego wiara); utopijne i fałszywe - Wolność, Równość, Braterstwo; Proletariusze wszystkich krajów łączcie się; cyniczne - nadludzie w lożach i podludzie w obozach - to pojęcia z tego samego podręcznika o tworzeniu rajskiego ogrodu na ziemi, prowadzące w efekcie - po utoczeniu morza krwi i zadaniu niezliczonych okrucieństw - do totalitarnych skutków platońskiego idealizmu i jego skarykaturyzowanego trójpodziału: na stanowiącą elitę, jej dzielne ramię – żołnierzy i całą pożądliwą, „małowolną” resztę do wykonywania prac, które czynią życie elit do zniesienia.

Uległość owemu omamowi skutkuje, owszem - jak dowodzą nawroty recydywy - uzyskaniem pęku kluczy do masywnych drzwi cel, które zatrzaskują się coraz częściej za innymi i coraz skuteczniej za... klucznikami.
„Neutralizowanie”" kwestionujących piękno drogi postępu, jawi się jako oczywiste - szczególnie w miarę intensyfikowania marszu - parafrazując pewną zabójczo tezę, jednego z praktyków idealnego ustroju - Józefa Stalina. Zmęczenie intensywnością marszu i rugowaniem wątpiących narasta. Wreszcie za kolejnym zakrętem owego jedynie słusznego szlaku, wyłania się ostateczna propozycja nie do odrzucenia. Mimo cyrografu, władztwa pełnego nie uzyskuje się. Śmierć jest zupełnie nieczuła na uwodzicielskie gesty wciąż rekonstruowanej młodości, rangę urzędu czy ogrom kiesy; również na oszałamiające zapewnienia Marksa, iż " człowiek jest istotą genetycznie określoną i jako taki jest nieśmiertelny " (zwróciliśmy już na to uwagę w wcześniej). Przedkłada przeraźliwie czytelny, indywidualny bilans.
A w nim?...
Wzgardzona możliwość poznania i chronienia ludzkiej godności; poszukiwania i dzielenia - w wielkiej rodzinie ludzkiej - wiary, nadziei, miłości? I kres bez nadziei - bowiem w pogoni za mirażem, który właśnie rozpływa się u bram wieczności...
Idee oderwane od rozumnego, pokornego, odkrywania celu i sensownego sposobu życia, mozolnego weryfikowania rzeczywistości, pozbawione prawdziwej miłości; kierujące do oddawania hołdu podstępnemu władcy tego królestwa, nie przynoszą, nie mogą przynieść dobra - ani jednostce, ani elicie obwieszonej jak choinki błyskotkami przeróżnych przymiotników. Historia uczy, iż w ogrodach ciemnego księcia zawsze dojrzewają zatrute owoce - jeżeli zrywają je poddani mu władcy, są to owoce hekatomb...
                                                                                *
Cierpliwie powtórzmy pytanie: O co w tym dyktacie „postępu i tolerancji” chodzi?

Czy o wyprowadzkę, pod groźbą eksmisji z naszego domu, ponieważ tak wiele drogocennych kamieni stanowiących jego fundament potrzebnych jest do przeróbki na posadzki świątyń nowych kultów?

Jakimi narzędziami ma być wznoszona budowla Nowej Ery – New Age „postępowej rzeczywistości”? Czy tymi, które tak często są demonstrowane: Mniej lub bardziej skrywaną, patologiczną, wrogością do katolicyzmu; libertynizmem sankcjonującym lenistwo intelektualne i tolerancję dla fałszu, ba? - korzystającym zeń dla „praktycznych” celów; wabieniem mirażami nowej „ziemi obiecanej” dla wybranych” Czy te narzędzia wystarczą?

Czy Nowa Europa a potem Nowy Glob (Ganze Welt?) ma być ojczyzną ludzi ogarniętych miłością i mądrością Ducha Świętego, mnożących wartości o których mówi niestrudzenie, konsekwentnie, od początku następca Piotrowy?  Czy więzieniem innego ducha - „Wielkiego Budownika”, „Niosącego światło” - Lucy-fera? Siewcy - od wieków – nienawiści, kłamstwa, trującego ziarna relatywizmu; tandetnej, zwiewnej, niewymagającej prawdy dla wszystkich – każdemu według upodobań, przed czym równie niestrudzenie ostrzegają wikariusze Chrystusa: „Antychryst jest wśród nas /.../ nie możemy przeoczyć faktu, że wraz z kulturą miłości i życia na świecie rozprzestrzenia się inna cywilizacja – cywilizacja śmierci, będąca pod wpływem bezpośredniego działania szatana i stanowiąca jeden z przejawów zbliżającej się apokalipsy” (Z kazania Jana Pawła II w kościele św. Ignacego Loyoli w Rzymie, w grudniu 1993r. Zob. też np. Andre Frossard – 36 dowodów na istnienia diabła, Poznań 1996, czy testament tegoż autora: Słuchaj Izraelu!, Warszawa 1995).

Pytamy... Szukamy... A odpowiedź została już dana i potwierdzona ostatnim Słowem. Nie musimy wciąż powtarzać Piłatowego: „ ... Cóż to jest prawda?...” (J 18,38).

„Veritas est adaequatio rei et intellectus" - prawda to zgodność rozumienia rzeczy z tą rzeczą, a mądrość to umiejętność sięgania do najgłębszych przyczyn rzeczywistości.

Bóg jest stwórcą wszechrzeczy i wszystkich istot. Stwórcą Rzeczywistości. W Nim, zatem pełna zgodności rozumienia Rzeczywistości z Rzeczywistością. W Nim Prawda. Absolutna. I najgłębsza przyczyna. Dlatego Jezus Chrystus, Syn Boga, Jego Słowo w objawieniu prawdy, mógł prosić za swoimi uczniami: „ Uświęć ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą” ( J 17, 17) i dodać odwagi: „... poznacie prawdę a prawda was wyzwoli „ (J 8,32 )
Jedyna - uwalniająca od zagubienia i lęku - Prawda. Trwająca przez pokolenia i epoki, aż do skończenia świata. I w Wieczności.

Jezus powiedział: „...Ja jestem drogą i prawdą i życiem...” ( J 14,6); powiedział: „...Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się” ( Mt 14, 27)

I tylko wytrwać. Jakież to proste. Jakie to trudne...

za: http://krzysztofnagrodzki.pl/