Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać- Święta Góra Athos (odc.VI)

MONASTER IWIRON
Od głównej drogi, równo ubitej szutrem, rozchodzą się drogi boczne, jak ta, która niezliczonymi meandrami wspina się na sam stok Góry Athos, by po osiągnięciu ośmiuset metrów, środkiem półwyspu biec już bez większych przeszkód do Karyes, stolicy mniszej republiki.

Wyjąłem z plecaka mapę i rozłożyłem na kolanach. Lubię wiedzieć, gdzie się znajdujemy. A zatem  mijamy płytką zatoczkę Morfanos z niewielką przystanią, skąd mnisi mogą udawać się morzem do odległych klasztorów w odwiedziny swoich współbraci. Stąd też odbija  pieszy trakt do poukrywanych po górach pustelniach i kelliach. Nieco dalej przejezdna droga wiedzie do monasteru Karakalou, którego sylwetka zamajaczyła w niejakim oddaleniu od morza. Kolejny zjazd prowadzi do Filoteou. Monaster ten, nieco cofnięty w głąb wzgórz, ukrył się bezpiecznie za jedno z nich, ale w taki sposób, by mieć niczym nieograniczony widok na morze. Mogę sobie tylko wyobrazić owe spektakularne wschody słońca, kiedy z odmętów morskich dźwiga się rozpalana złotem słoneczna tarcza. Do samego monasteru już nie dałem rady zawitać.

Jako że jestem rzymskim katolikiem mój diamoneterion pozwalał mi spędzić na Athos jedynie cztery doby, a nie dwa tygodnie jak się to ma w odniesieniu do pielgrzymów prawosławnych, tak zatem musiałem wyeliminować niektóre monastery z mojego itinerarium. Wielka to dla mnie szkoda.
Poprosiłem mnicha, by mnie wysadził w Iwiron. Niemiec i Anglik pojechali dalej. Zabrałem plecak i wysiadłem. Od drogi do monasteru będzie z dwieście kroków. Brama stała szeroko otwarta. Kiedy przekroczyłem jej próg, mnich odźwierny nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi. Nie zaprosił mnie do sali recepcyjnej dla zdrożonych pielgrzymów, zapewne przekonany, że porannym wędrowcom żaden poczęstunek się nie należy. Skąd mógł wiedzieć, że Wielką Laurę pożegnałem o pustym żołądku? Trudno, jest okres Wielkiego Postu, poddam się i temu umartwieniu.

Wstąpiłem na dziedziniec. Jest rozległy, bo to monaster nizinny, nie górski, więc sporo tu przestrzeni do zagospodarowania. Większy niż w pozostałych monasterach katolikon zwyczajowo zajmuje centralne miejsce, przy nim nieodzowne phiale, tu i tam kilkanaście kaplic, w rogu masywna wieża obronna. Co do obronności: położony tuż przy morzu monaster, wystawiony na ataki piratów muzułmańskich, otrzymał gigantyczne mury obronne wzmocnione skarpami, na koronę tych murów powchodziły cele mnichów. Po architekturze widać, że stało się to w czasach późniejszych, pod panowaniem Turków, a więc w okresie względnie bezpieczniejszym, kiedy centralny rząd sułtana ukrócił wszelkie pirackie rajdy na wybrzeża imperium otomańskiego. Nie mając zajęcia na tych wodach, piraci zostali skierowani na ziemie chrześcijan zachodnich, na wybrzeża Italii i okoliczne wyspy, głównie na Maltę. Prawosławni na Athos, poddani sułtana, mogli z ulgą odetchnąć od muzułmańskiej plagi rozbójników morskich, pustoszących w średniowieczu bizantyńskie ziemie i wyspy Grecji.

Dedykowany Zaśnięciu Matki Bożej katolikon przechowuje w ikonostasie bezcenne ikony, malowane w różnych czasach. Sam ikonostas to arcydzieło snycerstwa. Inaczej aniżeli w chrześcijaństwie zachodnim, prawosławie nie miało upodobania w artystycznej obróbce kamienia, gustowało w drewnie. I wyczarowało w tym materiale prawdziwe cudeńka. Spędziłem w kościele dobrą chwilę na studiowaniu polichromii. Przepadam za malarstwem wschodnim, pomimo iż jest schematyczne, po ostatnim soborze ekumenicznym niepodzielonego jeszcze chrześcijaństwa, zebranym w Konstantynopolu w roku 843,  raz na zawsze ujętym w sztywny kanon. To mi nie przeszkadza, że z góry wiem, w których miejscach świątynnej przestrzeni mają znajdować się poszczególne sceny. Zawsze odkrywam w nich niepowtarzalną świeżość, tę rozmodloną atmosferę niezliczonych świętych, próbujących i mnie samego zaprosić do współuczestnictwa na drodze ku świętości, tak jak i każdego innego, ktokolwiek znajdzie się w orbicie ich przynaglającego wzroku. Święci patrzą prosto ci w oczy i od tego spojrzenia trudno jest się uchylić.

Iwiron został wzniesiony w X wieku na miejscu pustelni. Za jego założyciela uchodzi niejaki Jan Tornikios, Gruzin z pochodzenia, bizantyński dygnitarz i dworzanin gruzińskiego króla Dawida. Porzuciwszy świat, jego bogactwa, chwałę i zaszczyty, udał się do Macedonii, gdzie przyjął mniszy habit. W towarzystwie syna Eutymiusza i krewniaka Jerzego wędrował jakiś czas z miejsca na miejsce, by w końcu osiąść na Athos i wejść do grona uczniów świątobliwego ojca atoskich cenobitów. Wezwany stamtąd do Konstantynopola przez cesarza Bazylego II Bułgarobójcę (976-1025) i obarczony misją obalenia Bardasa Sklerosa, zbuntowanego generała cesarskiej armii,  zamienił chwilowo zakonny habit na zbroję rycerską. Po zakończonej sukcesem wyprawie wojennej Tornikios powrócił już na stałe na Athos, by przystąpić do budowy monasteru z własnych środków, także tych pochodzących z łupów wojennych. Ze swej strony sam cesarz dorzucił sowitą donację w złocie.

Bardziej aniżeli zewnętrzne zagrożenia, chociażby te ze strony muzułmanów, na wspólnoty atoskie czyhał duch tego świata. A ten próbował wciskać się na Świętą Górę różnymi sposobami, nawet podstępem. Oto jeden z przykładów. Chodzi o tak zwaną idiorytmię. Tym terminem określano dążenie do złagodzenia pierwotnej surowości nałożonej na monastery. Wielu mnichom nie odpowiadał rygoryzm prawie że wojskowej dyscypliny w klasztorach pod okiem przełożonego o władzy niemal absolutnej. Pragnęli po dawnemu żyć we wspólnocie, ale o złagodzonym nieco reżimie, by pełniej mogli rozwijać swoją osobowość, na własną odpowiedzialność wykonywać zajęcia, mieszkać nie razem, lecz w pojedynczych celach, by mogli posiadać prywatną własność, w tym nawet ziemską, wreszcie by mogli być kierowani przez grupę wybranych przełożonych, a nie przez jednego, wyposażonego w nadzwyczajne uprawnienia.

Upowszechniające się na Athos złagodzone praktyki idiorytmiczne spowodowały ostry protest patriarchy Konstantynopola, który w nowym stylu zakonnego życia doszukiwał się znamion odejścia od zdrowych zasad pierwotnego cenobityzmu. W liście pasterskim wystosowanym w roku 1396 do monasteru Pantokrtatora upominał błądzących, przestrzegał ich przed konsekwencjami podobnej samowoli i groził wiecznym potępieniem tym, którzy nie powrócą do sprawdzonych zasad. W tej samej sprawie wypowiedział się Manuel II Paleolog, wydając w roku 1406 chrysobul, uznawany na Athos za czwarty typikon. Cesarz, niczym pasterz powierzonej swej władzy poddanych, sam teolog, wręcz błagał mnichów o opamiętanie się, groził im, wzywał do powrotu na właściwą drogę, by nie gubili swej duszy i nie wystawiali na szwank wartości, które zostały wypracowane i sprawdzone przez pokolenia ludzi dążących do świętości.

Ani rozpaczliwe nawoływania patriarchy, ani pełen powagi cesarski dokument nie odniosły pożądanego skutku. Wiele klasztorów, w tym najstarszy, Wielka Laura, przechodziło na system idiorytmiczny. Zestarzałe Bizancjum w sposób widoczny chyliło się ku upadkowi. Autorytet cesarza spowszedniał. Na początku XV wieku nie było widać znikąd pomocy do reanimowania tysiącletniego Cesarstwa Wschodniorzymskiego. Wraz ze zdobyciem przez Turków Tesaloniki w 1430 roku  uświadomiono sobie, że upadek Konstantynopola jest już tylko kwestią czasu. Równolegle z odchodzącym państwem przemijały jego prawa, porządek i wartości, na których to państwo było zbudowane. Znamiona dekadencji nie mogły ominąć Góry Athos. Idiorytmia upowszechniała się w kolejnych monasterach a z nią poluzowanie pierwotnej surowości. Monaster Iwiron, trzeci pod względem ważności w hierarchii dwudziestu atoskich wspólnot, wcześnie przyjął idiorytmię i po dziś dzień pozostaje wierny tej odmianie duchowości.

Na pożegnanie ze starodawnym monasterem wstąpiłem do skarbca, który na moją prośbę udostępnił mi jeden z mnichów. Każdy monaster posiada swój skarbiec, tak samo jak i własną bibliotekę. Oczywiście, biblioteki nikt mi nie pokazał, udostępnia się je wyłącznie historykom po uprzedniej rezerwacji terminu odwiedzin, przecież przechowuje się tam bezcenne dokumenty i księgi, a Iwiron szczyci się z posiadania ponad dwóch tysięcy manuskryptów, ponad stu kodeksów pisanych na pergaminie, setek dokumentów, a już najcenniejsze są księgi ilustrowane wspaniałymi miniaturami. Ale obejrzałem sobie niezwykłe bogactwo szat liturgicznych, paramentów mszalnych, krzyży zdobionych szlachetnymi kamieniami, podarunków od cesarzy, patriarchów, a nawet od sułtanów. No i przechowuje się tam dziesiątki relikwiarzy, jako że każdy klasztor zabiegał, by posiadać jak najwięcej szczątków świętych.

                                                       MONASTER STAWRONIKITA

Z Iwiron wyruszyłem do Stawronikity, monasteru położonego w odległości  dwóch godzin marszu. Najpierw idzie się wygodną, szeroką drogą szutrową prowadzącą do Karyes, z której po kilometrze należy zejść na wąską ścieżkę biegnącą prawie cały czas brzegiem morza. Niekiedy ścieżka gubi swój trakt na plaży usłanej potężnymi głazami, o które morze z hukiem rozbija swe fale. Tego dnia lustro wody było gładkie, co pozwoliło dwóm mnichom z Iwiron wypłynąć łodzią z silnikiem spalinowym na połów ryb. Inny mnich, samotnie zamieszkały w kamiennym domku na wyniosłej, przybrzeżnej skale, właśnie oczyszczał w towarzystwie dwóch kotów swoją dzienną zdobycz. Nie zauważyłem żadnego ogródka wokół obejścia, co by wskazywało, że ryby były jego podstawowym pożywieniem. Nie przerywając zajęcia, gestem ręki wskazał bieg ścieżki, z której bezwiednie zboczyłem, dając mi do zrozumienia, bym trzymał się z daleka od jego samotni.

Pokonawszy łożysko suchego strumienia i wspiąwszy się na skarpę, znalazłem się w gąszczu egejskiej frygany, kłębowiska wiecznie zielonych krzewów o ostrych listeczkach, wydających balsamiczny aromat. Po wyjściu z zielonego tunelu nagle ukazał się moim oczom   monaster, cel porannej wędrówki. Wyglądał niczym średniowieczny zamek z surowego kamienia, groźnie osadzony na niedostępnej skale nad morzem, otoczony murem, przezornie zaopatrzony w potężną wieżę zaopatrzoną w zęby krenelaży. Szeregi drewnianych balkonów uczepionych zewnętrznych ścian  nad przepaścią  kazały myśleć o twierdzy duchowej,  a nie o strukturze wojskowej. Po kamiennym moście przedostałem się na zewnętrzny dziedziniec prowadzący do głównego wejścia. Oczekiwało już tam kilku innych pątników.
 
Mnich odźwierny, portaris, zamiast do refektarza, o czym, wygłodniały marzyłem, zaprosił wszystkich nas pielgrzymów do kościoła, prosto przed ikonę św. Mikołaja. Pokłoniwszy się z wielką czcią przed wizerunkiem, przystąpił do objaśniania jego historii.

– To wielka świętość naszego klasztoru. Przechowujemy ją tu od wieków. Zawsze tu była. Niestety, dawno temu skradli ją piraci, myśląc, że może wykupimy ją za złoto. Nie odpłynęli  daleko, bo nagle zerwał się sztorm, zagrażając statkowi i jego załodze. Wystraszeni rabusie wyrzucili obraz za burtę, morze się zaraz uspokoiło i żeglarze bez szwanku  odpłynęli w swoją stronę. Zupełnie jak w przypadku Jonasza. Za jakiś czas ikonę wyłowił  w sieciach jeden z naszych mnichów i przyniósł do klasztoru. Tak wróciła na swoje miejsce. Na dnie morza do ikony zdążyły przywrzeć już ostrygi, największa z nich do czoła św. Mikołaja. Kiedy próbowano ją oderwać, uszkodzono i sam obraz.

Tu mnich pokazał duży ubytek w farbie na czole świętego. Zabezpieczona szkłem, jako wielka świętość spoczęła na pulpicie w miejscu przypisanym  patronom, blisko wrót cesarskich przy ikonostasie.
Kult tego dobrotliwego biskupa z Myry w Licji na wybrzeżu Azji Mniejszej głęboko wpisał się w świadomość prawosławia, kto wie czy nie bardziej aniżeli w katolicyzmie. U nas powszechnie utożsamia się go ze Świętym Mikołajem od prezentów, starcem o siwej brodzie po pas, rzadziej widzi się w nim  cudotwórcę, patrona żeglarzy i kupców, opiekuna uciśnionych i wdów, sierot  i porzuconych dzieci. Chociaż żył tak dawno, w IV wieku, dla prawosławnych jest kimś bardzo bliskim, a nawet współczesnym, świadczą o tym niezliczone ikony z jego wizerunkiem. Również w tutejszym  klasztorze przechowuje się z wielką czcią kilka innych ikon tego świętego biskupa. Ciekawe są te, które w małych obrazkach wokół postaci centralnej przywołują  najbardziej charakterystyczne, cudowne epizody z jego życia. W większości  mają one źródło w pobożnych opowiadaniach, których prawdziwości – z braku wiarygodnych przekazów historycznych – nie sposób zweryfikować. Jedna pewna data w  życiorysie biskupa to jego uczestnictwo na soborze w Nicei w 325 roku. Pierwszy jego żywot spisano późno, dopiero w IX wieku, zapewne w odpowiedzi na powszechny kul biskupa z Myry, skoro dowiadujemy się, że już w VI wieku poświęcono mu jeden z kościołów w Konstantynopolu. Również na Zachodzie znalazł on oddanych sobie czcicieli, głównie wśród  włoskich żeglarzy, skoro ci w 1087 roku wykradli  kości świętego i z największą czcią przewieźli z Azji Mniejszej do Italii, by je złożyć w kościele w Bari nad Adriatykiem, nazywając świętokradztwo  pobożnym translatio, czyli uroczystymi przenosinami relikwii. Monaster Stawronikita został zatem poświęcony Biskupowi z Myry, jak się go tu nazywa, a nie Mikołajowi z Bari w Apulii.
 
Chociaż nie da się w pełni wyświetlić okoliczności założenia monasteru, ani nawet wyjaśnić do końca jego nazwy, w oparciu o sprawdzone dokumenty określa się jego początki na pierwsze dekady XI wieku, a więc na okres żywiołowego powoływania do istnienia wspólnot cenobitycznych. Jest to bodaj najmniejszy monaster na całym półwyspie, tak pod względem obszaru zabudowy, posiadanych nieruchomości, jak i liczby mieszkańców. Może w tych okolicznościach należy upatrywać przyczyn ustawicznych sporów, w jakie się klasztor wdawał  z okolicznymi monasterami na tle nie do końca ściśle wytyczonych granic mniszych posiadłości. Nie miał też,  jak  położony po sąsiedzku monaster Pantokratora, zamożniejszych donatorów. A jeśli już pojawiali się tacy, wywodzili się oni z Wołoszczyzny, i to dopiero w stuleciach XVII i XVIII, kiedy pozycja wszystkich klasztorów była już na stałe ugruntowana i nic nie można było zmienić w zazdrośnie przestrzeganej hierarchii.
Częste pożary wpływały na dzieje monasteru. Kroniki klasztorne odnotowały wiele takich tragicznych zdarzeń, z których najbardziej brzemiennym w skutki była katastrofa w roku 1607, kiedy został strawiony przez ogień prawie cały obiekt. Szczęśliwie najmniej ucierpiał katolikon położony  w samym środku dziedzińca, dokąd płomienie już nie dotarły. Tym sposobem ocalały piękne freski Teofanesa z Krety i jego syna, Symeona, położone na ścianach w 1546 roku. Zachował się też w stanie nietkniętym sporządzony w tym samym czasie przecudny ikonostas, jeden z najcenniejszych na Athos. Po tym nieszczęściu klasztor odbudowywano  całymi latami wysiłkiem nie tylko samych mnichów, ale i hojnych donatorów z Wołoszczyzny. To, co zatem dziś możemy oglądać, pochodzi dopiero z XVII wieku.

Skoro mowa o Wołoszczyźnie, warto przywołać ciekawy epizod z odległego średniowiecza. W pierwszych dekadach XII stulecia mnisi przyzwolili pasterzom z Wołoszczyzny  wypasać stada owiec na swych pastwiskach w zamian za pomoc świadczoną na rzecz niektórych wspólnot. Okazało się, że Wołosi, łamiąc zakonne reguły, zabierali ze sobą, w męskim przebraniu, swe żony, córki, a nawet luźne dziewczęta. Co więcej, niektóre z tych kobiet przeniknęły nawet do samych klasztorów jako pomoc przy wypieku chleba, wyrobie serów, czy też przy sporządzaniu wełny. Niebawem wyszło na jaw, że pomiędzy niektórymi kobietami i mnichami dochodziło do grzesznych kontaktów. Na tak jawne zgorszenie przełożeni zareagowali z całą surowością, nakazując wydalenie wszystkich kobiet z Półwyspu Athos i nakładając na winnych kary kanoniczne. Sprawa doszła do uszu patriarchy Mikołaja III, człowieka bezkompromisowego i surowych obyczajów. Natychmiast nakazał wyrzucić z Athos wszystkich bez wyjątków Wołochów, przy okazji ponowił nakaz wydalenia eunuchów i młodzieńców bez zarostu, jacy zdążyli się już tam zadomowić wbrew zakonnym przepisom. Co więcej, zagroził ekskomunikom tym, którzy poważyliby się dopuścić podobnych występków. Groźba obejmować miała także tych mnichów, którzy stykali się  z winowajcami.
Na Athos zawrzało. Gotowi do rozwiązywania własnych problemów we własnym gronie mnisi przyjęli sąd patriarchy jako próbę interwencji z zewnątrz w wewnętrzne sprawy wspólnot i naruszenie ich autonomii. W niektórych klasztorach doszło do otwartego buntu. Obawiając się skutków ekskomuniki, wielu mnichów opuściło Górę Athos. Niektórzy przedostali się do i tak przeludnionych klasztorów Konstantynopola. Do całej tej sprawy wmieszał się cesarz Aleksy I Komnen (1081-1118). Zagroził buntownikom chłostą i obcięciem nosów, jeśliby ci nie zechcieli powrócić na Athos i jeśliby dalej trwali w swym uporze pozostawania poza macierzystymi wspólnotami. Głośny skandal dogłębnie wstrząsnął życiem Świętej Góry. Jego reperkusje załagodził swą bardziej pojednawczą postawą dopiero patriarcha Chariton pod koniec panowania cesarza Manuela I Komnena (1143-1180).

Wyłączenie Świętej Góry Athos z pobytu niewiast, a nawet uwolnienie jej od zwierząt rodzaju żeńskiego, nie wynikało bynajmniej z bojaźni mnichów o własną czystość, lecz powodowane było szacunkiem dla Matki Bożej. Jej to  bowiem zostało poświęcone całe Athos. Na tym skrawku wpuszczonej w morze ziemi wszystko miało być bez skazy, święte i na miarę ludzkich wysiłków - doskonałe.

cdn

Copyright © 2017. All Rights Reserved.