Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać- Bitwa, która nie powinna zakończyć się zwycięstwem. Czyli cztery cuda nad Wisłą

Chodzi o Bitwę Warszawską w sierpniu 1920 roku.
W kontekście tak zwanej logiki historycznej, przy uwzględnieniu wszystkich ówczesnych okoliczności, wewnętrznych i zewnętrznych, uwarunkowań politycznych, sytuacji międzynarodowej, aliansów zawartych przez rząd polski  z mocarstwami europejskimi, stosunku sił wojskowych po stronie polskiej i bolszewickiej, wreszcie sytuacji politycznej wewnątrz kraju, jakże niestabilnej, bitwa o Warszawę nie miała prawa zakończyć się zwycięstwem, lecz klęską w starciu Wojska Polskiego z bolszewikami.

Pierwszy cud.

Jak to możliwe, żeby nowe państwo polskie, prawie że zmartwychwstałe, jako tako scalane wewnętrznie po 123 latach niebytu politycznego, na powrót przywołane do istnienia w ostatnich miesiącach 1918 roku, potrafiło wystawić armię zdolną do wyrąbywania swych wschodnich granic w konfrontacji z Rosją bolszewicką? Prawidłowością historyczną jest, że każde państwo uzyskujące swój byt państwowy, zanim przystąpi do organizowania swego życia wewnętrznego, w pierwszej kolejności musi zadbać o określenie swego politycznego kształtu. Czyli musi określić swoje zaistnienie na mapie świata, wywalczyć swoje granice, rzecz niewyobrażalnie trudna w przypadku Polski, której wschodnie granice były w tamtym czasie więcej niż płynne. I to nowe państwo polskie, przecież raczkujące, nieco ponad jednoroczne, przystępuje w 1919 roku do wojny o swój kształt, ale i o byt polityczny, mając za przeciwnika Rosję, owszem, targaną rewolucją, pogrążoną w niewyobrażalnym chaosie, ale przecież zdolną do wystawienia wielomilionowej armii bolszewickiej, kilkakrotnie przewyższającej liczebnością mobilizacyjne możliwości Polski.

Drugi cud.

Do wojny z bolszewikami stanęło całe społeczeństwo polskie, mężczyźni z poboru, czyli regularne formacje, frontowi żołnierze, ale i woluntariusze, w tym studenci, nieletnia  nawet młodzież, kobiety. Na głębszą refleksję zasługuje postawa polskich robotników i chłopów, którzy tę wojnę z bolszewikami uznali za swoją, wbrew  oczekiwaniom najeźdźców, którzy spodziewali się przejścia owych grup społecznych, klas według terminologii rewolucyjnej, na stronę „wyzwoleńczej” armii bolszewickiej spod ucisku polskich panów. Patriotyczna postawa chłopstwa polskiego w tym starciu cywilizacji klasyfikuje się do kategorii fenomenu. Kiedy w sierpniu 1914 roku żołnierze Pierwszej Kompanii Kadrowej z zaboru austriackiego wtargnęli w polskich mundurach na obszar zaboru rosyjskiego do Królestwa, zdarzało się, że chłopi polscy, poddani cara, w przerażeniu odmawiali  maszerującym wody ze swoich studzien, postrzegając ich za buntowników. Wystarczyło pięć lat samo formowania się ich postaw patriotycznych podczas Wielkiej Wojny, aby  chłopi polscy stanęli u boku żołnierzy w obronie ojczyzny. Przecież polskie chłopstwo od pięciu pokoleń żyło pod trzema zaborcami o trzech różnych wyznaniach, katolickim, prawosławnym, luterańskim. W szóstym pokoleniu chwycili za broń do walki z najeźdźcą, za wspólną sprawę! Czyli polska świadomość narodowa, jakby przysypana popiołem, rozżarzyła się płomieniem patriotycznego obowiązku.  Bez uczestnictwa polskiego chłopstwa w wojnie z bolszewikami nie można by było liczyć na zwycięstwo.

Trzeci cud.

Jak to możliwe, żeby tylko w Polsce społeczeństwo posiadło wystarczającą wiedzę co do natury komunizmu i bolszewizmu? Chodzi o Polaków, jako że w wielonarodowym państwie, jakim wtedy była Polska, takiej wiedzy nie posiadali ani Białorusini, ani Ukraińcy, częściowo nawet Litwini. Polscy Żydzi w absolutnej większości  widzieli tak w komunizmie, jak i w bolszewizmie emanację najlepszego z możliwych ustrojów społecznych i politycznych. W myśl tych przekonań gotowi byli kwiatami witać wkraczające do Polski wojska bolszewickie. Podobnie Zachód, trwał w zachwycie postępem komunizmu w Rosji po obaleniu caratu. Polskę uznawał za państwo sprawiające nieustanne kłopoty w stosunkach międzynarodowych, państwo niepokorne, ciągle wierzgające, dopominające się apanaży kosztem Rosji, a Rosja, biała, czy czerwona, to gwarantowany sojusznik państw zachodnich, głównie Niemiec. Rewolucja bolszewicka wybuchła pod koniec 1917 roku. Dwa lata później społeczeństwo polskie posiadło wiedzę co do natury najbardziej zbrodniczego systemu, jaki wieszczyli światu ideolodzy tej miary co Lenin, Trocki, Stalin i tabuny innych. Czy dwa lata wojny domowej w Rosji to wystarczający czas, by poznać prawdziwe oblicze proponowanego światu ustroju sprawiedliwości, pokoju i szczęśliwości? Jak to się stało, że niejako w mentalności polskiej, przynajmniej tamtego czasu, komunizm i bolszewizm uchodziły za zmaterializowane i uzewnętrzniające się zło?  I dlaczego Zachód nigdy nie zdołał, aż po dziś dzień, odkryć prawdziwego oblicza tego ustroju? To właśnie polska wiedza na temat komunizmu i bolszewizmu pchnęła całe polskie społeczeństwo do obrony wykluwającej się dopiero co ojczyzny. Od wyniku tej wojny zależało być, albo nie być Polakiem, wolnym we własnym państwie lub kolejny raz w swej poszarpanej historii ujarzmionym przez obcych. Tę świadomość polskości od tysiąclecia kształtował katolicyzm w duszy narodu, utwierdzała ją duma z przynależności do cywilizacji łacińskiej, cementowało przeczuwanie, że naród stanął do ostatecznej konfrontacji z azjatycką barbarią. Był przekonany, że nie może tej batalii przegrać. Stąd mobilizacja całego społeczeństwa.

Czwarty cud.  

Ten z dnia 15 sierpnia 1920 roku. Może najbardziej spektakularny. Przełamanie ofensywy bolszewickiej pod Warszawą. W kategoriach militarnych rzecz taka nie powinna się zdarzyć. A jednak się wydarzyła. W obliczu niechybnej klęski Wojska Polskiego, wobec bliskiego już zajęcia Warszawy przez najeźdźców ze wszystkimi tego konsekwencjami, kiedy bezbronne miasto wystawione by było na łaskę i niełaskę rewolucyjnych zapaleńców, musiała nastąpić interwencja z nieba. Pierzchający w rozproszeniu spod Warszawy bolszewiccy żołnierze, z których kilkadziesiąt tysięcy wzięto do niewoli, zgodnie opowiadali o przerażającej wizji. Nad modlącym się dzień i noc miastem, spowiadającym się po kościołach jak w niebezpieczeństwie śmierci, ujrzeli postać niewiasty w chmurach na niebie, niektórzy z nich rozpoznali w tej postaci Maryję, przecież też czczoną w prawosławiu, odrzuconą przez rewolucyjnych agitatorów wraz ze wszelką religią jako opium dla ludu. Ta wizja Maryi odebrała bolszewikom ochotę do dalszej walki, wytrąciła im z rąk bagnety. A byli już tak blisko, na rogatkach Warszawy.

I ów genialny manewr opracowany przez polskich sztabowców pod okiem Józefa Piłsudskiego, pozwalający wyjść Wojsku Polskiemu na tyły wroga blokującego Warszawę. Niewyobrażalne zamieszanie, chaos i rozsypka w bolszewickich szeregach, tych nacierających na stolicę z pozycji  pod Ossowem, Radzyminem i Modlinem. Zauważmy, manewr Piłsudskiego był przeprowadzony 16 sierpnia, natomiast dzień wcześniej, 15 sierpnia, czyli w święto Wniebowzięcia NMP, bolszewicy pierzchali już spod Warszawy.  Drogę odwrotu na wschód odcięły im te oddziały Wojska Polskiego, które z pozycji rzeki Wieprza rozbiły południowe skrzydło Armii Czerwonej. Między innymi dlatego do niewoli polskiej dostało się ponad sześćdziesiąt tysięcy bolszewickich rewolucjonistów.

Ostatecznie upadł wizyjny plan Lenina przemaszerowania przez zmiażdżoną Polskę do Niemiec, by już wspólnymi siłami, rewolucjonistów rosyjskich i niemieckich, bez większego oporu ze strony zmęczonych pierwszą wojną światową zachodnich społeczeństw, pogalopować na Paryż, Madryt, Lizbonę, aż po Atlantyk. Wizja europejskiego raju pod czerwonymi sztandarami rozmyła się jak złowrogi sen. Ale ze snu przecież się wstaje. Nastaje poranek, rodzi się kolejny dzień.  Czyż nie warto podźwignąć ów powalony, ubłocony, skompromitowany, zakrwawiony niewyobrażalnymi zbrodniami czerwony sztandar i unieść go wysoko, ponad głowami ubezwłasnowolnionych społeczeństw, tym razem sztandar przemalowany w barwach tęczy?

(pisane nocą 14-15 sierpnia 2020 roku)

Copyright © 2017. All Rights Reserved.