Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Tomasz Bieszczad-Autor! Autor!

Czy to przypadek, że akurat w dniach obchodów 40. Rocznicy powstania „Solidarności” wrócił z taką mocą spór o to, kto położył największe zasługi w „przewrócenie” komunizmu? Wyglądało to tak, jakby ktoś nacisnął jakiś guzik w skomplikowanej socjotechnicznej machinie, chcąc zepsuć nam dobry humor.

Nam – czyli tej nadal znacznej części Polaków, którzy ciągle mają dobrą pamięć i wciąż przywiązani są do wersji, że to Jan Paweł II wzniósł fundamenty dla przebudzenia – religijnego, społecznego i politycznego – w naszej Ojczyźnie, w latach 80. i 90. ubiegłego wieku. Zainicjowało to europejską lawinę, mur runął i w połowie lat 90. Europa obudziła się w całkiem nowej rzeczywistości. Skoro trwa spór o ziemskich autorów tych wydarzeń, spójrzmy na nie z perspektywy… nadprzyrodzonej.

W roku 1996 ukazała się w USA monumentalna „powieść watykańska”, zatytułowana „Dom Smagany Wiatrem” („Windswept House”). Wśród wielu ciekawych wątków jej autor, Malachi Martin – amerykański ksiądz pochodzenia irlandzkiego, ukazuje skomplikowane stosunki panujące w Watykanie w tym właśnie okresie wielkich światowych przemian, a wśród nich m.in. wątek wstrząsającej samotności „słowiańskiego Papieża”.

Czytamy, jak Jan Paweł II w czasie swojej codziennej posługi przezwyciężać musi agresywną wrogość grupy hierarchów, kardynałów i biskupów, nie pogodzonych ani ze stylem Jego pracy, ani z Jego wizją Kościoła, ani też z samym faktem tego wyboru na Stolicę Piotrową.

Według księdza Martina niezwykła aktywność Jana Pawła II na polu ewangelizacji narodów (niezliczone „pielgrzymki do świata”) oraz żywa chęć dokonania zmian w ówczesnym „geopolitycznym porządku świata” (niezliczone spotkania z najważniejszymi politykami) – to było to, co w jakiś sposób rekompensowało Papieżowi osamotnienie w budowaniu własnej roli wewnątrz Watykanu i wewnątrz Kościoła, co uzasadniało Jego papieską misję.

Ksiądz Malachi Martin był jezuitą, osobistym sekretarzem kard. Augustina Bei SJ, pracował sporo lat w Watykanie, był wtajemniczony w wiele spraw ówczesnego Kościoła (np. w tajemniczą historię odkrywania „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”). Później – zwolniony ze ślubów zakonnych przez Pawła VI i pozostając „zwykłym” kapłanem – poświęcił się pisarstwu (uważał, że w „powieściach” można pisać więcej, bardziej odważnie i szczerze, niż w uczonych traktatach).

Ksiądz Malachi Martin – jakby mimochodem – wspomina w swojej książce, że Jan Paweł II doznawał Objawień Matki Boskiej.

O tym, że „słowiański papież” utrzymywał stały kontakt z siostrą Łucją – wiemy wszyscy.

O jego zmaganiach z biurokratyczną machiną Watykanu – już nie wszyscy.

Ostatni epizod „Domu Smaganego Wiatrem” rozgrywa się w czasie jednej z papieskich pielgrzymek do Polski, na Jasnej Górze. Tam Papież Polak doznaje nadprzyrodzonego umocnienia w swojej „pracy Słońca” („de labore Solis” – jak określa Jana Pawła II słynna przepowiednia Malachiasza z poł. XIV w.).
W momencie powstawania „Domu Smaganego Wiatrem” słowiański Papież miał przed sobą dziesięć lat pontyfikatu (niestety ksiądz Martin już ich nie opisał, zmarł w roku 1999).

Dzisiaj, w 40 lat po powstaniu „Solidarności”, nie chce się w głowie pomieścić, że Człowiekowi, który konferował z Ronaldem Reaganem, Michaiłem Gorbaczowem, Margaret Tchatcher i z… siostrą Łucją, można odmawiać pierwszorzędnej roli w dziele geopolitycznych przemian, w ostatnich dekadach XX w. Że Jego rolę można uznawać za „przesadną”.
Tak właśnie określił ją niedawno Lech Wałęsa, który w tamtym okresie raczej nie był „samotny”, był noszony na rękach i miał szerokie wsparcie – jawne i niejawne – różnych „czynników państwowych”. Później wygrywał wybory i – jako prezydent – wywarł przemożny wpływ na kształt Polski z przełomu XX i XXI wieku (skutki tego odczuwamy do dziś).
W życiu byłego przewodniczącego „Solidarności” za czynnik „nadprzyrodzony” można uznać chyba tylko tajemnicze, regularne wygrane w Toto-lotka, w latach 80., o czym Wałęsa sam opowiadał.

Prawie w tym samym czasie Jan Paweł II ryzykował odwołanie z funkcji papieża (o spiskach części hierarchii i masonerii, zmierzających do tego celu, szeroko rozpisuje się ksiądz Martin).

Czym ryzykował Lech Wałęsa, który cały czas sprawiał wrażenie, że w zasadzie „wszystko mu wolno”, aż do dziś. Czy dzisiejsza pycha i małostkowość Lecha Wałęsy – oceniającego rolę Jana Pawła II w „przewróceniu” komuny – jest wynikiem jego charakteru i notorycznego poczucia niedocenienia, czy też wynika z naciśnięcia odpowiedniego guzika, jakiegoś czułego miejsca w psychice i biografii Wałęsy?
Przykre, że pierwszy przewodniczący „Solidarności” nadal nie może pokonać swojej traumy i że dzieje się to w tym przeraźliwie smutnym czasie nieprzytomnych ataków na chrześcijaństwo…?

Tajemnica Fatimska – jak zauważył przed paroma laty papież Benedykt XVI – jeszcze się nie wyczerpała, jeszcze nie spełniła do końca swojej roli. Czy odkryje się ona za życia naszego pokolenia, wraz z paroma innymi „towarzyszącymi” sekretami?

Tomasz Bieszczad   

Copyright © 2017. All Rights Reserved.