Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Krzysztof Nagrodzki-Teoria Darwina. Nauka czy szalbierstwo ?

Tu się pokaże, tam zamajaczy – a to doniesienie, a to pogłębiony wywód, to znowu napuszony wic namaszczonego autorytetu, mający utrwalić przekonanie o „jedynie słusznej” drodze rozwoju życia na Ziemi, w tym o ewolucyjnym życiorysie człowieka.
Ba! Nawet łagodne napomnienie Jana Pawła II o tym, że należałoby raczej mówić o teoriach (a nie teorii!), z których nie wszystkie są do pogodzenia z chrześcijańską antropologią, wykorzystywane są... powiedzmy ewolucyjnie...

No dobrze. Rozumiem. Jeżeli jest się po słowie z Darwinem (nie mówiąc już o samym Miczurinie, Łysence i Oparinie), to słowo zobowiązuje. Ale mnie owo uczucie nie wiąże. Ja jestem sceptycznym staruszkiem i wcale, ale to wcale, nie zależy mi na szukanie pantofelka pra-prababci eugleny pod korzeniami swobodnie wybujałego baobabu genealogicznego.

Tedy zamiast wpatrywać się z urzeczeniem w kolejne „brakujące ogniwo” ( np. w doniesieniu „Najstarszy Europejczyk” ), czy wierzyć w kolejne zaklęcia, iż „...z naukowego punktu widzenia każdy rok umacnia teorię Darwina” (Trzeba bronić Darwina – Początek i koniec dzieła; Rzeczpospolita - Nauka i Technika z 10 09 97r.), ja sięgam po książkę J.W. G. Johnsona „Na bezdrożach teorii ewolucji” (Warszawa 1989) i przypominam sobie jak to z kuciem owych „ogniw” i „umacnianiem” teorii bywało.

...Zacznijmy zatem od lat dwudziestych naszego wieku, od potrójnej pomyłki: człowieka z Nebraski, człowieka z Piltdown i neandertalczyka. (...)

W 1922 roku ktoś znalazł w Nebrasce nietypowy ząb trzonowy. Wybitny profesor Henry Osborn z Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku zdecydowanie oświadczył, że ząb ten musiał należeć do jakiegoś stworzenia, które było półmałpą  półczłowiekiem. Wieli naukowców i specjalistów zgodziło się z tą opinią. I tak powstał człowiek z Nebraski. Ameryka była dumna z posiadania stuprocentowego, czysto amerykańskiego małpoluda. Człowiek z Nebraski przetrwa całe pięć lat. W 1927 roku dalsze odkrycia dowiodły, że ten niezwykły ząb, na którym zbudowano człowieka z Nebraski, pochodzi nie od jakiegoś domniemanego małpoluda, lecz od pekari, czyli pewnego gatunku dzikich świń. Tak, więc małpolud profesora Osborna okazał się świnią! Tak wygląda fantastyczny świat ewolucji.

W grudniu 1912 roku Dawson i Woodward oznajmili wobec znakomitego grona słuchaczy, że w czasie czteroletnich prac znaleźli w Piltdown osobliwe szczątki kostne ,takie jak górna część czaszki, która należała do człowieka, a w pobliżu złamaną kość żuchwową, zupełnie przypominającą kość małpy, z tą różnicą, że zęby były starte w sposób, w jaki ścierają się u człowieka, a nie u małpy. (...) Człowiek z Piltdown królował przez czterdzieści lat (...)

Krytycznie wszakże nastawieni naukowcy doprowadzili do kolejnych badań, tym razem okazały się haniebne dla nauki. Albowiem czaszka była, jak u człowieka współczesnego, najzupełniej współczesnego człowieka. Kość szczękowa natomiast należała do małpy, która całkiem niedawno zdechła. Dopiero teraz dostrzeżono również, iż zęby zostały spiłowane tak, aby uczynić je podobnymi do ludzkich. Świadczyły o tym odkryte na nich ślady ścierniwa. Dopiero tera ujawniono, ze kość szczękowa oraz zęby były barwione środkami chemicznymi dla nadania im wyglądu bardzo starych okazów. (...) Kto więc popełnił to szalbierstwo? (...) Od czasu, kiedy sprawa wydała się, Piltdown stał się niezwykle płodnym źródłem prac o charakterze kryminalnym, a cały ciężar dowodów wskazuje na Teilharda de Chardin jako autora tego oszustwa. (...) Gould miłosiernie usprawiedliwia Teilharda na tej podstawie, że działał on jak żartowniś, nie mający złej woli i nie i czekający nagrody, ale żart ów okazał się gorzki. Gould sądzi, że Teilhard „cierpiał z powodu Piltdowen przez całe życie”. Uważa, iż Tailhard „musiał zżymać się wewnętrznie, obserwował jak Smith Woodward, a nawet sam Gould robią z siebie głupców...”

Mimo koniecznych kondensacji kaleczących oryginalna narrację, intrygująca lektura, nieprawdaż? Cały czwarty rozdział książki Johnsona to spotkanie z próbami weryfikacji naszego życiorysu. Naszego, czytelnego przecież zapisanego życiorysu. Dodajmy – próbami wynikającymi z autentycznych poszukiwań Prawdy, ale i też z gorączkowego dowodzenia z góry zagrożonego wyniku. Wiek XIX i XX to czas wielkich odkryć naukowych, ale i wielkiej arogancji, chełpliwości, pośpiesznego, nieuprawnionego wnioskowania i obwieszczania...

Dr Louis Leakey prowadził prace badawcze w Afryce.
W 1950 roku jego żona znalazła 400 fragmentów jakieś czaszki. W rzeczywistości istnieje solidna podstawa by sądzić, że chodziło o pomieszane części dwóch czaszek.
Ale Leakeyowie złożyli te czterysta kawałków w jedną zrekonstruowaną czaszkę. Brakowało jednak żuchwy, toteż dodali do tej czaszki wymodelowaną, według wzoru żuchwy znalezionej w innym miejscu przez syna dr Leakeya.

W rezultacie powstał słynny zinjanthropus lub inaczej zinj.
 
Popularne magazyny zamieszczały jego portrety oraz publikowały opowiadania o jego indywidualnych zwyczajach. (...)

Ale wkrótce zinjan spadł z piedestału, albowiem w końcu wszyscy, nawet sami Leakeyowie przyznali, że tak czy inaczej zinjan nie jest istotą ludzką. Był on jeszcze jednym australopitekiem, czyli po prostu zwierzęciem.

Podobnie „odkrywano” Homo habilis, Homo erectus. ramapithecusa i „syntetyzowano” brakujące ogniwa ewolucji.

Wreszcie John Reader, publicysta naukowy w „New Scientist” ukazał ...coś, co nie jest tak dobrze znane. A mianowicie, że szczątki kostne są po większej części tak fragmentaryczne, że dopuszczają kilka różnych interpretacji. A całkowity zbiór szczątków hominidów znanych obecnie, ledwie pokryłyby stół bilardowy.

Na podstawie tych kilku nic nie znaczących fragmentów kości, niewielka grupa poszukiwaczy skamienielin, wspomagana przez środki m,asowego przekazu, przekonywała i przekonuje świat, że zwierzęta przeistoczyły się w człowieka.

W całym tym zamieszaniu słuszne będzie wysłuchanie opinii lorda Zuckermana, który był głównym doradcą naukowym rządu brytyjskiego. Ona sam oraz jego zespół naukowy poświęcili wiele lat na badania szczątków kostnych hominidów przy zastosowaniu ściśle naukowych metod. W swojej książce „Beyond The Ivery Tower (s. 75-94), lord Zuckerman wykazuje, że nie dostrzega żadnej prawdziwej nauki w poszukiwaniu kopalnych przodków człowieka, również nie widzi żadnego dowodu kopalnego świadczącego o ewolucji człowieka, również o ewolucji człowieka od jakiejś niższej istoty.

No, tak... Ponieważ trzeba było coś zrobić z komplikacjami porodowymi potomka prataty z Piltdown i prabaci szympansicy, wymyślono nowe „teorie” – a to „równowagi naruszonej”, czyli „obiecującego potworka” (pojawiającego się ni stąd, ni zowąd), a stąd już współcześnie – „wspólnego przodka”, aby w krańcowej bezradności rzucić się ku poszukiwaniom siewców życia z kosmosu (którzy zapewne zawdzięczają istnienie przybyszom z innych galaktyk, ci zaś... i tak dalej).

***

A swoja drogą, kiedy człek zetknie się z co i rusz wybuchającymi wzmożeniami homo i - teoretycznie - sapiens, można mieć wątpliwości co do zakończenia procesu ewolucji...

Przynajmniej w niektórych obszarach.
Obszarach postępu.
I jego wzmożeń.
Szczególnie w niektórych ciągotkach...
kn




Copyright © 2017. All Rights Reserved.