Publikacje członków OŁ KSD

Krzysztof Nagrodzki - Idą i idą...

W lipcu i sierpniu na polskich drogach dzieją się dziwne rzeczy. Tysiące, dziesiątki tysięcy ludzi zostawiają domowe pielesze, utarty tryb życia, wygody mieszczucha i w niezrozumiałym zda się porywie idą Wypisano wiele sążnistych elaboratów, uczonych rozprawy, teoretycznych przybliżeń człowieka do jego Stwórcy, do szans na spotkanie Ziemi z Niebem. I nie wykluczone, że są one słuszne, głębokie i najprawdziwsze. Tyle tylko, że szlak od rozumu do serca może być bardzo, bardzo długi. Można oczywiście liczyć na niepojęty dar łaski, z wyborów do końca znanych jedynie Bogu, ale jest też inny sposób „wymuszenia” bliskiego spotkania. Bardzo bliskiego...

***
W lipcu i sierpniu na polskich drogach dzieją się dziwne rzeczy. Tysiące, dziesiątki tysięcy ludzi zostawiają domowe pielesze, utarty tryb życia, wygody mieszczucha i w niezrozumiałym zda się porywie idą. Nikt im niczego nie gwarantuje, poza wyśmienitym zorganizowaniem kolumn, poza kubkiem ciepłej kawy lub mięty na postoju ( i to nie zawsze), poza wspólnym umęczeniem, opatrunkiem na poranione nogi i transportem w razie zagrożenia, poza wspólną modlitwą i katechezą w marszu czynioną przez utrudzonych przecie kapłanów. A oni idą, dzieląc się z mijanymi mieszkańcami miast, miasteczek, wsi, świadectwem życia, swych dróg do Boga, radosnym śpiewem i życzliwością. Niosą inność. Inną Polskę. Bez rozpasanych powszechnie wulgaryzmów, bez alkoholu, bez wyrzekań. Idą – bo tak postanowili. Bo mają jakieś dziwaczne, niepostępowe motywacje.

***
Maleńka, niespełna dziesiecioletnia Karolinka, kroczy dzielnie i z powagą zapewnia, iż ona już dziewiąty raz - od czasu, „kiedy była mała”... Piętnastoletni chłopiec - bo brat już chodzi, a on chce wciągnąć znajomą dziewczynę i „przeciera szlak”... Para, pogodnych, niespotykanie delikatnych w okazywaniu uczuć dziewiętnastolatków...Naukowiec z Politechniki rozbija namiocik w strugach deszczu...Ojciec Marek cichutko, z dzielnością i konsekwencją, niesie pod franciszkańskim habitem swoje powołanie i dzieli się dobrym słowem z pielgrzymami...Siwa pani trzydziesty już raz przemierza pątniczy szlak: „Kiedy przychodzi ten czas, nie mogę zostać w domu”... Ludzie przeróżnych stanów, profesji i wieku. Tak wiele młodzieży – „nowych ludzi plemię”... Z podziękowaniem. Z prośbą. Z nadzieją. Z wiarą. Z poświęceniem. Idą. Dzień. Kilka dni. Kilkanaście. Z bąblami na opuchniętych nogach, z uczuleniami, z obolałymi kręgosłupami. Przemoczeni lub spalani słońcem, powierzający wspólną modlitwą pod rozgwieżdżonym niebem – „wszystkie nasze dzienne sprawy” i powstający o czasie, „kiedy ranne wstają zorze”, aby iść, iść- do upragnionego celu...

***
I wreszcie z dala wzlatuje nad drzewami i polami wieża Jasnej Góry. Te ostatnie kilometry bywają  najtrudniejsze. Fizycznie. Ale obecność Matki Boga i ludzi staje się coraz bardziej realna. A kiedy leży się już krzyżem na błoniu przed wałami klasztornymi, ONA dotyka tak delikatnie i czule jak potrafi to tylko kochająca Mama. I wtedy coś się otwiera. I ucisk w gardle. I napływające łzy wzruszenia. I świadomość niewspółmiernie wielkiej nagrody do poniesionego trudu. I odnalezienie spokoju. Czy raczej pokoju, otulającego zwykłość, aby zmienić ją –chociaż na chwilę- w cud zjednoczenia. I uświadomienie, że Matka jest szczególnie potrzebna tam, gdzie cierpienie. I pragnienie. I trochę lęku, aby kolaboracja z codziennością  nie postawiła znowu bariery dźwiękoszczelnej, przez którą nie przebije się- w mroku-krzyk dziecka: Mamo, gdzie jesteś?!... Wtedy, znowu pójdą. Pójdziemy.

***
Matko, która nas znasz/ z dziećmi Twymi bądź/na drogach nam nadzieją świeć/z Synem Twym/ z nami idź.



Pierwsza publikacja: Niedziela nr 38 z 21.09.2003r.