Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Paragraf 241

Z Leszkiem Kraskowskim o paragrafie 241 i próbie osadzenia przez sędziów dziennikarzy w oślej ławce, rozmawia Błażej Torański. Leszek Kraskowski, 43 lata, były dziennikarz śledczy m.in. „Rzeczpospolitej”, „Super Expressu” i „Dziennika”. Obecnie niezależny publicysta, prowadzi agencję PR. Jest laureatem kilku prestiżowych nagród dziennikarskich: Nagrody Głównej Wolności Słowa SDP „za publikacje w obronie demokracji i praworządności, demaskujące nadużycia władzy, korupcję, naruszanie praw obywatelskich i praw człowieka” (artykuł „Operacja Kongo”) (1999), „WATERGATE” SDP (wspólnie z Anną Marszałek) za tekst „Tajemniczy lobbysta”, ujawniający kulisy komputeryzacji ZUS przez Prokom (2000) oraz GRAND PRESS 2007 w kategorii NEWS za tekst „Zabójcze lekarstwo”, ujawniający aferę corhydronu – tragiczną w skutkach zamianę leków w jeleniogórskiej Jelfie (2006).

Czy śni Ci się po nocach art. 241 kodeksu karnego?

(śmiech) Już się do niego przyzwyczaiłem. Nauczyłem się z tym paragrafem żyć. Natomiast jest on zdecydowanie nadużywany. Zostałem z niego oskarżony, a nawet skazany.  Z wyroku - w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej - wynika, że za „rozpowszechnianie publiczne za pośrednictwem gazety „Dziennik” informacji z postępowania przygotowawczego”, czyli ze śledztwa. Zarzut dotyczy moich tekstów, opisujących szeroko rozumianą seksaferę - bo także nadużycia finansowe - w Samoobronie. Działałem „w krótkich odstępach czasu, w wykonaniu z góry powziętego zamiaru”.

Prokurator zarzucił Ci, że bez zgody sądu ujawniłeś wiadomości z postępowania przygotowawczego w sprawie posła Samoobrony Stanisława Łyżwińskiego. Czy zapłacisz grzywnę tysiąca złotych?


Oczywiście, że nie zapłacę. Zaskarżyłem ten wyrok. Chcę się procesować, bo to jest jakaś paranoja, żeby skazywać dziennikarza za ujawnienie takich informacji, jak ta, że poseł Stanisław Łyżwiński miał fikcyjne biuro poselskie w Piotrkowie Trybunalskim. Że z prawdziwego już konta tego fikcyjnego biura, przelał 100 tys. zł swojemu synowi. Że rozliczył na swoje biuro poselskie faktury na zakup kilku ton ziemniaków. Nie rozumiem dlaczego tego typu informacje miałyby być poufne i w konsekwencji skrywane przed opinią publiczną? Zwłaszcza, że dostałem w sądzie zgodę na zapoznanie się z aktami. W podaniu nie ukrywałem, że przygotowuję artykuły o Samoobronie i dostałem zgodę na wgląd do akt, a nawet skserowanie ich znacznej części.

Miałeś zgodę sądu na wgląd do akt, czy także na publikację?


Przyznam się szczerze, że przez dwadzieścia lat składałem do sądu podobne podania. Pisałem, że jestem dziennikarzem, przygotowuję publikację na konkretny temat i proszę o udostępnienie akt. Sądy różnie reagowały. Czasami odmawiały, gdyż sprawa miała szczególny charakter, na przykład były tam jakieś wątki obyczajowe. Bywało, że sędzia wzywał mnie do gabinetu i pouczał – albo informował na piśmie – że nie ma zgody na ujawnianie personaliów świadków lub oskarżonych. W przypadku seksafery mam na podaniu napisane „Zgoda”. Nie spotkałem się z taka praktyką, aby dziennikarz pisał  odrębne podanie o zgodę na publikację. Zresztą w jakim celu miałby czytać akta, jeśli nie po to, aby napisać artykuł? Nie kserowałem tych akt, aby dołączyć do prywatnej kolekcji.
W Europie Zachodniej dziennikarze otrzymują dostęp do akt śledztwa bez prawa do publikacji. Aby wyrobić sobie pogląd na sprawę.
Kiedy czytałem akta w sądzie, śledztwo było już zakończone. Sąd był gospodarzem sprawy, nie prokuratura. Nie sądzę, abym w jakimkolwiek stopniu ujawnił tajemnicę śledztwa.

Nie zdarzyło Ci się więc - także w przeszłości - aby z powodu Twoich tekstów ktoś uciekł przed wymiarem sprawiedliwości albo zniszczył krytyczne dowody?


Absolutnie nie. Wręcz przeciwnie – powiem nieskromnie, że parę osób posadziłem na ławie oskarżonych.

Skąd jednak - Twoim zdaniem - bierze się fobia dziennikarzy przed artykułem 241 kk? Nikogo jeszcze nie skazano na najwyższą karę dwóch lat więzienia. Sądy co najwyżej orzekają grzywny.


Fobia wynika z tego, że jest to przepis absurdalny. Kiedy pytam, kto został poszkodowany przez moje publikacje, kto jest pokrzywdzony, słyszę, jak w „Paragrafie 22” Josepha Hellera, że pokrzywdzony jest wymiar sprawiedliwości. Tak ogólnie.

Ile miałeś procesów, Leszku?

Prawdę powiedziawszy nie pamiętam (śmiech), ale ponad dwadzieścia. Wygrałem zdecydowana większość, lecz czasami nie były to pełne zwycięstwa. Kiedyś musieliśmy z redakcją przepraszać za zdjęcie, innym razem za podpis pod nim. Szczególnie zapamiętałem rozprawę z sędzią Oskarem Rudzińskim, którego na łamach „Super Expressu” oskarżyłem o związki z mafią hazardową. Na zdjęciu pokazaliśmy sędziego na tle ruletki. Był znany z zamiłowania do hazardu. Tekst mówił o tym, że sędzia dorabiał w kasynie, prowadzonym przez niemieckiego gangstera Rigoberta Tauberta. W procesie cywilnym sąd nakazał nam przeproszenie sędziego, gdyż nie było informacji, że zdjęcie jest fotomontażem…

Najciekawszy był jednak proces karny, który toczył się w Sądzie Okręgowym w Warszawie, w tym samym, gdzie… sędzia Oskar Rudziński był przewodniczącym wydziału. Sędzia, która prowadziła postępowanie przyznała, że owszem, widuje sędziego na korytarzu, ale to nie jest wystarczający powód, aby przenieść proces do innego sądu. Udało nam się to wreszcie, ale dopiero po tym, jak mój adwokat Radosław Baszuk ujawnił, że ta sama pani sędzia była aplikantką u … Oskara Rudzińskiego.

Jak myślisz, dlaczego prokuratorzy i sędziowie niejednokrotnie największego zagrożenia dla polskiego wymiaru sprawiedliwości upatrują w dziennikarzach?


Kiedyś z Grażyną Zawadką, obecnie dziennikarką „Rzeczpospolitej”, mieliśmy - pracując w „Super Expressie” - proces z bankierami, którzy dawali mafii pruszkowskiej ogromne kredyty bez jakichkolwiek zabezpieczeń. Pani sędzia, jak pamiętam, była niezwykle agresywna, wręcz krzyczała na nas, dlaczego w ogóle zabieramy się za takie tematy? Kto nam kazał? Przecież mafii pruszkowskiej już dawno nie ma, a my -  jak twierdziła - odgrzewamy sensacje sprzed dziesięciu lat. Na marginesie: chodziło o Prosper Bank, który upadł m.in. dzięki temu, że miał w swoim portfelu wiele „trudnych kredytów”. Patrzyłem na ten spektakl ze zdziwieniem i zażenowaniem. Grażyna  z zaskoczenia zaniemówiła. Ja starałem się odpierać agresywne wywody Wysokiego Sądu.
Niestety, powiem z przykrością, że z taką agresją spotkałem się wielokrotnie. Ostatnio w trakcie procesu z nieistniejącą już spółką Polma, powołaną do życia przez znanych polskich aferzystów, jak Rudolf Skowroński, który ukrywa się przed wymiarem sprawiedliwości. Pani sędzia wyznaczyła mi kuratora, który odwiedzał moich sąsiadów i przeprowadzał wywiad środowiskowy… A więc gdy pisałem teksty o gangsterach, byłem traktowany na równi z tymi, którzy właśnie wyszli z kryminału. Telefonował do mnie kurator i pytał, czy „jestem na warunkowym”. Brzmi to, jak w ruskim kawale: i smieszno, i straszno.

Chyba nie sugerujesz związków sędziów z mafią? Zapewne była to chęć wykazania, kto naprawdę ma władzę.

Również tak to odbieram. Jako przepychankę między sędziami i dziennikarzami. Sędziowie chcą usadzić dziennikarzy na oślej ławce i pokazać: „to my tu rządzimy”. „Nie jesteście pierwszą, a co najwyżej czwarta władzą”.

Pracowałeś, Leszku, w poczytnych gazetach – w „Rzeczpospolitej”, „Super Expressie”, w „Dzienniku”. Byłeś nagradzany. Pamiętam, jak dziennikarze rozwijali skrót NIK, jako „Najwyższa Izba Kraskowskiego”. Dlaczego odszedłeś z zawodu?


Ktoś mógłby powiedzieć, że po dwudziestu latach się wypaliłem i może jest w tym trochę prawdy. Ale wydaje mi się, że przede wszystkim nie miałem już siły na walkę z wiatrakami. Swego czasu  ujawniłem aferę corhydronu, chodziło o tragiczną w skutkach zamianę leków w jeleniogórskiej Jelfie. Zamiast corhydronu we fiolkach była skolina, specyfik zwiotczający mięśnie, podobny do osławionego pavulonu. Jedna osoba zmarła, kilkanaście lekarze odratowali w ostatniej chwili. Po wybuchu afery Główny Inspektor Farmaceutyczny został odwołany ze stanowiska, a kiedy sprawa ucichła, wrócił na stanowisko zastępcy. To jest właśnie syndrom „Wańki wstańki” i symbol dziennikarskiej bezsilności. Wydaje mi się, że zrobiłem już swoje i więcej nie jestem w stanie wskórać. Brakuje też redakcji, w której mógłbym zajmować się dziennikarstwem śledczym.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.