Publikacje członków OŁ KSD

Tomasz Bieszczad: Szepty i kwiki

Gromadne świętowanie rocznic ma sens tylko wtedy, gdy (jako jednostki) potrafimy wykorzystać ten czas na poważną refleksję nad sobą. Jeśli zdołamy zapomnieć o „otaczającej nas (coraz bardziej) rzeczywistości”, pokonać podstępne ataki absurdu i pomyślimy serio o tym, „skąd przyszliśmy, kim jesteśmy, dokąd idziemy” – to znaczy, że Święto spełniło swoją rolę. Niestety! Za sprawą większości mediów (które ostatnio osiągnęły szczyty cynizmu i dno wiarygodności) ważne czerwcowe rocznice przeobraziły się w przedwyborczy „serial nienawiści” (ze świńskimi zadami jako pointą). Polska polityka (zresztą nie po raz pierwszy) została zredukowana do negatywnych odruchów, rozniecanych w nadziei, że jest to skuteczny sposób na zagonienie elektoratu do urn. Szkoda, że wybory miną, urny się opróżni, a odruchy zostaną.
Dlatego – nie bacząc na sentymenty – rankiem 4 VI udałem się na emigrację. Wewnętrzną. Nie pierwszy raz i zapewne nie ostatni. Proszę zatem Czytelników, by wybaczyli mi smętny ton, który felietonowi (gatunkowi raczej „rozrywkowemu”) może nie przystoi... Cóż, w ciągu tych kilkunastu godzin emigracji doszedłem do wniosku, że w zasadzie nie powinno mnie być na świecie. To, że jestem – to czysty przypadek, zbieg okoliczności tak nieprawdopodobny, że aż przyprawia o zawrót głowy. Myślę, że każdy człowiek w moim wieku powiedziałby to samo, gdyby dokładniej prześledził losy swoich rodziców. Mój ojciec mógł wiele razy zginąć na wojnie. Najpierw w czasie bitwy nad Bzurą, potem w niemieckiej niewoli. Nie wspomnę o takim „drobiazgu”, że – jako frontowy lekarz – mógł być skierowany np. pod Lwów i wtedy zakończyłby życie w Katyniu. Podobnie matka – to cud, że nie zginęła od bomb i kul „sztukasów”, gdy szła z cywilami i rozbitym wojskiem do oblężonej Warszawy. Albo taki „drobiazg”: Gdy upokorzona wychodziła z kaliskiego Gestapo, po nieudanej próbie przekazania paczki dla uwięzionego ojca, członka AK (mojego dziadka), wyrwał jej się z ust szept: – Ty niemiecka świnio… (dziś powiedziano by, że ksenofobiczny i przepełniony nietolerancją). Eskortujący ją żandarm odpiął kaburę i warknął: – Ich verstehe, was „szwynia” bedeutet! (właściwie nie wiadomo, czemu jej wtedy nie zabili). Więc – gdyby wojenne i okupacyjne ścieżynki moich rodziców nieodwołalnie zakończyły się w którymś z tych momentów, nie przyszedłbym nigdy na świat i miałbym dzisiaj święty spokój. A jednak jest inaczej.
Namawiam Czytelników, by też spojrzeli na okoliczności swego przybycia tu na Ziemię, jak na skutek Tajemnicy i wątłego splotu dziwnych przeznaczeń. To bardzo uspokaja, rozwija i sprawia, że człowiek nie chce być dłużej cholernym ważniakiem. No i jest odporny na świńskie kwiki.