Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać - KANONIZACJA BŁOGOSŁAWIONYCH PAPIEŻY




Będzie padać, czy nie? Otwarłem okno. Nad Rzymem w niedzielny poranek wisiało stalowe niebo, podobne temu, jak poprzedniego dnia z rana. I nie padało. Może i dziś wiosenny deszcz ominie Rzym i oszczędzi setek tysięcy pielgrzymów zgromadzonych wokół Bazyliki św. Piotra. W sobotę, krótko przed północą, wyruszyłem na przechadzkę po mieście z nadzieją przedostania się jak najbliżej Placu, tak dla rekonesansu. Okazało się, że to niemożliwe. Wszystkie ulice dochodzące do Via della Conciliazione pogrodzone były barierkami, a stojący przy nich w grupach policjanci informowali, że trzeba iść głębiej w Rzym, wskazując na Tyber. Poszedłem zatem ku rzece, najpierw szeroką, zadrzewioną Via Crescenzio, ulicą otwartą tej nocy dla pojazdów, by niebawem skręcić w kierunku Zamku św. Anioła i od rzeki wejść na wytyczoną przez Benito Mussoliniego promenadę watykańską. Ale i to okazało się nie do zrealizowania. Wszędzie zalegali koczujący ludzie. Jedni, niczym mumie, już spali w zasuniętych na głowę śpiworach, poukładani wprost na ulicach, inni  dopiero sposobili się do snu. Pomimo północy wielu na klęczkach odmawiało różaniec, spontanicznie, w pojedynkę, ale byli i tacy, którzy na modlitwę grupowali się rodzinami. Wszędzie biało-czerwone flagi, proporce, transparenty, jeszcze zwinięte, w pogotowiu na niedzielę.

- Dziś z rana zjechało ponad milion Hiszpanów – poinformował mnie błędnie jeden z woluntariuszy czuwających nad porządkiem i bezpieczeństwem śpiących. Za dnia, kiedy w mieście pokazały się narodowe flagi, informacja ta nie odpowiadała prawdzie. Właśnie najmniej widać było hiszpańskich barw narodowych.

Ktoś inny zapewniał, że samych autokarów z Polski naliczono ponad tysiąc siedemset. Ta informacja mogła być bliższa prawdy. Policzyłem szybko: 1700 x 48 osób to prawie 82 tysiące ludzi. To, że przybyły tłumy, w większości z Polski, dało się zauważyć wcześniej, ale i odczuć na trasach dojazdowych do Wiecznego Miasta. A rodacy przybywali na wszystkie możliwe sposoby, także rowerami, nawet konno, jak członkowie Bractwa Kurkowego, którzy swe konie puścili na popas na błoniach Asyżu, gdzie św. Franciszek w 1211 roku zgromadził swych sympatyków. Pieszych mijaliśmy na szosie pod Spoleto. W Loreto pątnicy nie mogli odprawić mszy, bo wszystkie kaplice były zajęte i wypełnione po brzegi. Podobnie było w Asyżu, kiedy trzeba było czekać w gigantycznych kolejkach do krypt z relikwiami św. Franciszka i św. Klary. Ci, co jechali przez Wenecję, nie byli w stanie odwiedzić Bazyliki św. Marka. Tak, wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, naocznie potwierdziło się wiekowe porzekadło.

- Okazuje się, że nie tylko zdobyliśmy swego czasu Moskwę, ale i opanowaliśmy Rzym, przynajmniej na moment – dowcipnie zauważył jeden z pątników. – Co za wzruszający widok, same biało-czerwone, jak w czasach pierwszomajowych spędów za komuny – nieznajomy nie ustawał popisywać się znajomością także najnowszej historii. – Najazd Polaków na Rzym! – zakończył triumfalnie, wywijając polską banderą z orłem.

Wyposażony w czerwoną karteczkę zaproszenia do udziału we Mszy kanonizacyjnej w sektorze z krzesełkami, z położonego tuż przy watykańskich murach hotelu wyszedłem przed siódmą rano, zgodnie z instrukcją, że dla tych nielicznych szczęśliwców będzie osobne wejście od Piazza Sant’Uffizio. No dobrze, ale jak się przedostać z prawej, czyli północnej strony Watykanu, na jej stronę lewą, czyli południową, kiedy Via della Conciliazione jest zabarykadowana na całej długości aż po rzekę?

- Obejdziemy promenadę przez miasto, od strony Piazza Navona – doradzali jedni. - Ale nieprzebrane tłumy właśnie ciągną w tamtym kierunku – rozpaczał inny. – Nie byłoby lepiej obejść murów Watykanu od północy, nie widać, by ktoś zmierzał w tamtą stronę – wczytywał się w mapę kolejny pątnik. – A dlaczego nie spróbować przebić się na Via della Conciliazione przez policyjne posterunki, przecież mamy zaproszenia? Może wpuści nas tam policja? Tak też postąpiliśmy, by niebawem przekonać się, że wpadliśmy w pułapkę, czyli zamknęliśmy się pośrodku pasażu wytyczonego biegiem dwóch barierek z metalu na wypadek niebezpieczeństwa. Po iście dantejskim przepychaniu się w końcu i ja znalazłem się na Placu św. Piotra. Odetchnąłem z ulgą.

Z prawej strony balkoniku, znad głównego portalu Bazyliki, z rozwieszonego tam obrazu wodził wzrokiem na wypełniony  po brzegi Plac dobrotliwy, ale i dostojny w swym spojrzeniu Jan XXIII. Patrzył prosto w oczy każdego z nas, i to się czuło. Po drugiej stronie lekko uśmiechał się ku zebranym Jan Paweł II, ten z okresu pełnych sił witalnych, nie ten z ostatnich lat życia, schorowany, jakiego wybrali sobie za symbol walki człowieka z cierpieniem karmelici z barokowej fasady ich kościoła Santa Maria in Traspontina.  Papież-Polak nie patrzył nam w oczy, spoglądał gdzieś w bok, daleko, przez prawe ramię.

Msza święta kanonizacyjna wspaniała, podniosła, ale bez nadmiernej egzaltacji, z uskrzydlającym duszę śpiewem Ewangelii po łacinie i po grecku, z tekstem wziętym z Jana, kiedy Tomasz przy świadkach wyraził swą niewiarę w zmartwychwstanie Jezusa, tydzień później tak spektakularnie zweryfikowaną. I homilia papieża, zwięzła rzeczowa, konkretna,  jak to u Franciszka, przesłanie z akcentami o istocie świętości.

Przecież świętość leży w zasięgu ręki każdego z nas, kto po nią zechce świadomie sięgnąć. Świętość to nie nadzwyczajność, to nie cudaczność, to nie cierpiętnictwo, to zwykła codzienność, to zmaganie się ze sobą samym każdego jednego dnia w duchu obecności i bliskości Boga. Potwierdzają to wszyscy święci, którzy zechcieli z nami podzielić się swoimi doświadczeniami z życia wewnętrznego.
Mówił o tym dowcipnie podczas prywatnego spotkania pielgrzymów w kościele św. Stanisława arcybiskup Edward Nowak, rzymski przyjaciel Jana Pawła II, przytaczając anegdotki, jak choćby tę z podróży papieża samolotem z Australii do Afryki Południowej. Kiedy samolot wpadł nad Oceanem Indyjskim w straszliwe turbulencje i stewardesy rozpoczęły serwować przerażonym pasażerom koniak dla kurażu, papież zapytał na jakiej znajdują się wysokości. Kiedy usłyszał, że na wysokości dwunastu kilometrów, zrezygnował z poczęstunku, usprawiedliwiając się, że jest już zbyt blisko Szefa. I tym spostrzeżeniem, a nie koniakiem, przywrócił pasażerom odwagę i dobre samopoczucie.

Wielkie wrażenie, ale i entuzjazm wiernych wywołał swym pojawieniem się na Mszy kanonizacyjnej Benedykt XVI. Ten wielki człowiek, głęboki myśliciel i teolog, trwał w rozmodleniu, jakby tylko ciałem obecny na Placu, co dyskretnie i na krótko uchwyciła kamera operatora.

I te biało-żółte parasolki, setki parasolek już po Przeistoczeniu majestatycznie sunące rzędami w nieprzebrany tłum. Niecodzienny widok! Niektóre parasolki szybko się składały, znak, że wyczerpały się w kielichu komunikanty. Wy dajcie im jeść (Łk 9,13), rozkazał Jezus Dwunastu, gdy ci dopominali się  odprawienia zasłuchanych w słowa Jezusa tłumów, bo dzień się nachylił, a ci nie mieli ich czym poczęstować. Musiało być bardzo przykro tym, którzy stali za barierkami na Via della Conciliazione i nie zdołali dotrzeć do kapłanów rozdzielających Komunię świętą.

Radość czy wesołość? Próbowałem przeniknąć stan ducha ludzi zgromadzonych wokół Bazyliki. Radość to coś, co wypływa z serca człowieka, to objaw wewnętrznego szczęścia, choćby chwilowego, akt spontaniczny, który udziela się postronnym. To coś, co nie jest zorganizowane, wymuszone, kierowane. To zaprzeczenie wesołości, bo ta jest doznaniem zewnętrznym, wywołanym stymulatorami wszelkiego rodzaju. W wesołość wpisują się parady dewiatów, owe pochody ludzi w końcu biednych, którzy  balonikami, gadżetami, dziwacznymi ubiorami, banerami o perwersyjnych treściach próbują zakrzyczeć swe moralne zagubienie się.

W swych długich dziejach Kościół przeszedł przez wiele herezji, i ciągle się z nimi zmaga, bo odchylenia od czystości wiary wpisane są w jego istotę. A dzieje się tak wtedy, kiedy wiarę poddaje się procesowi dociekań wyłącznie mocą intelektu. Refleksje te spowodował widok trzypokoleniowej rodziny z kilkunastoma dziećmi w wieku kilku lat każde, jednakowo ubranymi, z rozróżnieniem na płeć, która to rodzina stała się dla wielu obiektem fotografowania przy fontannie Berniniego. Tak, rzadki to widok w naszych czasach spotkać tak liczną rodzinę. Obecna herezja, zaprzeczająca sensu istnienia rodziny, jest najgroźniejsza, bo uderza nie tyle w fundamenty Kościoła – ten się przecież obroni – ale godzi w fundamenty planu Stwórcy. Rozwalić rodzinę, to ją unicestwić, a to prowadzi do samozagłady. Podnosimy lament nad ofiarami wojen, i słusznie, a tu trzeba bić na alarm nad zagładą ludzkości.
Ale zagłada się nie powiedzie. Bo powieść się nie może. Oto nadzieja - ci wspaniali polscy harcerze, ilu ich tam było na Placu św. Piotra, może kilka setek, wiedzieli, po co się tu zgromadzili. Harcerzy włoskich widać było przed Santa Maria degli Angeli w dolnym Asyżu w drodze do Rzymu. Też ich tam było ze trzystu - zdyscyplinowani, modlący się na głos w gigantycznym kręgu, fantastyczni młodzi ludzie. To jest właśnie ta radość, a nie wesołość, to wiosna Kościoła.

Iluż znajomych można było spotkać po Mszy przed Bazyliką: i z Polski, i z Niemiec, i z Ameryki… Podszedłem do członków organizacji wspierającej chrześcijan prześladowanych w krajach muzułmańskich: Iraqui Christian Relief Council. Ci emigranci opowiadali przerażające zdarzenia ze swych porzuconych ojczyzn, przywołując fakty trudne do uwierzenia. Tak, świat zachodni o tych ofiarach milczy, jakby prześladowanie chrześcijan było mu na rękę. Swoją drogą, Kościół musi być prześladowany i musi być cierpiący, nie ma innej drogi, tym sposobem się uświęca.  Jeżeli mnie prześladowali, to i was będą prześladować (J 15,20). Czegóż się zatem spodziewać?

Potężna jest moc chrześcijaństwa. Widać to na Placu po zgromadzonych. Chrześcijaństwo wbrew absurdom. Po to myśl ludzka rozwijała się przez tysiąclecia, by w naszych czasach dojść do granic niedorzeczności. W dziejach ludzkiej myśli na luksus absurdu mogli pozwolić sobie ekscentryczni filozofowie, jednostki, w naszych czasach za absurdem stoją rządy wielu państw, propagują absurd sowicie opłacane organizacje. Choćby jeden przykład: jeśli się głosi, że nie ma płci z natury, lecz z wyboru, mówienie takie nie jest nawet absurdem, jest to idiotyzm w czystej postaci. Jak to możliwe, by człowiekowi myślącemu iluś tam ideologicznych pogubieńców nakazywało przyjąć za normę głoszone przez siebie bzdury? Pokażcie mi okres w historii, kiedy miało miejsce coś podobnego, kiedy by głoszono podobne niedorzeczności! Na to zgody być nie może! I nie będzie.

Nie mam wątpliwości, że kiedy Chrystus przyjdzie po raz wtóry na ziemię, jak to zapowiedział, znajdzie jeszcze u ludzi wiarę, o której przetrwanie retorycznie zapytywał apostołów.  Również dzięki misji takich ludzi, jakich nie przestaje do nas posyłać w każdym czasie i w każdej epoce, jak obecnie  Jana XXIII i Jana Pawła II.



Copyright © 2017. All Rights Reserved.