Publikacje członków OŁ KSD

Tomasz Bieszczad - Koniec paradygmatu pogardy



„Ta noc ma lekkość i ciężar zarazem. Lekka w koronach drzew nabiera ciężaru w sercach oczekujących upragnionego świtu. Myślałem o tobie. Coś jeszcze mam ci do powiedzenia: Czemu byliśmy do siebie tak podobni i czemu jesteśmy dziś wrogami? Jak to się stało, że teraz wszystko między nami skończone…? To właśnie powinno być dla ciebie jasne: Jesteś po stronie niesprawiedliwości, a nie ma dla mnie rzeczy bardziej nienawistnej.”

Kto zasiał wiatr…?

Ten krótki fragment pochodzi z „Listów do przyjaciela Niemca” Alberta Camusa (napisanych u schyłku wielkiej wojny). Francuski egzystencjalista usiłował w nich dociec, co spowodowało, że „naród filozofów, kompozytorów i pisarzy” w pewnym momencie swych dziejów uznał, „że dobro i zło określać można wedle ochoty, że człowiek jest niczym i że można zabić jego duszę; że w historii całkowicie wyzbytej sensu powinność jednostki sprowadza się do doświadczenia siły i do jedynej moralności, którą stanowi realizm podboju, bezkarności i pogardy…?”

W stosunku do swoich „wczorajszych wrogów” Camus używa słów z wielką rozwagą i odpowiedzialnością. Są u niego narzędziem moralnej oceny, mają precyzję skalpela, ale i poetycką głębię... Aż chciałoby się uczyć od niego emocjonalnej powściągliwości. Niestety! Obojętnie, czy czytamy „niefrasobliwe” wypowiedzi „kontrowersyjnych” polityków, czy też stenogramy tajnych rozmów w restauracji „Sowa i przyjaciele”, to od razu widzimy, z jak przerażającą „dezynwolturą językową” mamy do czynienia.
Ponad ćwierć wieku później Kurt Vonnegut – wybitny autor powieści science–fiction – napisał, że w czasie II wojny światowej „Niemcy zostali zatruci szkodliwymi chemikaliami”. I to właśnie te słowa, nie słowa Camusa, wydają nam się jakoś dziwnie znajome. Kiedy dziś, po „25. latach świetlnych”, śledzimy popisy aktywistów „przemysłu pogardy” i słuchamy ich tyrad (w których epitet „chwast” należy do łagodniejszych), zastanawiamy się, jakie „szkodliwe chemikalia” były w użyciu. Ale czy przenika nas też Camusowski rodzaj współczucia i przebaczenia? Oto jest pytanie...

Niedawno siedemnastoletnia dziewczyna z Gorzowa użyła słowa „zdrajca” (którego lepiej, żeby w tym wieku nie znała). Ciekawe, kiedy i od kogo nauczyła się w tak drastyczny sposób określać jednego ze swoich rodaków? Czy mogło to się stać kilka lat temu, gdy usłyszała, że trzeba „dorżnąć watahy”? A może dotarło do niej przerażające „ostrzeżenie” („wyginiecie jak dinozaury!”) i mroczny „żart” znanego posła („trzeba zastrzelić i wypatroszyć Jarosława Kaczyńskiego”)?
Podobno słowo jest jak bumerang: wraca do tego, kto je rzucił. Często wraca wypowiedziane przez kogoś innego. Właśnie to dzieje się teraz u nas, na masową skalę.

„Poprawianie” narracji


Któregoś dnia, lekko sobie podpiwszy, szedł (Przemyk) z kolegami. Wpadł na policję, wykrzykiwał na baranach antyrządowe hasła (? – T.B.). Policjanci go wzięli, przyłożyli mu parę razy, a Przemek chudzina niestety nie przeżył…” – w taki oto sposób Janusz Korwin–Mikke opisał swoją wersję śmierci Grzegorza Przemyka, w – cytowanej szeroko w Internecie – wypowiedzi podczas któregoś ze spotkań.

Uwagę zwraca tu użycie imiesłowu przysłówkowego uprzedniego: „podpiwszy”. Być może stanowi on echo biesiadnych piosenek, śpiewanych w młodości przez polityka, ale może i pochodzić z – nieco zapomnianych dziś – czastuszek. Zwrot „Przemek chudzina” może z kolei sugerować, że ofiara – w pewnym sensie – sama jest sobie winna (to zresztą często spotykana właściwość ofiar, zwłaszcza w stanie wojennym). W każdym razie, gdyby była grubsza, to pewnie by przeżyła.
I druga rewelacja, tego samego polityka (sprzed kilkunastu dni). Dotyczy zabójstwa księdza Popiełuszki: „Najprawdopodobniejsza hipoteza była taka, że pan generał Jaruzelski, kiedyś chrząknął i powiedział: Ten ksiądz, to chyba za dużo gada… (Potem jakiś) generał niżej powiedział: Generał Jaruzelski powiedział, że ten ksiądz za dużo gada… Ktoś jeszcze niżej powiedział coś tam, a Piotrowski powiedział: No to chłopaki, bierzemy kamulki i idziemy…

Struktura tej „hipotezy” przypomina nieco dziecięcą wyliczankę, zaś jej ujmująca prostota potrafi przekonać chyba każdego maturzystę. Zwracają uwagę elementy swoistej „wiedzy tajemnej” („chrząknął”, „coś tam powiedział”). Podobno w taki właśnie sposób wydawano tajne rozkazy funkcjonariuszom S.B. Zaciekawienie budzą też owe „kamulki” (słowo rzadko używane, ale być może pochodzi ze sfer konserwatywno-liberalnych)...

Warto w tym momencie zapytać: Czemu służy ta „cybernetyczno–lingwistyczna” obróbka faktów? Czy ma – w łagodny i „dowcipny” sposób – „oswoić” nas z myślą o „przypadkowej” śmierci ofiar? Czy chodzi o to,  by „dla naszego dobra” zbrodnie te „wyłagodzić”, bo ciągle za bar-dzo się nimi przejmujemy? Czy mistrz felietonu i skandalu nie obchodzi się zbyt obcesowo ze świętościami?  
Bo jednak – fotografie zwłok księdza Jerzego świadczą, że przeciw przyszłemu świętemu użyto nie tylko „kamulków”, ale i narzędzi znacznie groźniejszych. Bestialsko zmasakrowane ciało kapłana niestety zadaje kłam „najprawdopodobniejszej hipotezie”. Poza tym dziwić może fakt, że konserwatysta i katolik – mówiąc o męczeńskiej śmierci – posługuje się językiem aż tak kolokwialnym. Znak czasów?

Wojna światów…


Zalecana byłaby tu zatem większa ostrożność. Zwłaszcza politycy, z których każdy przecież może zostać – prędzej czy później – nagrany, powinni zważać na słowa. Oczywiście można pieszczotliwie określić kogoś (np. kolegę z rządu, słowem „chuj”), ale – jak wiadomo – „słowo wyleci wróblem, a wróci kamieniem”: ktoś to oczywiście nagra, ktoś inny wyemituje, a elektorat – czy doceni komplement?
Człowiek jest tym, co je. To, co usłyszy – kształtuje jego język. Jak posługuje się językiem, tak też zaczyna myśleć i czuć. I dalej: To, jak myśli, rzutuje na całe jego postępowanie. Kiedy więc jego cnoty, wrażliwość i kultura zostaną już przebudowane w mainstreamowych laboratoriach pogardy, pewnego dnia stanie bezradny wobec swoich nowych odruchów. Nawet nie zauważy, że wdrukowano mu do głowy system myślowych liczmanów i stereotypowych zachowań. Z tego urodzą mu się poglądy, a potem system „wartości”. Bóg, rodzina, ojczyzna, kultura zajmą w nim – niepostrzeżenie – podrzędne miejsce. Został zdruzgotany i uwarunkowany od nowa. Może zacząć powtarzać mantry za swoimi medialnymi autorytetami.
W taki właśnie sposób, wspomniany przez Camusa, „realizm podboju, bezkarności i pogardy” zderza się codziennie z rozczulającą naiwnością i umysłowym lenistwem „szarego człowieka”. Skutkuje to – nie tylko – trwałym zawojowaniem dusz i umysłów przez kłamstwo, demagogię i agresję; ale także – zobojętnieniem na często zadawaną śmierć cywilną. Niekiedy – zadawaną po raz drugi.

Czy jednak Polacy byliby w stanie, na dłuższą metę, zaakceptować teorię… na przykład taką, że w Katyniu polscy oficerowie popełnili zbiorowe samobójstwo, bo niemożliwe jest, by tej zbrodni dopuścili się na nas „bracia Słowianie”? Albo, że szesnastu przywódców państwa podziemnego zatruło się podczas bankietu w Moskwie i nawet słynni sowieccy lekarze nie byli w stanie ich odratować...? Albo, że jakiś generał, podpiwszy sobie, siadł za sterami samolotu i…?

…i co po wojnie?

Wydalanie szkodliwych chemikaliów z organizmu zawsze trwa długo i jest bolesne. Wygląda jednak na to, że sytuacja staje się „coraz bardziej węgierska”. Noc, „lekka w koronach drzew, nabiera ciężaru w sercach oczekujących upragnionego świtu...” Być może do głosu powoli dochodzi, nieznany nam jeszcze bliżej, „Czynnik Fatimski”. Być może słowa odzyskają kiedyś swoją wagę i precyzję.
Camus nie rozstrzeliwał „przyjaciela Niemca” słowami ani nienawiścią. On się z nim – w końcówce swego listu – żegnał. I martwił się o nich: „…dlatego my aż po kres czasu (…) będziemy opowiadać się za człowiekiem, aby pomimo swych najgorszych błędów, został usprawiedliwiony i uniewinniony (…) Wy byliście pokonani już w swoich największych zwycięstwach. Co będzie z wami w klęsce, która nadciąga? A teraz – żegnaj.”
A potem...?

*
Publikacja ukazała się również w Gazecie Polskiej Codziennie z 17.06.2014r.