Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Tomasz Bieszczad - O zgubnych skutkach palenia mostów

Tym razem nie będzie o korkach na stołecznych ulicach, po zniszczeniu przez pożar Mostu Łazienkowskiego. Dużo więcej nieodwracalnych szkód przynosi spalenie relacji między ludźmi, zburzenie mostów porozumienia pomiędzy władzą a społeczeństwem, lub między poszczególnymi odłamami społeczeństwa. Kiedy ten proces inicjuje klasa rządząca i on trwa, efekty są straszne. Pytanie brzmi: Czy warto palić mosty, umożliwiające poprawne relacje z rodzimą opozycją, dla krótkotrwałego ocieplenia stosunków z zagranicznym potworem?


Wdzięczność potwora


Nasz wielki sąsiad nie jeden raz pokazał światu, że nie ma idiotów wystarczająco użytecznych, renegatów dostatecznie przekupnych i klakierów na tyle uległych, żeby – w ich miejsce – nie można było znaleźć nowych, bardziej lojalnych i gorliwych. Polski pisarz, komunista Bruno Jasieński – zasłużony w wyszydzaniu Zachodu i wychwalaniu komuny – w okresie „wielkiej czystki” został rozstrzelany przez NKWD, mimo swych niewątpliwych zasług dla Sowietów. Zrehabilitowany w 1955 r., spoczywa w bezimiennej mogile gdzieś pod Moskwą. Oczywiście teraz czasy są inne, „bardziej liberalne” i – powiedzielibyśmy – „hybrydowe”. Ale kto zaręczy, czy dla Kremla także dzisiejsi sojusznicy nie okażą się kiedyś za mało „koncyliacyjni”?
W Rosji – zgodnie z długoletnią tradycją – ze znalezieniem paragrafu na człowieka nie ma kłopotu. A jeśli nie paragrafu, to przynajmniej haka w archiwum. Pytanie o relacje dwustronne z Moskwą jest więc prawie zawsze pytaniem o poziom determinacji wasala w uleganiu podejrzliwemu hegemonowi. Mówiąc obrazowo: do którego momentu wasalowi opłaca się „dawać ciała” – w iluzorycznym poczuciu, że panuje się nad sytuacją i że zachowanie hegemona daje się racjonalnie przewidzieć. Złudzenia te prawie zawsze kończą się – nie tyle absmakiem (wasal potrafi długo absmak tolerować), co wymuszonym wspólnictwem w stopniowej wyprzedaży interesów własnego kraju.

Kto odmierza czas?

Pomysł, by w czołówce „Wiadomości” (TVP1) pokazać zegar z warszawskiego pałacu kultury i nauki, jest upiorny i idiotyczny zarazem. To jakby sygnał dymny wysłany na Kreml: „Jestem tu nadal potrzebny. Stop. Czuwam, pilnuję, dbam. Stop.” Takich porozumiewawczych (i odwzajemnianych) mrugnięć okiem jest więcej. Np. portal niezalezna.pl podał, że z końcem 2015 r. ruszy pierwszy polsko-litewski most energetyczny, który wzmocnić ma niezależność Polski i Litwy od Rosji. Jednak spółkę, która będzie nim zarządzać, kontroluje – poprzez skomplikowaną sieć zależności – rosyjska firma, z którą związani są… były szpieg Władimir Ałganow oraz Igor Sieczin, prawa ręka Putina. Czyli – którąkolwiek ofertę byś otworzył, i tak znajdziesz w kopercie taki czy inny relikt ZSRR! Sytuacja jak z humoreski Sławomira Mrożka: „Wy nam mówicie – Europa! A tu, co postawimy mleko na kwaśne, to skądś wyłażą garbate karzełki i szczają nam do garnków!” Wygląda na to, że od tych reliktów nie uciekniemy, a Rosjanie (i ich tutejsi admiratorzy) będą nas nimi uszczęśliwiać aż do końca świata i jeszcze dzień dłużej! I nic na to nie poradzimy. Może mają na nas haki w archiwach?
Warszawski pałac kultury i nauki świetnie sportretował Tadeusz Konwicki – w filmie „Jak daleko stąd, jak blisko”. Ukazał go jako natrętnego, nieruchawego golema, dominującego wizualnie i duchowo nad stolicą Polski. Co chwila zagląda on za firanki w okna mieszkań, dozoruje ruch ludzi na ulicach, podkreślając prowizoryczną „lekkość bytu” lokatorów Warszawy... Teraz nagle okazało się, że gmaszysko (które wygląda jak monstrualny piec kaflowy, zaprojektowany przez szalonego zduna) – z woli kogoś, kto rządzi Telewizją (a może nawet i czymś większym) – jest wizytówką stolicy. A nieproszony golem włazi do domów w całej Polsce, a z nim – chronometr, który odmierza czas indoktrynacji. Czas do… czego? Do chwili, w której „kurica nie ptica” przestanie być „bliską zagranicą”? Przesadzam? W takim razie, co robią Dugin, Żyrinowski i M. Piskorski? Harcują?

Widmo wojny straszy w Europie

Większość polityków, celebrytów różnej maści, a nawet część lemingów, boi się wojny. Jest to zrozumiałe: po prostu boją się śmierci: Dla wielu z nich życie – dostatnie i pełne powabów – wyczerpuje się tu i teraz: na tej planecie. Potem jest jakaś nicość, czy coś takiego... Dlatego widma wojny trzeba odpychać jak najdłużej i jak najdalej od siebie. Adam Mickiewicz napisał w „Księgach pielgrzymstwa polskiego”: „…kto nie wyjdzie z domu, aby zło znaleźć i z oblicza ziemi wygładzić, do tego zło samo przyjdzie i stanie przed obliczem jego…” Bo cena za odsunięcie widma wojny jest zawsze taka sama: jest nią wojna, która wybucha z pewnym opóźnieniem i bywa dużo groźniejsza od odsuniętej. Lecz kto dziś czyta Mickiewicza w Berlinie, Paryżu, Budapeszcie, czy nawet w Warszawie?

Tabu

W normalnym, demokratycznym kraju europejskim zmiany ekip rządzących dokonują się na ogół spokojnie, dżentelmeńsko, zgodnie z „werdyktem urny”. Gdy ekipa rządząca zużyje się lub znudzi wyborcom, przekazuje władzę opozycji. Nikt nie płacze, ani się nie wścieka. Nie ma książeczek z „czarodziejską pierwszą stroną”, nie ma „odmętów szaleństwa”,  nie ma medialnych polowań z nagonką, ani pojedynków na baloniki i confetti... U nas wybory urastają do wymiaru niemal wojny domowej. Stają się sprawą życia i śmierci. Tak jakby od nich zależał bezpieczny i dostatni los armii polityków, propagandzistów, biznesmenów i ich rozgałęzionych rodzin. Jakby rutynowa „wymiana stołków” miała zagrozić państwu – i tak przecież – „istniejącemu tylko teoretycznie” i miała spowodować – co? „Bratnia interwencję”?

Dla zwykłych ludzi staje się powoli jasne (i nawet „ślepy snajper” by to zauważył), że w kwestii przekazania władzy w Polsce istnieje jakaś niemożność, jakaś „zagwozdka”, jakieś tabu. Byś może jest to związane ze sprawą Smoleńska... że władza (oraz „zaprzyjaźnione telewizje” i autorytety moralne) posunęły się wówczas „o kilka słów za daleko” („nekrofilia”, „dewianci”, „dożynanie watah”, „wyginięcie dinozaurów”, etc). A teraz obawiają się, że opozycja – w razie zdobycia władzy – mogłaby im to wypominać. Nie mogą zatem za żadne skarby ustąpić pola (wracamy tutaj do opłacalności palenia mostów)...

Zdaje się, że Jarosław Kaczyński raz tylko „chlapnął w rewanżu” coś naprawdę ostrego: gdy mówił o „ZOMO stojącym tam gdzie wy”... No, i było jeszcze słynne „kondominium”. Dziennikarze z mainstreamu chcieli wtedy wysłać Prezesa na leczenie zamknięte. Dzisiaj ci sami ludzie – komentując rosyjskie zbrodnie na Ukrainie i niemieckie kunktatorstwo w sprawie sankcji wobec Rosji – mówią o „niemiecko-rosyjskim porozumieniu ponad granicami państw Europy Wschodniej”... Cudowne nawrócenie, gra pozorów, czy przeczucie, że coś w naszym regionie trwale się zmienia? Lecz jeśli mamy do czynienia z ostatnim fenomenem – to po co ten zegar w czołówce „Wiadomości”?! „Na wsjakij słuczaj”? Z niecierpliwością będziemy wypatrywali rozstrzygnięcia.

Pierwodruk w: GPC z 10.03.2015

Copyright © 2017. All Rights Reserved.