Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać - CONCEPCIÓN

W 1990 roku UNESCO wpisało na listę Światowego Dziedzictwa sześć misji jezuickich Indian Chiquitos i Mojos, które – odbudowywane – stanowią jeden z głównych pomników historycznych Boliwii.

Druga w nocy. Po trzech godzinach lotu z Limy samolot towarzystwa Taca lekko usiadł na płycie lotniska w Santa Cruz de la Sierra. Siedząc przy przejściu, a nie przy oknie, kątem oka spoglądałem spoza pasażerów na wyłaniające się z mroków miasto znaczone morzem świateł aż po najdalszy horyzont. A więc nie jest to jakieś bezludzie na granicy wschodnich stoków boliwijskich Andów i bezkresu Amazonii, jak sobie to wyobrażałem na podstawie studiowania mapy fizycznej. Za dnia mogłem się przekonać, że miasto jest rozległe, z ambicjami, pretendujące do roli stolicy autonomicznego regionu o nazwie Chiquitania. Na płotach, na murach, na ścianach budynków widniały rozlepione plakaty i sprejem wypisane hasła domagające się niezależności dla ziem dawnych Indian Chiquitos i Mojos. I jest to miasto, które ma polskiego biskupa, Stanisława.

 

MONTERO

Zdobywszy kilkudziesięcioletnie doświadczenie w pracy z Indianami Guarani, która to praca wydała znakomite owoce, pod koniec XVII wieku wyruszyli jezuici na podbój duchowy do Indian bytujących na bardzo niskim poziomie rozwoju cywilizacyjnego, do Indian z dżungli, których już Inkowie obdarzali epitetem ludzi dzikich. Czarni ojcowie, jak Indianie nazywali jezuitów, wiedzieli już wtedy, że prymitywnych plemion nie ma, są tylko plemiona pierwotne, pod pewnymi warunkami zdolne do przyjęcia chrześcijaństwa i zdobyczy europejskiej cywilizacji w jej pozytywnym wymiarze. I przystąpili do gorliwej pracy wśród Indian Chiquitos i Mojos, zakładając między rokiem 1682 i 1767 sześć misji. Dwie z nich dane mi było zwiedzić, San Javier i Concepción. Po drodze do tych odległych, jakby na krańcu świata ukrytych osad, odwiedziłem polskich franciszkanów w Montero, pracujących w mieście liczącym już ponad sto tysięcy mieszkańców, żyjącym z przetwórstwa trzciny cukrowej i – niestety – z handlu i przerzutu narkotyków. W tym niechlubnym procederze miasto może rywalizować z czarną opinią miasta Cali w Kolumbii. Przy głównym placu rozległego i parterowego miasta o ulicach w większości gruntowych, stoi kościół parafialny, też niski, obsługiwany przez tychże franciszkanów z krakowskiej prowincji. U podstawy dostawionej niedawno wieży pokazano mi grób franciszkanina, ojca Guillermo Krueglera Maryknola. Kapłan ten odważnie walczył z plagą narkomanii. Pewnego sierpniowego dnia 1962 roku zbliżył się do zakonnika na ulicy miejscowy barman, powszechnie znany mafioso, i na oczach przechodniów, w biały dzień, strzałem w głowę pozbawił go życia. Wieść o tragedii poruszyła całe miasto. Rozsierdzony tłum ruszył do baru zabójcy. Ten, przerażony, zbiegł i skrył się w kościele, zaryglowawszy za sobą drzwi. Ludzie sforsowali przeszkodę, wyciągnęli barmana na plac i powiesili na najbliższym drzewie. Po czym trupa przeciągnęli dookoła placu, a drzewo wisielca wycięli.

 

CONCEPCIÓN

Z Santa Cruz do Concepción jedzie się kilka godzin szosą o dobrej nawierzchni, przez krainę rolniczą, dobrze zagospodarowaną, nie zupełnie płaską i monotonną, lecz urozmaiconą w niektórych miejscach niewysokimi wzgórzami. Wszędzie drobne osady o religijnym brzmieniu, ślad pracy misjonarzy sprzed wieków. Santa Maria, gdzie ostatnimi czasy osiedli menonici, lud spokojny i pracowity, lokujący swe domostwa z dala od drogi. San Ramon nawiązuje swą nazwą do imienia świętego, który się „nie urodził”, czyli został wyjęty z łona matki po jej śmierci przy porodzie. Nueve Jerusalem zamieszkuje jakaś religijno-rolnicza wspólnota Nowych Żydów. Mężczyźni noszą się niczym starotestamentowi patriarchowie, w powłóczystych szatach, statecznie, nie strzygąc swych rozwianych, obfitych bród. Jest Trynidad, jest Santa Rosa, wreszcie jest San Javier i jest Concepción de la Virgen Maria. Bo Boliwia jest otwarta dla wszystkich, nie tylko dla zbiegłych po wojnie zbrodniarzy niemieckich, czy dla Japończyków, którzy mają tu też swoje kolonie, jak choćby Okinawę.

 

W osadzie Concepción najważniejszą osobą jest uwielbiany przez mieszkańców biskup Antonio, Polak z Opolskiego. Licząca ze cztery tysiące mieszkańców osada, głównie Indian, ma swojego biskupa! A miejscowy kościół jest katedrą! Biskup osobiście dogląda wszystkiego, nie tylko spraw kościelnych, ale i warsztatów, jakie reaktywował w nawiązaniu do tradycji wydalonych z Ameryki jezuitów w 1767 roku. Otworzył dla indiańskiej młodzieży bez zajęcia pracownie, gdzie po dawnemu wytwarza się instrumenty muzyczne, rzeźbi w drewnie figury świętych, kopiuje brakujące elementy dawnej architektury, konserwuje znalezione bezcenne partytury z muzyką barokową, którą dziecięce i młodzieżowe zespoły muzyczne i chóry na żywo wprowadzają do liturgii.

 

Osada zachowała swój XVIII-wieczny plan zabudowy i może uchodzić za model budownictwa osady misyjnej typu redukcja. W jej obrębie najważniejszą, najbardziej monumentalną budowlą jest kościół o wyglądzie ogromnej stodoły, cały z drewna, z największą pieczołowitością odtworzony w nawiązaniu do indiańskiego pierwowzoru. Każdy element architektury, każdy detal ozdobny, tak na zewnątrz jak i w środku, przeszedł przez indiańskie ręce pod okiem Hansa Rotha, szwajcarskiego architekta, który życie poświęcił na przywracaniu indiańskim kościołom z jezuickich redukcji ich pierwotnego blasku. To jego odległy krajan, ojciec Martin Schmid (1694-1774), jezuita, współorganizował życie w redukcjach. Jako wykształcony muzyk komponował utwory muzyczne, nie tylko dla liturgii, zakładał chóry, uczył Indian wytwarzania harf, skrzypiec i fletów, własnoręcznie rzeźbił ołtarze w drewnie. Dziś osada Conceptión ze swoim nie mającym równego przepięknym kościołem żyje pełnym blaskiem, także dzięki wysiłkom, energii, gorliwości i wizji polskiego biskupa, Antonia.