Publikacje członków OŁ KSD

Tomasz Bieszczad -Nasi tu byli!

Widok, który znamy dobrze z licznych obserwacji: Grupka ludzi na przystanku. Kilku facetów nerwowo pali papierosy. Nadjeżdża tramwaj. Palacze zaciągają się pospiesznie, „na zapas”: kilka ostatnich „sztachów”. Drzwi tramwaju otwierają się. Ludzie wchodzą do środka. Palacze rzucają niedopałki na skraj torowiska i wsiadają ostatni. Tramwaj odjeżdża. Na przystanku, w wąskiej przestrzeni między torami a chodnikiem, leżą setki petów. Trudno je stamtąd sprzątnąć, bo torowiska wysypane są grubym kamiennym grysem. Potrzebny byłby specjalistyczny sprzęt, zapewne drogi, jakiś rodzaj „inteligentnego odkurzacza”, który potrafiłby wyssać pety z kamieni – za pieniądze podatników (także tych nie śmiecących). Na szczęście po letnim szczycie komunikacyjnym problem załatwiają jesienne deszcze i zimowe śniegi. Petowa masa rozmięka i niepostrzeżenie wsiąka w podłoże. Sytuację poprawia fakt, że zimą mniej się na dworze pali, bo marzną ręce. Wiosną cykl zaczyna się od nowa.
Uwagę zwraca egoistyczna mentalność statystycznego palacza przystankowego. Facet, który w swoim domu odgasza peta pod kranem i wyrzuca go do kubełka, który przeczytanych gazet nie rzuca na podłogę i który zwraca uwagę żonie, żeby starła kurze... ten typowy pedant zamienia się na ulicy w wyniosłego nadczłowieka, który za obowiązek uważa obdarowywanie niepalących profanów swoimi petami – tak by wiedzieli, kto tu rządzi. Jest jak pies, obsikujący swoje terytorium, by oznaczyć jego granice. Potrafi z równą zajadłością ciepnąć peta pod koła tramwaju, co pod nogi bawiących się w parku dzieci.
O ileż bardziej elegancki i wytrawny od palacza jest miejski degustator żołądkowej gorzkiej. Puste „małpeczki” po tej popularnej ekologicznej cieczy (która wyróżnia się tym, że absolutnie nie wymaga „popitki”) również można zobaczyć na przystankach – tyle że w koszu na śmieci. Wysączenie seteczki tuż przed nadjeżdżającą „pesą” i rzucenie jej na tory, nie mieści się w zwojach mózgowych przeciętnego degustatora (nawet jeśli są nieco osłabione setkami setek wysączonymi wcześniej). Ponadto miłośnicy „małpeczek” mają swoje „miejsca magiczne”, plenerowe „kluby” – zaciszne i przyjazne – gdzie puste „małpeczki” dosłownie zalegają warstwami (nie zatruwając jednakowoż środowiska). Wystarczy mieć oczy szeroko otwarte, by je odkryć. Degustatorzy żołądkowej ściągają tam – niczym węgorze do Morza Sargassowego na tarło.
Jednak najwytrawniejsi z nich wybierają bardziej niezwykłe miejsca konsumpcji, miejsca o których krążą potem legendy. Podobno jeden z łódzkich recenzentów spożył cichcem dwie buteleczki „Balsamu Pomorskiego” w loży teatralnej, podczas premiery sztuki „Mój woreczek żółciowy jest do bani”. Inny łodzianin zrobił to w szafie, w salonie meblowym na Brukowej, kryjąc się na chwilę przed wzrokiem żony i teściowej... ech, życie!
Pomysłowość ludzka jest tu w zasadzie nieograniczona i – nie łudźmy się – nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa...