Katyń 1940-2010

Refleksja nad kondycją Polski po II Konferencji Smoleńskiej

W dniach 21–22 października odbyła się, zorganizowana przez niezależnych naukowców, bez wsparcia jakichkolwiek instytucji naukowych czy politycznych, II konferencja smoleńska. Konferencja ta nie była inicjatywą ani zespołu parlamentarnego pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza, ani prezesa PAN‑u prof. Michała Kleibera.

Przed rokiem inicjatorami przedsięwzięcia byli polscy profesorowie nauk technicznych. W tym roku, aby zwiększyć zakres analizowanych na konferencji problemów związanych z katastrofą smoleńską, zaproszono również medyków, prawników i socjologów. W komitecie naukowym konferencji znalazło się 49 profesorów, w komitecie doradczym – 113, a 6 wybitnych naukowców wchodziło w skład komitetu organizacyjnego. W tym kontekście warto podkreślić dwa fakty. Po pierwsze, żaden z ekspertów rządowych nie zgłosił swojego udziału w konferencji ani nie podjął próby oceny prezentowanych na niej treści zgodnie ze standardami nauki. Po drugie, zgłaszając swoją medialną inicjatywę zorganizowania konferencji naukowej z udziałem ekspertów rządowych i komisji parlamentarnej, prof. Michał Kleiber nie odniósł się w ogóle do istnienia konferencji smoleńskiej. O ile pierwsza sprawa wpisuje się w znany scenariusz unikania przez stronę rządową wszelkiej dyskusji na temat ewentualnej weryfikacji tez raportu komisji Jerzego Millera, o tyle nie jestem w stanie wytłumaczyć drugiej sytuacji. A przecież inicjatywa prof. Kleibera zmierzała, jak rozumiem, do organizacji właśnie konferencji naukowej wedle podobnych zasad i w tym samym celu. Więc dlaczego nie można było skorzystać z istnienia już takiej konferencji i wesprzeć ją organizacyjnie i finansowo, ewentualnie trochę zmienić jej charakter, dostosować do założeń prezesa PAN‑u?

Naukowcy szukają odpowiedzi


Katastrofa smoleńska była wydarzeniem bez precedensu w historii Polski, ale także we współczesnej historii świata. Jej wyjaśnienie jest oczywistym warunkiem trwania polskiej wspólnoty narodowej. Tymczasem w trzy i pół roku po tragedii pozostaje ona wciąż niewyjaśniona. Mnożą się liczne wątpliwości.

Dowiedzieliśmy się już z wcześniejszych analiz, że nie potwierdziła się obecność w kabinie pilotów gen. Andrzeja Błasika, że – jak udowodnił prof. Wiesław Binienda – skrzydło tupolewa nie mogło się urwać na skutek zderzenia z brzozą, że samolot rozpadł się na wiele małych fragmentów i nie wybił krateru w miękkim podłożu, a przeprowadzone ostatnio przez prof. Biniendę symulacje uderzenia samolotu w ziemię wykazały, że Tu-154M nie rozpadłby się na tysiące kawałków, a ze względu na swoją masę po uderzeniu powinien wyżłobić w ziemi krater. Na konferencji wskazano też, że utrata końcówki skrzydła (o czym mówi raport Tatiany Anodiny) nie spowodowałaby utraty siły nośnej i upadku samolotu, a hipotetyczna utrata większego fragmentu skrzydła mogłaby doprowadzić do katastrofy, z tym jednak, że taki scenariusz według obliczeń modelowych zakładałby, iż samolot w miejscu brzozy znajdowałby się znacznie powyżej drzewa (inż. Glenn Jorgensen z Danii). Analiza wrakowiska przedstawiona w kilku referatach wskazuje, że samolot mógł najprawdopodobniej zacząć się rozpadać w powietrzu, i to jeszcze przed minięciem brzozy, a ponadto że dokonano istotnych zmian w materiale dowodowym, jakim są szczątki Tu-154M. Z kolei dokonana przez Stanisława Zagrodzkiego analiza mapy dyslokacji ciał ofiar dowiodła, że poza miejscami występowania pożaru na wrakowisku znaleziono ciała z oznakami nadpalenia. Zarówno ten referat, jak i ustalenia Małgorzaty Wassermann dowodziły skandalicznych zaniedbań w zakresie sekcji ofiar, co przesądza, że pseudobadania sekcyjne i toksykologiczne są zupełnie niemiarodajne.

Wreszcie prof. Chris Cieszewski w swoim słynnym już referacie wskazał, na podstawie analizy map satelitarnych, że brzoza była złamana już na kilka dni przed katastrofą. Moim zdaniem ta bardzo mocna, wiarygodnie zaprezentowana teza, ze względu na powagę kwestii, wymaga – jak to w nauce – dalszej szczegółowej weryfikacji i potwierdzenia przez inny zespół badawczy. Ale najważniejsze jest to, że skala zaniedbań państwa polskiego jest tak gigantyczna, iż od trzech i pół roku poruszamy się w rzeczywistości skrajnie niepewnej.

Od początku prowadzenia śledztwa znikały i wciąż znikają liczne, w tym decydujące, dowody. W wielu referatach podczas konferencji wskazano, że ani zapisy rejestratorów (zniknęły ostatnie 2,5 s lotu), ani materiał dźwiękowy (znaczne, dochodzące do 4 min różnice w długości zapisów dźwiękowych, brak drobiazgowej, fachowej analizy akustycznej) nie stanowią wiarygodnych dowodów. A wiele z nich (np. ewentualne ślady materiałów wybuchowych) utracono bezpowrotnie. Także tryb badania katastrofy od samego początku był bardziej niż amatorski, a wszelkie procedury zabezpieczenia śladów i dowodów – fikcyjne i niewiarygodne. Pozostaje wiele niewyjaśnionych kwestii związanych z „zaginięciem” nagrań z wieży kontrolnej, zmianą zeznań kontrolerów, ukrywanym raportem Edmunda Klicha, nieprzesłuchanymi sanitariuszami, haniebnie suflowanymi naciskami na pilotów…

Przedstawiona na konferencji błyskotliwa analiza prawnicza prof. Piotra Daranowskiego potwierdziła pierwotną przyczynę zaniedbań w procesie wyjaśniania katastrofy, jaką jest to, że porozumienie określające podstawę prawną i tryb badania przyczyn katastrofy zostało zawarte – mówiąc delikatnie – wadliwie z punktu widzenia prawa, a przede wszystkim ochrony polskich interesów.

Państwo, które zawiodło

Fakt, że w 25 lat po przełomie roku 1989 obywatele polscy muszą wyręczać państwo w jego najważniejszych funkcjach, wiele mówi o jakości instytucji państwowych. Jeżeli nie potrafimy sprostać wyzwaniu wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, nie jesteśmy i nie będziemy w stanie sprostać innym wyzwaniom rozwojowym we współczesnym świecie. Pozostaniemy krajem z niedojrzałą demokracją, w którym standardy wielkości na miarę naszych ambicji będzie wyznaczała pani Sharon Stone i nasza narodowa Myszka Miki w postaci faceta taszczącego cztery szampany przez granicę.

W związku z katastrofą smoleńską społeczeństwo polskie znajduje się w dramatycznej sytuacji. Z jednej strony musi być ona wyjaśniona. To kwestia naszej tożsamości i racji stanu. Z drugiej zaś, z powodu oddania śledztwa niewiarygodnemu podmiotowi, braku dostępu do dowodów, istnienia coraz większej liczby poszlak sugerujących inne niż oficjalne wyjaśnienie katastrofy, obojętności zagranicy (NATO, UE, USA), staje się to coraz mniej prawdopodobne. Trudno powiedzieć, czy stan ten jest celowy. Sądzę, że jest raczej wynikiem niekompetencji, bałaganu, częściowo pewnie złej woli, a przede wszystkim całkowitego poddania się procesowi rozgrywania spraw polskich przez realizujące swoje interesy polityczne sąsiednie mocarstwo. Polskie państwo abdykowało, ale władze próbują jednak w zaistniałej sytuacji, zgodnie z doktryną postpolityki, ugrać jak najwięcej dla siebie.

Od pierwszych dni po katastrofie władze i establishment odpuściły w zasadzie proces jej wyjaśniania i skoncentrowały się na kwestii zagospodarowywania żałoby i skutków społecznych, politycznych i kulturowych tej tragedii. Wykorzystując w tym procesie cały niekontrolowany przez opozycję aparat państwa, „zaprzyjaźnione” media, a nawet ośrodki badania opinii publicznej (np. tendencyjne pytanie w badaniach opinii publicznej na temat pomnika ofiar w Warszawie). Ten instytucjonalny trójkąt tworzy zgrane, ale wciąż w dużej mierze skuteczne scenariusze propagandowe. Podstawowym środkiem rażenia jest narzucanie społeczeństwu scenariusza ostrego konfliktu i mobilizowanie swoich popleczników wokół nienawiści i pogardy, które przyniosły już śmierć działacza PiS‑u Marka Rosiaka i nieznane dotąd w Polsce przejawy pogardy wobec symboli religijnych (na początku była awantura o Wawel, później o krzyż na Krakowskim Przedmieściu, następnie kłamstwa w sprawie trotylowej, atak na profesorów, wyciągnięcie „zdjęć Biniendy”, teraz puszki i parówki na konferencji i niebywałe żądania rozwiązania legalnego zespołu parlamentarnego). Ten rechot i fałsz mają przede wszystkim służyć utrzymywaniu społeczeństwa w stanie zmęczenia Smoleńskiem, wywoływaniu histerycznych reakcji odrzucania tego trudnego, jątrzącego problemu. Niebywale agresywne publiczne zachowania Stefana Niesiołowskiego, a ostatnio Jerzego Owsiaka, Wojciecha Sadurskiego czy Leszka Millera mają służyć jako modelowy wzorzec tej postawy. Władze nie potrafią wyjaśnić katastrofy i obronić polskiej racji stanu przed obcą kłamliwą narracją, nie potrafią chociażby przyznać się do bezradności wobec przemocy z zewnątrz, ale potrafią wykorzystywać ten stan chaosu i zmęczenia społeczeństwa w bieżącej walce politycznej.

Cyniczna gra PO


Uczestniczący w II konferencji smoleńskiej socjologowie wskazywali, że reakcje społeczne na katastrofę smoleńską przebiegały w trzech rozpoznawalnych fazach (choć ta ostatnia być może dopiero się kształtuje). Po krótkotrwałej fazie wspólnotowej, kiedy to ponad 90 proc. społeczeństwa czuło się zjednoczone wokół poczucia tragedii narodowej, bardzo szybko uruchomiony został, inspirowany politycznie i medialnie, proces ostrego dzielenia społeczeństwa. Zastosowane technologie propagandowe wykorzystywały naturalne skłonności społeczne, np. niemożność życia w ciągłym napięciu emocjonalnym, skłonność do naturalnej adaptacji po traumie, powrotu w utarte koleiny codzienności, przedkładania spraw własnych, jednostkowo-rodzinnych nad interes wspólnotowy. Wielu Polaków chętnie skorzystało z suflowanych przez propagandę wzorców „zagospodarowania” smoleńskiej traumy przez odrzucenie i rechot (słynny „dowcip” Krystyny Jandy o samolocie).

Każde społeczeństwo ma naturalną skłonność do wypierania bólu związanego z tragediami i upokorzeniami. W każdej kulturze żałoba ma swój symboliczny kres. I dlatego tak łatwo, jak wskazywał na konferencji w swoim referacie dr Radosław Sojak, po katastrofie smoleńskiej nastąpiło specyficzne spetryfikowanie emocji, które – paradoksalnie – zatrzymało spadkowy trend w notowaniach PO, jaki zaznaczył się jeszcze przed 10 kwietnia 2010 r. Z lęku przed smoleńską „awanturą”, przed partią polityczną wierną pamięci ofiar katastrofy, przedstawianą w propagandowej narracji jako tańcząca politycznego kankana na grobach ofiar, wielu Polaków wciąż trzymało się kurczowo rządzącego ugrupowania.

Obecnie, od mniej więcej roku, być może wchodzimy w trzecią fazę posmoleńskiej reakcji społeczeństwa polskiego. Z badań mobilizacji obywatelskiej widać wyraźnie narodziny nowej fali społecznej ruchu oburzonych (ale nie tych z Wall Street), obejmującego w Polsce szeroką koalicję akcji patriotycznych i pracowniczych dążących do wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, walczących o prawa medialne (np. dla telewizji Trwam), narodowych, religijnych, referendalnych („Obywatele decydują”) i obywatelskich („Ratuj maluchy!”) itp. Są to często ruchy zinstytucjonalizowane i posiadające już własne media. Badania socjologiczne odnotowują też wzrost aktywności obywatelskiej osób gorzej sytuowanych, a nawet bezrobotnych. Na konferencji smoleńskiej prof. Jacek Kurzępa wskazał na proces odzyskiwania podmiotowości i swoistej wewnątrzsterowności przez polską młodzież, która po okresie „zagubienia w posmoleńskim humbugu medialnym” i wycofania w prywatność wychodzi obecnie z „kokonu asekuranctwa”.

Upadek propagandy

Można mieć nadzieję, że proces ten nie dotyczy tylko młodzieży. Wiele wskazuje na to, że dotychczasowe technologie manipulatorskie władzy powoli się wyczerpują (choć pewnie odegrały jeszcze jakąś rolę w ostatnim referendum warszawskim). Mamy do czynienia z odłożoną w czasie reakcją moralną społeczeństwa. Znaczna jego część przestaje ulegać propagandzie rządzących i zaczyna samodzielnie poszukiwać ram interpretacyjnych dla rozumienia rzeczywistości społecznej, w tym także zrozumienia katastrofy smoleńskiej. Postawy obywatelskiego buntu często wykluwają się z opóźnieniem, przytłumione lękiem i manipulacjami propagandowymi, ale proces ich kształtowania wydaje się coraz bardziej widoczny. Jeżeli społeczeństwo ma trwać, musi dążyć do prawdy, nawet gdy nie zawsze jest ona jednoznaczna, gdy musimy się o nią spierać. A nade wszystko warunkiem wstępnym jest tu umożliwienie w społeczeństwie debaty o prawdzie, rozmowy na jej temat.

W wolnym społeczeństwie mamy prawo i obowiązek dążyć do swobodnego mówienia o katastrofie i weryfikowania wszelkich teorii z nią związanych. I taki jest główny sens niezależnych konferencji smoleńskich. Przypisywanie im jakiejś cynicznej roli politycznej, grania trumnami ofiar jest smutnym dowodem niezrozumienia polskiego losu i współczesnej sytuacji. A na ogół – po prostu zwykłą obłudną grą polityczną. Naród ma prawo do prawdy i nic nie jest w stanie zakrzyczeć tej prostej konstatacji.

Warto przy tym jeszcze raz podkreślić czysto obywatelski charakter konferencji smoleńskiej. Jest to przedsięwzięcie odwołujące się do najlepszych tradycji polskiej inteligencji, pracy u podstaw, realizacji misji społecznej, zaangażowania dla dobra publicznego. Takie działania zawsze były Polsce potrzebne, a są szczególnie niezbędne w okresach przełomów i kryzysów. Obecny kryzys wielu funkcji państwa określa szczególny kontekst, w jakim funkcjonuje ta inicjatywa. Oto naukowcy, polscy inteligenci biorą odpowiedzialność za swoją wspólnotę, wyręczają niesprawne państwo, przejmują jego funkcje, tworzą niezależną instytucję obywatelską dla ich realizacji. I z tym właśnie zjawiskiem mamy do czynienia w wypadku konferencji smoleńskiej. Jest to instytucja par excellence obywatelska, odwołująca się do odpowiedzialności za dobro wspólne, do powinności polskiego inteligenta i naukowca. Gdyż to właśnie przede wszystkim etos pracownika naukowego, czy nawet szerzej – etos polskiego inteligenta – każe polskim naukowcom dociekać prawdy o Smoleńsku. „Nie bądź w myśleniu posłuszny”, „Tylko prawda jest ciekawa”, „Bądź wierny, idź!” – te wezwania polskich inteligentów może jeszcze coś znaczą nad Wisłą.

Podjęte przez uczestników konferencji smoleńskich zadanie jest bardzo trudne. Polskie środowisko naukowe zachowuje wobec tej kwestii obojętność lub wręcz wrogość. Oficjalne instytucje naukowe, jak w czasach PRL‑u, próbują kontrolować niezależność nauki. Mówiła o tym w swoim referacie na konferencji dr Barbara Fedyszak-Radziejowska. Urzędująca minister nauki Barbara Kudrycka w jednym z oficjalnych tekstów jako przykład naruszeń etyki zawodowej, obok kontaktów z mediami toruńskimi, przytoczyła zaangażowanie w proces wyjaśniania katastrofy smoleńskiej. Informacje o konferencji smoleńskiej są blokowane w instytucjach naukowych, a żadna z nich nie chciała się podjąć organizacji czy chociażby udzielenia wsparcia konferencji smoleńskiej. Tym bardziej konieczna jest kontynuacja oddolnej, niezależnej inicjatywy obywatelskiej, jaką jest konferencja smoleńska. Nadzieja umiera ostatnia, i nic jej tak dobrze nie robi, jak obywatelska samoorganizacja. Etos zwycięży rechot i nienawiść!


Piotr Gliński


za:niezalezna.pl/47632-prof-glinski-refleksja-nad-kondycja-polski-po-ii-konferencji-smolenskiej